Wyzwolenie – Akt I

Gdzieś przed siódmą wieczorem,
Kościół kończył nieszporom,
bram teatru ledwo uchylono:

DEKORACJA:

Wielka scena otworem,
przestrzeń wokół ogromna,
jeszcze gazu i ramp nie świecono.
”Kto ci ludzie pod ścianą?
Cóż tu czynić im dano?
Czy to rzesza biedaków bezdomna?
Głowy wsparli strudzone,
cóż ich twarze zmarszczone?
Przecież pracę ich dzienną płacono.
Scena wielka otwarta:

Kościół Boga czy Czarta,
czym się stanie ta sztuki gontyna?
Choć kurtyny zaklęte,
widowisko zaczęte:
oto wszedł ktoś – puściła go warta.

(wszedł Konrad)
Weszedł – uszedł baczności. –
Czy raz pierwszy tu gości,
bo się dziwno rozgląda i bada.
Ci, co siedzą pod ścianą,
gdzie kulisy składano,
nasłuchują, jak on rozpowiada.
Słów słuchają zdziwieni,
czyli duchem pojeni,
skąd to idą te myśli Konrada?

Czarny płaszcz go okrywa,
ręce wiążą ogniwa,
na rękach ma kajdany.
To powolny, to rzutny,
to zapalny, to smutny,
w mowę własną dziwnie zasłuchany:

KONRAD

Idę z daleka, nie wiem, z raju czyli z piekła.
Błyskawic gradem
drży ziemia, z której pochodzę,
we krwi brodzę,
nazywam się Konradem.
Rozpacz za mną się wlekła
głową wężów, okropnym widziadłem,
wyjąc: ZEMSTA.

Byłem gwiazdą,
gwiazdą stałą, niebios niewolnicą.
Tam hen, ujęty łańcuchem,
z wyprężonymi ramiony,
uwięzgłem duchem,
gdzie gwiazd iskrzące skorpiony
świecą
w przestrzeni wieczystych głusz,
gdzie gniazda bogów i dusz – –
i spadłem.
Tę ziemię ukochałem
szałem
i w żądzy palącej posiadłem
ciałem! –
Jestem w każdym człowieku, żyję w każdym sercu
Po kwietnym łąk kobiercu,
po skalnych paściach, krzesanicach
jestem niesion skrzydłami
z płomieniem w licach.
Ogień, płomienie w piersi! –

Przyszedłem – wy najpiersi –

(wyciąga ręce ku tym, co siedzą w uboczach i mrocznych zakątkach sceny)

Przyszedłem – – – cyt – – przychodzę.
Myśli zmąciłem w drodze…

CHÓR

Czego żądasz?

KONRAD

Służby jedynej godziny.

CHÓR

Czego żądasz?

KONRAD

Przychodzę wprząc was do dzieła.

CHÓR

Czego żądasz – ?

KONRAD

Na was myśl moja spoczęła.

(jakby przypomnieć chciał rzecz, z dawna już jemu znaną)

Tam, kędyś trzeba dojść i wniść,
a mocą rozprzeć wrota – –
nie patrzeć pozad…
Nim zwiędnie kwiatu świeży liść,
zanim ptacy zaświergocą swój świt
nad śmiertelną mogiłą,
nim pojmie ich martwota,
i wznieść pochodnię ponad! –
Tam kędyś trzeba dojść i wniść
siłą!!

(patrzy się po otaczających go robotnikach)

Siła to wy.

CHÓR

Czego żądasz?

KONRAD

Poznałem w was siłę.

CHÓR

Czego żądasz – ?

KONRAD

Wiem: kościół, zamek, mogiłę.
Te postawię i zburzę.

(zrywając ręce w silnym ruchu, poszarpnął kajdan)

Zejmijcie mi kajdany.

CHÓR

U rąk je dźwigasz, u nóg;
drogą ty spracowany.

KONRAD

Przeszedłem ciemnie dróg. –
Zejmijcie z prawej ręki.

CHÓR

Znaki więzień i męki.

KONRAD

Zejmijcie z rąk i stop.

CHÓR

Krwią ubroczone stopy.

KONRAD

Przeszedłem ognie prób;
czoło poorał cierń.

CHÓR

Jesteś wolny.

KONRAD

Kto wy jesteście – ?

CHÓR

Chłopy.

KONRAD

Kto wy jesteście – ?

CHÓR

Czerń.

ROBOTNIK

Śród parcia ludu onego na ostrza bagnetów, padła mi u stóp siostra moja, a krew chlusnęła na moją pierś – chlusnęła ku oczom. Nic już nie widziałem dalej, jeno krew i krew siostrzaną.

KONRAD

Synu zemsty – dzieła dokonam z wami i na czyn
twój patrzeć będę.
Tu będą się bawić, a wy będziecie patrzeć, aż przyjdzie godzina zemsty.

ROBOTNIK

Czekamy takiej godziny.

KONRAD

Oto usiądźcie tam w kątach i uboczach, aż zawezwę was, abyście wystąpili z czynem.

ROBOTNIK

Co rozkażesz – ?

KONRAD

Będziecie czynić, co czynicie co wieczór w tym oto gmachu.

ROBOTNIK

I zwykłą dostaniemy zapłatę.

KONRAD

I zwykłą dostaniecie zapłatę.

ROBOTNIK

Dalej nic nie myślę.

KONRAD

Będziecie budować i burzyć.

ROBOTNIK

Tak upływa nam życie nasze. Synowie nasi zburzą, co my budujemy. Burzymy, co zbudowali ojcowie nasi.

KONRAD

Będziecie budować i burzyć w milczeniu i cokolwiek byście obaczyli, ktobykolwiek był na waszej drodze, przystąpcie nieubłagalni i podporę wyrwiecie, o którą wsparty, i bel weźmiecie, którym się ogrodzą i otoczą – i rzućcie precz, jako odrzuca się i odciska rumowisko, śmieć i łachy a rupiecie stargane. I ani pojrzycie, co czynić wam przyjdzie.

ROBOTNIK

Tacy jesteśmy.

KONRAD

Takich was widzę i tacy będziecie.

ROBOTNIK

Ujrzysz nas.

KONRAD

A teraz idźcie wypoczywać i czekajcie znaku:

ROBOTNIK

Kto nam da znak?

KONRAD

– – Zapadnie jakoby smuga mroku i cieniem przesłoni wszystko, co przed waszymi oczami.

