Scena I
Sala w zamku LECHA.
LECH i SYGOŃ.
LECH
Poznałeś teraz Wenedów, Sygonie?
Wiesz, jak ciskają od oka toporem?
W uszach mi dzwoni okropne żelazo;
Ażem był jęknął trwogą zadławiony,
Gdy nad Derwida głową zobaczyłem
Drzazgi z żelaza rozsypane skrami.
Jużem się lękał, że w topora jęku
Zarąbanego starca jęk usłyszę:
Lecz nie, wyciągnął ręce i od drzewa,
Jak widmo, z włosem równo odrąbanym
Odstał: krwawymi łzami zapłakany,
Z obliczem pełnym boskiego uśmiechu…
Ach! czyn Weneda taki musi przeżyć
Nasze mogiły. — Czy wiesz co, Sygonie?
Stań mi pod drzewem, stań mi tak na celu;
Niechaj na twoich włosach zaprobuję
Oka i miecza!
SYGOŃ
Lechu, jestem łysy.
LECH
Ty łysy, prawda, to sęk! — lecz ja muszę
Niedźwiedziom wydrzeć sławę pozyskaną;
Dziś spać nie mogłem: a kiedy nad rankiem
Zamknąłem oczy, to widmo Salmona
Jawiło mi się i mówiło do mnie
Samymi tylko urągowiskami.
Słychać trąbkę rycerską.
Cóż to? czy słyszysz? słyszysz róg Salmona?
To Salmon trąbi przed zamkową bramą.
Jakże — mówiłeś mi, że Salmon zginął?
SYGOŃ
Klnę się na Boga, żem go widział trupem.
LECH
Ale to Salmon, patrz, stoi przed bramą.
SYGOŃ
Ten mi się rycerz zdaje trochę chudszy.
LECH
Stare masz oczy — nie poznajesz zbroi?
To Salmon — o! mój Salmon! — Chodź, to Salmon!
Wychodzą.
Scena II
Sala taż sama.
GWINONA
wchodzi.
Co słyszę? Salmon zatrąbił. — O! Boże?
Gdy ja tortury straszne wymyśliłam,
Aby się pomścić za niego — on żyje.
Także to pewna, że serce przywyka
Do konieczności, choć najokropniejszej,
I z jakiejkolwiek bądź rozpaczy nie chce
Powracać w przeszłą radość i z trupami
Powróconymi znów się zapoznawać;
Także to pewna, że osierocone
Przez zmarłych miejsca, gdy raz już są puste,
Muszą pozostać tak, dla niezmienienia
Naszych nadziei, które jak pająki
Wnet zarabiają sieć, gdzie los przeleciał,
By w niej nie widzieć pustki i rozdarcia.
Zaczęłam się mścić za niego — on wraca.
Zemsta bez celu jest i bez przyczyny —
A już jest rzeczą zaczętą. Więc znowu
Do mego serca miłości nieczystej
Wraca gorący wąż, na dawne miejsce,
I na wystygłe miejsce znów powraca.
Trzeba więc wszystko rozpocząć na nowo
I nigdy nie być pewną końca, nigdy!
LECH, ŚLAZ w zbroi, wniesiony na rękach rycerzy. SYGOŃ.
SYGOŃ
Salmon! niech żyje Salmon!
LECH
O! Gwinona!
Witajże ty go — przynieście puchary…
Kto dziś nie pije, z tym ja dojdę ładu. —
Jakżeś, Salmonie mój, uniknął śmierci?
ŚLAZ
Zaraz opowiem, tylko mnie postawcie
Na moje nogi, na me własne nogi.
Tak, jestem Salmon, Salmon bez wątpienia,
Zaczarowany Salmon, lepszy Salmon
Niż tamten Salmon nie zaczarowany:
Jestem Salmona dusza w innym ciele.
LECH
Odsłońże hełmu, niechaj cię zobaczę…
ŚLAZ
A ba! — mój także hełm zaczarowany,
Jakem się zamknął w nim, tak dotąd siedzę…
Przeklęta klatka!
LECH
Co mówisz?
ŚLAZ
Niech zginę,
Jeżeli kłamię. Nie ja w hełmie chodzę,
Ale hełm ze mną włóczy się po świecie
I będzie trzymał, aż mu się spodoba
Uwolnić moją głowę, aby jadła.
