Sen srebrny Salomei

AKT PIERWSZY

Komnata w regimentarskim dworze. Pan regimentarz Stempowski i p. Leon, syn regimentarza, przy stoliku z papierami… Semenko, kozak dworski, siedzi przy progu na ławce, otulony burką.

REGIMENTARZ

Mój Leonie, już po Ave Marii –
Siadaj waćpan do tych ekspedycji.
Cóż tam piszą z króla kancelarii?

LEON

Rozkazują, byś rozesłał wici
Po Podolu, jako regimentarz,
I z Grzyłowem się łączył Moskalem
Przeciw chłopstwu.

REGIMENTARZ

Odpiszę im z żalem,
Żem nie Moskal; pierwej pójdę na cmentarza,
Niżbym moją moc regimentarską
Miał połączyć z kozacką i carską,
Z którą król mię żąda zaprzyjaźnić.
Chcą, jak widzisz, mocanie, mnie zbłaźnić
Za to, żem był królowi posłuszny.
Cóż tam dalej?

LEON

Raport Gruszczyńskiego.

REGIMENTARZ

Czytaj wacan, bo to człowiek jest słuszny
I był dawniej moim szkolnym kolegą,
A dziś w mojej chorągwi mi służy.
Człowiek silnej ręki! człowiek duży!
Takich nie ma już dzisiaj na ziemi!
A są – to ich karty i kieliszek,
Już nie szabla z ogniami złotemi,
Nie koń bawi harcujący przed szykiem.
Jak mi drogi ten święty Franciszek

całuje sygnet

Na pierścieniu dziadowskim z krwawnikiem,
Tak mi drogie serduszko w tym starcu!
Biały starzec – biały – jak kot w marcu,
A tak jeszcze ognisty! – Cóż pisze?

LEON

czytając list

„Ja i moi towarzysze,
Stanąwszy u Czarnego Kurhana,
Stopy jaśnie wielmożnego pana
Całujemy. – Wszystko dobrze nam idzie.
A na wielkiej piramidzie
Nie spisać słowo po słowie,
Co jeszcze zamiarów w głowie
I projektów, i zasadzek. –
Naszliśmy na kilka schadzek
W lesie hajdamackiej czerni,
I tak się moi pancerni
Popisali jak zazwyczaj.
W jednej sotnik pewien, Nyczaj,
Zarąbany; w drugiej sprawie,
Gdzie nam rzecz poszła na rękę,
Przydybaliśmy Tymenkę.
I tak uszedł nam ciekawie,
Że jeszcześmy w zadziwieniu –
Na salamandry w płomieniu,
Na Pliniuszowe bajeczki
Myśl i mentes obracamy.
Widziałem go sam, przy kordzie,
W żupanku ze złotej lamy,
W kontuszu, ze krwią po mordzie
Kapającą jak berberys:
Lecz bestia w żar się rzuciła

Tanquam draco. De saeteris
Nie piszę. – Chłopstwo jest czarne,
Krwawe, wściekłe i niekarne,
Wódką i miodem zalane,
Przez popy oszukiwane,
Karmione w cerkwiach proskurą
Śród krwi, mordów, których pióro
Dotknąć się boi w pisaniu.
Powiem też, że dzisiaj rano,
Będąc sam na harcowaniu,
Razem z jutrzenką różaną,
Z ogniem płonącej aurory
Do sławnego Wernyhory
Dotarłem. – Lecz żal się, Boże! –
Stary w samotnym futorze,
Nad którym dęby kołyszą
Swoje złote sybilińskie
Listeczki, niewart tej famy,
Którą pieśni ukraińskie
Rozniosły i z czym się słyszą
W kraju i futor Augura
Do Trofoniuszowej jamy
Nie umysł się – choć i to dziura
W pobliżu dawnych kurhanów,
Pełna starych lir i dzbanów,
Mogłaby, wiatrem przeszyta,
Wydawać sybilne jęki.
Widziałem miecz Doroszenki
I złote końskie kopyta –
Sądzę, że są tylko z miedzi,
W ogniu dobrze pozłocone.
Sam zaś starzec… w jamie siedzi
Spokojnie i rzeczy śnione,
Pełne szumu i zamętu,
Rozpowiada bez talentu
Mięszanym chłopskim językiem.
Żeby zaś był czarownikiem,
Nie wierzę… Gdy na pytanie
De propriis, wielmożny panie,
Plótł mi, zwyczajnie gaduła!
Że mi żonka moja spruła
Kaftanik dawno zaczęty…
Że co do mnie, będę wzięty
Przez dwie chorągiewki w stepie
Jak szczygieł i gil na lepie,
W przerażeniu otrętwiały;
Że prócz głowy będę cały
W grobie: – na te przepowiednie
Spoglądam jako na brednie,

Nic z nich nie rokując złego;
A do krzyża krwawego
w każdej niedoli uciekam. –
Teraz na rozkazy czekam
Dalsze i jestem ostrożny.
A gdy pan jaśnie wielmożny
Rozkażesz, to krew się zbudzi,
I będę ryzkował ludzi
I siebie…”

REGIMENTARZ

Poczciwy szlaga!

LEON

czytając list

„Kończąc list w zwykłym afekcie,
Który mi się z wiekiem wzmaga,
Jaśnie wielmożnego pana
Sługa, ściskam za kolana;
I córce, co na respekcie
W jego domu kornie służy,
Z tej krwawej mojej podróży
Posyłam błogosławieństwo,
Zupełnie o jej panieństwo
I dalsze losy spokojny”.

REGIMENTARZ

Poszlę mu huf zbrojny.
A ty, Lwie, napisz, niech czeka
I niech unika rozprawy;
Aż przybędzie z niedaleka
Chorągiew Kozaka Sawy,
To pójdziemy na pewniaka.
Teraz niech boju unika,
W lasach lega, nie na stepie
Ani na wietrznym wertepie
Harcuje. – Dodaj dwa słowa,
Że Salusia jest zdrowa,
Że my go wszyscy kochamy
Z tej Trofoniuszowej jamy
Złego nie rokując sobie,
Wszakże omenu ciekawi…
A jeśliby już był w grobie,
Proś go, niech głowę wystawi
I nie straci polskiej duszy:
A ja go wyciągnę za uszy.

Cha! cha! bajkarz Wernyhora
Staremu naplótł powiastek! –
Pójdę do naszych niewiastek
Powiedzieć o tej potyczce
Z duchami. – A ty – czy wczora
Oświadczyłeś się księżniczce?

LEON

Nie śmiałem, ojcze kochany!

REGIMENTARZ

Głupiś! – Więc ja cię wyręczę.

LEON

Ojcze!

REGIMENTARZ

Aniś do kieliszka,
Ani do… serce zajęcze!
Na sygnet świętego Franciszka
Przysięgam, że cię zaręczę
Dziś jeszcze tym oto krwawnikiem!

Całuje pierścień i wychodzi.

LEON

Semenko… siądź za stolikiem
I do Gruszczyńskiego napisz
Ekspedycją.

Wychodzi.

SEMENKO

Dobrze, panie! –

Zrzuca burkę i siadając przy stoliku pisze…

Złotyj Lach… Ot czart i papież
Na moje edukowanie
Musieli łożyć pieniądze.
Oj… staremu ja szlachciurze
Taką wannę przyporządzę,
Takim pismem się przysłużę,
Taki bodiak mu przyczepię:

Że oj wspomni on w purpurze,
Toj dziad, cały w krwawych ranach,
Jak mię kiedyś bił na stepie,
Szukając skarbów w kurhanach.
Stary dziad! żałośny sknera!
Bywało, chłopy odziera
I plecy nahajem porze,
A złoto w szkatule dusi…
Każdy dzień – mówi – wyorze
Perełeczkę dla Salusi
I turkusik da błękitny
Albo pasek aksamitny;
Aż, powiada, moja córka,
Cała w perłach i w brylantach,
Będzie grzebała jak kurka
W księciach i grafach amantach.
Ot! i wybrała szczyglica,
Nim szesnastu latek doszła,
Gacha, przy blasku księżyca,
Z którym sobie za mąż poszła
Bez barwinku i bez księdza…
Tam stary w stepach się pędza
Za wiatrem i rzezuniami:
A tu młokos dziecko plami
Na respekcie w ojca domu.
A ja – a ja – a ja ginę
Z miłości!

Nalewa szklankę romu i pije.

Hej, szklankę romu!
Ot za tę jedną dziewczynę,
Gdyby słowo miłe rzekła,
Skoczywby jak czart do piekła,
Wyrezałby dwór i pany.
Był ja niegdyś wychowany
Na hetmana, nie na chłopa;
Choć syn gruszczyńskiego popa,
To, bywało, na kurchanie,
Kiedy koń nade mną stanie,
A miesiąc w oczy uderzy:
To ja sobie śnił z rycerzy
Wielkie hufce, błyskawice,
Rusałeczki i księżyce;
Hej, i zamek na Ostrowie,
I hetmański miecz w alkowie;
A ja wtenczas, pan mieczowy,
Wyśnił sobie snem widuna
Od mecza jak do pioruna

Wyzłocone dno alkowy,
I w tej wielkiej ognistości,
W tym oblasku i rubinie
Śnił ja siebie przy dziewczynie
Pełnej wiary i miłości;
A to była jakaś nowa,
Blaskiem miecza koralowa,
Jakaś wielka hetmanowa,
Jakieś serce bohaterne,
Zapalone. na śmierć wierne,
Na atłasach, na kobiercu.
Bijące mi tuż przy sercu.
A dziś co ja? Kozak dworny,
Rześki, śmiały i przezorny,
I do korda, i do czaszy.
Lecz nie długo sługa laszy!
Hej! kozaczek was nastraszy,
Pany Lachy – taj w godzinę
Ruszy całą Ukrainę
I z królem ją rozgraniczy.

Wbiega panna Salomea Gruszczyńska.

SALOMEA

Semenko!