ROBOTNIK

Oczy nasze nawykły do mroku.

INNY ROBOTNIK

Mrok mnie miły i łagodny.

ROBOTNIK

Noc upragniona i jedyna.

KONRAD

Po czynach waszych przyjdzie NOC.

CHÓR

Noc upragniona i jedyna.

KONRAD

Odejdźcie.

(Oddalają się. Wchodzi Reżyser).

REŻYSER

A! witam pana, witam, witam!
Ho, czasów tyle, kopę lat!
Mamy tu scenę – właśnie czytam
o Romantyzmie – przerósł świat.
Romantyzm sobie buja, wodzi,
coraz to wyżej, nie dba nic,
a światek coraz niżej schodzi.
Cóż tam? Jest jaka sztuka?

KONRAD

Nic.

REŻYSER

Nic!? A my mamy wielką scenę:
dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż.
Przecież to miejsce dość obszerne,
by w nim myśl polską zamknąć już,
by się te iskry ducho-żerne,
co u rozstajnych siedzą dróg,
zeszły tu wszystkie za nasz próg
w światło kinkietów – zacząć ruch.
Talenta bowiem są niezmierne,
lecz trzeba, by w nie wstąpił duch.
To są syntezy pierwsze rzuty,
lecz wymagają dysputy.
(Usuwa się z pierwszego planu. Wchodzi Muza).

KONRAD

O tajemnicza, piękna, którą
uwielbiam, pozwól,
że nazwę cię „Literaturą”.
Kimkolwiek jesteś. Muzo boska,
cóż chmurzy czoło twoje?

MUZA

Troska.

KONRAD

Grasz – ?

MUZA

Będę dzisiaj w grze cudowną,
bo będę w grze kapryśną.

KONRAD

Nawet kaprysy są rutyną
u ciebie – boska. – Wiedziesz chór
wybranek?

MUZA

Wieniec cór.
We złotej konsze tu nadpłyną.
Są eteryczne.

KONRAD

Polki?!

MUZA

Słyną!

KONRAD

Ta pierwsza?

MUZA

To harfiarka Lila,
z rodu Wenedów.

KONRAD

Zmartwychwstała.

MUZA

W tym deszczu włosów, w rąk rzuceniu,
w przegięciu, smętku, zaniedbaniu,
w arfy miłosnym kołysaniu:
Lila żebraczka

KONRAD

A ta druga?

MUZA

To najmłodsza córa Popiela:
Zosia, co wszędy kogoś ściga
i goni zamyślona.

KONRAD

To fryga
narodowa. – A tamte?

MUZA

Dziewki od pługa.

(Postacie, o których mowa, właśnie płyną w głębi we złotej konsze na kółkach i wysiadają na scenę).

Ja w teatrzykach amatorskich
grywam markizy i hrabianki;
za guwernantkę mnie półpanki
biorą do swoich dworów;
jestem gwiazdą doktorów
przewodnią – tyś bohater, słuchaj,
tyś powinien był tu przyjść z pochodnią –
jak ja z gałązką wawrzynu.
A jakież sobie miano przybrałeś?

KONRAD

Wziąłem to Imię – zgadniesz z czynu:
czym będę, zgadniesz, czym jestem;
chcę działać.

MUZA

Wiem, rozumiem: gestem.

KONRAD

Czynem!

MUZA

Gestem!
Czegóż to chcesz?

KONRAD

Wyzwolin.

MUZA

Z czego? – Czy chcesz ducha
wyzwolić – alboż duch ma pęta;
czy myśl – myśl tak daleko biega
wolna: – czy sercu co dolega – ?
Wyznaj – ułożę rzecz na sceny
I MELANKOLIĘ zagram sama:
ja jako rola, wielka dama…
a cały teatr mnie posłucha.

KONRAD

Kochanka moja zwie się: wola!

MUZA

Wola?! Być może. – Jakież dane?
By zacząć sztukę, stworzyć dzieło,
potrzeba męki, trudu, pasji,
bólu, skarg, żalu, smętku, lęku,
grozy, litości.

KONRAD

Teatr stary.

MUZA

Silne ma podstawy budowy.
Chcesz tworzyć…?

KONRAD

Tworzę.

MUZA

Teatr?!

KONRAD

Nowy.

MUZA

Inny?

KONRAD

Zobaczysz. – Patrz i uważ.

MUZA

Wiem, zamiast pełnym latać lotem
nieledwie jako dziecko fruwasz;
dopiero ja dać władzę mogę,
dopiero ja cię wyprowadzę
w świat…

KONRAD

Idę, by walić młotem!

MUZA

Czy tu potrzebna nowa forma,
czy konieczna?
Pewno jaka sprawa odwieczna; –
by zeszła tylko Duze czy Sorma,
i kurtynę wznieść można.
Sarah czy Modrzejewska…
Oto jak myślę, sztukę,
tragedię wprowadza artystka.
W grze jej i w każdym geście
tu będzie czaru lubystka,
że wszyscy, jak tu jesteście,
pod jej urokiem w błędzie,
w złudzeniu…

KONRAD

Że wszystko więc polega na…

MUZA

Wypowiedzeniu.

KONRAD

MUZO, chcę naród przedstawić.

MUZA

A, to musi odbywać się tak,
by naród mógł się bawić:
Trzeba dekoracje ustawić,
pamiętać o każdym sprzęcie,
umieścić w budce suflera,
jeśli kto tekstu nie spamięta –
za kulisami reżysera
i inspicjenta
i dać im skrócony szemat.
A gdy już wszystko gotowe,
rozkazać grać na rozpoczęcie
poloneza, jeśli polski temat,
i rzucić, jako pierwszą kartę,
wielkie Słowo.

KONRAD

Chcesz, by wszystko było za umową.

MUZA

Tekst dowolny, komedia del’arte.

KONRAD

Strójcie mi, strójcie narodową scenę,
niechajże ujrzę, jak dusza wam płonie;
niechaj zobaczę dziś bogactwo całe
i ogień rzucę ten, co pali w łonie,
i waszą zwołam Sławę!
Teatr, świątynia sztuki – o duszo, przybywaj!
Hej! Tu stawcie kolumny te, tutaj posągi.
Dalej, przynieście ścianę – ty mi śpiewaj
hymnus tryumfu, a ty pieśń żałoby.
Dalej! Ustawić bohaterów groby,
pomniki: Boratyński-rycerz, rycerz-Kmita!
Umocujcie je silnie, poprzystawiać drągi,
przyśrubować – ha, Sołtyk – a tutaj część sali,
jakby sala sejmowa – stół do kart, gra w kości.
Stroić, prędzej się stroić; dom stawiam piękności

Ledwo powiedział co, a już się stało:
Już dekorację znoszą całą;
już ustawiają, piętrzą, ładzą.
Aktorzy rzeszą się gromadzą,
kostiumy na się nawdziewają
te, w których potem role grają.

