Scena I
Pobojowisko, noc.
ROZA WENEDA w głębi pali koście rycerzy i śpiewa.
ŚLAZ wchodzi.
ŚLAZ
Dalibóg! trupów tu jak maku: głupcy!
Gdyby się spytał kto tych wszystkich durniów,
Dlaczego teraz się nie mogą ruszyć?
Jeden odpowie: „Brak mi kawałeczek
Serca” — a. drugi: „Mam strzałkę maleńką
W mym pacierzowym ogonie”; i każdy
Miałby wymówkę — ze mną tak nie będzie.
Nie, ja do śmierci chcę żyć, a po śmierci
Będzie, jak Bóg chce i jak chce pan Gwalbert. —
Cóż to za wiedźma przed stosem z płomieni
Trupich piszczeli ogniem oświecona?
ROZA WENEDA
Czar się nie robi — tu jest człowiek żywy.
ŚLAZ
Jezu Maryja! gotowa mnie zabić.
ROZA WENEDA
Wężu, kto jesteś?
ŚLAZ
Umarły ze strachu.
ROZA WENEDA
Gdzie idziesz?
ŚLAZ
Wszędzie, gdzie każesz waćpani.
ROZA WENEDA
Ja wiem, czym jesteś… ty będziesz zabójcą.
Mam tutaj sztylet.
ŚLAZ
Jakaś waryjatka!
ROZA WENEDA
Przed tobą płynie krwi bolesnej rzeka,
Z tych trupów cieknie i płynie.
Za tą wodą dom człowieka,
Ten człowiek zginie;
Życie jest jego dla mnie jak psa życie.
Ty go zabić powinien.
ŚLAZ
Ja?
ROZA WENEDA
O świcie
Go zabijesz, idziesz po to.
Słuchaj! — jesteś złodziejem…
ŚLAZ
Ja?
ROZA WENEDA
I złotą
Harfę ukradniesz mego ojca.
ŚLAZ
Pięknie!
ROZA WENEDA
I słuchaj, jeśli z bolu harfa jęknie,
Jeżeli jęknie ojcu mojemu kradziona:
Ty ją utulisz w płaczu jak dziecko — i skona
Ojciec mój — ale harfa zwycięży narody!
Pamiętaj!
ŚLAZ
Dobrze.
ROZA WENEDA
Lub z głazem do wody
Rzuć się i toń — bo serce ci wydrę i oczy.
Oddala się w głąb do płomieni.
ŚLAZ
Rozumiem, ukraść harfę i zabić człowieka.
A to mi wcale piękna awantura!
Wylazła z trupów i z płomieni mara
I mówi do mnie: „Ślazie, jesteś zbójcą”. —
Dziękuję pani, że tak dobrze trzymasz
O mojej cnocie. — A do mnie ta znowu:
„Mój mości Ślazie, waść jesteś złodziejem” —
Chciałem ją za to w pysk, a ona w ogień
Jak salamandra; szukajże z nią ładu!
Gdyby przynajmniej była powiedziała,
Czy mnie powieszą, jak będę złodziejem?
Co teraz robić?… Widzę tam na górze
W złocistej zbroi nieboszczyka — pójdę,
Obedrę zbroję i na siebie włożę,
Może cokolwiek znajdę w niej odwagi.
Wychodzi.
ROZA WENEDA
śpiewa
Trzaska w płomieniach kość,
W czaszkach się warzy mózg,
Tu kwiatów będzie dość
I lilijowych rózg
Z kwiatami, o! z białymi kwiatami…
O! o! — o! o! —
Trupy moje! Trupy moje! Bóg z wami!
Ja palę trupy wciąż.
Tu mój kochanek był,
Do czaszki przylazł wąż
I krew mu z oczu pił,
I do czaszki wlazł krwawymi ustami.
O! o! — o! o! —
Trupy moje! Trupy moje! Bóg z wami!
Oddala się — płomienie gasną.
ŚLAZ
wchodzi w zbroi — sam.
Otóż ubrany jestem jak na święto.
Ta wiedźma wrzeszczy tu na całe gardło,
A tu są ludzie, co chcą spać: na przykład
Ten obywatel, co mi dał tę zbroję,
Chciał spać, musiałem dobić nieboraka.
Ergo ta wiedźma powiedziała prawdę;
Bo jeśli dobić żyć nie mogącego
Znaczy to samo, co odebrać życie:
Więc ja zabiłem — nie — tylko dobiłem.