SEMENKO

Od jej słodyczy
Serce mi pęka. – Szczo, panna?

SALOMEA

Troska jakaś nieustanna
Dręczy mię. Ciągłe sny miewam,
Chociaż przed każdym uśnięciem
Głośno Anioł Pański śpiewam. –
Ciągłe sny, których pojęciem
Wytłumaczyć i pojąć nie mogę…
Ojciec mię także niebogę
Przestraszył tym Wernyhorą
I sen znowu spędził z powiek.
Powiedz mi, co to za człowiek?
Czy go znasz? Skąd mu się biorą
Te wróżby?

SEMENKO

Z ducha, panienko.

SALOMEA

Kiedy ja byłam maleńką,
To o nim słyszałam wiele. –
Powiedz mi, czy on bywa w kościele?
Czy się modli do Najświętszej Panny?

SEMENKO

Czart wie…

SALOMEA

Czart wie? Ach, jaki ty blady!
Lękam się go – czy ty chory, czy ranny?
Ach!

Semenko nagle gasi świece, Salomea zlękniona ucieka.

SEMENKO

Ptaszynę maleńką ja spłoszył…
Taj nie da z tą Laszką rady
Człowiek, póki się krwią nie spanoszył.

Siada znów na ławie i udaje drzemiącego. Wchodzą Regimentarz i Księżniczka, będąca u niego na opiece.

REGIMENTARZ

Dosyć tu srebrnych blasków od księżyca,
Moja księżniczko; bo na to, co powiem,
Płoni się każda dostojna dziewica.
Mój syn przepłaci tej miłości zdrowiem,
Jeżeli serca dla niego nie ruszysz.
Chłopca mi, moja piękna panno, suszysz.

KSIĘŻNICZKA

Syn mnie acana nazywa księżycem,
A księżyc ani suszy, ani grzeje.

REGIMENTARZ

Więc mi chłopczyna biedny oszaleje,
Ciągle pod twoim rozwidnionym licem
Na białe, srebrne strzały wystawiony.

KSIĘŻNICZKA

Lecz mówi, żem ja księżyc jest czerwony.

REGIMENTARZ

Być może, moja dowcipna dziewczynko!
Czerwony, bo ty jesteś Ukrainką,
A ukraińskie miesiące w czerwieni.
Zresztą… nie mogę w dowcip iść zapaśnie…
Jak się syn z białym miesiącem ożeni…

KSIĘŻNICZKA

przerywając

Będzie zaćmienie wielkie – miesiąc zgaśnie.

REGIMENTARZ

Dobrze! – Po ciemku kochać się będziecie.
Weź ten pierścionek…

KSIĘŻNICZKA

Zarzucę go w śmiecie.

REGIMENTARZ

Nie rób acanna sobie z tego śmieszek,
Bo to jest krwawnik, mój święty Franciszek,
Sygnet cudowny przez dziada mi dany,
A tak przez usta już wycałowany.
Że świętych rysów na nim ani śladu. –
Usteczek twoich pierścionek, uwity
Z róż i perełek, będzie tak zużyty.

KSIĘŻNICZKA

Więc go drugiemu oddam.

REGIMENTARZ

Daj cię gadu!
Jakaś dowcipna! – Tego nie chcę wcale. –
Powiedz mi, kiedyż wam hymen zapalę?
I wniosę pierwszy za zdrowie kieliszek?

KSIĘŻNICZKA

Jak się pokaże ten święty Franciszek,
Zejdzie z pierścionka i ślub da w kościele.

REGIMENTARZ

Czasu ci nie dam, dziewczyno, tak wiele;
Jutro mi staniesz przed wielkim ołtarzem.
Nie darmo jestem tu regimentarzem;
Zregimentuję was do posłuszeństwa.-
Dziwno! że wszystkie waćpanny błazeństwa
Tak mi są miłe jakby głos słowika.

KSIĘŻNICZKA

Więc jako wdowiec oświadcz mi się z ręką,
A ja ci wrócę twojego krwawnika.

REGIMENTARZ

Co za szalona i głupia dziewczyna!
Jak to? więc wolisz mnie niż mego syna?

KSIĘŻNICZKA

Nie wiem, co wolę, namyśleć się muszę.
Skowronków pełną wiosennych mam duszę,
Kapryśną jestem i trudną dziewicą.

REGIMENTARZ

Więc się namyślaj, moja kapryśnico,
Ale nad suknią, nie zaś nad małżonkiem.

Wychodzi.

KSIĘŻNICZKA

Otóż zostałam z szlacheckim pierścionkiem
I sprawdzają się widzenia.
I świat jest z duchami zgodny.
Bo krwawość tego pierścienia
Świadczy o tym, że to pierścień rozwodny.
Bo ta kropla, z Dejaniry
Koszuli na mnie skapana,
Dawno mi przez srebrne liry
Była już zapowiedziana. –
Widzę na placu człowieka

Ten pierścień; w ciało się wjada
I do kości dłoń wypieka,
I z węglem, z ręką upada.
Ach i widzę, ach i słyszę
Jeszcze głos lirnego dziada,
Co jak dumka na sen mię kołysze.
Ach i wioszczaną ulicą
Leci rycerz – tak że chaty,
Miecza jego błyskawicą
Oświecone, świecą w sadach
Jak złoto-różane kwiaty…
Ach i śpieszy po lewadach
Dziad do wesela potrzebny,
Podarunek niosąc srebrny.
A za nim co? – drużka trupia…
O! Boże, jaka ja głupia,
Że o snach marzę ogniście,
Jak gdybym z duchami żyła;
Gdym na świecie rzeczywiście
Takie głupstwo popełniła,
Że choćby się teraz dręczyć
I być braną przez miłość lub trwogę:
To już ani się zaręczyć,
Ani żoną być nie mogę.

spostrzegając Semenkę

Jezu! Kozak się rozczuchał,
Zginionam – jeśli podsłuchał,
Jeśli mi stanie za świadka,
Że gdy słońce zejdzie z czoła,
To ja nie zawsze wesoła,
Ale czasem jestem smętna wariatka.
Semenko!

SEMENKO

udając, że się budzi

Czego potrzeba księżniczce?

KSIĘŻNICZKA

Świętojańskiego robaczka w różyczce,
Gwiazdy i kwiatu, rybki i motyla,
Feniksa, myszki białej, krokodyla,
Sługi i pana, smutku i zabawy.
Czy ty służyłeś pod chorągwią Sawy?

SEMENKO

Nie, ale znam go.

KSIĘŻNICZKA

Jakże on wygląda?
Czy na barana, czyli na wielbłąda?
Czy na Kozaka? czyli na szlachcia?
Czy jest jak chmura? czy jest błyskawica?
Czy z oczów jemu patrzy chłop czy książę?

SEMENKO

To patrzy, co mnie…

KSIĘŻNICZKA

Ach! to być nie może,
Bo tobie z oczów popowicz wyziera.

SEMENKO

na stronie

Ach, ty proklata!

KSIĘŻNICZKA

Przebacz mi, ja szczera…
Z tobą się o ten pierścionek założę,
Że ty syn popa.

SEMENKO

A jak ja syn czarta?

KSIĘŻNICZKA

Jezu! Ten człowiek gotów mnie zadławić.

Ucieka.

SEMENKO

Budesz ty sto hroszy warta,
Jak pozwolę się pobawić
Moim chłopom po zamczysku…
Jak z kosami potańcujem

Po nocy, na cmentarzysku,
Taj w sobie czarta poczujem…

Wychodzi.

ZMIANA I

Las dębowy – oświecony księżycem… między drzewami palą się ognie, i żołnierze polscy gotują strawę… albo czyszczą konie. Wchodzą na scenę stary Gruszczyński i pewien wojak Pafnucy.

GRUSZCZYŃSKI

do obozujących

Na tej się leśnej lewadzie
Rozłóżmy, mości panowie.
Miesiąc do snu ludzi kładzie…
Trzeba dbać o koni zdrowie
I od rosy strzec pałaszy.
Zgotujcie jaglanej kaszy,
Zaśpiewajcie hymn powstański;
A śpiewem na Anioł Pański
Zakończyć tę wieczernicę…
I szach! noc przepędzić cicho.
Bo po lasach nie śpi licho
I można bez ostrożności
Zobaczyć swój łeb na tyce…
Bo to wojna bez litości,
Z orłami biją się krucy.

Wchodzi na scenę.

Mości wojaku Pafnucy!
Siądźmy tu na osobności,
Muszę pomówić z waćpanem.

Siadają.

PAFNUCY

Słucham, stary mój kolego.

GRUSZCZYŃSKI

Więc bez eskordu żadnego,
Jak gdybyś był kapelanem
(Co być bardzo może – bo się
Dominus vobiscum niby
Przebija w acana głosie)
Powiem ci, że jakieś grzyby
Smutku na sercu mi rosną.

Oto, panie. z przeszłą wiosną,
Gdy biły trąby wojackie,
Na hasło konfederackie
Nie poszedłem… Tak to bywa,
Że starość radzi leniwa,
A potem żal człowiekowi. –
Bar upadł! Bar upadł, mocanie!
Zaufali Chrystusowi,
A upadli!…

PAFNUCY

Na kolanie
Pokutuj waść za te słowa.

GRUSZCZYŃSKI

Świątynia to purpurowa
Pokuty, pierś moja stara,
W której się serce rozpara
Na wszystkich szwach, krwią lejące:
Bo serce bylo gorące,
Jak zwyczajnie w starym Lachu,
Ufne… a teraz w przestrachu
Do chmur wygląda nieśmiało.
Pod bicz ofiaruje ciało,
A jednak, ptaszyna licha
W piersi mojej ledwo żywa,
O odwrócenie kielicha
Modli się. Bo kto używa
Żywota obok potoku,
Którym sprawy Boże płyną;
Kto chce spokojny z rodziną
Swoją kość gdzieś gryźć na boku,
Wiejskich kosztować słodyczy:
Choć się nie policzą ludzie,
To się Bóg z takim policzy…
A już wpomniałem podobno
Aści o posępnym cudzie,
Który mi rodzinę drobną
Nastraszył. – Rzecz niesłychana!