Teatr narodu, sztuka, polska sztuka!
Chcemy go stroić, chcemy go malować,
chcemy w teatrze tym Polskę budować!
Żupany bierzcie, delije, kontusze;
znoście mi lite pasy, krzywce, karabele,
chłopskie gunie, sukmany, trzosy. Tłum w kościele!
Niech w oczy biją kolory jaskrawe,
niechaj rażą jak słońce. – Wstąg, wstążek, okrasy!
Niechaj ich ujrzę razem, jakby w złote czasy.
Razem, razem wy wszyscy, magnat, chłop i miasto.
Siermiężni wy, przystańcie około Pasyjki.
Dalej wy, wy husaria – wy z hrabią Henrykiem
na czele, niedobitki – Sztandar ten z Maryjką.
Szaraczki, wy artyści, fantazjusze, mnichy.
Wy wszyscy! – Strójcie, strójcie się w ornaty,
w ornamenta, złotogłów, we świąteczne szaty
i zacznijcie bój myśli i szermierkę słowa –
a ty im. Muzo, podaj ton.

MUZA

Ja już gotowa.

KONRAD

Oto ich widzę! Stoją około mnie żywi:
ci, kunsztem sztuki pozwani do życia.
Grajcie – a z pełnej duszy. Dobądźcie z ukrycia,
co w was tajne, nie kryjcie. – A ty bądź przewodnia.

REŻYSER

Hej, światła!!

MUZA

A w czyim ręku pochodnia?!

KONRAD

Polska współczesna!

MUZA

Tłumaczysz się jasno.

REŻYSER

Światła niech błysną szerzej!

KONRAD

Tu mnie ciasno.

REŻYSER

Szerzej, wy razem – rozstąpić się! Pozy!
Przybierzcie pozy:
litość, zmęczenie, gorycz, moment grozy.

MUZA

Polskę współczesną twórzcie.

REŻYSER

Sercem szczerem.
Tak, jak ją widzim współcześnie dokoła.

KONRAD

Zarwijcie waszych serc – –

MUZA

Będzie bohaterem:
kto wejdzie z wieńcem u czoła!

„Tam-tam” nazywa się narzędzie
w orkiestrze, które dzwon udaje.
Jak mówią teatralne zwyczaje,
używa się mniej więcej wszędzie,
gdzie się do sztuki dzwon dodaje.
A więc w „Kościuszce” do przysięgi,
z dna wód w „Zaczarowanym kole”;
raz się z nim w górne idzie sprzęgi,
raz się znów staje z nim na dole.
Jest „tam-tam” rzeczą właśnie taką,
ze zawsze się w nią tłucze jednako.
Wrażenie, jakie wywołuje,
jest tym, co w sobie kto poczuje.
„Tam-tam” jest w stanie dzwon Zygmuntów
z przedziwną oddać dokładnością,
waży zaś ledwo kilka funtów
i każdy dźwignie go z łatwością,
co uprzystępnia szerszej masie
w teatrze drżeć przy tym hałasie,
imitującym nastrój dzwonu
z przedziwną subtelnością tonu.

O Zygmuncie! słyszałem ciebie
i natychmiast poznam, gdy usłyszę.
Niech ino się twój głos zakolebie
i przenikliwy wżre się w ciszę,
w ciszę półgwarną, półszemrzącą,
niech ino wpadną pierwsze tony,
tą melodyją dźwięku rwącą,
już wiem: żeś Ty jest w ruch puszczony,
że wołasz, wołasz: PÓJDŹCIE ZE MNĄ,
i wołasz wiek już nadaremno.
Oni się, co najwyżej, zasłuchają
i oczy mgłą im łez napłyną.
A gdy ty wołasz: WZNIJDŹ, POTĘGO,
wrażenia u nich pierwsze miną.
A gdy ty wołasz: DZIEJÓW KSIĘGO,
ROZEWRZEJ KARTY NAD NARODEM.
NARODZIE, WRÓŻĘ, ZMARTWYCHWSTANIESZ,
choć stoją jeszcze, choć czekają,
czekają: kiedy brzmieć przestaniesz
i ton ostatni twój zawarczy…
Gdy więc za tobą pójść nie godni,
a częstych wrażeń tęsknią głodni:
na ten użytek „tam-tam” starczy.
Wie o tym dobrze i pamięta
REŻYSER (sztukę dziś prowadzi),
więc Konradowi „tam-tam” radzi:

REŻYSER

A gdy się ozwie „tam-tam”: dzwon,
ty wejdź.

MUZA

I bierz najwyższy ton!

KONRAD

I nawet się nie spytasz, jaka słów będzie treść?

MUZA

Chcę akcji, działaj, dajęć pole.
Zagraj, jak zechcesz, twoją rolę,
a możesz ich, gdzie zechcesz, wieść!

KONRAD

A tamci?

MUZA

Tamci będą grać
za siebie też – jak kogo stać.

(Konrad schodzi ze sceny, która zapełnia się tłumem aktorów i statystów).

REŻYSER

Role rozdane! – kto zaczyna?
Na miejsca! – Wznosi się kurtyna! –

To rzekł i klasnął tu trzy razy.
Rampa się nagle rozświetliła;
podnosi się zasłona z gazy,
która dotychczas wszystko kryta.
Gdy się już uporano z gazą,
Muza, której grę rozpocząć wypada,
suknię poprawia i układa,
wreszcie rozpoczyna z emfazą:

MUZA

Niebianką zstąpiłam do tych bram
i Sztukę, której tajnie znam,
przed wami głoszę!
Serca w górę! Do góry głowy! Dumne czoła!

REŻYSER

Czego pani tak wola?

MUZA

W purpurę i złotogłów przyodziani:
oto moi męże wybrani,
a tamci w zgrzebnej koszuli,
a tamci w wiecznej żałobie…

REŻYSER

Daj spokój garderobie.

MUZA

Pieśń moja wybieży przede mną
na wasze spotkanie.
O Pieśni, czyli ty nie będziesz daremną?
O Pieśni, co się z tobą stanie?
Będzieszli ulgą siostrze, bratu?

