Przed śmiercią mojego dziadka i mojej babci, co roku w ferie zimowe jeżdziłam z rodzicami i z bratem do nich w góry. O tej porze roku było tam bardzo pięknie.
Dookoła śnieg, czasem nawet zasypane było wejście do domu. W dniu mojego przyjazdu babcia sprzątała zawsze cały dom i przygotowywała dla nas pokoje z pięknym widokiem na ośnieżone góry.
Przyjeżdżałam tam zawsze ok. 17 i wtedy zawsze czekał na nas ciepły i pyszny obiad. wieczorem, po obiedzie szłam z dziadkiem na obrządek, a póżniej babcia gotowała dla nas gorące kakao. Wszyscy siadaliśmy na kocach przy kominku i oglądaliśmy nasze rodzinne zdjęcia. Do łóżka z ciepła pierzyną chodziłam ok. 23, gdyż wcześniej nie mogłam, bo tam było bardzo cicho i przyjemnie, niż w Warszawie.
Póżniej szłam po koleżanki i chodziłyśmy na sanki lub z chłopakami bawiliśmy się w bitwi na śnieżki.
Potem przychodziły zawsze do mnie, bo babcia kazała mi je zapraszać na obiad i podwieczorek.
Po obiedzie dziadek, tata i brat organizowali zawsze kulig, na który zawsze była zapraszona najbliższa okolica.
Wtedy zawsze było super… Śmiechy, wygłupy i śpiewy towarzyszyły nam przez całą drogę.
Wieczorami, po dziennych przeżyciach, byłam bardzo zmęczona, nie tak jak w domu.
Kiedy był czas wracać do Warszawy, nigdy nie mogłam, powstrzymać się od łez. Wiedziałam, że przyjadę tu dopiero za rok, ale babcia i dziadek mnie wtedy przytulali i mówili że czas zawsze szybko ucieka.
Przez cały rok w wolnych chwilach oglądałam zdjęcia od babci i dziadka i w moich snaxh pojawiał się obraz dziadkowego domu wraz za mną, pijącą babcine kakao przy kominku.
Teraz rzadko tam jeżdże, ale nadal pamiętam te szczęśliwe i dziecęce czasy.
Ten właśnie dom to moje ulubione miejsce, w którym uwielbiałam przebywać ze wszystkich miejscach w których byłam.