Praca „mojego pióra”. Zastrzegam więc sobie prawo do ewentualnej publikacji (rofl). Osobiście dostałem za to 6-, minus za liczne błędy interpunkcyjne ( piszac na kompie nie lubie stawiac przecinkow). Jeżeli komuś zależy, to sobie je poprawi. ( nauczycielka zarzuciła mi też lipną końcówke , czyli że powinna być jakaś puenta etc. więc i to można sobie poprawić ( dopisać ).
?Cairne obudził się. Ziemia drżała, dziwnie rytmicznie, jakby w rytm kroków setek istot. Nie namyślał się długo, zarzucił na ramiona skórzany pancerz, w biegu porwał miecz ze stojaka i wypadł za drzwi. Wiedział co się dzieje, czekał na to od tygodni. Dokładnie wiedział co zrobić. Dosiadł konia, szara klacz pomknęła ku wzniesieniu, zza którego dobiegały uszu wojownika odgłosy dziesiątek bębnów i trąb. Rozejrzał się, na płaskowyżu na początku zauważył jedynie chmury kurzu, pyłu. Po chwili zaczęły się z niego wyłaniać postacie, każda jedna dzierżyła w dłoni miecz i tarczę w kolorze czerwieni. Twarzy nie poznawał.
„Coś tu mi nie pasuje”- pomyślał. Cofnął się za wzniesienie, by żadna z postaci nie zdołała go zauważyć, po czym pogalopował w stronę skał. Wdrapał się na najniższą z nich, przeskoczył na kolejną, aż znalazł się niemal na szczycie. Stąd widział doskonale. Setki rycerzy maszerowało po płaskowyżu w stronę przełęczy. Lecz na dumnie niesionych chorągwiach nie znajdował się biały tygrys, herb ziem na wschód od Wielkiej Rzeki, tylko czarny kruk.
Chłopak wiedział, że zdarzyło się coś nieprzewidzianego, lecz przeczuwał już w duchu, że nie mogło to być nic dobrego. Już kilka tygodni oczekiwał powrotu wojowników z jego wioski, gdyż wśród nich był i jego ojciec, i brat. Wygląda na to, że wojna nie potoczyła się tak jak się spodziewano. Cairne nie czekał długo, zeszedł na ziemię, dosiadł klaczy i postanowił wyruszyć do miasta. Jechał dzień cały, od wschodu do zachodu słońca. Galopował kamienistym traktem, pozwalając sobie tylko na dwie, godzinne przerwy, aby nie zamęczyć konia. Kiedy dotarł do oberży na przedmieściach, ledwie trzymał się na nogach, zapłacił więc karczmarzowi za nocleg, po czym z niego skorzystał. Obudziło go pianie koguta. Bez pośpiechu wstał, założył pancerz, przypasał miecz i dziękując oberżyście, wyszedł. Był piękny, słoneczny dzień, na nieboskłonie nie widać było ani jednej chmurki. Dosiadł więc chłopak swej klaczy, po czym rześko ruszył ku bramom miasta. Ogromne wrota zastał jednak zamknięte.
– Witajże strażniku! ? rozpoczął młodzian.
– Witajże młodzieńcze ? odpowiedział staruszek, gdyż wyglądał na nie mniej niż 50 lat ? Co was sprowadza do Cavern?
– Języka głownie zasięgnąć chciałbym.Informacji potrzebuję.
Bramy rozwarły się powoli, skrzypiąc zardzewiałymi zawiasami. Strażnik dodał :
– Więc jeżeli ino informacji szukacie, wstępujcie tedy tu, do nas ? wskazał palcem stróżówkę, w której widać było trzech zbrojnych, po czym dorzucił ? Wiedzy o tym co się na świecie dzieje ci u nas dostatek.
Wszedł więc Cairne do owej budki strażników, pomieszczenie było niewielkie, choć zadbane. Strażnicy znudzeni już widać monotonną grą w kości, zaczęli opowiadać młodzianowi o rzeczach które wydarzyły się całkiem niedawno, a we wsi w której mieszkał nic o nich nie było słychać. Okazało się, że armie, które miały być niewielkie i bez problemów rozbite w pył, były nie dość że świetnie wyszkolone, to czterokrotnie większe niż przypuszczano. Wszystkie oddziały, w tym i ten, w którym walczyli ojciec i brat Cairne?a, dostały się do niewoli, a niedługo mają zostać stracone. Egzekucja ma się ponoć odbyć w stolicy, która jest okupowana przez wrogą armie. ?Cztery dni drogi? Piątego dnia o świcie mają zostać straceni moi bliscy? Jeśli wyruszę bezzwłocznie to zdołam jeszcze coś zdziałać!?- myślał. Podziękował za informacje, po czym bez jakiegokolwiek namyślania się, dosiadł swej szarej klaczy i pognał ku stolicy.
