KRZYŻACY
W Tyńcu, w okolicznej gospodzie siedział stary już, brodaty i pomarszczony rycerz Maćko, obok niego towarzyszący mu bratanek również rycerz – Zbyszko. U boku Zbyszka wisiał ogrooomny miecz. Siedzieli tak obaj i traktowali na zapewne jakiś bardzo ciekawy temat, gdy nagle otwarły się drzwi gospody, a do środka wstąpił orszak księżnej Mazowieckiej z księżną Mazowiecką na czele, która podobnie jak dwaj rycerze udawała się do Krakowa.
Z całego orszaku Zbyszkowi rzuciła się w oczy jedna z panien dworu, mała blondyneczka może dwunastoletnia, która na prośbę księżnej wylazła na stół i poczęła pięknie śpiewać. Gdy tak śpiewała, stół, na którym stała zachwiał się niebezpiecznie i byłaby spadła, gdyby nie młody rycerz, który złapał ją w locie. Trzymał ją tak, trzymał, aż wypuściwszy wreszcie młódkę z objęć, uklęknął przed nią i śluby rycerskie złożył; iż gdy znajdzie się w Krakowie, pawęż w tamtejszej gospodzie powiesi na jej cześć, a do nóg złoży jej trzy łby krzyżackie ścięte jednym ciosem swego miecza, Zerwikapturem zwanego.
Po długim odpoczynku księżna wraz ze swym dworem, oraz dwoma rycerzami udała się do Krakowa.
Jechali tak jechali, aż nagle zza wzgórza wychyliły się pióropusze krzyżackich rycerzy. Zbyszko, nie zastanawiając się, wyciągnął swój wielki miecz i ruszył pędem na nich, ze spojrzeniem wyrażającym dziką chęć mordu.
Wtem drogę zagrodził mu polski rycerz towarzyszący krzyżakom, wołając przy tym:
„Stój, stój! Posłów godzisz idioto, czym na gniew króla naszego się narażasz i surową karę!”
Gdy Zbyszko zorientował się co narobił, znajdował się już w Krakowie, tyle że w lochu, na śmierć skazany.
Przeddzień dnia sądnego siedział zamknięty rozmyślając o pięknej Danuśce.
Z zamyśleń wyrwał go głośny i nadzwyczaj nieprzyjemny dla ucha szczęk zamka w drzwiach, które otwarły się na oścież, a do lochu po krętych schodach zszedł Maćko z wiadomościami:
„Zbyszku, w dniu jutrzejszym Danuśka hołdując starosłowiańskim zwyczajom podbiegnie do ciebie, gdy ty już będziesz klęczał i jęczał i czekał, aż kat głowę toporem ci rozwali; podbiegnie ona tedy do cię, a łeb twój głupi nałęczką nakryje, czym twe życie ocali”
Nadszedł świt. (właściwie nie wiadomo czemuż to każda egzekucja odbywać się musi o świcie, może z czystej złośliwości, by przed śmiercią nie dać się wyspać biednemu skazańcowi) Zbyszka doprowadzono przed oblicze kata. Tłum wrzeszczał
„Ściąć go, ściąć natychmiast! Króla naszego znieważył!”
Młodzieniec uklęknął i z wdziękiem włosy poprawił, czym w zachwyt jawiący się niemym westchnięciem jedną z panien zebranych na widowni wprawił.
Nagle z tłumu wybiegła niewiasta w białą suknię odziana, jakąś ścierką wymachująca.
„Mójci on! Mójci! – krzyknęła – Niekata!”
Podbiegła do klęczącego młodzieńca i zarzuciwszy mu na głowę nałęczkę, uklękła przy nim i przytuliła mocno do siebie. Wzruszona, zalała się łzami, czym wzruszyła widownię, która również zalała się łzami. Kat za to, ogłupiały kompletnie, o krok do tyłu się cofnął i potknął niechcący o kosz, w którym pierwotnie miała się znaleźć głowa Zbyszkowa; straciwszy równowagę odruchowo miecz wyciągnął zza pazuchy, a ten wypadł z jego uniesionych rąk i ściął głowę Danusi.
Tłum zamarł w bezruchu. Kat podrapał się po tyłku zmieszany.
„Cholera – zaklął – nie ta głowa…
Aaale… – dodał po chwili – Zgodnie z normą jedną głowę tylko dziennie ściąć mogę” – i uśmiechnął się od ucha do ucha, że skończył na dziś pracę.
Zbyszko poruszony ciszą ściągnął z głowy nałęczkę, zamknął oczy i w romantycznym geście zrobił z ust dziobek, by ucałować ukochaną. Macał powietrze, próbując jej gładką twarzyczkę w dłonie ująć, a że w konsekwencji nic nie wymacał, otwarł oczy ponownie.
„Danuśka, Danuśka! – wykrzyknął wesoło – Pokaż-li swoją blond głó…”
Przemilczmy to, co oczy jego widziały, bowiem zbyt brutalnym i niesmacznym byłoby to opisywać.