PAFNUCY

Chrystus do domku waćpana
Zapukał?…

GRUSZCZYŃSKI

Trzy razy! trzy razy!

PAFNUCY

Mocanie, to są rozkazy
Którym oprzeć się nie można.

GRUSZCZYŃSKI

Toż widzisz mię waść na koniu!
Choć rodzina o mnie trwożna,
Żona w ciąży – na ustroniu
Dom obok czarnego lasu.
A kiedym siadał na bryczkę,
A dzieci aż pod kapliczkę
Biegły za mną: to się z pasu
Irysowego widomie
Oskryła jasność na domie,
Na którą dziatki łakomie
Patrzały, aż zdjęte strachem
Krzyknęły, że widzą nad dachem
Jakąś nową tajemnicę,
Jakąś gorejącą świecę,
Co je bardzo niespokoi,
Bo nad samym domem stoi
Jak krwawe serce z płomyków. –
Na co ja patrząc zmaluchlał
I z dziatkami razem struchlał.
Bo nad domem nieboszczyków
I nad chatą ludzi chorą
Często takie światła gorą…

PAFNUCY

Pan Bóg litośniejszy bywa…

GRUSZCZYŃSKI

Toć ja ufam i leniwa
Dusza się krzepi nadzieją.
Wszakże gdybym tu ja zginął;
A duchy świecy nie zwieją
Z dworku, gdzie mi wiek przeminął
Tak słodko przy mej rodzinie,
Gdziem ja miał ojcowskie graty,
Jeszcze wzięte na Turczynie,
A pod dąb mój rosochaty

Wodził gości… i pił kawę
W dawnych starych roztruchanach,
Pacierz mówił na kolanach,
Córkom gotował wyprawę:
Jeśli to wszystko pójść musi
Z wiatrem… pomnij o Salusi,
Bądź dla niej jak ojciec szczery
I groźny jak ojciec drugi.
Bo to skrzydlate chimery
Gotowe złotymi cugi
Przybyć po nią z pieśnią słodką
I dzieciątko moje ciche
Jakby jaką drugą Psyche
Zrobić maleńką szczebiotką,
Którą za skrzydełka złote,
Strzepotane Kupid chwyci…
A potem, gdy się nasyci,
To wypędzi na ciemnotę,
Rzuci gdzie jak dzban rozbity…
Pamiętaj! to dziecko krwiste,
Oczęta ma przezroczyste,
Zielone, jak selenity;
A zdają się na zuchwałość
Podwodzić szatańskie wzroki…
A taka płci wielka białość!
A takie gorsu uroki!
Że się biją o nią – boję!
Bardzo boję! –

PAFNUCY

Bądź spokojny.

GRUSZCZYŃSKI

Powiedz, że ja przy niej stoję
Zawsze… choćbym pozbył ciała,
To w anielską palmę zbrojny
Stanę… i będzie słyszała,
Jeśli się złego dopuści,
Mój głos z piekielnej czeluści
Wołający.

PAFNUCY

Nie wróż smutnie.

GRUSZCZYŃSKI

Bo to widzisz, po tych dworach
Są Włochy dzwoniące w lutnie,
Ubrane w różnych kolorach
Niby diabli w opalowych
Zbrojach… a wewnątrz zepsuci;
Ci dziewczątek świeżych, zdrowych
Szukają… żądłem je wabią,
Aż ptaszeczek im w gardło się rzuci…
A są jeszcze sztuką babią
Zajęte stare matrony,
Co porzuciły robrony
I kornety… a te dziecku,
Już ubrane po niemiecku,
Straszne czasem dają rady…
Gdy je widzę w strusich kitach
Chodzące, prawdziwe gady,
To bym się na tych kobietach
Pastwił! szelmy niegodziwe!
Prawdziwie są diablą milicją.

Wchodzi Kozak regimentarski.

Skąd ty, Kozak?

KOZAK

Z ekspedycją.
Od dworu…

GRUSZCZYŃSKI

Czemu twe ślipie
Takie jasne? takie krzywe?
Czy się spił na jakiej stypie?

KOZAK

Witrom spity.

Odchodzi. Gruszczyński obraca się ku ogniowi i list czyta.

PAFNUCY

Co się zdarza
Waćpanu? Bledniesz czytając…

GRUSZCZYŃSKI

Pieczęć jest regimentarza,
Lecz list? – Czy on urągając
Pisał? czy był śmierci blisko? –
Hej, rozpalić tam ognisko!
Niech lepiej te charaktery
Wyczytam…

PAFNUCY

Nie zmieniaj cery.

GRUSZCZYŃSKI

Mocanie! pies pod podwórzem
Nieraz lepiej traktowany! –
Patrzaj! – nazywa mię tchórzem! –
Na czyste Chrystusa rany,
Którym ja się krwią zadłużył –
Klnę się – powiada, żem stchórzył,
Żem zleniwiał, że… sto beczek
Krwi mojej na ludzi tych głowie! –
Piszą, żem z chłopami w zmowie,
Że… – Będę mały człowieczek,
Nie człowiek, jeśli przebaczę! –

PAFNUCY

Daj aść – niech ja list zobaczę. –

Bierze list.

To ręka i styl jest sługi.

GRUSZCZYŃSKI

Na pieczęć patrz! – krwawe strugi
Acherontu z ognia i krwi!
Na te słowa marszczę brwi
I trzęsę światem. – Ja tchórz! –
Otóż to tak, ludziom służ,
Nocuj w lesie pod namiotem,
To cię obrzucają błotem! –
Otóż to tak z ludźmi temi
Nowego serca i wiary! –
Kazali ciągnąć w te jary –
Ciemny komin., loch na ziemi;
Gdzie wiem, że pewna zasadzka

I cała czerń hajdamacka
Zasadzona.

PAFNUCY

Więc im szczerze
Odpisz – ja z listem pojadę.

GRUSZCZYŃSKI

Ja mazałbym po papierze?
Ja! – oskarżony o zdradę
Nie krwią. życia fundamentem
Bronił się ? – lecz atramentem? –
I piórem z gęsi ogona?
Nie, mocanie! – krew czerwona!
Ten mózg pod chłopów obuszkiem!
Mózg i krew ta na ich głowy!
A potem duch purpurowy
Z rozdartą piersią nad łóżkiem! –
I niech im Pan Bóg da zdrowie. –
Ja tchórz… Na koń! do szabel. panowie!

Wybiega i widać go ruszającego obóz.

PAFNUCY

sam

O! wielki Boże! sprawdzać się zaczyna
Domowi temu wróżona ruina,
I Chrystusowe do drzwi zapukanie,
Karcące późne krwi ofiarowanie,
Spełni się jako straszliwa nauka
Dla czekających, aż Pan Bóg zapuka…
Leniwy starzec był – teraz ognisty.
Więc choć to pewno zmyślone są listy,
Teraz go w małej mogile położą
Za to, że wzgardził wielką sprawą Bożą.
Lecz sądy Boże są nieprzewidziane!
Cokolwiek będzie – piersią przy nim stanę.

Wychodzi.

ZMIANA II

Noc – ogród nad stawem – księżyc świeci. Wchodzi Leon w głębokim dumaniu.

LEON

To już ostatnia będzie schadzka nasza.
Ostatni raz czekam na nią.
Człowiek skarb serca rozprasza.
Każda chce mu zostać panią
Wieczną – a tego nie zgadnie,
Że gdy raz łatwo upadnie,
To później chyba pod kłódkę
Człowiek zamknie taką żonę.
Na te dzieciątko stracone
Jak na małą niezabudkę
Księżniczka patrzy z wysoka
I ze mnie nie spuszcza oka;
A kiedy uczyni wzmiankę,
To mię tak śmiechem uderza,
Jak gdybym kochał sielankę
I sam wyszedł na pasterza.
Sali prosta jest i wierna. –
Ale w najprościejszej leży
Taka obłuda misterna,
Tyle gołębiej odzieży,
Taki kałkuł na dnie duszy,
Taki instynkt oszukaństwa,
Taka chciwość blasku, państwa,
Taka głęboka nauka
Zadawania ci katuszy:
Że wierność ich – jest to sztuka,
W którą czart oczy pochował.
One wiedzą, że to ołów,
Co by samych archaniołów
Wisząc u skrzydeł zmordował…
One z tym na świat przychodzą,
Wiernością nudzą lub zwodzą,
Obdzierają nas z odwagi,
Liczą na litość! – od matek
Nauczone, że ten statek
I łzy to są ich posagi. –
Nim się ze światem obezna,
Każda wie, że woń w narcyzach
Jest drogą, że mąż ją zezna
I zapisze w intercyzach
Ewikcjonując wyprawę.

Naprzód je widzisz ciekawe
Twego serca, słów niebacznych;
A do przyrzeczeń dwuznacznych
Podchwytywania umiejętne;
Potem widzisz nagle smętne,
Ze łzą, co się w oczach kręci;
A pełne dziwnej pamięci –
Książki, gdzie w papier różany
Sam przez siebieś jest wpisany
Wszystkimi gesty i słowy,
Wkuty – jak w kamień grobowy
W ich pamięć – już nie gorący,
Ale przez ten papier ssący
Z ognia, z kolorów wypity…
Kwiat zwiędły w sercu kobiety.
I ty, co z gwiazdy pochodzisz,
One dowiodą, żeś marny,
Głupi, żeś jak szatan czarny,
Że dla nich tylko się rodzisz.

Wchodzi Salomea.

SALOMEA

Jakże dzisiaj twoje zdrowie?

LEON

Tak jak zawsze – ogień w głowie!

