Jest piękny, letni wieczór zapadający nad Warszawą. Ulice wypełnione tłumami ludzi wpieszącymi się do domów przed godziną policyjną przypominają mrowisko. Co jakiś czas widoczne są połyskujące w promieniach zachodzącego słońca srebrne czupryny staruszków powoli poruszających się w stronę przystanku, gdzie zatrzymują się zatłoczone tramwje.
Stoję na rogu ulicy Trębackiej i Krakowskiego Przedmieścia. Czekam na odpowiedni wóz, a gdy taki nadjechał nie chciało mi się wsiąść do niego. Postanawiam delektować się pięknem dnia codziennego. Chłopcy sprzedający przeróżne przedmioty wykrzykują wymyśle hasła, aby zwabić ludzi do kupna. Mrok rozlewa się mozolnie między starymi budynkami.
Wtem zauważam chłopca idącego od Bednarskiej, który nierozważnie wysunął się zza tramwaju, czytając książkę. Druga książka wysuwa sie z bocznej kieszeni jego ubrania. Zaczytany podąża ulicą. Nie zauważa potrąceń przechodniów. Dla niego liczy się tylko książka, którą pewnie wypożyczył od przyjaciela na krótki czas. Stał przez chwilę na ulicznej wysepce dalej z zainteresowaniem pochłaniajac wzrokiem ową lekturę.
Nagle chłopiec rusza. Chcąc przez jezdnię wchodzi prosto pod koła karetki gestapo, która z gwizdem opon hamuje. Młodzieniec usiłuje wyminąć ten samochód, lecz w tej samej chwili otworzyły się drzwi pojazdu. Dwóch osobników wyskakuje z karetki i zabiera chłopca do wozu, który odjeżdża w stronę swej siedziby.
Znając zwyczaje naszych okupantów młodzieniec, którego nazwałem Michaś, nie wydostanie się ze szponów gestapo. Poszedł na pewną śmierć. Wyobrażam sobie jego matkę szykującą pyszne smakołyki na dzisiejszą wieczerzę, która nigdy nie dowie się jak umarł jej ukochany syn. Ojca, który wypatruje swego dziecka. W tej chwili Ikart utonął.
Tragicznego i wstrząsającego zdarzenia nie widzi nikt, tylko ja, szary człowiek zauważam jak Ikar umiera. Wszystko dalej płynie swym wasnym tempem jakby nic się nie stało.