Rozdzielił nas gościniec płynnego szafiru,
Ty w Tebach, ja dopiero wypływam z Kairu.
Spodziewałem się niegdyś, że miło nam będzie
Złączyć na Nilu skrzydła okrętów łabędzie,
Razem odwiedzać mumiów balsamiczne składy,
Razem oczy w Nilowe rzucać wodospady;
I razem, jako dawniej, kończyć spór zacięty,
O cień Chrystusa, z drzewa przez Woltera zdjęty:
Dziś próżno cię wyglądam i próżno mię czekasz,
Wiatrem, który mnie niesie za tobą, uciekasz.
A twój brak, tak mi serce w podróży oziębia,
Żem przedsięwziął do ciebie pisać przez gołębia.
Nad leniwą więc myślą używając musu,
Już zapisałem listem, listek papyrusu.
Kupcząca ludzkim ciałem, łódź płynąca z Nubii,
Dostarczyła posłańca, co błękitem lubi
Nosić listy, wracając pod rodzinne palmy;
Tak więc piszemy do siebie; przeczytawszy — spalamy.
A naprzód, pytam ciebie, gdzie mułowy wrątek
Wezbranych fal na Nilu ma bieg i początek?
Bo gdym o tym rozmawiał z nadnilowym żeńcem,
Rzekł mi: „Nimfa lotusów ustrojona wieńcem,
Siedząc smutna pod skałą czarnych Etyjopów,
Ostrożnie sączy dzbanem ojca naszych snopów;
Lecz kiedy się zapatrzy twarzą na kochanka,
Wtenczas z przechylonego Nil wybiega dzbanka,
Aż się na polach naszych strumieniem roztoczy”. —
Powiedz mi, czy widziałeś tę Nimfę na oczy?
Czy taka jak wiezione z Abissy na przedaż?
Czy nie zostaniesz przy niej? czy serca jej nie dasz?
Lękam się, że ta Nimfa, do zniknienia skora,
Z bliska widziana, w błotne zmieni się jeziora,
Z których każde w dolinie, bez kwiatów i drzewa,
Przez rok cały, deszczami tropików nabrzmiewa;
Aż zwiększone ulewą i skalnymi ścieki
Rzuci wszystko Nilowi gardłem białej rzeki.
Wreszcie wszystko to twoje positive rozwiąże.
Ja wiem tylko, że dla mnie Nil dotąd rzek książę;
Piękny, kiedy błękitem żeni się z palmami,
Co stoją wiatrem lekko wahane nad wsiami;
Piękny, gdy pokazuje płaskie pustyń lądy,
Gdzie o słońca zachodzie przechodzą wielbłądy,
Mrówki pustyni: piękny dla oka poety,
Gdy stojące nad sobą białe minarety
Podwójne i w błękitach pokaże odwrótne;
Gdy ma senne bociany, jak za Polską smutne;
A jeszcze bardziej oczy i duszę zachwyca,
Gdy w nim zapalmowego widzę wschód księżyca.
Piękność Nilu dla ciebie małą jest zaletą,
Którego Nilem wiodą Strabo i Manetho.
Epok nie mierzysz dniami ni wypadków calem:
Era Franków, gdy jeszcze cesarz był kapralem,
Małą dla ciebie, który dziś patrzysz z wysoka,
Dalej niż ludzie krótszej pamięci i oka.
Ja także będę z tobą jak w rozmowie szczery;
Należę do liczących czas na krótsze ery.
Ja chcę prędkich rozkwitnień owoców i zgonów?
Gniewa mię nieruchomość długa faraonów;
Wolę dzisiejsze czasy burzliwsze, choć dla nas
Król jest każdy jak dziwnie rosnący ananas:
Zerwiesz koronę, owoc odkąsisz — o wiośnie
Z korony odkąszonej nowy król odrośnie.
Dla mnie rzecz mało ważna i z niczym ta sama,
Że Manes był zjedzony przez hipopotama;
Chciałbym tylko dziś widzieć królobójcze źwierze.
