B.Prus kontra J. Kawalerowicz, czyli dwie wizje „Faraona”

B. Prus kontra J. Kawalerowicz, czyli dwie wizje „Faraona” (recenzja porównawcza)
Starożytny Egipt – najstarsza cywilizacja świata – już od wiek wieków stanowił cenne źródło inspiracji wielu pisarzom, malarzom, historykom, reżyserom…Szczególnie wybił się tu B. Prus – autor „Faraona” oraz J. Kawalerowicz, który podjął się ekranizacji tej powieści. Nasuwa się więc pytanie: Co jest cenniejsze książka czy film? Film czy książka? A może i film i książka?
Wiem, że nie jestem krytykiem filmowym, ale doprawdy nie mam pojęcia za co film J. Kawalerowicza otrzymał nominację do Oscara. Co tu dużo ukrywać: zarówno twórcy, jak i aktorzy odstawili zwykłą „chałturę”. Filmowi brakuje wyraźnej koncepcji wizualnej, a gra aktorów jest naprawdę żałosna. Debiut J. Zelnika jest po prostu tragiczny. Przystojny młodzieniec, błyszczący w pustynnym słońcu, z cudownym spojrzeniem ciemnych oczu, no i ten profil – chciałoby się w ten sposób skomentować Zelnika. Ale niestety 18-letni chłopak nie podołał roli w jakiej go obsadzono. Przejdźmy dalej: czy pan Kawalerowicz w ogóle myślał przy obsadzeniu roli Kamy? Nie wydaje mi się. Pomysł powierzenia tej kwestii B. Brylskiej był poniżej krytyki. Dosłownie szkoda słów. W ogóle nie odzwierciedla charakteru „książkowej” Kamy. Pytam: gdzie ta chytrość, przebiegłość, ten spryt? No cóż…reżyser zafundował nam odwrotne wrażenie. Nie widzę sensu w rozdrabnianiu się tu nad żałosną grą każdego z aktorów. Krótko mówiąc: role przerosły obsadę. Ręce opadały jak podziwiałam tak barwne postacie w tak idiotycznych kwestiach.
Przejdźmy dalej. Ciekawe kto wpadł na tak „rewelacyjny” pomysł utrzymania filmu w żółtej tonacji. Przecież wiadomo, iż o wiele chętniej ogląda się ekranizację w jaskrawej kolorystyce. Ale cóż narzekać…Twórcy zapewne uznali, iż wykażą się oryginalnością, gdy odstąpią od ogólnie przyjętych norm i zasad. Szkoda, że nie bardzo im się to udało.
Kolejny minus filmu to odrażająca scenografia. Rozumiem, iż wszyscy liczyli się z kosztami produkcji, ale przesadą było sfilmowanie sceny przejażdżki Ramzesa i Sary po Nilu koło Giżycka, gdzie stworzono sztuczną wyspę, ozdobiono ją palmami i kępami lotosu. Ludzie! Opanujcie się! Przecież Sara i Ramzes mieli płynąć wzdłuż Nilu – najdłuższej rzeki świata, a nie po niewielkim jeziorku Kirsajty. Scenografia naprawdę nie wymagała wiele. Jednak odrobina wysiłku na pewno nie zaszkodziłaby. Najwyraźniej scenograf zrobił swoją robotę, aby było. Co prawda i tak można – w końcu na pewno został nagrodzony niebagatelną kwotą.
Jeśli chodzi o kostiumy to odnoszę wrażenie, że zajęło się tym małe dziecko. Przy odrobinie inwencji, pomysłowości stroje przygotowane byłyby o wiele staranniej. Skandal! Następca tronu i niewolnik chodzili w prawie identycznych szatach!Zero rozgraniczenia. Widocznie scenograf miał za dużo roboty, aby zajmować się takimi „głupotami”.
Krótko mówiąc ten film to kolejna nie odzwierciedlająca w pełni książkowego oryginału ekranizacja. Wiele scen zostało bardzo skróconych i to w taki sposób, że powstała nie wiadomo jaka mieszanina. Najlepszym tego dowodem jest moment, kiedy żołnierze egipscy spotkali na swojej drodze święte żuki – skarabeusze. Ta scena powinna być ukazana efektowniej. Wszystko dzieje się zbyt szybko. Choć wiele wydarzeń zostało pominiętych film i tak trwa 2,5h. Ile czasu można oglądać taką „miernotę”? Przecież za ten czas można w krzesło wrosnąć! Mało tego, ogląda się i niewiele się z tego rozumie! Wątki filmu nie tworzą jedności, a jedyny moment, który ogląda się nie przysypiając to końcówka – moment na który wszyscy czekali.
Film – nie, książka – tak. Powieść B. Prusa w porównaniu z filmem to po prostu rewelacja. Choć nie ukrywam swojego niezadowolenia z jednego powodu. 800 stron dla średnich pasjonatów literatury to po prostu kolos! Ale mogę wybaczyć autorowi ten fakt, gdyż książka wciąga i aż chce się wziąć taką „perełkę” do rąk. Szybkie zawiązanie akcji, nieustanny jej rozwój, zrozumiały język, przemienność wątków, obfitość opisów, bogactwo dialogów sprawiają, iż nawet najbardziej „oporny” czytelnik zainteresuje się takim egzemplarzem. Dodatkowo nie mamy narzuconej wizji reżysera, tylko każdy indywidualnie może tworzyć własny obraz, punkt widzenia na faraona, jego sposób rządzenia państwem. Atutem jest również, że wątki, wydarzenia są poukładane, tworząc jednolitą całość. Warto wspomnieć tu o momencie, kiedy Grek Lykon zabił dziecko Sary. W czytelniku wzbudza to momentalnie nienawiść, złość, a zarazem strach i współczucie. W filmie ta scena została pominięta. Tak więc powieść wywołuje zmienne stany emocjonalne. Ponadto pobudza wyobraźnię, rozwija umiejętność czytania ze zrozumieniem. Czy trzeba coś tu jeszcze dodać? Najwyżej pogratulować B. Prusowi.
Film J. Kawalerowicza nie jest nawet w połowie tak dobry jak powieść B. Prusa. Oglądając ekraninzację odnosiłam wrażenie, że nie oglądam filmu, tylko teatr polskiej telewizji zrobiony z trochę większym rozmachem. Istna kompromitacja. Za to powieść była, jest i będzie „perełką” polskiej literatury, gdyż takie dzieła jak „Faraon” powinien znać każdy Polak, poczuwający się choć odrobinę do bycia obywatelem naszej Ojczyzny.