Podróż jak sądził, zajmie mu cztery dni. Lecz już nazajutrz zaczęło wiać, rozpętała się burza. Mimo to galopował, pomiędzy grzmotami i uderzeniami piorunów. Niebo rozszalało się na dobre. Musiał pędzić pod wiatr, przez co nie dotarł do stolicy na czas. Piątego dnia przed świtem dopiero na horyzoncie pojawiły się mury Ogrimaru. Twierdza ta uznawana była za niemożliwą do zdobycia, mimo to uległa pod naporem ogromnych armii jakie zalały te ziemie. Widać wszędzie było znaki walki. Kiedy Cairne zbliżył się do miasta, usłyszał chrupanie pod nogami klaczy. Spojrzał na ziemię, wszędzie znajdowały się kości, czaszki ludzkie. Gdzieniegdzie widać było szkielet konia. Chłopak oderwał wzrok od podłoża usłanego szczątkami bitwy. Bramy miasta zastał otwarte, więc bez namysłu popędził konia naprzód. Minął ogromne wrota, w których tkwiły liczne groty strzał. Cwałował przez wąskie uliczki pełne czerwono przyodzianych rycerzy. Od jednego z przechodniów dowiedział się gdzie odbywa się egzekucja. Kiedy dotarł na ogromny plac, było już za późno. Na szafocie wisiało kilka ciał, większości twarzy nie poznawał, lecz dwie ostatnie znał dobrze. Jego ojciec i brat, oboje wyruszyli na wojnę, aby zdobyć bogactwo, chwałę. Jedynym co znaleźli była śmierć. Po policzku chłopaka zaczęły płynąć łzy, które później skapywały na ziemię. Zacisnął pięści tak mocno, że paznokcie rozcięły mu skórę na dłoni. Ale on tego nie czuł, jedyne co widziałto czerwoni kaci, którzy zamordowali jego bliskich. Jedyne o czym myślał to zemsta. Jedyne co go obchodziło to ich śmierć? Chwycił za miecz, nie namyślał się, nie było nad czym. Wziął szeroki zamach, po czym rzucił oręż w stronę szafotu. Jego broń wbiła się po rękojeść w przyłbicę jednego z rycerzy. Wywołało to panikę na placu. Każdy z czerwonych wojowników chwycił za miecz, krzycząc jeden na drugiego, by łapali mordercę. Ale go już tam nie było, nie czekał na śmierć, uciekał wąską alejką trącając ludzi napotkanych na drodze. Tuż za zakrętem uspokoił oddech, wtopił się w tłum. Widział, jak z uliczki którą przybiegł wypadają zbrojni i rzucają się dalej w pogoń, tylko przypuszczając gdzie mógł on zbiec.
Młodzian poczekał, aż przebiegną wszyscy, po czym podszedł do stoiska z wszelaką odzieżą. Wyciągnął z sakwy sztukę złota, dał ją sprzedawcy, po czym wybrał jasno-szarą szatę oraz białą pelerynę z kapturem. Chwilę później stał już przy stoisku z różnorakim orężem. Kupił dwa srebrne sztylety o czarnych rękojeściach oraz niewielkie noże do rzucania. Zapłacił i szybkim krokiem oddalił się ku biedniejszej części miasta. A tam, w jednej z małych uliczek, znalazł opuszczone domostwo i bez namysłu wszedł do środka. Przebrał się w nowo zakupiony strój, schował pod peleryną noże, sztylety przymocował do pasa, po czym znów wyszedł na światło dzienne. Jego białe włosy powiewały na wietrze. Nagle zza rogu wyszło dwóch strażników?? ? bard przerwał opowieść. Podniósł kufel do ust i pociągnął sobie z niego zdrowo.
– No i co było dalej? Dwóch ich było, tak? ? zapytał zniecierpliwiony karczmarz.
– A i owszem. Dwóch, uzbrojonych po zęby, a on, biedny, jeden? Słuchajcie dalej.