Mało dbam, że ze Wschodu przybyli pasterze
I laski zamieniwszy na berła lub dzidy,
Kładli na piasku kamień pierwszej piramidy.
Że z Egiptu wygnani przez rodzime syny
Założyli w Judei straszne Filistyny;
I tam mniej twardą sztuką stawiali budowy,
Kiedy je hardy Samson mógł rzucać na głowy.
Jednak widzę wypadek jeden… okiem wieszcza:
Mojżesz królowi wolę Jehowy obwieszcza!
Pomiędzy rzędem Sfinksów czoło wzniósł ogniste,
Król go słucha… nad królem słońce idzie mgliste,
Obłąkane w szarańczy zwichrzonej motylu.
Tam dalej Nil — lecz zobacz, co niesie! — krew w Nilu!
Przy tronie faraona, z pokręconym słupem,
Stoją królewskie syny — jeden pada trupem.
Krzyczą matki, pobladły starych ludzi twarze.
Takich obrazów stary już świat nie pokaże.
Wielkie czasy, gdy w królów zaniesione lochy,
Z królewskich ciał nie mogły uczynić się prochy.
I stała się na ziemi Bogów różnodzielność!
I stała się na ziemi trupów nieśmiertelność.
I pod ręką ważących głazy robotników
Zaczynała się wieczność światowa pomników.
Na ziemi trup odbywał sądzenie Erebu,
Można było królowi zaprzeczyć pogrzebu:
A że znalazł się człowiek tak wielkiej odwagi,
Świadczą w łonach piramid próżne sarkofagi.
Ten wniosek, może wniosków uczonych niebliski,
Rzuciłem w porfirowe umarłych kołyski,
Gdy wejściem pod sklepienia piramidy dumny
Przy świeczniku Araba zaglądałem w trumny.
A ty może zaprzeczysz, zdań uczonych różność
Rzucając w gadającą piramidy próżność;
I wielkie echa, ludzi nie mogąc przekonać,
Będą w łonie grobowym budzić się i konać.
Wyznam ci, że mi widać głębiej i uwyraźnij
Gmachy, stawiane myślą w krajach wyobraźni;
Jakże się piękną zdaje przy dumań pochodni
Makbet, ta granitowa piramida zbrodni!
Ludziom na nią wchodzącym bledną z trwogi twarze.
Płaczesz nad piramidą nieszczęścia w Learze.
Z niczego, a zazdrością już szatana bliski
Otello, jak bodzące niebo obeliski.
Jeśli gmachy piramid miały otwór ciemny,
Skąd gwiazdy niebios człowiek wyśledzał tajemny,
W Szekspira gmachach równie zostawiona droga
Patrzącemu się oku na błękit i Boga.
Jako skarby zaklęte, strzeżone przez gryfy,
Stoją dotąd nie znane światu hieroglify.
Trup od wieków uśpiony, gdy zeń wieko spada,
Zdaje się, że w balsamach śpi i przez sen gada,
Lecz nie możesz zrozumieć! Z długimi przestanki
Idąc, prawie połowę drogi uszli Franki.
Już wiadomo, że w tamtą stronę czytać znaki,
W którą lwy ryte patrzą, w którą lecą ptaki.
Sto razy napisane Psametyk i Psychon
Wyświeciły dziwaczny wieków akrostychon,
Od zwyczajnego pisma narodów odrodek,
Zlany z liter, wyrazom trzymających przodek.
Lecz taki sposób pisma miał sobie zaletą,
Że pisarz mógł się zrobić w literach poetą.
Tak w imieniu wyrytym nad marmuru brusem:
L rycerskie lwem było, dziewicze — lotusem.
