Opowieść o Helu

Jedną z najbardziej nęcących zagadek naszego morskiego wybrzeża jest przeszłość półwyspu zwanego Helem. Ta wąska smuga międzymorza, które w zeszłym stuleciu, przed zalesieniem, ulegało w czasie burz przerwaniu w kilkudziesięciu miejscach — ta wyspa starożytności owiana jest tajemniczością legend o swym początku i bytowaniu. Podsypiska piaszczyste, plaże — po kaszubsku „strądy” — południowe wybrzeża w północnym morzu — kąpią się w słońcu aż do ostatniego jego promienia, gdy tonie w Małym Morzu, kiedy już cień padł na całe gdańskie i puckie nadwodzie. Gdy wiatr zachodni, wydymający z dolin torfowych wilgotny odór, a z pylnych dróg tumany kurzu, odpycha z przystani Sopotu i Gdyni falę wodną — do helskiego wybrzeża przypędza najbujniejszy i najpiękniejszy bałwan, kołyszący się nad czterdziestometrową głębią Gdańskiej Zatoki. Twarda, sina płaskoć od strony Wielkiego Morza podlega potężnej fali pełnego Bałtyku. Na tę odosobnioną w morzu krainę rzeki ziemskie nie przynoszą zarazy, którą plemię ludzkie hoduje.

Pył i swąd pojazdów nowoczesności nie zatruwa jej powietrza. Stary las pokrywa kopce piaszczyste, które tu morze przyniosło, jak dziecko szczęśliwie bawiąc się nimi w wieczności. W zimie jest tam znacznie cieplej niż na lądzie, w lecie znacznie chłodniej. Winne grono dojrzewa przy każdej chacie Jastarni i Helu — rośnie tam i owocuje figa, a najpiękniejsze kwiaty zapełniają ogrody.

Skądże się wzięła w błękitach morskich ta żółta smuga, na trzydzieści kilometrów wzdłuż zagradzająca swobodne wędrówki wodne?

Mówią legendy, podawane do wierzenia przez uczonych umiejących odczytywać dzieje ziemi, iż Hel — to dzieło prastarej Wisły-Prawisły. Gdy — powiadają — lodowiec olbrzymi ustąpił, wielkie jeziora nadmorskie, których ślady jeszcze istnieją, spłynęły w głębokie gdańskie siedzisko lodowca. Wtedy to Prawisła jednym ze swoich olbrzymich koryt, doliną od Gdyni do Rewy, spływała do otchłani w dzisiejszej Puckiej Zatoce. Małe Morze — to jedno z ujść Prawisły, która kiedyś w okolicach Wielkiej Wsi wlewała się do Bałtyku. W głębokości trzydziestu metrów pod wodą Puckiej Zatoki znajduje się torf pod wielkim nalotem piasków, które morze znacznie później na nim złożyło. Hel to zapewne mierzeja, wysypisko owej rzeki olbrzymiej, która niezliczonymi ujściami, Wisłą zarazem będąc i Łabą, niosła z polskich ziem potoki iłów i piasków do morza. Lecz na szerokim południowym zakończeniu Helu te piaszczyste naniesione warstwy mają zaledwie dwa metry grubości. Głębiej, aż do stu metrów z górą, znajdują się formacje stałe, pradawne, z których głębi wytryska woda zdrojowa, fontanną bijąca na dwa metry ponad poziom. Była więc w prawieku obok tego ujścia i rozlewiska Prawisły jakaś ostoja, ziemia twarda i gruba, na której począł tworzyć się osad piaszczysty.

Ten to rdzeń począł w czasie narastać, grubieć, zatrzymywać za sobą i obok siebie wielkie masy piasków, zwalonych drzew, obrastać nizinami podwodnych „haków”. Gdy Wisła inną obrała sobie drogę ku morzu, Zatoka Pucka zapadła się pod morze, a na jej granicy została i wydźwignęła się długa smuga dzisiejsza. Geologowie przewidują, iż podobny los zapadnięcia się pod wody morza czeka torfowiska karwińskie, drugie zapewne łożysko Prawisły. Błota te mają się zapaść podobno, a na ich granicy ma powstać smuga karwińskiej mierzei. Rozewie, potężna głowica tych dwóch wysypisk wśród dwu zatok, puckiej i karwińskiej, utworzyłaby wtedy coś jak gdyby głowę bawołu z dwoma długimi rogami.

Wzdłuż helskiej przeszkody, która przegradza dwa morza, biegają wciąż dwa prądy morskie zbogacające obadwa brzegi nowymi wciąż zasobami. Jeden z tych prądów, wywołany panującymi wiatrami zachodnimi, odbity od rozewskiego przylądka, mknie w odległości jednego kilometra od brzegu wzdłuż całej długości helskiego międzymorza, przy zakończeniu tego pasa lądu nachyla się i pędzi dalej poprzez Gdańską Zatokę do przeciwległej Mierzei Wiślanej, aż do Sambii, a stamtąd, skręć a na wschód.

Drugi prąd, przy wietrze północno-wschodnim i wschodnim, wdziera się do Zatoki Gdańskiej, mknie wzdłuż Mierzei Wiślanej i wraz z prądem Wisły, który wypada z paszczy Leniwki, uderza w Sopoty, tnie w wyniosłości między Orłowem i Gdynią, w kępę Oksywia, biegnie wzdłuż podwodnego wału zamykającego Pucką Zatokę między Rewą na lądzie i Kuźnicą na międzymorzu, sunie wzdłuż południowego brzegu helskiego aż do jego kończyny — i tu ginie.