?Jak już mówiłem wyszli zza rogu. Młodzieniec wciąż był spragniony krwi. Wciąż zbyt mało osób zapłaciło za śmierć jego ojca i brata. Jedyna myśl, która zaprzątała jego głowę, to myśl o zemście, o dalszych morderstwach. Wdrapał się po okiennicy na dach najniższego budynku, dalej po bluszczu wspiął się na wyższy dach. Tam uklęknął, wyciągnął dwa noże, poczekał aż strażnicy podejdą naprawdę blisko i rzucił pierwszym z ostrzy. Trafił bliższego rycerza w biodro, ten zachwiał się, upadł, lecz już po chwili podniósł się na kolana. Wtedy dostał drugim nożem, celnie, prosto w odsłoniętą część szyi. Padł na bruk, krwawiąc. Drugi rycerz, nie widząc mordercy, tylko zakrył pierś i szyję tarczą po czym począł się oddalać w możliwie szybkim tempie. ?Pobiegł po posiłki? – pomyślał Cairne. Pobiegł po skraju budynku, przeskoczył na inny, tam zsunął siępo gałęzi rosnącego przy budowli drzewa. I znów dobiegł do zakrętu, a tuż za nim wtopił się w codzienny ruch panujący na ulicach Ogrimaru. Na kilka dni zaniechał zemsty. Postanowił pozwolić władzy myśleć, że wyjechał, lub zginął na jednej z ciemniejszych uliczek. A nie byłoby to nic dziwnego, tam codziennie ktoś ginie, morderstwo wydaje się podejrzane dopiero, gdy ginie ktoś ważny. A kim ważnym mógł być taki zabójca? Gdyby liczył się jego głos wśród rady, bardzo łatwo byłoby go wytropić. Musiał być nikim. Drobną jednostką, której śmierć nikogo nie zdziwi, nie zaszokuje. Tak więc wyglądało na to, że po kilku dniach nikt w stolicy nie pamiętał już o podwójnym morderstwie.
Cairne miał więc wolne pole do działania. I wykorzystał je. Powrócił do mszczenia się.
W ciągu niecałego tygodnia, bez śladu zaginęło siedmiu strażników. Tak, oni byli ważni, wiedziano gdy któryś zginął. Lecz o tym, że ofiarą skrytobójcy padł ktoś jeszcze, nie wiedział nikt, oprócz jego samego. A stało się to podczas kolejnego napadu na wolno spacerującego stróża. Rzucony nóż odbił się od pancerza wojownika, lecz szczęk żelaza ostrzegł go i zdążył się on wnet przygotować do walki. Cairne napadł z lewej, tnąc wysoko, w okolice czoła. Strażnik uniknął ciosu, kontrując z półobrotu, lecz napotkał wyciągnięty sztylet. W tym samym czasie drugie z ostrzy mściciela trafiło go pod szyję. Stracił równowagę, po czym runął na ziemię. Chłopak zadowolony z kolejnego ?tryumfu? usłyszał nagle zza rogu szybkie kroki kilku czerwono przyodzianych wojowników, przyciągniętych widocznie odgłosami walki. Długim skokiem dopadł małego ukrycia, pod belkami przygotowanymi do budowy. Ukryty całkowicie zauważył strażników, podnoszących alarm na widok zakrwawionego ciała. Usłyszał szybki oddech tuż za swoimi plecami, naprędce odwrócił się i zobaczył małego chłopca, wyraźnie przygotowującego się do krzyku. Uciszył go gestem, lecz chłopiec dalej próbował wrzasnąć. Wtedy Cairne chwycił go za usta, nie pozwalając na choćby szept. Po kilku chwilach puścił chłopca, gdyż czerwoni wojownicy wyruszyli poszukiwać mordercy na innych uliczkach. Ku zdziwieniu skrytobójcy, dzieciak padł na ziemię, nie oddychając.
?Za mocno ściskałem, niech to szlag!? ? pomyślał. Ze złością splunął na ziemię, wyniósł ciało chłopca na światło. Nie żył już. Nic się nie dało zrobić. Pozostawił go na bruku i zniknął w oddali.?
-Nie pochował go? ? przerwał opowieść barda karczmarz.
-Nie, widać liczne morderstwa skrzywiły jego świadomość. Zobaczył jak bardzo życie jest ulotne, jak mało jest warte. Dlatego nie miał już później skrupułów.
-Później? To znaczy, że nie poniechał zemsty?
-Nie. Słuchajcie więc dalej, panie karczmarzu.
?Młodzian nieprzestał zabijać, mordował dalej i dalej. Z jego ręki zginęły już niemal dwa tuziny dobrych żołnierzy. O tych wiadomo, bo oni byli ważni, wieść o ich śmierci szybko obiegła cały Ogrimar, ale czy skrytobójca zabił więcej osób, to wie tylko on sam, gdyż śmierć kogoś nieważnego, to była codzienność, któż wie, do ilu z tych zgonów Cairne się przyczynił? Jedno było pewne, nie cofnie się on przed niczym, by mścić się dalej.
I tak mści się do dziś, już od prawie dwóch lat. Czasami widuje go ktoś przez chwilę, gdy stoi na dachu jakiegoś budynku, wpatrzony widocznie w zachód słońca. Jego twarz, zawsze ukryta pod białym kapturem, wciąż jest dla wszystkich nieznana. Ale wszystko co wiadomo o jego wyglądzie to tylko plotki, prawie legendy. Wielu nawet zaprzecza jakoby on istniał. Lecz on żyje i czeka gdzieś tam, by stos trupów usypany z ciał ofiar zemsty rósł nadal??
Bard wypróżnił kufel, podziękował karczmarzowi za piwo i poczęstunek, po czym chwycił za lutnię i przygrywając sobie cicho, wyszedł z karczmy, by swą opowieść powtarzać innym?