REŻYSER

Widocznie brak ci tematu.

MUZA

Przestworza! Hej, wy gromolice,
co nosicie w płachtach błyskawice,
wy, o których słyszałam w baśni,
przydajcie siły słowom moim!

REŻYSER
(do Maszynisty, któremu daje za kulisy znak)

….. Trzaśnij!

(Daje się słyszeć jakoby dalekie uderzenie piorunu –
przesypano bowiem kilka ołowianych kul przez blaszaną rynnę, ukrytą w kulisach. Po czym słychać przeciągłe huczenie i dudnienie gromu, coraz zanikającego w oddali – bo oto bardzo wprawnie bito w bęben, głuche uderzenia wydający, a wysoko na górnym pomoście sceny ukryty).

MUZA

Ktokolwiek żyjesz w polskiej ziemi
i smucisz się, i czoło kryjesz,
z rękoma w krzyż załamanemi
biadasz – przybywaj tu – odżyjesz!

W Przestrzeń rzucimy wielkie słowa,
tragiczną je ubierzem maską.
Ktokolwiek wiesz, co znaczy polska mowa,
przybywaj tu – odżyjesz Słowa łaską.

Wyzwolin doczekacie się dnia,
przybywamy tu z zapowiedzią –
tragiczną będzie nasza gra,
wyrzutem będzie i spowiedzią.

Uderzymy górne, wysokie tony,
jak z wieżyc bijące dzwony.
Przybywamy tu z zapowiedzią.
Tragiczną będzie nasza gra:
skarżeniem, chłostą i spowiedzią.
Wyzwolin ten doczeka się dnia,
kto własną wolą wyzwolony!!

Scena pierwsza

Tu rozpoczyna szereg mów
polonez, grany dźwiękiem stów:

KARMAZYN

Sto lat już jęczym w więzach lwy.
Cóż aspan na to?

HOŁYSZ

Świat z nas drwi.

KARMAZYN

Myśleć o lepszej trudno doli.

HOŁYSZ

Trzeba by za krew łaknąć krwi.

KARMAZYN

Na synów patrzeć serce boli.

HOŁYSZ

Na wnuki patrzeć: hańba, tfy!

KARMAZYN

Cóż acan myśli?

HOŁYSZ

Że w niewoli
nawykły jarzmo dźwigać łby.

KARMAZYN

Kiedyż ten przyjdzie, kto wyzwoli?

HOŁYSZ

Nie przyjdzie, to są złudne sny.
To w przewidzenie wiara, w gusła.

KARMAZYN

Więc cóż zostało?

HOŁYSZ

Kajdan stos,
trucizna, brzytwa i powrósła,
jeźli wam obrzydł, bracie, los.

KARMAZYN

Aleć strój na mnie dobrze leży?

HOŁYSZ

Wybornie! Szlachtę po was znać.

KARMAZYN

Gdy mnie kto ujrzy, to uwierzy,
żem z tych, co królom byli brać.

HOŁYSZ

Żeście karmazyn, widać z miny.

KARMAZYN

Żeście mnie równy, głoszę sam.

HOŁYSZ

Równego herbu i rodziny? –
Za laskę dzięki wam.

KARMAZYN

Dajcie mi gęby, dajcie pyska,
niechaj swojego swój uściska.
O jutro co mi tam!

HOŁYSZ

Niechaj swojego swój uściska;
o jutro co mi tam.

KARMAZYN

Jakoś przepadło moje mienie.

HOŁYSZ

Na mej chudobie cięży dług.

KARMAZYN

Ale choć czyste mam sumienie
i miód niełatwie zwali z nóg.

HOŁYSZ

Srebra rodowe mam w zastawie,
na skrypt pozwano mnie przed sąd.
Bóg wie, że jeszcze służę Sprawie.
Jakoś się wżdy naprawi błąd.

KARMAZYN

Po kniejach niosły het ogary
braci szlacheckiej głośny gwar.
Dziś nam daremne szukać pary.
Dzisiaj już nie ma dawnych wiar.

HOŁYSZ

Batogiem gnałeś chłopstwo w pole,
przez pierś im szedł twój złoty pług.
Dziś umiesz z pychą znieść niewolę.

KARMAZYN

Niewolę przeżyć da mi Bóg.

HOŁYSZ

Da Bóg doczekać dni tych kiedy,
wrócimy znów do dawnych wad.

KARMAZYN

Zapomnim jakoś naszej biedy.
Daj, bracie, gęby, bądź mi rad.

HOŁYSZ

Niechaj swojego swój uściska!
To jutro będzie, co ma być.

KARMAZYN

Dajcie mi gęby, dajcie pyska,
dla Republiki trzeba żyć.

HOŁYSZ

Póki jesteśmy, Polska żyje,
Rzeczpospolita znaczy: my.

KARMAZYN

Z nami się pasie, z nami tyje;
że chudnie, to są głodnych sny.

HOŁYSZ

Choć miast karabel mamy kije,
odpędzim kijem głodne psy.

KARMAZYN

Daj, bracie, gęby, dajcie pyska!
Dla Republiki trzeba żyć.

HOŁYSZ

Niechaj swojego swój uściska.
To jutro będzie, co ma być.

KARMAZYN

Usiądźmy tutaj przy tym stole –
karty – rozpocząć można grę.

HOŁYSZ

Gram jakoś-takoś moją rolę,
choć nie wiem, jak to skończy się.

KARMAZYN

Cóż to za gawiedź za krzesłami?

(Za krzesłami, gdzie siedzi szlachta, stoi gromada chłopstwa).

Ostatek złota idzie w pult.
Kto szlachcic brat, niech siada z nami,
będziemy grać karabelami,
będziemy grać o lity pas.
Jedyny wielki ostał kult:
honor Poloniae żyje w nas!

HOŁYSZ

Cóż to za gawiedź za krzesłami?
Widzisz, tam na brzeszczocie krew?

KARMAZYN

Co mi tam jutro, dzisiaj z wami!
Sięgnie mnie tylko Boży-Gniew.
Nie zadrży oko przed cepami.
Rzucajcie na stół złoty siew!
Będziemy grać karabelami.
Rozpędzim szablą głodne psy.
Niech stoi gawiedź za krzesłami.
Wiwat Polonia! Wiwat my!

(Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Prezes).

