Francja

Ten oto cmentarz nie jest odpocznieniem wiecznym

dla starości i choroby. Jest to cmentarz pełen mężczyzn

młodych i potężnych. Można odczytać imiona ich na setkach

małych krzyżów, gęsto ścieśnionych, które bezgłośnym

chórem wciąż powtarzają:

„Jest coś cenniejszego niż życie, jest coś bardziej

niezbędnego niż życie… skoro my tu je steśmy”.

Georges Duhamel, Vie des Martyrs (1914—1919)

Ponad rozkwit młodego życia — cóż jest cenniejszego na ziemi? Ponad okrucieństwo zgaszenia przemocą światła, które dopiero płonąć zaczęło — jakież jest okrucieństwo?

Cóż głębiej serce ludzkie poraża nad widok przedwczesnej młodzieńca mogiły?

Obojętna murawa i kwiat niczego niepamiętny — bardziej i wymyślniej bez litości niż glina jałowa — tam gdzie płomienne biło serce, gdzie się ogień wzroku palił i uśmiech radosny ozdabiał usta rumiane.

Gruby pokład ziemi czarnej i kamień nieudźwigniony zaciska i dusi na wieki żywotwórczość oddechu.

Nie ma nigdzie pociechy na ziemi i niebie dla oczu matki, które murawę i kwiaty na grobie syna łzami polewają. Nie ma pociechy dla ojca, co, drogami życia wędrując, kamień przyciskający serce synowskie na żywym sercu dźwiga. Przenigdy już nie rozraduje duszy ich nowa wiosna ni wino ziemskie zapomnienia, ni wino niebiańskie modlitwy. Ani im jednej łzy z oczu ich nie otrze sława pobitych — sława — krótkie wzruszenie potomnych, wzmocnienie zbiorowej ich dumy, pokrzepienie ich siły, uświęcenie ich szczęścia.

Sława nową krynicę łez odnajduje w duszy i szeroko otwiera. Nie gasi ani jednego z nieprzeliczonych westchnień żalu obraz szczęścia dziedziców sławy poległych. Niezliczoność westchnień żalu widokiem swoim pomnaża.

Dzięki, wielki poeto, bojowniku nieustraszony i prawdomówny świadku, co z lancetem w ręku, bezsennie w ciągu tygodni, wydzierałeś śmierci żywot męczenników obok krateru Verdun, iżeś to słowo ze straszliwości widowiska wyniósł przed oczy człowiecze:

JEST COŚ CENNIEJSZEGO NIŻ ŻYCIE,

JEST COŚ BARDZIEJ NIEZBĘDNEGO NlŻ ŻYCIE…

Nie zabliźni to słowo, jako balsam cudowny, rany na zawsze otworzonej. Lecz jest jakoby ręka niewidzialna miłosiernego anioła, który głowę, wieczyście opuszczoną ku ziemi, mocą swą dźwiga ku górze, a ciężkie powieki, nad krynicą łez zapadłe, podnosi tkliwymi palcami, ażeby mózg mógł raz jeszcze powziąć myśl obojętną, lecz odmienną, a oczy mogły raz jeszcze wejrzeć na niebo.

O, matki Francji, co przez krynice łez patrzycie na murawę wiosny i na kwiaty nowe, po raz drugi, po raz trzeci i po raz czwarty okrywające mogiły synów.

Jest coś cenniejszego, jest coś bardziej niezbędnego, niż było samo waszych synów życie!

Ich śmierć była objawieniem się nieśmiertelności ludzkiego ducha. W ich czynie jeszcze raz, na nowo, porwał się geniusz francuskiego ludu, geniusz plemiennego trwania, geniusz wielkiej rewolucji, geniusz Napoleona, geniusz lipcowy, geniusz Rzeczypospolitej, geniusz Descartesa i geniusz utajony wielkiej masy prostych pracowników — przezroczyście jaśniejąca w duszach namiętność ścisłego widzenia istoty rzeczy, dobra niewątpliwego, prawdy samej w sobie — bezgraniczny entuzjazm zamknięty w skończonym czynie. Wiedział, iż nadszedł moment, kiedy wszystkiego odżałować wypadło i wszystko na kartę postawić.

