Leżąc w łóżku otwieram zaspane oczy,
poduszka zrzucona, kołdra zgnieciona,
znów sen mój niezbyt był uroczy…
Lecz cóż to? Za oknem nowy dzień wstaje,
ale czy być może?
Och tak, och tak! Och pozwól mi Boże,
opuścić me łoże.
I taka chęć mnie nachodzi,
by wstać, do okna podbiec…
Niestety… Od razu opadam bezwładnie na ziemię, niczym liść,
któty do drzewa mówi ‚pora już iść…’
Teraz me okno jakże daleko, jakże wysoko ode mnie…
Więc wołam ‚Na pomoc! Pomóżcie!
Jeśli nie do okna podejść,
to w śmierci ramiona oddajcie!
Ale tak nie zostawiajcie, nie zostawiajcie!’
Na próżno jednak… Nikt się nie zjawia.
Czy na prawdę nikt mnie nie słyszy?
Nikt nie potrafi ulżyć memu cierpieniu?
Och, ileżbym dal, by raz jeszcze wujrzeć przez okno,
ujrzeć mą jarzębinę ukochaną,
własnoręcznie przzed laty w ogródku zasadzaną…
Gdy już ostatnia nadzieja prysła,
słychać za drzwiami…
Skrzyp, skrzyp, ktoś po schodach idzie;
więc na nowo jąłem wołać:
‚Pomocy! Pomóżcie mi!’
Ku mej radości to do mnie gość zmierza…
Klamką porusza, aż sprężyny w zamku trzeszczą…
Już drzwi otwarte,
a w nich postać stoi nieznana.
Odziana w czarną długą szatę.
Wchodzi do środka, drzwi zamyka.
I taka myśl w głowie mi świta:
‚Może to śmierć właśnie mnie wita?’
Twarzy nie widzę bo kaptur zakryty,
Nie wiem co począć. Czy jużem zabity?
Sunie ku mnie kostucha sroga,
wyciąga dłoń jakby do wroga.
Dreszcz mnie przeszywa,
strach w oczy zagląda i z odwagą wygrywa.
Nim rękę jej chwycę,
choć raz ujrzeć bym chciał, białe śmierci lice…
Na nic to jednak, bo ciemno już wszędzie,
i czuję, że tonę.
‚Och nie! Och nie! Teraz nie skonam!
Nie chcę! Nie mogę!’
I do góry wybić się staram,
łapię śmierć za szaty skrawek…
Nagle strach mija, bo przecież
na to od lat czekałem.
Gościa, którego doczekać się nie mogłem
witam jakże niegodnie.
Więc wstaję i staram się naprawić
błąd swój bezwiednie popełniony.
A cóż to? Ja chodzę!
Me nogi! Och dzięki ci śmierci,
jakże dobra z Ciebie Pani!
A ona mi na to ponuro rzece:
‚Nie zapominaj mój drogi,
że nie łatwo jest pokonać śmierci progi…
Łatwiej Ci będzie,
gdy zdrowe będziesz miał nogi…’