Scena druga

PREZES
Twarz zsiadła zmarszczków linią wężą,
zastygłych jest kraterów paweżą;
myśl każdą, słowo więzi długo,
nim swoją ją uczyni sługą
i wypowie z wiarą najgłębszą,
im płytszą będzie i lepszą.

Rękę połóżmy na naszym sercu i słuchajmy, jak nasze serce bije.
Powolni biegowi wydarzeń, które około nas idą, wznieśmy się ponad sąd porywczy i młodzieńczych dni naszych przypomnienie i z ręką na sercu w przyszłość patrzmy.

CHÓR
(kiwa głowami).

PREZES

W przyszłość patrzmy i aby synowie i wnuki, i prawnuki nasze, spokojni i powolni, na sercach kładli ręce i w przyszłość patrzyli coraz dalszą.

CHÓR
(kiwa głowami).

PREZES

Umierać będziemy, jakośmy wzrośli cisi; zaś okrutną duszy naszej nędzę niech pierś nasza okryje tajemnicą i nieszczęście nasze tajemnicą zejdzie z nami w grób.Przysięgamy wieczystą tajemnicę.

CHÓR
(wznosi ręce do przysięgi).

PREZES

A teraz pogodni zasiądźmy do wspólnego stołu i pamiętajmy jedno: nie wymawiać nigdy słowa: Polska.

CHÓR
(kiwa głowami).

(Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Przodownik).

Scena trzecia

PRZODOWNIK
Palone buty, zapalny ruch,
palące krótkie stówo;
z pogardą patrzy w tamten tłum,
gdzie każdy kiwa tylko głową
i sądzi, ze weń wstąpił duch,
gdy mówi jedno wciąż na nowo.
Jest młody, ogień w oczach znać:
całuje, ściska wciąż swą brać.

Podajmy sobie ręce braterskie i jedno ino wciąż wołajmy: Polska, Polska.

CHÓR

Polska, Polska!

PRZODOWNIK

Braterskie sobie podajmy ręce, abyśmy wiedzieli, że w węzeł spajamy się nierozdzielny, nierozerwalny, uświęcony tym słowem: Polska.

CHÓR

Polska, Polska!

PRZODOWNIK

Rozpacz rozumów naszych niech zabije i rozgoni ten jeden jedyny zgodny chór słowa:

CHÓR

Polska, Polska!

PRZODOWNIK

Niech każdy wie, że w piersi naszej i myśli naszej nie ma nic, co by się temu słowu oparło. Kto nam wydrzeć to słowo zechce, ten najdzie nasze piersi i mysi naszą pustkowiem a głuszą. Nie patrzmy poza nasz stół, nie patrzmy; jeno braterskie sprzęgnijmy ręce i krzyczmy, krzyczmy: Polska!

CHÓR

Polska, Polska!!

(Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Kaznodzieja).

Scena czwarta

KAZNODZIEJA

Do góry, bracia, do góry,
gdzie orzeł, ptak białopióry,
roztoczy nad nasze głowy
osłonę skrzydeł.
Do góry, bracia, do lotu,
do wyżyn, uniesień ducha,
pod gwiazdy, duchem wzwyż.
Patrzajcie, oto krzyż!
Bóg moich wywodów słucha.
Do góry, bracia, do góry.
Zapominajcie doli,
ściganej marą straszydeł.
Do góry, bracia, do góry,
gdzie orzeł, ptak białopióry,
wolen krat, więzów, sideł,
roztoczy nad nasze głowy
osłonę szeroką skrzydeł.
Za chmury, bracia, do lotu,
do wyżyn, gdzie Bóg wszechwłady,
czoła podnieście i szpady
w przysiędze za Miłość wieczną,
za wierność niebieskiej nagrody,
którą weźmiecie z zagłady
zła i niewoli, i nędzy,
w ciał wielkim zniszczeniu i skrusze,
ratując dusze, dźwigając dusze,
do góry, bracia, do góry,
gdzie orzeł, ptak białopióry,
Polskę na skrzydłach ponosi

CHÓR

Polskę Bóg przez ciebie głosi!

KAZNODZIEJA

Bóg Polskę we mnie głosi!!!

CHÓR

Do góry myślą, do góry,
gdzie orzeł, ptak białopióry!

(Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Prymas).

Scena piąta

PRYMAS

O dumni, wy na kolana
przed jasnym obliczem Pana.
W proch, na kolana, w pył
a duch wasz zyszcze sił,
a duch wasz zyska moc.
O dumni, ukórzcie pychę,
a jako są w was nędzne i liche,
grążone w noc –
tak powstaną wywyższone,
świętością ciche:
olbrzymy, tytany z mogił,
we wieńcach nieśmiertelności,
pany niebieskich włości.

Padajcie na kolana,
by była wysłuchana
modlitwa ziemi tęskniąca;
żywot dopełniony, dowieczny.
Czoła w proch, w pył!!

CHÓR

Daj nam sił, daj nam sił
na żywot wieczny – –

PRYMAS

W proch czoła przed moją szatą.
Szata ta moja czerwona,
we krwi centaurów pojona,
zwycięstwo znaczy kościoła,
gdy z zamku-kastelu Anioła
działa bojowe uderzą
i zabiją te, które nie wierzą.
Uznajcie we mnie książęcia,
sztandary przede mną pochylić.

Roma mi udziela zaklęcia,
A Roma nie może się mylić.
W proch czoła, ROMA LOCUTA;
w mym słowie uznajcie Pana,
a sława i wielkość wasza,
męczeństwem w granitach kuta,
wiekom się wieczysta ogłasza,
żywotem świętych bogatą.
W pokorę, w pokorę, dumni!
Na kolana!

CHÓR

Na kolana!!

PRYMAS

Klęczący, wytrwajcie w postawie.
Dobądźcie szabel na poły.
Nad wami grobu sklepienie
zawarły święte kościoły.
Słuchajcie! ROMA LOCUTA,
wyrzekła to w waszej Sprawie:
Niech będą wyczekujący,
aż Śmierć je zgrabi, zaorze.
Zyskają zbawienie Boże.
Niechaj w postawie wytrwają:
niech wierzą i niech czekają!