Piękna dziś, gdy się skreśli na łonie błękitu,
Mumia myśli, z jednego wydęta granitu,
Strażniczka nie myślących grobowców od wieka,
Która na dawnych panów zbudzenie się czeka
Z dawnymi wspomnieniami! Kiedy patrzę na nią,
Chciałbym z tobą wiekową nurkować otchłanią;
Być tam, gdzie podpalmową zrobiła się chatką
Sais, będąca niegdyś Ateńczyków matką;
Pojąć, jak ci wychodnie, nazwawszy się Grecy,
Od mglistych horyzontów palmowych dalecy,
Smutni, że kolumn żywych brakowało oku,
Zaczęli ją z kamienia malować w obłoku;
Porównać Luksor z domem współczesnym Ewandra,
Egipt dać Persom, Persów bić przez Aleksandra;
Widzieć wojsko w egipskim pogrzebane pyle,
Króla synem Jowisza — i prochem w mogile.
I Egipt odkruszony w Ptolomejów dłoni,
Laur naukowy długo noszących na skroni;
Aż zanurzeni w czasu i wypadków rzekę
Oddali się z berłami w cezarów opiekę.
I patrz, człowiek zrodzony w Tentyrze nad Nilem,
W rzymskiej sadzawce walczy z wrogiem krokodylem?
Płaz olbrzymi nań leci, już go chwyta w paszczę,
Ilot nań wskoczył — zabił. Koloseum klaszcze.
Na płazie pokonanym usiada gladiator:
Palmy, Nil, kolumnowy kościół Boskiej Athor,
Żonę, dzieci i chatę przypomniał glinianą;
Na płazie, pod klaszczącą z żywych ludzi ścianą,
Oczy zakrył przed ludźmi czy przed słońca blaskiem,
I pojął, że się można urągać — oklaskiem.
Wzięty spomiędzy ruin, prochów, pogorzelisk,
Poszedł po obcych krajach błąkać się obelisk,
Wygnaniec, już jakoby samolub z kamienia,
Żebrakowi na czoło nawet nie da cienia!
Z nikim nie gada, stoi myślą w krajach ducha,
Gdy na księżyc fontanna rzymska pod nim bucha.
Dziś gorsi i podobni do Mojżesza plagi
Cudzoziemcy wynoszą z grobów sarkofagi,
Anglik dumny, w sterlingi zmienione na piastry
Rzuca trupy, trumniane bierze alabastry
I w Londynie zachwyca zgraję zadziwioną,
Wstawiwszy świecznik w próżne alabastru łono.
Rzekłbyś wtenczas, że wszystkie płaskorzeźby rusza
Chrystusową nauką ożywiona dusza,
Że pełny nauk, ciemną przyszłością straszliwych,
Grobowiec oświecony stał się lampą żywych.
„Nie ma go tu”: powiedział anioł Magdalenie,
Zazierającej w grobu skrwawionego cienie,
Taką odpowiedź tobie Araby wyniosą
Z pustych katakumb; nie ma ich tutaj — lecz gdzie są?
Zamiast balsamu tego, co trupy przechował,
Chrystus nam łona naszych dusz nabalsamował;
I duszę ludzką duszą namaściwszy własną,
Uczynił ją na wieki niezgonną i jasną.
Już na palmie egipskiej naukę zaszczepił,
Już się był tym balsamem Egipcjanin krzepił;
Już z grobowców nauki uczyniwszy pszczelnik,
Na Tebaidzie święty zamieszkał pustelnik,
Czyniąc mogiły wiary podobne latarniom,
Gdy Omar straszny głowom, gmachom i księgarniom,
Kraj, sto razy różnymi pługami przeoran,
Pod ognisty Proroka dał bułat i kora.
Lecz dosyć już, bo sądzę, nowy księżyc przyjdzie
Oświecać nas w grobowców pełnej Tebaidzie;
Tam niech inni o życia rozmawiają fraszce,
Paląc świecę w pożółkłej pustelnika czaszce.
My, chcąc pojąć, jak niegdyś żyli ludzie sławni,
Staniemy się myślami i rozmową dawni,
Aż się tak obłąkamy w wypadkowym lesie,
Jak w palmach biały gołąb, co ten list poniesie.