Ten hełm jeść nie chce i ust nie otwiera,
Przeklęta, diabla machina, panowie,
Na ogłodzenie człowieka.
GWINONA
Rycerze!
Zrąbcie mu głowę z karku, to nie Salmon.
ŚLAZ
Przysięgam! mości panowie, ja Salmon.
GWINONA
Salmon zabity był wczora.
ŚLAZ
Ja wczora
Byłem zabity, do śmierci zabity. —
Nie dobywajcie mieczów, mospanowie,
Bo jak mnie teraz zabijecie, to już
Gotowem nigdy nie żyć. Zabijanie
To na raz sztuka; raz mi się udało,
Drugi raz może mi się już nie uda
Chodzić po śmierci.
LECH
Cóż więc? jesteś duchem.
ŚLAZ
Schowajcie miecze, a powiem, czym jestem.
LECH
Jeśliś nie Salmon — to śmierć!
ŚLAZ
Jestem Salmon.
LECH
Więc mów jak Salmon.
ŚLAZ
Otóż to jest sztuka
Mówić jak Salmon zaczarowanemu.
LECH
Któż to na ciebie rzucił takie czary?
ŚLAZ
Kto? — Wczoraj martwy leżałem na polu;
Wtem jakaś wiedźma, co paliła trupy,
Przyszła i wzięła mnie za nogi — to nic,
Ja byłem martwy, nie mówiłem słowa —
Aż mię ta straszna olbrzymka, dlatego
Że byłem martwy, chciała rzucić w ogień;
Więc ja zacząłem krzyczeć… więc ta wiedźma
Puściła moje nogi — więc ja wstałem —
Więc ona gniewna, że ja nie umarłem,
Zaczarowała mnie; wyjęła oczy
I dała inne oczy na pamiątkę;
Oczy wydarte z kota, szare, kocie,
Przez które zaraz zobaczyłem w nocy,
Że mi już także nosa odmieniła
I bocianowi wziąwszy dziób, przypięła
Do mojej twarzy, pomiędzy oczyma;
Więc zaraz wstydząc się takiego nosa,
Spuściłem na nos przyłbicę — więc potem
Chciałem odemknąć, aż moja przyłbica
Nie chciała; i tak — szlachetni rycerze,
Jeżeli teraz chcecie się przekonać,
Jak ja okropnie jestem odmieniony
Czarami wiedźmy tej, to z łaski waszej
Przyłbicę tę mi otwórzcie.
GWINONA
otwierając hełm ŚLAZA
O, nieba!
ŚLAZ
No cóż, i jakże wy mnie znajdujecie?
GWINONA
Straszydło chude!
ŚLAZ
Co chude, to chude!
Mój pan już na mnie został anatomem.
GWINONA
O jakim panu ty mówisz?
ŚLAZ
O jakim?
O Panu Bogu.
LECH
Ale ci ta wiedźma
Mężnego serca nie zaczarowała?
ŚLAZ
Serca? — to byłaby już bez potrzeby
Czarować serce; i cóż — czy nie dosyć
Takiego nosa?
LECH
Tyś był najpiękniejszy
Z moich rycerzy; dziś brzydki straszliwie.
ŚLAZ
Tylko mi dajcie jeść, a obaczycie,
Że jak utyję, to nie będę szpetnym.
LECH
Oby ci pierwszą Bóg przywrócił postać.
Wychodzą wszyscy prócz GWINONY.
GWINONA
To jakiś oszust w Salmona zbroicy.
O! jak rycerze są ci łatwowierni!
Najmniejsze kłamstwo, a już ich oszuka;
A choć szychową nić zobaczą, nie chcą
Wyciągnąć kłębka, jedni przez lenistwo,
Drudzy widzący w tym może pożytek
Albo zabawę; i tak oszukani,
Potem przez dobroć rosnąć pozwalają
Fałszu krzewinie, wstydząc się za ludzi,
Którzy się wstydzić powinni. — O! głupi
Lud z rąk rycerskich i z głów nie myślących,
Któremu chciałabym wlać moję twardość!
Inaczej… pierwsza burza — a już po nich.
Pokażę im myśl skierowaną wiecznie
Jako sztyletu ostrze w serce wroga;
Pokażę, co to jest kobieca wola,
Jaka głuchota na postronne jęki,
Jakie wlepienie oczu w same łono
Raz przedsięwziętej rzeczy być powinno.