Poznaję krzywe szablice,
poznaję delije, żupany
i dumę na czele kwitnącą.
Na kolana, Rycerze-Polacy,
ze schylonym stawajcie tu czołem
przed niebios złotym Aniołem,
z tymi szablami krzywymi
i schylonymi sztandary,
przysiężni obrońcę wiary,
wieczyście postawą Jednacy.
Gdzie Jozua, co słońce wstrzyma
nad wami, co pogotowiu,
ze wzniesionymi oczyma,
z półdobytymi szablami?
Klęczący Rycerze-Polacy!
Nie będzież nigdy słuchana
modlitwa wasza, umarli?

CHÓR

O wielki, o sługo Pana,
choćby nas wiekiem przywarli.

PRYMAS

Na kolana!

CHÓR

Na kolana!

(Inna znów grupa na siebie uwagę zwraca, a w niej główną osobą: Mowca).

Scena szósta

MOWCA

Przez serce do serca droga.
Ogień, co tleje w iskierce,
rozniecę w lunę pożaru,
serdecznym porywem daru,
ust złotą, miodową wymową.
Przyjmijcie Słowo!

Kochajcie! Miłość: płomienie!
O Miłość, kwiecie różany!
Róż wieńce rzućcie kobiecie,
mnie wieniec cierniów wiązany.
Cierniami serce oplotę,
w słońcu je przyjmę za złote,
za więzy złote słoneczne,
miłośnie wiążące duszę.
Kochajcie! Zawiść przygłuszę,
przygłuszę zazdrość i złości
godłem jedynym Miłości.
Kochajcie! Ogień w iskierce!
Do serca droga przez serce.

(Od głębi sceny, spoza filarów katedry wchodzą Ojciec i Syn).

Scena siódma

OJCIEC
Troska o syna: jego maska.
Syn przed nim już niemłody.
I obaj idą w zawody,
że starość się w nich pośród waży:
u którego z nich więcej jej w twarzy.
Czy w tej młodości, co zlękniona,
w okrutnym jakimś marsie czoła;
czy w tej, która los zgadnąć chcąca,
czuje, że wstrzymać go nie zdoła.

Synu mój najmileńszy, nie poglądaj ku prawej stronie ani ku lewej nie patrz. Źli oni, jedni jako drudzy; – i sercem chcę, byś wyrósł ponad onych, za moją idąc myślą i słowem.

SYN

Słyszę, ojcze.

OJCIEC

Jeno przed się idź i patrz przed się, a we swej duszy się wpatruj widziadło, które pocznie się przed tobą z myśli mojej i ze słowa mojego.

SYN

Słyszę, ojcze.

OJCIEC

Niechaj nie zatrzyma cię na drodze twej żadna ręka zbrodnicza ani ręka skalana brudem i podłością, lecz przejdziesz wskroś podłych i nikczemnych ty jeden uświęcony, szlachetny, wierzący w prawdę myśli mojej i w prawdę słowa mojego.

SYN

Słyszę, ojcze.

(Tu na scenę wchodzi Harfiarka, zatrzymująca się wśród różnych grup).

Widzę ją, oto idzie ku mnie i struny trąca:

Scena ósma

OJCIEC

W ręku jej harfa złota.

SYN

W włos jej wplątane węże.
Jej szata łachman lichy.

OJCIEC

Jej strun ze złotej arfy
głos czarodziejski i cichy.
Złociste stroją ją szarfy:
strój pychy. – Uciekaj, synu:
ona z piekieł idąca.

SYN

Ojcze, łachmany ją kryją.
Jej struny się żalą i płaczą.
Sercem mnie k’sobie czuli.
We zgrzebnej jest koszuli.

OJCIEC

Duszę tobie zatrują.
O synu, patrz przed się, synu.
Nie słuchaj, kto ciebie zwodzi
w rozstajne, w błędne drogi.
Poganki, błędnice, bogi.
Idź mężem, idź silą młodzi
naprzód, wciąż dalej patrzący,
dalej i dalej, i dalej,
aż znikną nędzni i mali.
Nie słuchaj muzyk zwodnicy,
uciekaj – za myślą moją –
niech tobie będzie ostoją,
za myślą, za moją duszą,
niech klątwy ciebie przymuszą
za prawdą słowa mojego.
Ustrzegę, ustrzegęć złego.
Idziemy ku przeczystej krynicy,
kędy ja młodość odzyszczę,
ty w męża wzrośniesz z młodzieńca.

HARFIARKA

Przychodzę śpiewać na zgliszcze.

(Przystanęła oto teraz tuż przed Ojcem i Synem).

OJCIEC

Hen, dalej, spieszaj do dzieła!
Nie słuchaj…

SYN

Serce mi wzięła.

HARFIARKA

Na tych strunach nanizanych
serce moje gram;
śmiej się do mych lic rumianych,
duszę twoją znam.

Dusza w tobie się żaliła,
spostrzegłam ją raz:
na rozstaju w źródle piła,
kędy ołtarz-głaz.

U ołtarzam służką była:
wróżyłam ci wiek.
Dusza twoja w źródle piła
zapomniany lek.

Hej, wy struny moje złote,
grajcie szumny gaj;
włosy moje w harfę splotę…
Harfo, duszę graj.

SYN

Grasz mi mego serca nutę…

HARFIARKA

Duszę twoją gram.

OJCIEC

Synu, serce w niej zatrute.
Pójdź za mną…

SYN

Kocham ją.

OJCIEC

Miłość, synu, zabija.
Uciekaj od miłosnych lic.

SYN

Ty moja…

HARFIARKA

Ja niczyja…

OJCIEC

Uciekaj od różanych ust.
Miłość to czar i kłam.

SYN

Kocham…

HARFIARKA

Duszę twoią gram.

Tęskni w tobie żalem, śpiewem,
gdzie rodzimy kąt,
kędy dwór twój z wielkim drzewem
lip woniących słodką woń.
Tęsknisz doń – – ?
Hej, pobiegłbyś stąd.
Gdyby tobie kwietne sady
daty chłód na skroń.
Brzęczą… Słyszysz rój? – Patrz, gady
pełzają śród traw.
To się tobie śni:
W kosodrzewy umajony
czarny – modry staw;
ty nad wodą pochylony,
patrzysz w ton.
Tęskno ci?

SYN

Tęskno mi.

HARFIARKA

Leć, polatuj w wichrach burz,
kędy walczy świat;
gdzie syn z ojcem stacza bój,
kędy z bratem walczy brat,
jeden car, a drugi kat.
Kędy z ojcem walczy syn,
kto ma w ręce ująć czyn?
Kto ma podjąć znój
i ciężar podjąć trosk?
Na bój, przez krew na bój!
W mrowisko, hej,
za wichrem leć, za wichrem wiej,
za mną na rozstaje dróg,
kędy w borów zawierusze
dźwięczy błędny zloty róg.
Tęsknisz – ?

