Scenka malrzenska poniekad w oparciu o Nie-boska komedie Wsuwajac klucz w zamek spojrzal na zegarek. Bylo wpól do dwunastej. Ostatnimi czasy coraz czesciej wracal tak pózno z pracy. Interesy szly dosyc dobrze ale wolal dmuchac na zimne. Wszedlszy do domu ostroznie zamknal drzwi, tak aby nie obudzic zony ani co gorsza malego synka. Glowe mial zaprzatnieta sprawami firmy, totez nie zauwazyl spiacego w przedpokoju kota. Malo nie dostal zawalu, kiedy zwierze z przerazajacym krzykiem zerwalo sie na równe nogi i czmychnelo do kuchni. No ladnie – pomyslal – znowu trzeba sie bedzie tlumaczyc. Kiedy ta kobieta da mi spokój? Rzeczywiscie, kiedy wszedl do pokoju Anna juz nie spala. – Witaj kochanie! Jak minal dzien? – powiedzial od niechcenia. Po czym padl na lózko i momentalnie zasnal kamiennym snem. Tego bylo juz dosc. Anna zaczela szarpac chrapiacego meza. – Obudz sie. – syknela. – Zmniejszyc produkcje o 50%, nie mozemy doprowadzic do takiej nadwyzki… – belkotal jeszcze w pólsnie. – Wstawaj! – glos jej byl niczym rany zadawane ostra brzytwa. – Dosyc tego. Musimy powaznie porozmawiac… – Daj mi spokój, kobieto. Nie teraz. Chce mi sie spac. – Co? Ja ci dam spokój! Co ty sobie wyobrazasz? Myslisz, ze to jest hotel, a ja jestem twoja sluzaca? Niedoczekanie twoje. Nie bede jak glupia czekala przez caly dzien na jasnie pana z obiadkiem. Nie bede biegala po zakupy i dzwigala ciezkich siatek, zeby maz mial co jesc. Koniec, mój drogi! Odtad to ty musisz sie zatroszczyc o mnie i syna… – Patrzcie ja! – ripostowal. – Zatroszczyc sie o mnie i o syna . A kto, moja kochana, nas utrzymuje? Moze ty z ta twoja smiesznie niska pensyjka? – … – Nie wiesz co powiedziec? – ni to spytal, ni stwierdzil. – Sama widzisz jak malo zaradna jestes. Zginelabys beze mnie… – Wierz mi, ze swietnie poradzilabym sobie w zyciu bez ciebie i tych twoich pieniedzy zarobionych w trzeciorzednej firmie o watpliwej reputacji, ty…ty… domorosly przedsiebiorco od siedmiu bolesci! – O cholera… – powiedzial puszczajac mimo uszu zniewage. – Zapomnialem zadzwonic do Grzesia. – Caly ty. Nasze malzenstwo sie wali, a ten musi do Grzesia zadzwonic… – Nie przesadzaj – niezbyt przejal sie fatalistyczna wizja. – Masz racje, przesadzam, ale…ale…Kto to jest w ogóle ten Grzesiu? – Mój wspólpracownik – odparl zadowolony, widzac, ze Annie koncza sie najwyrazniej argumenty. – Przeciez wspominalem ci o nim. Ale ty jak zwykle mnie nie sluchalas. – Aaaaaaa…zejdz mi z oczu. Nie chce mi sie z toba gadac . – Widze, ze za duzo filmów ogladasz… Jak gdyby cien usmiechu pojawil sie na ustach Anny. Najwyrazniej zdala sobie sprawe, ze zacytowala twardziela – Linde. Byc moze to tylko gra cieni sprawila wrazenie usmiechu. – No dzwon do tego swojego kolegi – podjela na nowo. Teraz byl pewien, ze to co widzial nie bylo usmiechem. – Najlepiej go tu zapros. Moze dolaczy sie do naszej sprzeczki? – Jak masz mówic takie glupoty – odparl wyraznie znudzony, – to ja ide… – A idz sobie! – przerwala mu. – Zejdz mi z oczu! – …zadzwonic. – Dokonczyl. Po czym wzial swój telefon komórkowy i odprowadzany jadowitym spojrzeniem zony wyszedl na balkon. Nie minela chwila jak stala kolo niego w cienkiej koszuli nocnej. – Wracaj do domu! – warknal. – Przeziebisz sie. – Od kiedy to tak sie o mnie troszczysz? – Odkad zaczelas sie zachowywac jak smarkula! – Ja? To ty nie dorosles do roli meza i ojca – odparla oburzona. – Masz racje nie doroslem – poczerwienial ze zlosci. – Moze wiec lepiej bedzie jak odejde! – Co? Ty…ty…a ja…ja…Och! – szlochajac wbiegla do mieszkania. – Anno! – zdal sobie sprawe z tego co powiedzial. – Przepraszam… – A nasz syn? – szlochala. – Wiesz jaka krzywde mu wyrzadzisz? Dopiero teraz mi mówisz, ze chcesz odejsc? Jak juz mamy syna? – Anno! – byl na siebie zly. – Kocham cie. Nie chcialem. Ponioslo mnie. Za nic w swiecie bym cie nie zostawil. Wybacz mi! Jestes najlepszym, co mnie w zyciu spotkalo! Uwierz mi. – Mówisz powaznie? – uspokoila sie nieco. – Obiecuje, ze sie poprawie. Bede czesciej bywal w domu, pomagal ci. Zrobie wszystko, tylko usmiechnij sie. – Och, wierze ci! – usmiechnela sie. – ja tez cie przepraszam. Miales racje. Bez ciebie nie poradzilabym sobie. Te piekna scene pojednania przerwal dzwonek telefonu. Anna podniosla sluchawke: – Do ciebie. – Kto to moze byc – udal glupka. – Aaaaaa to ty Grzesiu. Tak…tak…dobra…nieeeeee…no co ty…Ok…Zaraz bede. – Przykro mi kochanie, ale musze leciec. Pa. Kocham cie. Obiecuje, ze wróce na obiad. – Eeeeeeeeech – westchnela Anna z rezygnacja.