SALOMEA

Ty wczoraj już byłeś dziki –
Już na miłość niepamiętny,
Bardzo dla mnie obojętny…

LEON

Wczoraj to były ogniki,
Dziś ogień – dziś gorszy jeszcze…

SALOMEA

Daj rękę – ja cię popieszczę,
Zamówię i uspokoję…

LEON

Nie, nie, słodkie dziecię moje,
Ot byś lepiej szła nabożna… –
Do stu diabłów! tak nie można
Żyć dłużej! Czy my cyganie?

SALOMEA

Powiedz, cóż się ze mną stanie?
Cóż ja nieszczęsna uczynię?

LEON

Co? – Miłość twoja przeminie,
Dasz sobie na świecie radę;
Pójdziesz za mąż, ja przyjadę,
Jeśli na wojnie nie zginę,
Przyjadę kiedyś w gościnę;
A ty wtenczas, moja miła,
Przyjmiesz mię, będziesz za siostrę.

SALOMEA

Słowa twoje bardzo ostre. –
Jam się dziś szczerze modliła
Za ciebie.

LEON

na stronie

Baran do rżnięcia!

SALOMEA

Ty nie masz ani pojęcia,
Co to jest modlić się za tych,
Co nas gubią?

LEON

Rozkosz czysta!
Rozkosz aniołów skrzydlatych!
Dla drugich zaś krzyż i ognista
Męka, jeśli są modlitw niewarci…
Gdyby to widzieli czarci,
Mówiliby zawsze różańce.

SALOMEA

Ach! piekielni obłąkańce
Więcej by litości mieli!

LEON

My nie jesteśmy anieli,
Ani ja – ani ty – mała!

SALOMEA

Jeśli ja tej gwiaździe widna,
To pewnie się rozpłakała
Widząc mnie – jaka ja biedna!

LEON

Doskonała! doskonała!
Gwiazd wzywa! z kwiatami gada!

SALOMEA

Wiesz ty, dlaczego ja blada?
Ja chora.

LEON

Cóż ci dolega?

SALOMEA

Nic…

LEON

Spuściłaś na dół oczy?
I łza ci po rzęsach zbiega?

SALOMEA

Ach, niechaj się ta łza stoczy…
Niechaj obmyje sumnienie…
O panie! choć oburzenie
Czuję dla twojej srogości,
Jeszcze o trochę litości
Proszę, a to ci wynurzę,
O czym dotąd same róże
I gwiazdy tylko wiedziały.
Otóż słuchaj… Na kawały
Serce się biedne rozpęka,

A jeżeli moja męka
Ciebie nie skruszy? to będzie
Cud – alboś ty jest narzędzie,
Którym Pan Bóg mnie ukarze…
Dwa temu tygodnie… śnię ja,
Że matka moja mi każe,
Abym ja u dobrodzieja
Gruszczyniec, twojego taty,
Prosiła dla niej o konie,
Bo ją człek jakiś brodaty
Ściga, straszy, chwyta w dłonie
I – (rzekła to najwyraźniej,
Jakby przestrachem wzdrygnięta -)
Jeśli się Salusia zbłaźni,
A prośby tej nie spamięta,
To będzie z dziećmi zarżnięta…
To rzekła i we mgłę wsiękła.
A ja zbudzona, przelękła
Myślałam, czy prosić, czy nie –
A naprzód wstyd był dziewczynie
Mówić o snach i o marze,
A potem – (jak ja się ważę
Stać tu na takiej spowiedzi?) –
Myślę jak tu nas odwiedzi
Matka, a spojrzy mi w oczy:
To mi rumieniec wyskoczy;
A ona słowo po słowie
Wyspowiada, drżąca trwogą;
I zapewne nic nie powie,
Ale na mnie spojrzy srogo,
Wzrok jak nóż w sercu obróci.
Zada mi boleści krocie;
Zacznie coś gadać o cnocie,
Z gorsu mi różę wyrzuci,
Każe włosy pleść inaczej,
Robotę na dzień naznaczy
I będzie patrzała z boku
Na łzy kręcące się w oku;
A ja… O Jezu kochany!
Nie będę już do altany
Mogła biegać nocną dobą
Ani się widywać z tobą
Co wieczora pod tą brzozą,
Pod tą czarną altaneczką;
I może mię gdzie wywiozą
Albo z jakim siejo-hreczką
Ożenią. To o tych rzeczach
Gadałam ja sobie w nocy;
I spałam jakby na mieczach,

A budziłam się bez mocy
Jak ukraińscy widuni,
Którzy ciągle widzą trupy.
A wstydziłam się też kupy
Dziatek – i ślepej babuni –
Tu, gdzie takie toalety
I woskowane parkiety;
A ona, co po jaskółkach
Świegotaniu deszcze wróży
Albo się w krześle na kółkach
Każe wozić po ogrodzie…
Tu ja – w atłasie, przy róży
U boku, ja, panna w modzie,
Ze złoconym wachlarzykiem,
Musiałabym (myślę sobie)
Wozić ją i ach – przy tobie
Mówić z nią chłopskim językiem,
Bo ona po polsku nie umie…
To, bywało, w sercu tłumię
Przestrachy moje tajemne,
Zgryzoty, przeczucia ciemne,
I te sny nazywam marą;
Lecz w noc i w godzinę szarą
Myślę i myślę o domu,
Pełna niepojętej troski,
Ach – i do Matki się Boskiej
Modlę we łzach, i nikomu
Nie mówię, lecz drżę i płaczę.

– Otóż ja tej matki, panie,
Może nigdy nie zobaczę!
Bo dziś pod samo zaranie
Śniła mi się gdzieś, w pustkowiu,
Potem tu, cała z ołowiu
I w ołowianej spodnicy,
Niby z perłowej macicy,
Z jednej perły była cała.
A twarz zwiędła i schorzała,
Także koloru ołówka,
Była już jak trupia główka
Na krzyżu wyrysowana.
Tu szła, panie… tu – tą stecką –
A ja w tej róży schowana,
Drżąca jak maleńkie dziecko,
Które się przestraszy dziada;
Co główkę z liści wysadzę,
A ujrzę, że ona blada
Idzie: to chowam się w ciernie,
Oczyma za nią prowadzę,
Zziębła i blada niezmiernie,

Cierniami cała pokłuta;
Bijąc się jak słowik w nocy,
Gdy w klateczce spadnie z druta,
Chce latać i nie ma mocy,
Tylko się trzepoce w klatce…
Tak ja, panie, mojej matce
Dziwiąca się, strzepotana,
Chowałam się w krzaku skryta,
Cała zziębnięta i rumiana,
Jak czerwona włóczka zwita
W kłębuszek. – I cóż ty na to?

LEON

Sałynka, będziesz bogatą,
Srebrny sen bogactwo wróży.
A że chowałaś w róży,
To dobrze: pisano w górze,
Że w twym życiu będą róże.

SALOMEA

I ciernie?

LEON

I ciernie będą.

SALOMEA

Otóż ty mię złotą wędą,
Panie, ułowiłeś sobie
I porzucić chcesz, jak widzę?
Ale póki ja nie w grobie,
To się ty nie możesz żenić

LEON

Jak to?

SALOMEA

Bo ja cię zawstydzę,
Sama się będę rumienić,
Sama się wstydem ukarzę,
A ciebie publicznie oskarżę.

LEON

na stronie

Co słyszę! Wejdźmy z nią w targi.

SALOMEA

Słuchaj, i będą dwie skargi
Z jednych ust przeciwko tobie.

LEON

na stronie

Co ja z tą dziewczyną zrobię?

SALOMEA

Z jednych ust wyjdą dwa głosy.

LEON

na stronie

Ach, wyrywać teraz włosy!
I z boleści kąsać ręce!

SALOMEA

I zaręczyny książęce
Ja zerwę… zerwę szalona!
Bom jest na to podmówiona
I udarowana mocą
Przez duchy co tu w altanę
Weszły i tam się trzepocą
Jak gołębie krwią zwalane,
O ten liść otarte suchy,
Jakieś białe, krwawe duchy!

Odchodzi.

LEON

sam

Co? czy w obłąkanie wpadła?
Czy widzi krwawe widziadła?
Alboli też chce udaniem
I aktorskim obłąkaniem
Sumnienie ciężej przywalić?
Na Boga! to nowa sztuka
Niewieścia! serce rozżalić,
Potem jeść je dziobem kruka
I rozdzierać, aż zaboli,
Aż własnej pozbędzie się woli.

Wchodzi Semenko.

SEMENKO

na stronie

Podsłuchałem ich w altanie.

LEON

Ach, Semenko!

SEMENKO

Jasny panie!

LEON

Chodź tu, Semenko kochany.
Bóg mi cię pewno przysyła.

SEMENKO

na stronie

Skaży czort.

LEON

Ot, z tej altany
tylko co tu wyskoczyła
Tego Gruszczyńskiego córka,
Z którą ty nieraz mazurka
Tańczył – i tej młodej pani
Zasługiwał się, figlował.
Ja wiem, że ty nieraz dla niej
Twoje dumki komponował
I pod oknem w torban dzwonił
Ot i teraz się zapłonił
Jak dziewczyna.

SEMENKO

Ta, czy druga!
Ja nie szlachcic, ale sługa,
Kozak pański, król na stepie,
Szukam, gdzie serce przyczepię.
A nie można? jeśli Laszka
Wyżej sobie okiem mruga
I złotego łowi ptaszka:
Tfu! to dla mnie ta, czy druga!

LEON

Ja wiem ale ta dziewczyna
Nie wyszła spod adamaszków;
To równa tobie chudzina,
A ty chwat do takich ptaszków.
Gdyby ty chciał, toby miał ją,
Sprobuj tylko.

SEMENKO

Czart by chciał ją!
Na co mi się piąć do państwa!
Z asawulstwa i poddaństwa
Kontent jestem i ze służby
U panycza.

