Jesteś niczym Orfeusz… Masz misję (…) Opowiedz o swojej wędrówce, wykorzystując opis straszliwego ogrodu, w krórym mieszka tajemna siła.

Za plecami usłyszał wybuch. Od wyjścia po prawej sronie odzielał go czerewony płomień ognia. Zostały mu wąskie,zakręcające ślimakiem schody po prawej stronie sali balowej. Nie zastanawiając się dłużej pobiegł w ich kierunku. Spojrzał w górę. W ostatniej chwili uskoczył przed płonącą belką, która z hukiem upadła pół metra od jego głowy. Obejrzał się za siebie. Trwało to jednak o sekundę za długo. Strzała utkwiła mu w ramieniu. Syknął z bólu. Spod przymrużonych powiek spojrzał w stronę, z której przyleciała. Liczne zakamarki zamku nie pozwalały mu dostrzeć złoczyńcy, a złoto – czerwona ognista ścieżka oślepiała dodatkowo.
Wtem dostrzegł barczystą, zakapturzoną postać, chowającą się za kamienną kolumną. Bez namysłu zaczął się skradać w jej stronę, gubiąc po drodze resztkę rozsądku. Zacisnął dłoń na lśniącej klindze miecza.
– Nie zawiedź mnie dzisiaj – szepnął, podchodząc napastnika od tyłu.
Jednak nie można mieć wszystkiego, czego sie pragnie. Gdy podnosił miecz do zadania śmiertelnego ciosu, przeciwnik odwrócił się i zablokował uderzenie. Spojrzeli sobie w oczy. Chłopak nie zastanawiał się długo. Odepchnął napastnika i popędził w stronę wyjścia.
Jeszcze tylko kilka kroków dzieliło go od upragnionej wolności. Tylko, co dalej? Czy uda mu się uciec tak daleko aby już nigdy go nie znaleźli? Czy po tym wszystkim będzie mogł zacząć żyć od nowa? A co na to jego sumienie? Jego honor?

***

Dźwięk rozrywanego materiału przerwał nocną ciszę. Wilhelm, krzywiąc się niemiłosiernie, zakładał sobie prowizoryczny opatrunek. Obok niego, na suchej trawie leżała zdradziecka strzała. Chłopak wziął ją do ręki. W sumie nic nadzwyczajnego – zwykly, grubociosany kawałek drewna, zakończony metalowym grotem. Jednak coś zwróciło jego uwagę. Na bukowym drzewcu wyryto jakieś dziwne znaki.
– Czarnoberg – przeczytał. – Stamtąd pochodzisz? – spojrzał na strzałę. – A, zresztą, co mnie to obchodzi?! – wzruszył ramionami.
Teraz już nic nie miało dla niego sensu. Stracił swój największy skarb – zamek, na karku miał prześladowców i wciąż dręczyło go rozpaczliwie poszukujące odpowiedzi pytanie – gdzie jest Anna?
Chociaż minęło już kilka dobrych godzin, wciąż miał przed sobą ten obraz. Obraz, który zmienił jego życie. Liczne wybuchy, snopy ognia, deszcz strzał i krzyk. Jej krzyk. Krzyk przerażonej dziewczyny, rozpaczliwie wzywającej pomocy. Nawet nie zdążył do niej pobiec. Od razu otoczyła go grupa ludzi w kapturach. Wszyscy nieśli obnażone miecze. Jeden z nich uniósł broń, gotową do zadania ciosu. Wpojone za młodu odruchy ocaliły mu życie. Błyskawicznie padł na ziemię i przetoczyl się na bok, jednocześnie raniąc jednego z napastników. Udało musię uciec. I właśnie to go dręczylo najbardziej. Uciekł, zamiast pomóc siostrze. Zachował się jak tchórz, a nie jak rycerz.
– Nie mogłem nic zrobić – tłumaczył swoje zachowanie. Jednak w podświadomości czuł, że powinien zostać. Nawet gdyby miałoby go to kosztować życie.
Jeszcze raz wziął do ręki strzałę. Zdawał sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu, ale była to jedyna rzecz, jaką mógł zrobić, żeby uspokoić własne sumienie.
– A więc pochodzisz z Czarnobergu – mruknął, po czym wstał i otulił się szczelnie szarobrązowym płaszczem. Noce bywały chłodne, a od wspomnianej miejscowości dzieliły go dobre trzy mile drogi.