Zliczone miał głosy, które potępiły wojnę jako wojnę i jako wypad na zewnątrz plemiennych granic — zważył ubywanie przyrostu dzieci w rodzinie, w kraju i w państwie — przewidział zniszczenie pól, winnic, domów, wsi, fabryk, miast i prowincji. Podźwignął się od jedynego, od ostatniego syna w rodzinie — zapłonął od samego spodu wszystkiej miłości matek i ojców — zamierzył się od największego dna potęgi społecznej, by odeprzeć uderzenie wroga świata.

Zimnym okiem artylerzysty nastawiał cel druzgocącej broni przeciwko umiłowanym miastom ojczyzny, z dokładnością nieomylną kierował działo w nawę katedry Laon i miotał pocisk w święty ołtarz narodu.

Niezliczonością ciał jedynych i ostatnich swych synów, ku zdumieniu ziemskiego okręgu, zamurował wyłom Verdun, podwoje, przez które niewola narodów i hańba świata na ziemię francuską wejść miała.

Drugą rzekę krwi wypuścił z żył jedynych i ostatnich synów swych do nurtu Marny, świętej rzeki ludzkości, gdy przyszła z dawna przewidziana godzina złamania, zniszczenia, wypędzenia i rzucenia na kolana wroga narodów.

Legenda mówi, że gdyby cienie poległych synów Francji za tej wojny straszliwej przechodzić poczęły ciągłym szeregiem, żołnierskimi czwórkami, w marszu pośpiesznym poprzez jakąkolwiek miejscowość ziemi, to te armie umarłych, legie duchów kroczyłyby nieprzerwanie przez dni czternaście i czternaście nocy.

Serce ludzkie drży wobec tej rewii straszliwej i z głębi swojej wypycha na usta krzyk:

— Wieczna chwała poległym!

W nich duch ludzkości całej, przeszłej i przyszłej, poznaje się w samym sobie, widzi się w najgłębszej swojej istocie, w jestestwie swoim, w niedoli swej i w sławie.

Oszczerstwem bohaterskiego czynu armii poległych jest twierdzenie tych; którzy rozgłaszają, że to wola bogaczów, skryte dążenie piastunów władzy do rozpostarcia imperialistycznej państwa potęgi, że jedynie żądza zaboru dla wyzysku cudzej ziemi i cudzej pracy otwarła przed tymi wojskami żywych jamę mogiły.

Te wojska poginęły nie na ziemi cudzej, lecz na ziemi ojczystej, którą naszedł, zniszczył, zdeptał, stratował i spalił zewnętrzny wróg. Trupy ich krwawym pasem przecięły wszystkie drogi i ścieżki prowadzące do miasta Paryża, stolicy kultury ziemskiej — nieprzebytymi zasiekami legły przy każdej skibie i w każdej bruździe napadniętej ojczyzny — pierścieniem nie do złamania okrążyły góry ruin, miasta — stosy ofiarne — Arras, Reims, Soissons, Verdun, zawaliły doliny Chemins Des Dames i zaciśniętymi pięściami objęły każde drzewo w lesie Argonów.

Z dalekiej ziemi, której sama nazwa zapomnianą została przez ludy wolne, wznosi się teraz ten okrzyk milionowych rzesz ku wiecznej chwale poległych.

Albowiem oni leżą w ziemi nie tylko za wolność, za honor i za przyszłe szczęście Francji, lecz pogrzebani są za wskrzeszenie z martwych, za honor i przyszłe szczęście Polski.

Oręż obronny z zastygającej ich dłoni przypadł do ręki, która aż dotąd schła w kajdanach tyranów.

Dźwignięta jest na nowo sława wielkiego polskiego narodu. Podniesiona jest nad szerokimi ziemiami chorągiew sprawiedliwości. Obudzone jest do życia nowego czynu dobro tam wszędzie, gdzie przemoc niedolę bezlitosną, złorzeczenie i zemstę przez półtorasta lat zasiewała.

Wielkie prace o niezmierzonym zakresie, nieprzeliczone zabiegi cywilizacji rozwiną się w jałowych dotąd pustkowiach.