LEON

A, mi już by
Ty szlachcianki tej odmówił!
Cóż, naprawdę, mój Semenko,
Jam z nią w tej altanie mówił
I serduszko miał pod ręką.
Kiedy wspomniałem o tobie,
Rzekła: „Nie” – ale tak cicho,
Że mnie aż porwało licho;
Bom ją kiedyś ja sam lubił –
Lecz takiej biednej chudobie
Nie mogłem (bobym się zgubił
U ludzi) oświadczyć z ręką.
Ot ja sobie z tą maleńką
Igrał, póki było można;
Lecz to dziewczyna pobożna,
Święcie w domu wychowana.
Gdyby ty miał ognia w kości,
To wyszedłszy z nią na pana
I przyszedłszy do miłości.

SEMENKO

Zróbcież mnie, panyczu, panem
Jeśli możesz.

LEON

A chcesz, to zrobię,
Osadzę gdzie nad limanem,
Dam ci futor na początek.
A wam, jak biednej chudobie,
Bóg pomoże i dzieciątek

Wam naszle, które z zapału
Gniewnego ojca ostudzą.

SEMENKO

padając do nóg z udanym płaczem

Nech tobi Boh!

LEON

Stój – pomału! –
Trzeba z tą perełką cudzą
Ostrożnie chociaż to cuda,
Jeżeli nam się nie uda,
Jak się dobrze weźmiem oba
Ona ciebie upodoba,
Ja wiem – znam ją – z iskier cała –
Gdyby teraz nie kochała,
To cóż, że trochę zaszlocha?
Jak przywyknie, to pokocha. –
Jak z tobą w stepach zagości,
To step ach, step! raj w miłości
Z taką szlachecką panienką! –
Cóż, głupcze? cóż ty, Semenko?
Czy nie myślisz o kochaniu? –

SEMENKO

Ach, ja, panie, w obłąkaniu!

LEON

Nie bądź głupi

SEMENKO

znów rzucając się do nóg

Ja twój sługa

LEON

podnosząc go i biorąc pod rękę

A co? a co? – ta, czy druga?

Wychodzą.

AKT DRUGI

Noc miesięczna w ogrodzie… Wchodzi Księżniczka i służąca Anusia.

KSIĘŻNICZKA

Moja Anusiu, siądźmy w tej altanie.
Sama się boję chodzić po ogrodzie.

ANUSIA

Czy strach panience?

KSIĘŻNICZKA

Powiedz mi, czy w modzie
Teraz u ludzi słowików śpiewanie?

ANUSIA

Nie, panno, teraz w modzie klawikordy.

KSIĘŻNICZKA

Głupiaś! – W zapachu kwiatów są akordy

I różne wielkie na świecie muzyki. –
Powiedz mi, czy dziś w modzie są krwawniki?

ANUSIA

Tfu! to horrendum, małej szlachty kamień.

KSIĘŻNICZKA

dając jej pierścień regimentarza

Więc mi ten pierścień krwawnikowy zamień
Za pierścionek chłopski, srebrny, gładki
A choćby z kilku szkiełek były kwiatki,
Weź go i przynieś mi, proszę, do parku

ANUSIA

Jak to? prostego pierścionka z jarmarku?
Skądże księżniczce to dziwne zachcenie?

KSIĘŻNICZKA

Nie wiem, nie powiem, że miałam widzenie,
Bo widzeń żadnych ani snów nie miewam;
Choć często bardzo drzemię i poziewam
Łowiąc ustami, jak mówią, skowronka. –
Dlaczego ja chcę srebrnego pierścionka? –
Może mię jaki Kozak ze snu budzi,
Może ten kamień krwawnikowy nudzi,
Może na palcu krwi kolorem straszy. –
Ach, zgub ten sygnet albo zjedz go w kaszy,
Albo gdzie zamień za pierścień najprostszy.

ANUSIA

Panienka moją ciekawość zaostrzy.

KSIĘŻNICZKA

Więc zrób z niej sobie do krosien nożyczki,

Anusia wychodzi z pierścieniem.

Róże i nieśmiertelniczki
To są moje lube kwiaty;
Adonisy i granaty
Lubię i z malw piramidy;
Lecz gdybym mogła z opalów,
Z pereł, brylantów, z koralów
Pleść jako oceanidy
Wieniec na zielonej fali,
Albo z siarki, co się pali,
Robić powój pasożytny,
I włos długi, rozczesany
Owijać w ten kwiat błękitny,
Palący się, kwiat siarczany;

I pokazać się tej szlachcie
Taką, jaką w myślach jestem:
Nazwaliby mnie azbestem
I w moim ślubnym kontrakcie
Zawarowaliby sobie,
Że w domu ognia nie zrobię,
Wioski nie spalę zarzewiem.
Skąd mi ten duch? – sama nie wiem
To wiem tylko, że mię nie to
Bawi, co tych ludzi krwistych,
I że myśli mych ognistych
Mój dowcip jest zdawkową monetą.

Wraca Anusia bez pierścionka.

ANUSIA

Ach, panno, na nasz dziedziniec
Wjechał jakiś Ukrainiec,
Który oczy, serce grzeje
Swą rzeskością, oka blaskiem,
Widziałam, jak przez aleje
Leciał z piorunowym trzaskiem,
A za nim jacyś pohańce
Nieśli czerwone kagańce,
Podobno – jego lirnicy
Dziady, w ogniu błyskawicy
Świecące się jak upiory.
A śród lip z jego żupana
Różne lały się kolory
Niby od świętego Jana,
O którym panienka czyta
Widzenie.

KSIĘŻNICZKA

A mój pierścionek?

ANUSIA

O pierścionek panna pyta?
Zgubiłam.

KSIĘŻNICZKA

Zmów trzy koronek,
A odniosą ci go duchy.

ANUSIA

A temu, co przybył, panu
Jak dać imię?

KSIĘŻNICZKA

Zawieruchy
Imię, nazwisko kurhanu,
A przydomek ludu sława.
Ten pan, Anusiu, to Sawa.

ANUSIA

Sawa? ten syn hajdamaki?
To on wyrżnie nas, panienko.

KSIĘŻNICZKA

Chowaj się, Anusiu, w krzaki,
Bo już ciebie ma pod ręką,
Patrz, z regimentarzem idą
I mówią oba o rżnięciu.

Wchodzi Regimentarz i Sawa.

REGIMENTARZ

Przedstawię ciebie panięciu
Ładnemu

do księżniczki

Ty zaś, cyprydo
Lub Hebe, zaraz nam musisz
Nalać ze srebrzystej stągwi. –
Jest to wódz lekkiej chorągwi,
Pan Sawa.

do Sawy

Tobie zaś powiem,
Że jej łatwo nie ukusisz,
Bo ją Bóg obdarzył zdrowiem
I dowcipem, więc jest harda,
Jako alabastry twarda.
Nie proś o nic – bo się słowy
Jak wężyk mały wymyka;
I nie wdawaj się w rozmowy,

Bo zapomnisz z nią języka.
I nie mów z nią o miłości,
Bo doświadczysz z nią trudności,
Bolu głowy, snów gorących
I takich feber trzęsących,
Że świat przeklniesz. – Dodam i to,
Że jest z mym Lwem zaręczona.

KSIĘŻNICZKA

To fałsz.

REGIMENTARZ

Jak to! fałsz? kobieto?
Zastanów się – ty szalona!
Podstępna znowu jak liszka!
Na sygnet świętego Franciszka
Przysięgam, żeś mi przyrzekła.

KSIĘŻNICZKA

Sygnet rzuciłam do piekła.
Kto mi go wyrwie z płomieni
I odda, ten się ożeni.

Odchodzi z Anusią.

REGIMENTARZ

Widzisz fantastka dziewczyna!
Idzie za mojego syna,
ale się jeszcze z tym chowa.
Cóż ty na to? ani słowa?
Cóż?

SAWA

Jaśnie wielmożny panie,
Winszuję.

REGIMENTARZ

Chodź! chodź, przy dzbanie
Tak nie można – nie można na sucho

SAWA

W sercu mi teraz tak głucho
I tak ciemno, żem nie do kieliszka

REGIMENTARZ

Na świętego przysięgam Franciszka,
Że co serce to wnet rozweselę.

SAWA

Krwi dziś widziałem tak wiele!
Takie straszne nieboszczyki!
Taki mord i takie zbrodnie!
Że przez całe dwa tygodnie
Z obrzydzeniem na jadło popatrzę;
Pomnąc na te sine chłopczyki,
Na jakim one teatrze
Zakrwawionym czyniły horory

REGIMENTARZ

Co? Widziałeś wyrżnięte gdzie dwory?

SAWA

Gruszczyniecki.

REGIMENTARZ

Ach, co mówisz mi wasan?

SAWA

Gruszczyńskiego chłop na wszystko rozpasan,
Przez jakiegoś obcego człowieka
Podżegnięty, wyrżnął całą rodzinę
I przed mieczem w step ciemny ucieka

REGIMENTARZ

Ja tu mam na respekcie dziewczynę…

SAWA

Więc z rodzeństwa ta jedna została.

REGIMENTARZ

Jak to? cały dom?