Gdzież w przykazaniach boskich: „Nie dobijaj” —
A gdyby nawet było w przykazaniach,
To ja nie wierzę w boskie przykazania…
I tak… a jeszcze na moją obronę
Mógłbym przytoczyć, że mię ten nieboszczyk
Prosił, abym go zrobił nieboszczykiem…
Tymi wyrazy: „Widzisz tu Salmona
Z połamanymi kościami — więc dobij!”
Więc ja dobiłem go i rzecz skończona. —
A teraz pójdę w tej zbroi do Lecha;
I będę, jakbym przywędrował z Lechem,
Służyć u Lecha i zwać się ślachcicem.
Wychodzi.
Scena II
Sala w zamku LECHA. LECH i SYGOŃ.
LECH
Więc ty widziałeś, jak mój Salmon zginął?
Opowiedz jego śmierć.
SYGOŃ
Kiedy się, Lechu,
Za ostatnimi Wenedy puściłeś
Na czarnym koniu, Salmon twój kochany,
Ujrzawszy wzgórze, na którym dwunastu
Stało Derwidów z harfami złotymi,
Tak, że z tych starców i z harf pagórkowi
Była korona, rzucił się z dobytym
Mieczem na owe wzgórze Salmon młody
I nie znajdując żadnego oporu,
Króla Derwida wziął za siwą brodę
I ciągnął z tronu kamiennego gwałtem.
Gdy oto nagle — harf złotych dwanaście,
Jako dwanaście siekier podniesionych,
Na hełm Salmona spadło… a jam słyszał
Jęk tego hełmu i jęk harf dwunastu…
Przybiegłem — wzgórze całe było puste,
A na nim leżał cichy trup Salmona.
LECH
Na Boga! każda z tych harf mi odpowie
Życiem za życie mojego rycerza.
SYGOŃ
Już się królowa zemściła na królu.
LECH
I cóż?
SYGOŃ
Kazała mu wyłupić oczy.
LECH
Na Boga! mała kara, mała kara!
Psy! psy! psy! — zabić harfami rycerza!
Chciałbym ten kielich cały krwią napełnić…
Rycerz rozbity jak garnek, nie bronią,
Ale harfami! — pfu! — zgroza. Sygonie,
Gdyby mi kiedy taka śmierć groziła,
Utnij mi głowę, zrąb mi głowę z karku.
Wchodzi LILLA WENEDA.
Cóż to za biała jakaś Wenedzianka?
SYGOŃ
Córka starego króla.
LECH
Tego starca,
Który mi zabił Salmona?
SYGOŃ
Tak, panie.
LECH
Czegoż ode mnie ona chce?
LILLA WENEDA
Litości.
LECH
Właśnie mi teraz z litości wystygło
Serce; twój ojciec jest mi jak wąż sprośny.
Młodocianego mi zabił rycerza.
LILLA WENEDA
Więc nie litośny bądź, lecz sprawiedliwy.
Ty ojcu memu zabiłeś tysiące
Młodych rycerzy i przyjaciół starych;
A żona twoja mu nie zostawiła
Oczu, by płakał nad swoją niedolą.
Wyście mu wszystko wydarli! ach, wszystko!
Nawet pociechę, którą ma płaczący,
Przez ołzawione oczy widzieć niebo
Lub twarz człowieka, który nad nim płacze,
Lub lice córki, co chce być wesołą
I twarz umila nadziei promieniem.
O! panie, wszystkoście mu już wydarli!
Wszystko, prócz serca córki nieszczęśliwej.
Idź, Lechu — obacz go — a będziesz płakał!
Idź, Lechu! — on tam na twoim dziedzińcu,
Za siwe, święte włosy przywiązany —
Głodny mój ojciec! cierpiący mój ojciec!
Idź, Lechu! obacz, co oni zrobili
Z moim nieszczęsnym ojcem — ty masz oczy:
Więc idź i obacz… a jeśli ty, Lechu,
Na taki widok nie będziesz litośnym,
To chyba jesteś, Lechu, nie człowiekiem.
LECH
Sygonie, moja Gwinona się biesi,
Ona tu miarę przebrała.
LILLA WENEDA
O! panie,
Ona tam teraz przed wiszącym starcem
Do okrucieństwa zaprawia twe dzieci,
Ojca mojego im nazywa królem,
A to maleństwo za matką świegoce:
„Król, król” i w mego ojca oczy puste
Niegodziwymi rzuca kamyczkami.
O! idź ty, Lechu, i obacz tę zgrozę!
O! idź ty, Lechu, i skarz tę kobietę!
Ona ci psuje, Lechu, twoje dziatki;
Z tych dziatek będą potem królobójce,
Ty będziesz się bał, gdy cię nazwą królem,
Tak jak zwą dzisiaj mego ojca królem:
„Król, król”, jak kawki świegocą. O, Lechu!