***

Niebo zaróżowiło się na wschodzie nad szarymi zarysami wieżyczek pałacu w Czarnobergu. Jako zwiastuny nadchodzącego świtu rozległy się posępnie brzmiące krzyki ptaków. Wstawał nowy dzień.
– Czego tu szukasz, włóczęgo?! – rozległ się piskliwy głos za plecami Wilhelma. Chłopak był tak zaskoczony, że omal podskoczył ze strachu.
– Nic, nic nie robię – odparł pospiesznie i nieoglądając się ruszył w stronę tawerny.
Przez cały dzień błąkał się po mieście, zastanawiając się, po co tu w ogóle przychodził. Gdy zaczynało się ściemniać uwagę chłopaka przykuł głos trąb, wzywających okoliczną ludność na plac przed pałacem. Po chwili wahania Wilhelm ruszył w tamtą stronę.
– Mieszkańcy Czarnobergu! – niewysoki, siwy mężczyzna stojący na wielkiej skrzyni odczytywal coś wielce podekscytowanym głosem. – Jaśnie oświecony król wasz, Stanisław, z woli waszej i Boga wybrany, ogłasza: kto przejdzie przez ogród „Ogrodem Trwogi” zwanym, i zniszczy siłę straszliwą, go zamieszkującą, w nagrodę dostanie rękę tej oto białogłowy, Anny oraz…
Wilhelm już go nie słuchał. Z szeroko otwarymi ze zdziwienia oczami wpatrywal się w drobną, kobiecą postać, ubraną w zwiewną białą szatę. Anna… Jego siostra… Więc żyje…
– … Temu kto się tego podejmie, niech łaska boska sprzyja, niechaj Pan prowadzi go swoim Duchem, podtrzymuje go swoją mocą i bez uszczerbku zachowa jego godność.
Ludzie powoli zaczęli się rozchodzić.

***

– Jesteś pewien, chłopcze, że chcesz się tego podjąć?
– Przecież już mówiłem, że tak.
– Czyli jesteś absolutnie świadomy niebezpieczeństwa, które na ciebie czycha w tym ogrodzie?
– Tak.
– W takim razie, życzymy ci powodzenia – strażnik wręczył mu pochodnie.
Wilhelm nacisnął klamkę od bramy, prowadzącej do ogrodzonego grubym murem ogrodu. Wrota otworzyły się z przeciągłym i…i…i…, przyprawiając chłopaka o dreszcze. Zacisnął powieki. Przez otwarty portal wionęło na niego pełne cieni, stęchłe powietrze.
– Nie wycofam się. Nie zrezygnuję. Nie tym razem. Nie mogę zawieść Anny – szepnął i otworzył oczy. Zamrugał.
Ze wszystkich stron otaczała go ciemność.Zapalił pochodnię. Ujrzał pochylone wierzby, próbujące dosięgnąć go swoimi gałęziami. Wśród wysokiej trawy czaiły sie kamienne posągi obrośnięte mchem. Korzenie starych, połamanych drzew ryły w ziemi coraz to nowe tunele. Trupy zdechłych zwierząt rozkładały się cicho lub niezwykle burzliwie pod obdartą z kory jabłonią.
Wilhelm zrobił kilka kroków naprzód. Nie zauważył leżącego na ścieżce konaru i potknął się. Błyskawicznie poniósł się z ziemi i zaczął nasłuchiwać. Przez chwile skądś, z bardzo daleka zdawały się dobiegać niesamowite dźwięki. Potem słyszal już tylko nocną muzykę owadów i szmer toczących się kamieni w pobliskim potoku.
– To tylko złudzenie – mruknął. – Na pewno nic więcej – starał się pocieszyć.
Szedł dalej. Drogę zagrodziła mu metalowa, zardzewiała furtka. Nacisnął klamkę. Drzwi otworzyły się ze strasznym skrzypieniem, które zamroziło Wilhelmowi krew w żyłach. Przyświecając sobie pochodnią, nie czekając, aż opuści go odwaga, zrobił kilka kroków.
Oczom młodzieńca ukazał się rząd popękanych, kamiennych posągów, a między niektorymi z nich zbutwiałe, drewniane rzeźbione ławy. W kilku miejscach, pomiędzy posępnymi drzewami stały stare zbroje.
Młody rycerz powoli ruszył przed siebie. Przesuwał snop swiatła z posągu na posąg i w pewnym momencie zobaczył coś, co spowodowało jego wielki niepokoj, po którym natychmiast przyszło wielkie zdenerwowanie. Posąg jakiegoś króla wpatrywal się w niego! Pierwsze oko było popękane od strarości, ale to drugie z całą pewnością na niego patrzyło. Błyszczało czerwonawym blaskiem i kiedy przerażony Wilhelm się w nie wpatrywał dłużej, mrugnęło.
Zamknął oczy. Gdy po kilku minutach odważył się je otworzyć. Nie patrząc w strone posągu szedł dalej.
– To dla Anny – szeptał. – Jestem jej to winien. Musze ją uratować…
Przez dłuższy czas nic nadzwyczajnego się nie wydarzylo. Wtem zobaczył wiotkie wici mgły. Zaczęły formować jakiś ksztalt w powietrzu, jakby duch się materializował. W tym momencie niepokój Wilhelma, który przeszedł juz w duże zdenerwowanie, zaczął wzrastać do panicznego strachu.
Odwrocił się. Nie zamierzał tego robić. To jego nogi same wykonały zwrot i zabrały go prosto do głównej bramy, wyskoczyły z ogrodu, a potem biegły rączo, niczym nogi jelenia, przez stary dziedziniec Czarnobergu. Światło pochodni tańczyło przed nim, a w tyle pozostawał cichy i ponury „Ogród Trwogi” i straszne, przemożne uczucie wszechogarniającego strachu i grozy.
Przegrał. Nie udało mu się uratować siostry. Zawiódł ją. Teraz już nic nie mógł na to poradzić. Było za późno.