SAWA

Rodzina cała
Bez litości w pień wymordowana

REGIMENTARZ

Proszę! proszę wielmożnego pana –
Mam panienkę tu jego dorosłą –
Trzeba – aby się to nie doniosło
Do jej uszu

SAWA

Nikt o tym nie powie,
Bom chorągwi zakazał surowie
Szerzyć strachu

REGIMENTARZ

I widziałeś dom cały? –
Biedny ojciec! –

SAWA

O słońca zachodzie,
Widząc, że mi koń mój biały
Utyka, a Ukraińce
Zmęczeni, kazałem w chłodzie
Na górze, skąd widać Gruszczyńce,
Rozłożyć sięobozowi:
Sam zaś ku temu domowi
Obrócony; na te ściany
Patrząc podupadłe, stare;
Choć dom był zorzą różany,
Choć lipy i pola jare
W słonecznym błyszczały złocie,
Choć ach dotąd jeszcze śledzę?
Czemu ja w takiej tęsknocie
Patrzałem na kwietną miedzę
Idącą przez żyta wzgórki;
Na ta łany, i służebne,
I pańskie, gdzie wróblów chmurki
Niby harfy szare, srebrne,
Ważąc się przez błękit blady,
Ulatywały na sady,
W korony śliw i czerechów;
Niby harfy pełne śmiechów,
Szmerów, świegotań i głosów. –
Patrząc na te morza kłosów,

Drzewa, miedzę: wyznać muszę,
Że snów miałem pełną duszę
Widzeń miałem pełne oczy.
Zdało mi się, że ów dworek
Powietrze błękitne broczy;
Że wróble jakiś paciorek
Nad tą kalwaryjską stacją,
Jakiś smętny Anioł Pański,
Jakąś smętną suplimacją
Śpiewają do Panny Marii.
Zostawiwszy więc powstański
Huf, pasący stepów trawę;
Sam wziąłem kilku z rajtarii
I uczyniłem wyprawę,
Rekonesans na dwór Lacha.
A jeśli przyznam się kiedy,
Żem w głąb serca wpuścił stracha; –
Ja – co na czele czeredy
Rzucał się na działa, smoki,
I na spisach brał pod boki
Żywe ruskie kanoniery,
I z ich bladej, strasznej cery
Chorągwie czynił straszliwe,
Okiem łyskające, żywe,
Z śmiertelnych ludzi zrobione –
To wyznam, że strach miał oczy
Większe i bardziej czerwone,
Że mój włos, jak wicher smoczy,
Wchodzącemu w to pustkowie
Wyżej podniósł się na głowie.
Niechaj pan jaśnie wielmożny
Wystawi sobie ów domek,
Taki cichy i pobożny,
Od nimf laszych, ekonomek,
Ubrany w cebuli wianki,
W malowane na papierze
Obrazki, miedziane dzbanki,
Cynowe misy, talerze,
Na policach tak błyszczące
Około ścian jak miesiące
Czarodziejskie, rusałczane:
Teraz wszystko krwią zbryzgane,
Co uniknęło grabieży.
Trupy ludzkie bez odzieży
I na ziemi, i na łóżkach,
Na krwią ociekłych poduszkach;
Dziatki porąbane srodze
I na ceglanej podłodze
Porzucone, i z puchówek

Pierze śnieżące podłogi.
Sama pani – widok srogi! –
Dziateczki swoje bez główek
Za nóżki zimne, zielone
Trzymała; ach, jedną raną
Zabita; bo otworzone
Miała żywota świątnice
I straszną płodu zamianą –
(Jasne stepowe księżyce,
Biorę was za krwawe świadki!)
Że łono tej polskiej matki
Od strasznego nożów cięcia
Wyszło na łono szczenięcia
I stało się psią mogiłą;
Bo i szczenię martwe było
Na dnie martwego żywota!
Ojczyzno moja! o złota
Ojczyzno moja kochana!
W matkach twoich zarzynana!
I gubiona w matek płodzie!
Jeśli mój żywot na wschodzie
Czego wart? to Bóg to widzi,
Że go składam na ofiarę;
I wszelką żywota marę
Składam – aż to, co mię wstydzi
We mnie, krew moja kozacza
Wypłynie sotkiem strumieni
I na węże się przemieni,
I ślady swe powytłacza
Mordem, ogniami i jadem:
A ja wtenczas wpadnę na nią
I zewrę się jak gad z gadem;
Aż stepy się rozkurhanią,
Zniknie czar, co łby podchmiela,
Prawosławna wira zgaśnie;
a we mnie jak w niszczyciela,
Na jakim starym kurhanie
Stojącego, piorun trzaśnie.
Straszne to ofiarowanie
I ciała, i mego ducha –
Bo i we mnie zawierucha
I krwi strasznej słychać granie,
Bo miesiąców pozłacanie
Ja znam także w myśli ciemnej,
Bo ja także duch, tajemnej
Pełny myśli o przeszłości:
Lecz to votum nie śród gości,
Nie przed szlachtą przy kielichu
Zrobił ja, ale po cichu

Tam, w jednej wielkiej komnacie,
Przed babką rodu, co biała
Za firankami siedziała
W alkowie w ponocnej szacie,
Jakoby Furia tajemna,
Dawno już głucha i ciemna;
A teraz na ten mord smoczy
I krwotok z ciemnej alkowy
Wytrzeszczająca te oczy
Tak, jak gdyby przed nią głowy
Dziateczek z włoski złotemi
Krwawe biegały po ziemi,
Strasząc je razem i bawiąc;
Jak gdyby im błogosławiąc,
Oczyma się podziwiała;
Że one gadzinek ciała
Są biegające i zręczne –
Przed nią i przed tym zegarem,
Który tam jak koło miesięczne,
Zatrzymany strachem, czarem,
Poznawszy, że czas nie płynie,
Stał na północnej godzinie,
Do srebrnego ducha głowy
Podobny w głębi alkowy –
Przed skazówkami, co sine,
Groźnie podniesione w górę,
Pokazywały godzinę,
Na którą Bóg przywiódł naturę,
Łańcuchem trwogi poimał,
Krwią przeraził i zatrzymał –
Przed tym zegarem, co łóżko
Szczerwienione opłomieniał,
I przed tą martwą staruszką,
Której trup suchy skamieniał
I czarny jak zmyta chusta,
Otworzone trzymała usta
Krzyczące gwałt i morderstwo:
Przysiągłem!!! że kawalerstwo
Polskie wygna krew kozaczą!
Że Ukrainki zapłaczą,
Na mój miecz, na mego konia
Rzucając klątwy i czary:
Bo ja będę jak miecz kary,
Kosa ścinająca błonia,
Orlica na pół rozdarta,
Mająca dwa serca i dzioby;
Człowiek z troistej osoby,
Z Lacha, z Kozaka i z czarta.

REGIMENTARZ

Hamuj się waćpan w zapale,
Bo się takie słowa ważą
Srogo w Bożym trybunale;
A te twoje – aniołów przerażą.

SAWA

Jak to? więc ten mord?

REGIMENTARZ

Mocanie,
Mam siłę – i prawo miecza.

SAWA

Tam, gdzie krwi ohydna ciecza,
Znalazłem torban kozaczy;
A na tym były torbanie
Twoje herby.

REGIMENTARZ

Co to znaczy?
Śmiałżebyś na mój dom stary
Rzucać jakie podejrzenie?

SAWA

Nie, ale twoje kotary
I tych lip wiekowych cienie
Może dają cień jakiemu
Zdrajcy słudze.

REGIMENTARZ

Biada jemu!
Bo jeśli go znajdę we dworze,
To mu na karku położę
Regimentarską rózeczkę.
Dotknę się go zimną ręką.

SAWA

Jest posłuch, że sam Tymenko
Kryje się w szlacheckich dworach
Jak wilk nakryty owieczką;
I w różnych staje kolorach

Przed oczyma swego ludu,
Siłą rządzący fatalną.
A bunt podobny do cudu,
Ręką jakąś niewidzialną
Sprawionego, niby owe
Straszne napisy ogniowe
U Babilonii mocarza,
Napisane bez pisarza:
Tym okropniej szlachtę straszy.

REGIMENTARZ

Zmażemy ostrzem pałaszy
Te ogniowe dokumenta,
Które lud z czartem jurystą
Piszą ręką ciemną, krwistą
A tak zmażem, że lud popamięta
I przelęknie się naszego pióra.
Gdzież jest, Sawo, ta krwawa bandura?

SAWA

Lirnik ci ją mój, Bajda, pokaże.

REGIMENTARZ

Pozazdroszczą mi koronni pisarze
Mego oka w sądzeniu tej sprawy.
Znajdź tu sobie co dziś do zabawy,
Bo się trudnić waćpanem nie mogę.

Odchodzi.

SAWA

sam

Jako trąba uderzyłem na trwogę
I podniosłem serce w tym szlachcicu.

Wychodzi spoza altany Księżniczka

KSIĘŻNICZKA

Ach dwie gwiazd – ach dwie gwiazdek po licu
Mi zleciało, gdyś mówił o rzezi.

SAWA

A do jakiej je przypiąć ferezji?

KSIĘŻNICZKA

Co, mój chłopaku? –

SAWA

Co, mój biały księżycu?

KSIĘŻNICZKA

Kiedyż nasze ogłosim wesele?

SAWA

Dziś, kochanko

KSIĘŻNICZKA

Jak sobie podchmielę
Ukraińską wonią, tom gotowa
Przysiąc na to, żem twoją jest żoną.

SAWA

Sam czart na to jeszcze nie da słowa.

KSIĘŻNICZKA

Ach jak głupiam była i szaloną,
Kiedym poszła za ciebie sekretnie.

SAWA

Kiedyś poszła, uczyniłaś szlachetnie,
Że się przyznać nie chcesz – jesteś Ewą.

KSIĘŻNICZKA

A rad by ty potrząść drzewo?
Co? bo cierpisz na to srodze,
Że nie wiesz, jakie ja rodzę
Owoce?

SAWA

Jabłuszka winne.

KSIĘŻNICZKA

Drzewko jestem bardzo czynne,
Co dzień w kwiatach jak pochodnia;
Kwiatek nowy rodzę co dnia,
Róże, astry i narcysy: –
Ale co raz w myślach minie,
To już jak napój zakisy
W listeczki się nie rozwinie
Ach! jaka ja byłam głupia,
Sekretnie idąc za ciebie!

SAWA

na stronie

Gniew się srogi we mnie skupia
Jak piorun.

KSIĘŻNICZKA

Pisano w niebie,
Że zawsze krzywo osądzę,
Zabłąkam się w zawierusze,
Wpadnę w dół, w lesie zabłądzę
I wybłąkiwać się muszę.