Zapłakał Zbyszko rzewnymi łzami, uniósł głowę Danusi, przyjrzał jej się i nadwyraz szpetna mu się wydała w tym swoim śmiertelnym uśmiechu. Odłożył ją jednak z szacunkiem do kosza i udał się z Maćkiem do Bogdańca. I tak w drodze sobie myślał, że i tak znał Danuśkę dwa dni ledwo, a panien na świecie nie brak.
Pamiętając jednak o złożonej przysiędze rycerskiej, która dla niego – jak i zresztą dla każdego rycerza – cenniejsza była niż jakaś tam miłość do jakiejś tam panny;a że na własne życie zaklinał się, iż trzy łby jednym ciosem swego miecza zetnie, udał się w podróż poszukiwać spełnienia swojego ślubowania.
Tak sobie myślał, że pod nogi już jej ich co prawda nie rzuci, lecz na grobie położy, by ta wiedziała iże przysięga jest dla niego świętością. Udał się zatem w długą, niebezpieczną i pełną przeciwności losu podróż.
Przewędrował cały świat i tak będąc w Afryce życie uratował jakiemuś polskiemu chłopcu, który porwany przez niewiernych został, razem z jakąś małą blondyneczką zwaną Nel. Znając jednak swoją słabość do małych dziewczynek postanowił opuścić Afrykę, by na gniew młodzieńca – który podobno jednym strzałem lwa wielkiego ukatrupił – się nie narazić.
W Azji będąc, usłyszał, że ktoś jakąś piękność porwał, niejaką Helenę. Przyłączył się do jej ratowania mając nadzieję, iż uda mu się trzy obiecane łby ściąć jednym cięciem. Poznał tedy Ulisesa zwanego Zagłobą, albo odwrotnie, któryto wspominając swoje dzieciństwo i swoje zabawy na drewnianym koniku; takim żesz to sposobem podstęp chytry obmyślił i za pomocą niepozornej zabawki z dzieciństwa twierdzę zdobył i Helenę uwolnił, którą jak później Zbyszko słyszał w opowieściach ludu – ponoć Skrzetuskiemu za żonę oddał.
I tak wędrując z Azji w stronę Polski pod zbarasz trafił, gdzie akurat wielka bitwa trwała i gdzie spełniło się jego przyrzeczenie.
Wziąwszy trzy łby i wsadziwszy je do worka udał się na grób Danuśki do Spychowa, gdzie ojciec dziewczynki, Jurand powitał go z otwartymi ramionami chwaląc za to, że swe śluby spełnił.
W wędrówce swojej tak był zapamiętały, że o mało co nie spóźnił się na bitwę pod Grunwaldem, którą król Jagiełło krzyżakom wydawał. Bitwa ta nie wydała się Zbyszkowi zbyt okrutna po jego przejściach w poszukiwaniu spełnienia swej obietnicy wobec Danuśki. Zapamiętał jeden tylko fakt z tejże bitwy, który ze wszystkich najobrzydliwszy mu się wydał; gdy krzyżacy przysłali królowi dwa nagie miecze, ten natychmiast okryć je kazał, gdyż jako władca chrześcijański żadnej nagości znieść nie mógł.
Wróciwszy do Bogdańca, Zbyszko zamknął się w nim, gdyż nadal istniała pamięć o tym, że króla obraził i na ścięcie został skazany. Wstyd mu było pokazać się okolicznej ludności, lecz pewnej niedzieli postanowił udać się na mszę do pobliskiego kościoła. Przyszedł więc z rana i zasiadł na ławie i zastanawiał się tak; jak go przyjmą sąsiedzi, którzy z pewnością również na mszy się pojawią?
Nagle w potężnych drzwiach kościoła ukazała się Jagienka – jego miłość, jeszcze z lat szczenięcych – i siadła obok niego na ławie, gdyż kościół ten tak bogato zaopatrzony był, że w nim tylko jedna ława była.
Kościół wypełnił się wiernymi i rozpoczęła się msza.
Pod jej koniec otwarły się bramy kościelne, a do środka wkroczył hufiec zbrojny, na którego czele kroczył Ulises zwany Zagłobą, albo odwrotnie. Obok niego jakiś jeszcze jeden mały rycerz stąpał, podszedł on do księdza i list mu jakiś przekazał, który jak się okazało samą ręką królewską był pisany; w liście swym władca pod niebiosa wychwalał odwagę Zbyszka. Gdy te słowa czytano wszystkim stało się wiadome, iż król wybaczył mu. Obok siedząca Jagienka szeptała tylko sama do siebie
„Boże, boże, boże…”
Nagle odwróciła się do młodzieńca i rzekła
„Zbyszku! Ran twych nie godnam całować!”
Po czym uciekła z kościoła co jakiś czas potykając się o własne nogi.
Ulises zwany Zagłobą, albo odwrotnie wziął pod ramiona Zbyszka i szepnął mu do ucha:
„Jedźże do niej teraz! Chcesz-li? Cię zawiozę! I huczne wesele wydaj, bom widział jakna nią patrzasz!”
Zawiózł więc go Zagłoba Ulisesem zwany (albo i odwrotnie) do Jagienki, a tegoż samego dnia gromkie gody we wsi się odbyły; i tak Zbyszko osiadł na stałe w Bogdańcu pod pantoflem żony. I żył długo i szczęśliwie, aż w końcu umarł.