Idź sam i obacz…
LECH
Wszak nie ma w tym grzechu,
Sygonie, mojej miłej podciąć skrzydeł…
Wychodzą.
LILLA WENEDA
On mi uwolni ojca z rąk straszydeł…
Wychodzi.
Scena III
Dziedziniec zamkowy.
Na jednej z bocznych ścian widać cień przywiązanego DERWIDA do gałęzi dębu…
Na przedzie sceny GWINONA, KRAK i ARFON.
KRAK
Mamo, ja nie chcę więcej tego starca
Bić kamykami. On się już nie rusza.
GWINONA
Krak, jak wyrośniesz, będzie z ciebie baba.
KRAK
Nie, mój braciszek Arfon będzie babą,
A ja rycerzem sławnym jak mój papa.
GWINONA
Chcesz być rycerzem? a kiedym kazała
Wziąść łuk i trafić w serce tego starca,
To skowytałeś jak psiątko: — „Nie, mamo,
Nie, ja żałuję dobrego staruszka”. —
Wstydź się, czyżykiem jesteś, nie chłopakiem.
KRAK
Cóż ten staruszek zrobił tobie, Gwina?
GWINONA
Co? nie pamiętasz już, Kraku, Salmona?
Salmona, co cię nieraz na rumaku
Sadzał i uczył harcować… ten stary
Zabił Salmona, Salmon już nie wróci.
KRAK
Ten stary zabił Salmona?
GWINONA
A widzisz?
Już rączki ściskasz w kułak, jużeś gniewny. —
Arfonie, daj łuk braciszkowi — daj mu.
On lepiej strzela niż ty.
ARFON
Ja sam trafię.
GWINONA
Idź, baw się z harfą, daj łuk braciszkowi.
dając KRAKOWI łuk
Na, i mierz w serce, w serce — wiesz, gdzie serce?
KRAK
Wiem, mamo, bo mi teraz głośno puka.
Mierzy z łuku w stronę, gdzie się znajduje męczony Derwid…
Wchodzi LECH, SYGOŃ i LILLA WENEDA.
LILLA WENEDA
O! widzisz, panie, chcą mi zabić ojca.
LECH
Gwinona, każ mu spuścić łuk, na Boga!
Bo go tu zetnę szablą jak makówkę.
Cóż to?… czy ojciec jest tu u was niczym?
Spuść łuk! bo łebek ci ukręcę — spuść łuk!
GWINONA
Spuść łuk, mój Kraku, papa tobie każe. —
Cóż to tak gniewny, mój człowieku? cóż to?
LECH
Mam się nie gniewać? ja mam się nie gniewać,
Kiedy tu widzę moje własne dzieci
Urągające z niedoli królewskiej,
Jedzące mięso jak orlątka młode.
Cóż to? czy moje dzieci są chowane
Jak psy rzeźnika? — precz mi stąd, szczeniaki!
Dzieci odchodzą.
Gwinona, dosyć już tych okropności.
Każ tego starca odwiązać.
GWINONA
Ty panem,
Każ go odwiązać.
LECH
Cóż to? jużeś gniewna?
GWINONA
O! dzień przeklęty, kiedym ja się dała
Uwieść przez ciebie z islandzkiego brzegu,
Abym tu była teraz niewolnicą
Twojego gniewu i niestałej żądzy.
Lepiej mi było morze rozhukane
Poślubić albo wulkan płomienisty,
Lub zostać Niksów albo Farfadetów
Małżonką; lepiej, o! lepiej sto razy,
Niż teraz za mym ubogim rycerzem
Przez świat wędrować i znosić obelgi,
I nie być pewną dnia, że mąż mię kocha.
Bo jakże kocha mnie ten lew ryczący?
Serce mi ciągle gryząc albo głaszcząc
Dłonią żelazną — jakże mi pochlebia?
Z rana pochlebia, a wieczorem karci.
Jakże mi wierną miłość wynagradza?
Co mi da z rana, odbierze wieczorem;
Tak, że ja nie wiem, żoną ja czy sługą
Jestem u niego? miłą mu czy gorżką?
Szlachetną w jego myśli? albo podłą? —
O! jeśli tak ma być zawsze, o Lechu!
To mię odegnaj i pójdę ja bosa
W te ciemne lasy wilkom i niedźwiedziom
Pochlebiać, łasić się, prosić o litość. —
Wstydzisz się; nic mi już nie odpowiadasz?
Bo ty szlachetny i wiesz, że mam słuszność.