Można obserwować te dwa warty — jakby dwie rzeki w wodach morza — na samym właśnie cyplu półwyspu. Zbiegają się tam dwie podwodne ławice piaszczyste i z dwu stron sypią grzebień wspólny. Wart idący od strony Małego Morza jest mocniejszy, zawija bowiem podwodną ławicę w kierunku Rozewia tworząc kształt jakby czapki frygijskiej, w której zakręcie wir gwałtowny draży podobiznę głębokiej zatoki. Obadwa te gońce morskie niosą w kierunku Helu ogromne masy materiałów zniszczonych z wyniosłości Sambii, gór kolibskich, z Kamieńca, Oksywia, Rewy i z dalekiego Rozewia, które to wyniosłości morze wściekłą swoją paszczęką „ujada” na korzyść umiłowanego swego wybrańca, Helu. Międzymorze wciąż narasta, nade wszystko od strony północnej, gdzie rozległe zielenice wskazują na ogromne przestrzenie przyszłego lądu.

Na tej śródmorskiej caliźnie, w wierzchołku przylądka, wśród chrustów i szuwarów czaiły się w zaraniu lat wyrzutki lądu i morza, zdziczali w wichrach i pianach, zdrętwiali na zimnie i upale odszczepieńcy ludzkiego rodu, kapry, piraci, rozbójnicy. Czcili Trygława ze Szczecina oraz Swantewida z Rany, a uznawali twardą dłoń gdańskich książąt.

Najdawniejsze podania pisane wspominają, iż ci osiedleńcy, którzy na bojowisku morskim po prawdzie mieszkali, a osuch ziemski poczytywali jedynie za miejsce chwilowej przystani, w jesienne i zimowe noce wśród najsroższych burz w najmniej bezpiecznych miejscach, ponad podwodnymi „hakami” palili wielkie stosy drzewa i tymi fałszywymi znakami zwabiali okręty zbłąkane w obszarach Wielkiego Morza. Gdy zaś statek zwiedziony kierował się ku ogniom i trafiał na płycizny, pod pozorem ratunku napadali go skrycie i rabowali do szczętu. Insula Helae nie miała u żeglarzy dobrej opinii.

Jedna z najdawniejszych duńskich opowieści kronikarskich podaje taką baśń: Na początku XIII wieku Eryk IV, młodszy syn Waldemara II „Zdobywcy”, wojownika, który pokonał słowiańskie Pomorze, zdobył Rugię, Gdańsk, Prusy, Estonię, Dorpat, studiując nauki za granicą, jak twierdzi podanie — w Paryżu, poznał się i zaprzyjaźnił z Synobaldem Fiesco, magnatem genueńskim, znakomitym prawnikiem noszącym zaszczytne miano pater et organum veritatis, który z czasem pod imieniem Innocentego IV zasiadł na tronie papieskim. Na prośbę Eryka IV o wszczęcie śledztwa przeciwko dwu duńskim biskupom papież posłał do Danii legata w osobie minoryty, nazwiskiem Sedensa, z darem składającym się ze szczątków Krzyża świętego, z czaszki świętej Barbary umieszczonej w srebrnej szkatule i wizerunkiem malowanym tej świętej. Legat, przybywszy do Danii, zastał tam srogie wojny między królem Erykiem i starszym jego bratem, Abelem ze Szlezwigu. Nadto mór pustoszył tę krainę tak dalece, iż król Eryk schronił się na jedną z wysp odległych. Legat podążył za królem. Lecz straszna burza poczęła nosić jego statek w północnym morzu, a wreszcie wyrzuciła go na wybrzeże jakiejś ziemi, którą kronika nazywa insula Helae. Czatujący na tym miejscu rozbójnicy obdarli ze wszelkiego mienia rozbitków, uwięzili legata i zrabowali dary papieża dla króla Eryka. Tak to cudne oblicze wielkiej męczennicy egipskiej, dziewicze lica świętej panny, Barbary, która przeniosła śmierć z ręki ojca ponad złamanie wiary świętości swego serca, zajaśniało w blasku płonących ognisk przed oczyma zbójów Północy. Głowa jej dostała się w ręce tych barbarzyńców. Nie wiedząc, co począć z nieznanymi im skarbami, ponieśli je księciu swemu Swątopełkowi, który gdańskie ziemie i pomorskie niże wydzierał z rąk polskich i z objęć krzyżackich.

Swątopełk ocenił dobrze dary papieża. Zagarnął świętą głowę dziewicy Barbary i przeniósł ją do najobronniejszego ze swych zamków, do Sartawic. Krzyżacy pod dowództwem Teodoryka von Bernheim, we czterech rycerzy i pięćdziesięciu żołnierza rzucają się na Sartawice i wyrąbawszy załogę, porywają tajemniczą szkatułę. Z wielką pieczołowitością przenoszą ją do Chełmna. Na spotkanie relikwii, jak stwierdzają krzyżackie kroniki, wyszło duchowieństwo i cały lud, aby z wielką czcią zanieść ją do najbliższego kościoła. Odtąd święta Barbara stała się patronką Wisły. Oblicze jej jaśnieje nad falami w wielu nadwiślańskich kościołach, a pracowity oryl ciągnąc ku Gdańskowi wypatruje oblicza patronki odwracającej pioruny i burze. Pomorski lew Swątopełk pięć razy z rzędu łamał przysięgi i deptał umowy. Pięć razy z rzędu podmawiał zdeptane ludy Prus, ogniem i mieczem przez krzyżackiego najeźdźcę tępione, do wiecznego wiarołomstwa i wiecznej walki z Zakonem. A każdorazowo jego wiarołomstwo i każda rzeź miała za hasło — zwrócenie mu syna Mestwina w zakład danego i zwrócenie głowy świętej Barbary.