SAWA

Hej księżniczko na Ostrogu,
Czy panno, czy moja żono!
Pókiś tu na obcym progu,
Możesz sobie być szaloną,
Zimną, wzgardliwą, zalotną,
W tęczach od stóp aż do głowy:
Bo wiesz, żem człek honorowy;
Wprzód mię na kawałki potną,
Wprzód mi serce w piersiach zjedzą,
Nim się szlachcie dowiedzą
O naszym małżeństwie. ale
Choć nie mogę w trybunale
(Boś ty akt ślubny podarła)
Przez adwokackie się gardła
Upomnieć o moje prawa;
Chociaż wiem, że pierwej muszę
Chłopską z siebie wygnać duszę
I wysypać ci z rękawa
Me szlacheckie dokumenta:
Proszę cię, ach, nie bądź święta!
Nie bądź dla mnie tylko śmiechem,

Małżonki mojej zarysem,
Różą, bławatkiem, narcysem
I pożądliwości grzechem
Lecz pamiętaj na mój statek,
Na cierpliwość pełną dumy;
I na rzecz miłośnej sumy
Wylicz mi dzisiaj zadatek.

KSIĘŻNICZKA

Co? mój panie kredytorze?

SAWA

Posiadam ogniste morze,
Pełne pereł i korali,
Które widzę na dnie fali:
Jednej perły chcę, kochana! –

KSIĘŻNICZKA

Nie, nic, tylko sama piana
Dla ciebie, małżonka cieniu.

SAWA

W diabelskim ja odurzeniu
Ach, raz, ach, raz tylko z ciebie
Trysnął płomień iskry boskiej
Kiedy w rycerskiej potrzebie,
Pułaskich broniąc odwrotu,
Ranny, w kołysce żydowskiej,
W chmurze świszczącego śrzotu,
Śród dwóch rumaków wiszący,
Kazałem się jako krwawy
Sztandar w ogień gorejący
Nieść i krzyczał hasło Sawy;
Gdym jak bachur z tej wyprawy,
Gdziem niejeden dostał siniec,
Przyjechał na wasz dziedziniec,
Zawsze w tej kołysce siedząc
W pokrwawionych na łbie chustach;
Blady – bo przez dwa dni nie jedząc
Żółty głód miałem na ustach,
Straszny – bom był cały w ranach,
Brudny – bom spał na kurhanach,
Głupi – bom o świecie nie wiedział
I kręciło mi się w głowie;
Śmieszny – bom w kołysce siedział;

Hardy – bom nie dbał o zdrowie
Ni o piękność kawalera:
To wtenczas ty byłaś szczera,
Potulna jak małe kotki;
W zamku u staruszki ciotki,
Sama, bywało, w garnuszku
Warzysz mi kaszę jaglaną;
I widziałem cię co rano
W zorzach różanych przy łóżku;
Ach i byłbym na kolano
Upadł jak przed bohomazem.

KSIĘŻNICZKA

Pięknym skończyłeś obrazem!

SAWA

Oszukałem się na tobie.

KSIĘŻNICZKA

Oszukaliśmy się razem.

SAWA

Kiedyż tej okropnej probie
Koniec położysz?

KSIĘŻNICZKA

Pomyślę
I wynajdę coś w umyśle
Odpowiedź wariatki godną.
Słuchaj póty będę chłodną,
Jak wąż ci uciekać śliski;
Póty na męża utyski,
Na twe skargi będę głucha
I będę czysta jak mniszka:
Aż z ręki ognistej ducha
Pierścień świętego Franciszka,
Pierścień z krwawej kornaliny
Zerwiesz na koniu tu wjedziesz
I przez drugie zaręczyny
Mnie zaręczoną – rozwiedziesz
Słowiki na ranek kwilą –
Bądź zdrów.

Odchodzi

SAWA

sam

Bądź zdrowa, Sybillo! –
Wymyśla różne przyczyny,
Ucieka się do wykrętów,
Ale serce tej dziewczyny
Chłopstwa się mojego boi.
A utrata dokumentów,
Które mieli ojce moi,,
Co ród od Calińskich wiodą,
Jedyną mi jest przeszkodą.
Ach, Ukrainę przewrócę,
Kurhany wszystkie rozwalę;
A z dokumentami wrócę.

Odchodzi.

Wchodzi Leon.

LEON

sam

Ojciec mój w wielkim zapale,
Zachmurzony, nic nie gada,
Tylko w swoim gabinecie
Po osobno ludzi bada:
A mnie wielki strach napada,
Czy to już nie dziewki skarga? –
Ach, to ona – list mój w ręku
Sam jej widok za serce mię targa

Kryje się za altanę i przez cały ciąg sceny zostaje na stronie. Wbiega Salomea w bieli, w wianku z rozmarynu, ubrana jak do ślubu.

SALOMEA

Ach, jak od słowików jęku
Kołysze się cały staw
Jaka woń tych róż i traw!
Jak leci w usta! – na czoło! –
Ach! ach! – jak mi wesoło!
Ach! ach! – jak mi wesoło!

LEON

na stronie

Nieszczęśliwa, a szczęściem spojona!

SALOMEA

Ten listek włożę do łona
Tutaj w białym gorseciku,
Tu sieć w tajemnym kąciku,
Gdzie jedna róża czerwona
Jako lampa zapalona
Rzuca na mnie takie blaski
I tak opłomienia szyję
Jak dno filiżanki saskiej,
Z której mój gołąbek pije
I cały się złotem rumieni. –
Ach! ach! ze mną się Leon żeni!
Ze mną żeni się Leon sekretnie!

LEON

na stronie

Niech mi kto łeb teraz zetnie
I rzuci Meduzy głowę
Na trzewiczki atłasowe.

SALOMEA

Jeszcze nie czas. – Jak ta sina
Gwiazda nad topolą stanie,
To będzie ślubu godzina.
A pod różane zaranie
Sama wracając z cerkiewki
Na tym miejscu sobie stanę:
I pomnąc na smutek dziewki,
Na me serce oszukane,
Na wstyd – bom wstydu się bała –
Będę z radości płakała.

LEON

na stronie

Szelma ze mnie!

SALOMEA

Ach, Boże mój!
Dlaczego ta noc taka cicha?
Dlaczego tych gwiazd taki rój?
Dlaczego jedna, zda się, wzdycha?
A druga leci gdzieś z daleka?
A trzecia krwawa, jak pies szczeka
I na błękitach mi ujada;

A czwarta – ach, a czwarta spada
I nad Gruszczyńcami zgasła.
Ledwie żem z trwogi nie wrzasła
Widząc tę gwiazdę przy zgonie
Jak główkę ducha z oczami. –
Ach, jak tam smutno w tej stronie!
Jaka mgła nad Gruszczyńcami!

LEON

na stronie

Każde jej słowo rozdziera.

SALOMEA

Czy tam w domu kto umiera?
Czy kto leży konający?
A ta gwiazda – anioł złoty
Po duszę przylatujący? –
Ach! Ach! pełnam trwogi i tęsknoty.

LEON

na stronie

O! słowiczku! o! skończ to śpiewanie!

SALOMEA

Przez głębokie się wsłuchanie
W powietrze wsłuchałam w trwogę. –
Ach, cóż ja? Ja nic nie mogę!
Co się ma stać, to się stanie.
Ach jak smętnie, jak mi parno!
Jak mi smętnie! jak mi czarno!
A! stróżu, święty aniele,
Pamiętaj, że dziś moje wesele.

Wybiega ku wiosce.

LEON

wychodząc spoza altany

Wesele Ohydna sprawa!
Z Semenką ślub malowany,
Przez spitego księdza dany,
Bez świec, skrycie, potajemnie
I moje miłośne prawa
Ten chłop zrodzony nikczemnie
Będzie nad nią miał po ślubie

On podejmie, co ja gubię,
Nie dyjament szlifowany –
Ale perłę czystej rosy;
Nie tęczę – ale jej włosy;
Nie rubin w ogniach różany –
Ale usta jej – maliny;
Nie strojną w tony gitarę –
Ale czysty głos dziewczyny,
Który mu przysięże wiarę
I dotrzyma, gdy przysięże:
A ja co mam? – włosy – węże! –
Oczy – jak szatańskie bielma,
Głos – co mówi mi, żem szelma,
W sercu ranę i nóż w ranie
I twarz, którą krew porzuci,
Która na szelmy nazwanie
Jak słonecznik się obróci.

Wchodzi Regimentarz

REGIMENTARZ

z daleka

Panie Leon!

LEON

Ojciec woła.

REGIMENTARZ

Panie Leon!

LEON

Tu jestem, w altanie.
Jakie grzmiące i ponure wołanie! –
Co, mój ojcze?

REGIMENTARZ

Lud nasz cały dokoła
Zbuntowany mój pop stanął na czele.
Wczoraj noże święcono w kościele.
Czy widziałeś, że tam takie święto?
A Gruszczyńce

LEON

Co, mój ojcze?

REGIMENTARZ

Wyrżnięto.

LEON

Dom Gruszczyńskich?

REGIMENTARZ

Naszych starych sąsiadów
A wiesz, synu, kto zgrają tych gadów
Rządzi? Wieszli, kto Tymenko się zowie? –
Zgadnij acan; bo ani ci w głowie
Taka myśl zgadnij, synu kochany! –
Oto kozak twój Semenko, poznany
po tej krwawej bandurze.

Wyjmuje spod kontusza bandurę kozacką.

LEON

Chryste!!!

REGIMENTARZ

Wczoraj napadł w ogrodzie Anusię,
Która niosła mój pierścień z krwawnikiem,
Wyrwał jej z rąk i chciał palec nożykiem
Uciąć dziewce, jeżeli zakrzyczy;
Potem kazał nie mówić nikomu
I ten pierścień tajemniczy,
Święty, uniósł z mego domu
I będzie nim, łotr wierutny,
Oszukiwał szlachtę małą.

LEON

Gdyby zaraz

REGIMENTARZ

Łotr obrótny!