Dzisiaj mi dałeś w moc tego Derwida;
Pierwszy raz rzekłam: „On mi przecie ufa”;
A teraz muszę znów wyjść z omamienia.
Chodźcie tu wszyscy! patrzcie, jak Lech rycerz
Żonie danego dotrzymuje słowa.
Ja w słowie jego zaufana święcie
Na jego słowo dałam moje słowo:
Teraz on swoje święte słowo łamie;
A ja się muszę oszkalować sama
I zaprzysiężeń moich nie dotrzymać…
Chodź tu, dziewczyno, wyzwałaś mnie dzisiaj
Na zakład, że trzy razy ojca twego
Wyrwiesz od śmierci — a ja ci przyrzekłam,
Że twego ojca oddam ci, jeżeli
Trzy razy śmierci go wyrwiesz okropnej.
O! łatwo zakład ci wygrać z królową,
O której honor nie dba mąż i rycerz.
Ciesz się więc. — A ty, Lechu, tej dzieweczki
Zdrowie pić będziesz moją krwią — ty znasz mnie!
Islandzką jestem królewną, pamiętaj!
Do obelg takich nie przyzwyczajona.
Chce odchodzić.
LECH
Stój.
GWINONA
Idę z wieży się rzucić.
LECH
Kobieto!
GWINONA
Jak mię nie będzie, każesz z moich włosów
Porobić struny do twej harfy złotej
I starzec ci ten będzie o mej śmierci
Grał — albo wicher islandzki przyleci
Z ojczystej mojej ziemi i na strunach
Położy usta przekleństwem wyjące.
LECH
Zanadto jesteś teraz rozżalona,
Mówić nie można z tobą.
Chce odchodzić.
LILLA WENEDA
zatrzymując go
O, mój panie!
LECH
Czego ode mnie chce ta wiedźma? wszyscy
Przeciwko mnie są.
LILLA WENEDA
Więc mój ojciec skona?
LECH
Twój ojciec na śmierć zasłużył sto razy.
Niechaj rycerze go dokończą — i niech
Więcej nie słyszę o nim.
LILLA WENEDA
Ach! okrutny!
Słuchajże teraz mnie, straszny człowieku!
Słuchajże teraz mnie, ty pani krwawa!
Ja tu wynajdę, aby wam nakarmić
Zemsty łaknące serca, taki sposób,
Taką wam straszną rzecz wynajdę myślą,
Taką rzecz powiem, że wy struchlejecie
Na samą pierwszą myśl tej okropności.
Słuchajcie tylko! słuchajcie! Ten starzec
Ma dzieci — dzieci te u was w niewoli,
Dwóch macie synów tego starca w rękach:
Otóż wybierzcie z nich którego losem,
Dajcie mu w ręce topór wyostrzony,
Niech o sto kroków stanie i toporem
Rzuci na ojca — co? czy pozwalacie?
GWINONA
Przywieść tu jeńców.
LILLA WENEDA
Lecz, królu! lecz, królu!
Jeżeli brat mój, rzuciwszy toporem,
Starcowi tylko włos ustrzyże siwy —
O! patrzaj — ten włos, co tak przezroczysty,
Jak blady gwiazdy błękitnej ogonek
Pomiędzy drzewem a starego głową.
Jeżeli ten włos tylko mu ustrzyże,
To więźnie będą wolni — czy przyrzekasz?
LECH
Ów, co rzecz taką zrobi, będzie wolnym.
LILLA WENEDA
Oba?
LECH
Tak, oba…
LILLA WENEDA
I mój ojciec?
GWINONA
Ojciec
Do mnie należy — zbaw go tak trzy razy,
A będzie wolnym.
LILLA WENEDA
Ach, czyliż nie dosyć
Raz tylko ojca tak zbawić, królowo?
Wchodzi LELUM i POLELUM. Oba łańcuchem złączeni tak, że prawa pierwszego ręka do lewej ręki POLELUM przykuta.
GWINONA
Otóż są więźnie, mów, czy się podejmą?
Ty, siostra, srogi targ zrobiłaś za nich.
LILLA WENEDA
O! mówcie do nich wy — ja cała drżąca.
LECH
Jest wieść, że celnie rzucacie toporem.
Jeśli z was który o sto kroków rzuci
Topór na ojca i tak weń wymierzy,
Że wiszącemu na drzewie za włosy
Starcowi tylko włos ustrzyże siwy:
To będzie wolny razem ze swym bratem.
LILLA WENEDA
Nie zechcą! oni nie zechcą! — Polelum,
Jedyny to jest dla ojca ratunek,
Ojciec, na drzewie powieszony, skona,
Jeść mu nie dano ani pić — on skona!
