„Romeo i Julia” – nowe zakończenie.

Słońce purpurą oblało dachy Werony. Było ciepłe, sierpniowe popołudnie. Julia podążała wzdłuż głównej ulicy, prowadzącej do kościoła. Miała na sobie nieskazitelnie białą, zwiewną sukienkę, która falowała przy każdym jej ruchu. Wyglądała jak anioł zesłany z nieba. Wchodząc do świątyni rozejrzała się jakby chciała się upewnić, że nikt jej nie widzi. Usiadła w ławce. Wciąż jeszcze brakowało jej tchu, więc kilka razy wciągnęła głęboko powietrze.
-Jestem. Ojcze Niebieski, złączyłeś mnie i Romea miłością i obrączką. Nie pozwól teraz, aby zniszczono Twoje dzieło. – powiedziała na jednym wydechu, ale z opanowaniem. Ne był to szloch, ani rozpacz pomieszana z bezradnością. Była to raczej gorąca prośba.
-Julio, wiesz, że Bóg nie ześle na ziemię anioła, aby ci dopomógł. Musisz sama się z tym uporać. – rzekł ojciec Laurenty, który wyłonił się z mroku.
-Nie potrafię! Wolę umrzeć, niż wyjść za Parysa i żyć bez Romea. – echo kilkakrotnie powróciło do Julii.
-Jest rozwiązanie. Aczkolwiek będzie ono wymagało twojej nieszczerości. – odezwał się po chwili namysłu Laurenty.
-Mów, proszę! Zrobię wszystko, byle być bliżej Romea.
-Powiedz, zatem, rodzicom, że odkryłaś powołanie w sobie. Że taka wola Boga i nie śmiesz jej zaprzeczać.
-I tak zmuszą mnie do ślubu. Nie poddadzą się tak łatwo. To na nic. – w głosie młodej Capuletti było słychać rezygnację.
-Wstawię się za tobą. Powiem, żeby dali ci miesiąc, bo pewnie chcesz przełożyć ślub. Gdy zobaczą, że jestem po ich stronie, na pewno się zgodzą.
-A co z Romeem? Co z nami?
-Pojedziesz do Mantui. Uciekniecie razem. Ale licz się z tym, że ojciec może cię wydziedziczyć, gdy odkryje prawdę.
-Obojętne mi to. Zrobię co każesz. I przyjdę tu jutro rano. – Julia pełna nadziei i nawet z lekkim uśmiechem na twarzy ruszyła w stronę domu.
Po długiej i męczącej kłótni z ojcem, zamknęła się w pokoju i usnęła. Śnił jej się Romeo. Byli razem na cudownej polanie. Zielone trawy kołysały się w rytm melodii, którą grał wiatr. Różnokolorowe kwiaty uśmiechały się do zakochanych, którzy trzymając się za ręce, szli przed siebie. I nagle zerwał się silny wicher. Granatowe chmury przysłoniły czysty błękit nieba. Zaczął padać deszcz. Ciężkie krople raniły kochanków, którzy za wszelką cenę nie puszczali rąk. Chwilę później, gdy wszystko ucichło, wyjrzało słońce, oświetlając nieruchomo leżące ciała Romea i Julii…
Córka Capulettich obudziła się przerażona i cała mokra od potu.
-Och, już ranek. Romeo, dziś się spotkamy. – mówiąc to, wstała i podeszła do okna. Blask poranka oślepił ją chwilowo, jednak nie zniechęcił do wyjścia na spotkanie z dniem. Pospiesznie spakowała swojerzeczy i bez pożegnania wyszła z domu. Kilka minut później była w kościele. Dopiero teraz dostrzegła piękno tego miejsca. Przez kolorowe witraże wpadały te najlżejsze i najdelikatniejsze promienie słoneczne. Drobinki kurzu wirowały w ich blasku niczym baletnice. Wokół unosił się zapach drewna.
-Witaj. Jesteś gotowa? – ojciec Laurenty stanął za plecami Julii.
-Tak, jestem. – odparła z wielką ulgą.
-A zatem chodźmy.
Kiedy słońce było w zenicie Julia ujrzała swego męża.
-Romeo! Mój najdroższy!
-Julia!
I chociaż ojciec Laurenty bardzo się wzruszył, nie dał tego po sobie poznać i przeszedł do konkretów:
-Gdzie uciekniecie? Macie już jakiś plan?
-Mam rodzinę 50 mil stąd. – odezwał się Romeo.
-Znajdą was. Musicie sami o siebie zadbać. Nie możecie narażać innych na gniew rodziny.
-Poradzimy sobie jakoś. Dziękujemy, że nam pomagasz. Jesteś naszym przyjacielem. Dziękujemy… – powiedziała Julia i odeszła z Romeem.
A słońce znów purpurą oblało dachy Werony. Tym razem bez Romea i Julii…