Jeśli niczego nie nauczę — biada!
Wychodzi.
Scena III
Pola przy lesie.
LILLA WENEDA, LELUM i POLELUM w łańcuchach.
LILLA WENEDA
Wolni jesteście. Niech Roza Weneda
Rozerwie wam te na rękach łańcuchy,
A ja do ojca idę niewolnika.
Za trzy dni ojca wam żywego wrócę. —
Lelum, ja byłam twoją narzeczoną,
Dziś jestem smutnej śmierci narzeczoną
I może więcej nigdy nie powrócę,
I może nigdy się nie zobaczymy.
Pamiętaj o mnie, o! pamiętaj o mnie!
Ja cię kochałam jako siostra twoja,
Ja cię kochałam jak wierna kochanka,
Dzisiaj cię kocham jak ta, co ma umrzeć.
Pamiętasz, jak my dziećmi maleńkimi,
Z obu stron ojca harfy uklęknieni,
Przez złote struny dawaliśmy sobie
Pocałowania; dziwiąc się, że każdy
Nasz pocałunek strun się kończył jękiem:
Była to dziwna losu przepowiednia!
Cóż teraz myślisz o tym harfy jęku?
LELUM
Jeżeli śmierci masz wczesnej przeczucie,
Chodź, przedśmiertelne weź pocałowanie.
LILLA WENEDA
Harfa naszego ojca jest w niewoli,
A ja nie jestem jeszcze zaślubioną,
Ust moich ci dać nie mogę płonących.
LELUM
Więc rozpuść, Lillo, twoje złote włosy,
Schowaj się za nie jako za strunami
Harfy ojcowskiej… niechaj przez warkocze
Twych koralowych ust dotknę ustami…
LILLA WENEDA
O, nie! jak prosty gołąb ja się rzucę
Na wasze łono… kochajcie mnie, bracia,
Bo mi na świecie źle, ciemno i smutno…
Lecz to zwyczajna powieść — bądźcie zdrowi.
Jeśli zapyta o mnie jakie echo,
Mówcie: umarła.
Odchodzi.
LELUM
Bracie mój — słyszałeś?
Ona ma umrzeć…
POLELUM
Całe piekło we mnie.
Nie więcej czułem, gdy topór okropny
Kręciłem w ręku przeciw ojca głowie,
Jak teraz, słysząc wasze szczebiotanie,
Dzieci niedoli. Nie martw się, za trzy dni
Wszyscy będziemy niczym.
LELUM
O! Polelum,
Ty po mnie żywy zostaniesz.
POLELUM
Po tobie?
LELUM
Dlatego ciebie tak nazwała wróżka:
Gdy Lelum skona, żyć będziesz po Lelum.
POLELUM
Ja zadam kłamstwo wróżbie — ja nie będę
Z waszymi groby żył w kraju niewoli.
Świadczę się tobą, słońce, jeśli kiedy
Ujrzysz mnie żywym na brata kurhanie:
To natęż tak twe oczy, światła Boże,
Aż mi zapalisz włos na tej bezwstydnej
Głowie, co mogła wszystko, wszystkich przeżyć.
Próżno los wróży, że będę ostatnim,
Ostatnią będzie tu jaka kobieta
Albo rzecz jaka żywa jeszcze słabsza,
Monstrum, któremu Bóg nie dał w rozpaczy
Władzy skonania — to będzie ostatnim.
Słońce zapłoni się jakby zhańbione,
Że nie ma komu świecić, tylko gadom
I tym, co umrzeć jak ludzie nie śmieli.
Chodź — wróżka powie nam, jak mamy skonać.
Wychodzą.
Scena IV
Sala w zamku LECHA.
GWINONA, RYCERZE, GRYF.
GWINONA
Tak być nie może, nie, tak być nie może.
Z tym starcem trzeba skończyć… przyprowadźcie
Króla Derwida i z mego pokoju
Przynieście harfę. Klnę się wam na duszę,
Że ta dziewczyna cierpi pomięszanie;
Lub pomięszanie cierpi, lub fałszywa;
A w jej białości tyle jest kolorów
Jako na szyi gołębia… harfiarka!
Dumna, że czoło mi stawi… żebraczka!
Otóż mój człowiek.