On was nie widzi — wydarto mu oczy.
Jeżeli topór mu roztrzaska głowę,
Nie będzie widział, że to syn tak rzucił.
On śmierci swojej przed śmiercią nie ujrzy.
Jeżeli umrze… o śmierć nielitośną
Swego własnego syna nie posądzi…
Polelum… topór weź. Ojciec nie widzi.
Weź, tylko śmiało…
POLELUM
Daj.
LILLA WENEDA
Ale go nie rań.
POLELUM
I cóż mam robić?
LECH
Psie! ty godzisz we mnie.
POLELUM
Mówisz, że trzeba godzić w mego ojca?
LECH
Zgnijesz w kajdanach, jeśli nie posłuchasz.
POLELUM rzuca topór na ziemię.
LELUM
Bracie, na próżno targasz się w łańcuchu,
Niewolnikami jesteśmy, Polelum.
Pomyśl — ty dobrze władasz tym żelazem.
Gdyby nie serce w tobie, to byś trafił;
Więc zatruj serce na chwilę i pomyśl,
Że to nie w ojca włos uderzyć trzeba,
Lecz w łona ludzi tych, co będą czuli
Hańbę ze swego zwycięstwa nad nami…
Polelum! podnieś ten topór okropny!
Przykuty do mnie za twą lewą rękę,
Tyś niewolnikiem mojej ręki prawej.
Ty cały jesteś moją ręką prawą:
Ty będziesz rzucał, a ja będę cierpiał. —
Mamyż na wieki i my, i nasz ojciec
Już pokonani być dolą, i nigdy,
Nigdy tym krwawym ludziom nie pokazać,
Co wreszcie może rozpacz niewolnika?
Polelum! zemsty! — Ja skonam w więzieniu…
Mnie trzeba słońca… tobie zemsty trzeba.
Ach, bądź odważny.
POLELUM
O! bogi piekielne!
Z jednej mi strony brat cierpiący kona —
Tam ojciec nędzny — tu mi dają topór —
Co robić?
LILLA WENEDA
O! mój Polelum! o bracie!
Zbawisz nas wszystkich.
POLELUM
Daj topór. O! Boże! —
Odwróćcie oczy, abym ja nie widział
Na waszych bladych twarzach przerażenia. —
Więc trzeba włosy te odciąć — te włosy —
Te siwe włosy? — Nie patrzcie wy na mnie,
Bo mi się oczy łzami ćmią. Okropnie!
Czy wy jesteście pewni, że mię ojciec
Nie widzi? — tylko czy jesteście pewni?
LILLA WENEDA
On ma wydarte oczy.
POLELUM
Przez błyśnięcie
Mego topora utraciłby oczy,
Gdyby mu ludzie oczu nie wydarli.
Ach, dosyć było taką rzecz wymyśleć,
A starzec by sam sobie wydarł oczy,
Aby nie patrzał na zabójcę syna.
O! do czegoż ty przyprowadzasz, Boże,
Człeka, co stracił ojczyznę! — O! patrzcie,
Ażeby teraz wyratować brata,
Muszę być ojca mego męczennikiem.
Siostra mnie własna o zabójstwo prosi,
Ludzie z boleści mojej urągają.
O! przyjdź, godzino zemsty albo śmierci!
GWINONA
Cóż to, więc nie masz odwagi?
POLELUM
Bezczelna!
Ja się odwagi mojej własnej boję. —
Prowadźcie mnie tam, skąd mam rzucać topór.
O tym ciśnięciu straszliwym Weneda
Będzie wam śnić się…
Prowadzą okutych razem braci na metę rzutu — zasłona spada.
CHÓR DWUNASTU HARFIARZY
Niestety! Niestety!
Gdzie sprawiedliwość boska? gdzie pioruny?
Syn na własnego ojca topór rzuca,
Niebo się całe ćmi krwawymi łuny,
Błyskawicowych chmur rzygnęły płuca
Piorunów deszcz okropny — świat się wzdryga!
Cóż będzie, jeśli topór w czaszce jęknie?
Topór, co w drżącej ręce syna miga.
O! synu! serce twe z boleści pęknie,
O, córko! ojca twego krew cię splami!
O! biada wam! o! biada, niewolnicy!
Mięsza się wasza krew z waszymi łzami,
Serca daj[e]cie krew pod dziób orlicy,
Ona wyścieła gniazdo waszymi włosami.
O! niewolnicy!
Zemsta! zemsta! dopóki serce bije, zemsta!
KONIEC AKTU DRUGIEGO