Tłusty, wiecznie głodny, leniwy, nieodrywający wzroku od telewizora kot. Garfield jest bardzo ironiczną ikoną pewnej (dość sporej) części amerykańskiego społeczeństwa. Jest on chyba najsympatyczniejszym komiksowym bohaterem negatywnym. Jednak główną cechą krótkich historyjek o Garfeldzie było to, że jego sarkastyczne uwagi rozśmieszały i zaskakiwały także dorosłych czytelników („Trzeba się teraz porządnie zabrać do roboty, kreskówki się same nie oglądną”). Wydaje mi się, że scenarzyści wraz z reżyserem Peterem Hewittem zabili specyficzny klimat „Garfielda”, robiąc z niego film wyłącznie dla dzieci…
Leniwy kot Garfield jest pupilkiem fajtłapowatego Jona Arbuckle. Do ulubionych zajęć kota należy jedzenie, spanie i oglądanie telewizji. Jest cyniczny, egoistyczny, łakomy, nieposłuszny i ogólnie znudzony swoim, jakże ciężkim, życiem. Gdy Jon kupuje pieska Odiego, Garfieldowi nie bardzo odpowiada perspektywa dzielenia się z nim swoim terytorium. W nocy, gdy Jon wyrzuca Garfielda z domu i ten ostatni jest zmuszony spać na werandzie, Odie wychodzi spać z nim. Kot wykorzystuje okazję, żeby wejść do domu i uniemożliwić to samo psu. Gdy rano okazuje się, że Odie zniknął, Garfielda nęka poczucie winy i postanawia go odnaleźć…
Fabuła.
Wiem, idiotyzmem byłoby doszukiwać się w takim filmie głębokich postaci i zawiłych wątków. Nie powinienem tego robić i nie będę. „Garfield” to film bardzo, bardzo schematyczny. Identycznych historii (różniących się tylko scenerią i bohaterami) powstało już naprawdę bardzo, bardzo dużo. Nie ma chyba osoby, która by po trzech minutach seansu nie wiedziała jak się film kończy. Jednak istotą dobrego (jeśli można tak to nazwać) filmu schematycznego jest to, że trzyma w mniejszym lub większym napięciu. Decydują o tym wątki poboczne (o „niekoniecznie” dobrym zakończeniu), oraz „spektakularność” i wartkość akcji. Niestety, nawet te warunki nie zostały w Garfieldzie zachowane. Widz, wiedząc jak się zakończy cała historia, nie ma żadnego punktu odniesienia, nie ma żadnego wątku, którego mógłby się przyczepić i z pewną „nieświadomością” pobocznych wydarzeń brnąć przez seans. Nuda.
Dowcip.
Ten wątek można określić jednym zdaniem: Za mało Garfielda w Garfieldzie. Dialogi są w filmie o wiele mniej wyraziste, niż komiksowe kwestie. Prawie nie czuć tutaj tej złośliwej, ale za to jakże zapadającej w pamięć, ironii. Dowcip w tej ekranizacji został znacznie spłycony i nastawiony jedynie na widza do lat 12… dzieciaki będą miały prawdziwą uciechę, dorośli będą się nudzić. Jedyną ciekawą sekwencją, która mi się naprawdę podobała, była ta z tańcem do piosenki Outkastu. Powtarzam: cała reszta wypada bardzo słabo i jest nastawiona wyłącznie na najmłodszych odbiorców (dla nadgorliwych rodziców: Garfield co jakiś czas w filmie donośnie beka… nie jest todobry przykład dla waszych pociech).
Grafika.
W filmie jedyną komputerowo wygenerowaną postacią jest Garfield. Śmiesznie to wygląda, gdy rozmawia z „normalnym” kotem… szczególnie biorąc pod uwagę proporcje ciała, oraz to że kociak ma ludzkie oczy. Ale wracając do samej animacji, wypada ona bardzo dobrze. Garfield jest bardzo podobny do swojej komiksowej wersji, ale został bardzo realistycznie wygenerowany (o czym doskonale można się przekonać oglądając wyżej wymienioną scenę tańca). Ma realistycznie wyglądające futro, oraz zgrabne (jak na swoją kategorię wagową…) ruchy. I w tym temacie mogę pominąć takie niedopracowania, jak to, że kot jest cały czas czyściutki (nawet po tym, jak z impetem wpada do przyczepy pełnej lazanii i robi tam… bałagan). Grafika mi się bardzo podobała.
Całość.
W „Garfieldzie” czegoś zabrakło. Czegoś ważnego, co jest nieodzownym elementem jego komiksowej wersji. Klimatu. Ta ekranizacja to film familijny, lecz wyłącznie dla dzieci. Będą się one cieszyły oglądając perypetie głównego bohatera, a ich rodzice będą zadowoleni, że sprawili dzieciakom radość, zabierając je na ten film. Tylko z tego. Do najniższej oceny dodaję dwa punkty za animację i jeden za niezłą scenę z piosenką Outkastu.