LEON

na stronie

Wyjechawszy na noc całą
Jeszcze mógłbym go dogonić:
Ale musiałbym odsłonić
moją haniebną intrygę

REGIMENTARZ

I cóż myślisz?

LEON

z pomięszaniem

Ojcze drogi

na stronie

Ach z czartami wszedłem w ligę!
Ani cofnąć teraz nogi,
Ani w przód uczynić kroku

REGIMENTARZ

Patrzałem na ciebie z boku
Waść mi dziwnie zamyślony?

LEON

Ojcze, daj mi dwa szwadrony.

REGIMENTARZ

Jak to? a twoje wesele?

LEON

Jutro czekajcie w kościele,
Przyjadę na czas z pierścionkiem.

REGIMENTARZ

Idź waść.

Leon odchodzi.

Za moim skowronkiem
I ja, stary ptak, polecę.
A teraz Bożej opiece
Polecam mojego ptaka,
Syna mego jedynaka! –

AKT TRZECI

W domu regimentarza. Wchodzą Regimentarz, Sawa i Księżniczka

REGIMENTARZ

Czas teraz. mospanie Sawo,
Czynnie zająć się wyprawą
I buntowi uciąć głowę.
Czas pokazać w ciemnym jarze
Wielkie miecze koralowe,
Jak dawni regimentarze
Ukraińscy i podolscy.
Czas pokazać, żeśmy polscy
Posiadacze tej krainy,
Choć bez hełmów i kirysów;
To wszakże nie do pierzyny
Tylko i nie do kieliszka;
Ale naszych cór, narcysów,
Na świętego klnę Franiszka!
Nie damy chłopom za żony.
Syn mój, wziąwszy dwa szwadrony,
Przed nami zamiata pole
I pewnie się na rosole
Rusałczanym nie rozpieści…
A sądzę, że lada chwila
Od Gruszczyńskiego nam wieści
Nadlecą – pewnie się stary
Na erudycją wysila,
A szablicą przygasza pożary.

do księżniczki

Ty zaś, moja piękna Parko,
Wiń nam żywota przędziwo.
Gdybyś była sprawiedliwą,
To bym cię regimentarką
Ogłosił na kraj okolny,
Gdy sam jako hetman polny
Po rosie w pole wyjadę…
Ale panienka ma wadę!
Ma wadę: pierścionek gubi
Kto taką stratną poślubi,
To kiep

KSIĘŻNICZKA

spoziera spod oka na Sawę

Czy słyszy pan Sawa?

REGIMENTARZ

On się jeszcze rozpoznawa,
Ale nie zna się na tobie,
Boś ty mu ni siostra, ni żona. –
Cóż? tęskno ci bez Leona?
Ślubny wam dzień przyozdobię
I wyjaśnię wam świetlicę
Łbami Kozaków na tyce.

KSIĘŻNICZKA

Tateczku – a czy pan Sawa
Będzie pochodnią w lichtarzu?

REGIMENTARZ

gładząc ją pod brodę

Cóż to, mój regimentarzu?
Jaka ty już w myślach krwawa!
Ledwo dzisiaj na urzędzie,
A już rączki masz łabędzie
Zajęte głów zdejmowaniem?

KSIĘŻNICZKA

Owszem, chciałabym rozdawać.

REGIMENTARZ

Cicho! bądź z uszanowaniem! –
Widzisz, Sawo, te ptaszęta
Trzeba śmieszkami napawać,
Na żartach się nie poznawać;
To one swym świegotaniem
Przez różne szpaczków talenta
Smętny czas grożący nocą
Żywo po angielsku złocą;
I zdaje się, gdy świegocą,
Że ta ziemia cała gajem
Zielonym, gwiazdą i rajem,
Gdzie za teatru kurtyną
Ludzie lepsi za kraj giną.

Wchodzi Pafnucy z pałaszem Gruszczyńskiego w ręku.

Cóż to znowu za szlachcic obdarty?

PAFNUCY

Od Gruszczyńskiego przychodzę.

REGIMENTARZ

A Gruszczyński?

PAFNUCY

Pozostał na drodze.

REGIMENTARZ

Powiedz wszystko i bądź z nami otwarty –
Tobie z oczów nieszczęście wyziera. –
Umarł starzec? czy umiera?
Czy przez chłopstwo gdzie w sztuki rozdarty?

PAFNUCY

Jasny panie, posłuchaj cierpliwie,
A uderzę ci chrapliwie
(Tak, że zadrzy serce mężne)
W nieszczęcia trąby mosiężne.
Wczoraj, panie, po twym liście
Otrzymanym, starzec biały
Ruszył się jak lew ogniście
Gotów targać świat w kawały.

„Co, ja tchórz?” – krzyczał – „ja, stary
Rotmistrz służący za Sasów?
Mnie każą wychodzić z lasów?

W twarzy i w gestach regimentarza widać zadziwienie.

Ciągnąć przez lochy i jary?
Gdzie ledwie węże się toczą
Po kwiatach wstążką błękitną?
Gdzie rzezunie nas otoczą,
Z gór wystrzelają, w pień wytną
I głowy nasze na tykach
Postawią żonom przed oczy?” –
Tak krzyczał; a na uboczy
Przy gwiazdach, wielkich świecznikach
Srebrnych, które ogonami
W niebie wisiały nad nami,
Zwierzyć się przede mną szukał
Z omenów; jak mu do dworku
Po trzykroć Chrystus zapukał
We drzwi, dwakroć we śnie zastał,
A raz zastał na paciorku;
Tak że po stukaniu nastał
Wielki strach; i czeladź cała,
Matka, nawet dzieci drobne,
Owo stuknięcie żałobne,
Groźne, po którym nastała
Cisza w domu i na dworze,
Wzięli za stuknięcie Boże.
„Jakoż” – mówił do mnie stary –
„Była to dla mnie nauka.
Abym poszedł pod sztandary,
Bo Pan do drzwi moich puka.
Pokazuje w kraju łodzi
Tonące ludzie w rozpaczy;
I sam w domek zajrzeć raczy,
Sam po rycerza przychodzi”.
„Jakoż” – mówił – „mam ufanie,
Że na werbunku nie zginę”.
To, jaśnie wielmożny panie,
Z jego ust słyszałem wczora.
Potem swoją mi dziewczynę,
Służkę u twojego dwora,
Polecił: – i wnet z lewady
Pod rosę i księżyc blady
Ruszyliśmy czyniąc pilny
Marsz, ażebyśmy o wschodzie
Przeszli cicho jar mohilny
I o Irdynieckim brodzie

Zachwycić mogli gdzie wieści. –
Rano (ach, panie! w boleści
Mówić nie mogę!) nad rankiem,
Pod brzóz już ostatnich wiankiem
Jeszcze się zatrzymał stary,
Jeszcze mi tam swoje mary,
Swoje sny i wizje chore
Oraz starca Wernyhorę
Z wróżbą o dwóch chorągiewkach
Przypomniał. A w leśnych drzewkach
Był dziwny z powieścią związek,
Jakieś szeptanie gałązek,
Szmery stłumione półgłośne;
Jakby śpiewania żałosne,
Przez duchy tych drzew czynione
Na kwietnym lewad wybrzeżu;
Jakby po starym rycerzu
Jakieś głosy utęsknione,
(Które jeszcze w uchu słyszę)
Radzące staremu na ciszę
I spoczynek. – Wtem z rozłogów
Podniosło się słońce złote,
Na kształt Mojżeszowych rogów
Ubrane w ogniste słupy;
I wiodło nas na robotę
Mieczową, którą już kupy
Kawek i wron, i szulaków,
Zwite koło naszych znaków
Czarną koroną piekielną,
Okrakały za śmiertelną.
Rota za rotą sprawieni,
Wszyscy dobrzy przyjaciele,
Jechaliśmy – on na czele
Z chorągwią – i w jar ów głuchy,
Pełny deszczowych strumieni,
A po ścianach czarny, sucy,
Bokami słońcu zakryty,
Wjechaliśmy, tak że słońce
Ozłociło nasze kity
I same sztandarów końce:
A ciemność, jaka w kościołach
Panuje, grobowej bliska,
Na naszych leżała czołach,
Gdyśmy przez te uroczyska
Ciągnęli, żując myśli surowe;
I tylko kopyt iskrzyska,
Gdyśmy podkowa w podkowę
Za naszym wodzem lecieli,
Albo blask od karabeli

Swoje ognie piorunowe
Na ciemne jary te kładły;
Jakby tam furie u skały
Z ognistymi prześcieradły
Na nasze ciała czekały,
Tych ludzi. mających ginąć,
Gotowe w płomień owinąć.
Około dziewiątej rano
Przyjechaliśmy nad duże
Serca wód, wielkie kałuże,
Stawek, gdzie nam po kolano
Woda oraz grząskie błoto
Lgnące pętało rumaki.
Tam starzec z chorągwią złotą,
A za nim pomniejsze znaki
Wbrodziły a wody śpiące
W srebrne się wielkie miesiące
Rozeszły; jakby, o panie!
Niosąc nasze pożegnanie
Ojczyźnie gdzieś stojącej na brzegu
Bo wtem, nie strzegąc szeregu,
Ładu i żadnej komendy,
Przyszedłszy nie wiedzieć którędy,
Pokazał się lud gruszczyniecki.
Ci się wężowymi stecki
Zlewali z gór na Polaków;
Ci się z jałowcowych krzaków
Ukazali, strasznej cery
Podpiłej – sinozielonej.
Rzekłbyś, że na ziemi onej
Jałowców ciemne ogrojce
Przeradzają się w siekiery,
W noże i w spisy, i w zbójce –
Że te straszne jaru ciemnie
Całe się krwią zarumienią
I wyreżą się wzajemnie,
I w dwie mogiły zamienią –
Że ze srebrnego jeziorka
Zrobi się teatrum nowe,
Na którym śmierć jak aktorka