SYN

Ach! Tęsknota Bóg.

HARFIARKA

Kochasz – pójdź – za mną – słysz…

SYN

Mój ojcze!

OJCIEC

Synu, drżysz?

SYN

Odchodzi – tam – za nimi – hen. –
Jej miłość…

HARFIARKA

Sen – przelotny sen –
Do dalszych idę scen.

(Oto już przy innej gromadzie przystanęła).

Scena dziewiąta

Zagram waszą skrytą myśl,
zagram waszej duszy sen
i tamten świat, i światek ten.
Przelotem lećcie hen.
Kłońcie się do moich lic,
do różanych moich ust…
Lotny sen… łachmany chust…

CHÓR

Cóż wyśpiewasz?

HARFIARKA

Nic.

( Tu lekkim rzutem arfę trąca,
jakby to słowo: „nic” dzwoniąca).
(Oto już przy innej gromadzie przystanęła).

Zakołyszę tęskny żal,
jak się czepia szumnych brzóz,
jak się czepia szumnych fal
i zbóż, i traw, i łóz.
Zasłuchani w śpiewek mój,
patrzcie do różanych lic.
Lotny sen….. pszczelny rój…

CHÓR

Cóż wyśpiewasz?

HARFIARKA

Nic.

(Po strunach lekko przemknie dłonią,
jakby to struny to „nic” dzwonią).

(Oto już przy innej gromadzie przystanęła).

Idę dalej, lotny duch;
idę dalej, biedny człek,
z roku w rok, z wieku w wiek,
łachman kryje grzbiet…
idę het…

Bywaj zdrowy, bywaj zdrów.
Lotny sen – uroda lic…
Wrócę znów.

CHÓR

Co przyniesiesz?

HARFIARKA

Nic.

(Znów lekkim rzutem strun trąciła,
jakby to arfa „nic” dzwoniła).
(Już coraz dalej ginie w tłumie,
coraz innymi otoczona).

Przyjdzie za mną pszczelny rój,
orszak mój. – –
Zanucimy pieśń.
Przez ten czas, na was już
szron zejdzie i pleśń…
Ha, cóż – ?
Muszę iść – – wrócę znów…
Zanucę wam PIEŚŃ
wiosennych moich lic,
lecz słowa to…. nic.

(Od głębi sceny idzie Samotnik).

Scena dziesiąta

SAMOTNIK
Ni młoda jego twarz, ni stara,
nos orli, wielkie łyse czoło,
zaklęta w twarzy jedna wiara:
Iksjon wpleciony w męczarń koło.
Myśli go dręczą, gubią, dławią;
myślami tron buduje dla się,
aż w myślach z tronu w otchłań runie.
I znów zapada w myśl głęboką,
i w jeden przedmiot utkwi oko,
nim myśli nowe go wybawia,
ze w mózgownicy swej pionka posunie.
Wloką się za nim dziwne płaszcze
ze starych kronik, które czytał,
z orłów wypchanych pakułami,
z broszur, gdzie jaką mysi zachwytał,
z strzęp szalów (niegdyś były nowe,
były: purpura, jedwab, złoto);
dzisiaj w koronkę zdarte, płowe,
gdy je niejedna plama plami,
świecą jak pełne gwiazd rzeszoto.

Więc trzebaż było, abym wszystko stracił,
bym myślą się wzbogacił.
Więc trzebaż było, żebym wszystko zdeptał;
przez zgliszcz, przez gruzy zyskał władzę;
by duch mi mój wyszeptał
IDEĘ, którą innych poprowadzę.

Płaszczu z purpury – gronostaje, puchy:
błoto i kurz, i śnieg…
Marnota – lichość. – – Walczą duchy,
a zeszły nad przepaści brzeg.

Gdzie stąpię… przepaść, paść już mam
i kamienieję w granit-słup.
Stójcie – tu przepaść! – Nicość, trup,
na dnie tam trup… !

Szatani śmieją się na dnie…
Słyszycie śmiech?

ECHO

He he he he.

SAMOTNIK

Przestwory! Widzę poprzez złom
w chmurach wiszący grom,
jak schyla się nad Boży-dom:
daleko hen. – Piorunie, stój!
Rozpocznę z Bogiem bój.
Anioły płaczą w skardze, łzach…

ECHO

Ach – – – – -!

SAMOTNIK

Czym jestem -? – Pytać -? – Kogo? – Ech?
Ha, wiem!… Kto jestem…

ECHO

Grzech.

SAMOTNIK

Jak ująć nazwę mą w litery? –
Ja tajemnica. – Jakże zwać,
by moją przestrzec brać? – – –
Jak ująć duszę mą w litery?

ECHO

Nazywasz się czterdzieści cztery.

SAMOTNIK

Ha! – – Jestem sam… Kto oni są?
Cóż oni -! Ślepce – Czyli ja?
Ktoś jęczy – – –

ECHO

Wichr.

SAMOTNIK

Ktoś płacze, drży – –

ECHO

To ty. – – –

SAMOTNIK

Ja.—

(podchodzi ku posągowi rycerza)

Potęgo, śpisz – do ciebie lgnę,
przebudzaj się – zrozumiesz mnie,
ty lwie! – Ja tajemnica! – Drgniesz?!

ECHO

Drgnę.

SAMOTNIK

Kim jesteś ty? – Kim jestem ja?
Czym będzie świat, czym był?
Kto Panem ludzkich sił?
Kędy jest On – Przedwieczny, gdzie?
Czy wróci – ?

ECHO

Nie.

SAMOTNIK

To ja – to ja – mych własnych słucham ech.
Cóż ze mnie ludziom – Bogu?

ECHO

Śmiech.

(Tutaj nowa osoba pojawia się na scenie:)

Scena jedenasta

WRÓŻKA
Ho ho, już wbiegła, jak Ariel chyża,
z szybkiego biegu zapłoniona.
Za dłonie ich bierze i wróży:
dłoń kreśli każdą znakiem krzyża
i krzyż na czole swym powtórzy.
I w oczy patrzy, i wzrokiem bada,
że to w głąb duszy zajrzeć chcąca –
aż wreszcie dłoń tę czyjąś odkłada
i zda się zapominająca. – –
Ruchem tylko głowy przeczy,
jakby jakieś myśląca rzeczy
inne, którymi jest natchniona:

Zwiastunką jestem, idzie już
TEN, co powiedzie wszystkich was
do róż, do zbóż, do kras.