Wnętrze głuchej ziemi zahuczy teraz od uderzeń młotów i oskardów, a skarby bezcenne potężna praca wyrzuci na powierzchnię z martwego łona głazów, by odrodzić i zbogacić stare miasta, nieme i głuche, by podźwignąć wsie i osiedla.

Schnąć będą od wielkich człowieka poczynań odwieczne błota i w rolę urodzajną przemieniać się piaski bezpłodne.

W pracownice niestrudzone przedzierzgną się dzikie lechickie rzeki, dźwigając węgiel — a świst lokomotywy, przodownicy postępu, roztrącać się będzie o skalne urwiska gór, przeszywać wicher Bałtyku, płoszyć sen głuchy głębokich lasów i zakłócać ciszę zaniedbanych pól.

Nad wszystkimi rolami, które posiądzie wydziedziczeniec, nabywca ich w ciągu stuleci za cenę krwi i znoju, nad zagonami, które umiejętność uprawi fizycznym trudem milionów, rozlegnie się pieśń szczęśliwa człowieka wyswobodzonego z ucisku.

Zniknie słomiana strzecha jego schronienia i zgniły barłóg legowiska, spłonie pospołu z niewolą zaraza, nędza i ciemnota.” Wzniesiony zostanie dla synów wolności dom, godny obywatela: Wielka, nieustająca i nigdy nieskończona przemiana ze złego na lepsze dziać się będzie wciąż w oczach świata na tej ziemi, którą lud polski przed niezmiernością wieków obsiadł, a teraz na wieki wydziera wrogowi.

Na straży tego dzieła, które jest zyskiem świata i dobrem kultury, do obrony granic wolnego kraju i do obrony polskiej pracy, wiecznie nowe skarby tworzącej, stać będzie armia młodzieńców i mężów, przenigdy niezwyciężona.

Polska przez sto pięćdziesiąt lat w lochu swojej niewoli dowiadywała się, czym jest wolność i czym jest niewola.

Teraz już wolności swej nie odda.

Strumieniami żywej krwi i strzępami wydartymi z żywego ciała osiągnęła ścisłą wiadomość, kim jest Niemiec, jaka jest jego wola, jego dusza zbiorowa, jego prawo, słowo jego przysięgi i jego honor.

Odtąd — nie pójdzie już Niemiec na wschód.

Zostanie w granicy swojej, którą z Polski żywego ciała wyszarpał — w domu swym, na swoich drogach i własną rolę uprawiać musi.

Nie pójdzie już Niemiec na zachód.

Nie będzie już na jawie śnił, jak to weszło w nałóg jego filozoficznego myślenia, o przerzucaniu ludów z wolnej ojczyzny ich na obce ziemie, które on im wyznaczy — o wytępieniu plemion „mniej wartościowych” i o przyswajaniu sobie plonów wydartych przyrodzie przez krwawą pracę, dla nasycenia i napojenia narodu, uznanego przezeń za dobro świata jedyne. Będzie już odtąd dotrzymywał słowa przysięgi.

Łzami wymyje i krwią, z rany płynącą, zamaże hasło wyryte na jego bojowej tarczy: „siła idzie przed prawem” — i hasło: „wyniszczyć!”

Musi uznać za swoje — słowo Twojego herbu, o Bojownico Wolności: ,,prawo człowieka i obywatela”.

Polska nie pożąda ani jednej piędzi ziemi niemieckiej. Wyciągnie ona braterską dłoń do nowego Niemiec świata pracy i pierwsza uczci wielkie odrodzenie ich w duchu, jako ludu równego z równymi i wolnego z wolnymi.

Lecz na rubieży starej ziemi, która przez wieków tyle oparła się tyranów teutońskich przemocy i zdradzie, a zachowała naddziadów mowę od ucisku świętą, ustawi niezłomny mur z piersi polskich żołnierzy.

W piersiach tych zamieszka na zawsze pamięć wielkiej armii zabitych Francuzów, braci spod Chateau-Thierry.

W piersiach tych żyć będziesz wiecznie, o nieśmiertelna, przednia legio człowieczeństwa odrodzonego w duchu, nad którą rosną murawy i kwiaty, łzami matek polewane.

O, Francjo! Zaufaj wdzięczności, męstwu i honorowi Polaków…

[1919]