CHÓR

To on? To ten? To tamten…?

WRÓŻKA

Hen…
Podajcie dloń – do gry, do gry!
Zobaczę, powiem, czy to ty -?

CHÓR

Kto z nas?

WRÓŻKA

Ty nie – ty nie. – On przyjdzie k’wam
z otwartych scieżaj bram.

CHÓR

To ten! –

WRÓŻKA

O nie! – Daj ręce, daj! –
Ja zgadnę, skąd on rodem?

CHÓR

Znaj!!

WRÓŻKA

O tam, o tam, gdzie Eden-raj,
gdzie miłość, litość, żal,
z tych dal przywiodą go Anieli.

CHÓR

Kto będzie, kto? – Anhelli?

WRÓŻKA

Anhelli -? Nie.

CHÓR

A kto?

WRÓŻKA

On blisko już, może wśród was,
u drzwi, u progu – może tam –
już idzie… ino jest w półśnie.

CHÓR

Cyt – Cyt!

WRÓŻKA

Powietrze drga.

CHÓR

Ten błysk…

WRÓŻKA

To moja świeci Iza.
Czekajcie – cyt – już idzie, już –
zatrzymał się wśród burz.
Słyszycie wicher, pędzi chmury śniegów:
tam marzną waszych ostatki szeregów!

CHÓR

Konrad!

WRÓŻKA

To imię!

CHÓR

Konrad!!

WRÓŻKA

W pożarów duszącym dymie
idzie…

CHÓR

Lecz kto, lecz gdzie…?
Czy dorósł już? – Czy mąż? Czy dzicię?

WRÓŻKA

Ja nie wiem nic – ujrzycie!
Zwiastunką jestem. – Może już…
Ja wróżka, zwiastun, wróż.
Rękę swoją daj!

Może to ty -? Może to on -?
To tamten może -?

CHÓR

Wróż!

(Odprowadzają ją i idą za nią tłumnie, a już nowa grupa osób wchodzi do katedry).

Scena dwunasta

STARZEC
Podtrzymywany przez dwie dziewy,
idzie staruszek-ojciec siwy;
to głową rzuci jak orzeł,
to głowę zwiesi i przystanie.
Przychynie ku sobie dziewczyny
i ręce kładzie na nie,
jakoby przez to rąk wezwanie
ducha wielkiego w nie zaklinał.
Modlitew on zaczyna śpiewy,
a one jako chór i finał.
Przyszli i wejściem są przejęci,
że tej dożyli godziny,
i patrzą, jako wniebowzięci,
po ścianach wielkiej katedry.

Więc to tutaj – oto patrzcie, moje córki – do góry pojrzyjcie. Tam pod sklepieniem zatrzymuje się myśl polska. Oto tam jej najwyższy kres. – A tu ku murom i ścianom zapylonym patrzcie, to najszerszy myśli polskiej lot. Widzicie więc, jakie polska myśl ma skrzydła. Jest ci ona tym ptakiem, który tu jest zamkniony i skrzydłami bije o kamień kolumn tych ciosany, i skrzydłami trąca te rycerze pośpione. – Przysiadła ta mysi polska dokoła, a we wieńce różnolite splotła ludzie osobne. Córki moje, oto widzicie: jakby narody osobne, które kościół ten wiąże. Córki moje. Gdy Bóg w ten kościół wnijdzie – to
wielkiej tajemnicy daje świadectwo. A może my będziemy ku świadectwu temu powołani? A jeźli nie my żyjący – to duchy nasze tu przyjdą i świadectwo kościołowi temu dadzą.

CÓRKI

A jeśli nie my żyjący doczekamy, to duchy nasze tu przyjdą na świadectwo kościołowi myśli polskiej.

STARZEC

Amen. – Córki moje, patrzcie, jako tu wszyscy się zebrali, i nie daj Boże, aby nas braknąć miało – gdy myśl polska się buduje. Patrzcie, córki moje – oto tu wszystko jest Polską, kamień każdy i okruch każdy, a człowiek, który tu wstąpi, staje się Polski częścią, budowy tej częścią. Oto i my teraz przydajemy miary ciału temu – i my teraz dopiero wśród tych murów jesteśmy Polską. Czujecież wy, córki moje, że my teraz jesteśmy Polską? Podajcie mi ręce – bliżej, bliżej, tu głowy ku piersi mojej pochylcie… Słyszycie? Jedno jest uderzenie naszych serc i jedna oddechu miara i – teraz my, córki moje, teraz dopiero jesteśmy Polską.
Weźmi, Panie, w spokoju dusze nasze.

CÓRKI

Wezwij, Panie, w spokoju dusze nasze.

STARZEC

Tutaj możecie płakać – a żadna łza wasza nie będzie zapomniana. Radujcie się – a żadna radość wasza nie będzie samotna. Otacza was Polska, wieczyście nieśmiertelna. – Otwierajcie oczy, córki moje – patrzcie, patrzcie, patrzcie, a milczenie ust waszych złotym będzie dusz waszych pancerzem. Błogosławieństwo idzie ku wam.

CÓRKI

Błogosławieństwo bierzem.

(Wchodzi Geniusz)
Czyli to muzyka te dziwne dźwięki,
czyli od ścian echa biega tułacze,
czyli ptak to jaki u okien zbłąkany?
Gołębie to może biją skrzydły?
Czy kto potrącił w organie
klawisze – i zadął wichrem?
Skądże ten mrok, co pada – — ?
Oto przychodzi ten, co wszystkim włada.
Jako posąg jego postawa;
jako spiżowe pokrywy,
jego ubiór i strój jego: Sława.
Na czole wiecha ogromna
zeschniętej ostu gałęzi.
Oblicze jako spiż ciemne.
Pojrzał. – Wszystkich oczy w uwięzi
swoim zatrzymał spojrzeniem.
Ręce ponad nimi rozpostarł
na znaki jakoweś tajemne
i mroków otoczył ich cieniem.
Ktożeś jest, widmo olbrzymie?
Kto jesteś, wielki i dumny?
Idziesz – drżą za tobą kolumny.
Stąpisz – drżą posady świątyni.
Skąd ten mrok dokoła ciebie?
Skąd ta okrutna zaduma,
która z onych posągi czyni – ?
Jakie twoje IMIĘ?