DERWID, wprowadzony przez rycerzy, staje przed królową… przy nim stawiają harfę.
Postawcie go tutaj.
Bliżej przy harfie postawcie. Człowieku!
Widzisz, że wolę mam żelazną — słuchaj:
Błysnął ci topór synowski nad głową,
Ale miał litość nad tobą i synem
I tylko trochę urąbał warkocza,
A głowę dla mnie zostawił nietkniętą…
Widzę w tym jednak czarodziejską sprawę,
Topory wasze muszą mieć na ostrzu
Synowskie oczy, harfy — córek serca:
Ta harfa twoja, dzisiaj postawiona
Przy łożu moim, o każdej godzinie
Nocnej budziła mnie jękiem boleśnym,
Choć nawet wicher nocy ją nie trącił
Ani się ciche dotknęły motyle.
Naucz mnie twego czarodziejstwa, powiedz,
Jak wy nieżywe rzeczy czarujecie?
A z córki twojej uczynię królewnę,
Synowi memu starszemu zaślubię,
Ty będziesz teściem królewica. I cóż?
DERWID
Harfa jęczała! — co mówisz, jęczała?
Przy tobie stojąc jęczała?
GWINONA
Cóż, starcze?
DERWID
Kto słyszał harfy jęk, we trzy dni skona.
GWINONA
Szalony starzec! — śmiercią mi zagraża?
DERWID
Ty, ty za trzy dni umrzesz…
GWINONA
Ha?
DERWID
Słyszałaś.
GWINONA
Nędzarzu!
DERWID
Trumno!…
GWINONA
Nieszczęsny!
DERWID
Śmiertelna!…
GWINONA
Mój niewolniku!
DERWID
Królowa trzydniowa!
GWINONA
Umarły!…
DERWID
Jak pies zachrzypłaś od krzyku.
GWINONA
Śliny mam dosyć…
Plwa na starca.
DERWID
O! bogi! o! bogi!
Dajcie mi oczy moje, będę płakał…
GWINONA
Ha! sczerwieniła ci się twarz, harfiarzu.
DERWID
Tyś mię oplwała krwią.
GWINONA
Patrzcie, rycerze,
Ten człowiek królem był!…
DERWID
Patrzcie, rycerze,
Oto gadzina ta — była kobietą!
GWINONA
Człowiek ten kiedyś miał szacunek ludzki.
DERWID
I ta kobieta miała niegdyś ojca…
GWINONA
Proś w mego ojca imię, toć przebaczę.
DERWID
W imię cię ojca potępiam, przeklinam,
I bogom daję piekielnym za trzy dni…
GWINONA
Za to, żem ciebie zabiła?
DERWID
Że dręczysz.
GWINONA
Ha! więc ty czujesz?
DERWID
Ha! więc ty się cieszysz?
GWINONA
Już nacieszyłam się, teraz zabiję.
DERWID
Ukąsisz tylko i umrę z wścieklizny.
GWINONA
Lękasz się mego zęba?
DERWID
Nie, choroby.
GWINONA
Rycerze, proszę, zlitujcie się nad nim.
To człowiek biedny… to człowiek szalony.
Harfiarzu! klęknij.
DERWID
Rzuć tu na podłogę
Twe czarne serce, pod moje kolana.
GWINONA
Nudzi mię kłótniarz ten. — Daj mu w policzek.
DERWID
Stój! splamisz ręce, ja mam twarz oplwaną.
GWINONA
Cóż to, ja sama mam bić tego króla?
Masz!
Uderza go.
DERWID
Nikczemnico, niech cię Bóg obbali.
O! serce moje. o!
Mdleje.
GWINONA
Wynieście trupa
I rzućcie wężom!
Rycerze wynoszą DERWIDA.
Gryfie, ty dopilnuj,
Niech do wężowej wieży rzucą starca.
GRYF wychodzi.
Głupie, bez serca rycerstwo patrzało,
Gdy we mnie wzbierał gniew; kiedym ja wrzała,
To stali cicho, jak uliczne chłopcy
Sykaniem szczwając psa mojego gniewu.
Milczeli wszyscy. — Gdyby tylko jeden
Na starca słowem uderzył gryzącym
I mej bezsilnej, kobiecej wściekłości
Przyszedł z pomocą: byłabym ostygła —
Lecz nie, milczeli; a jam się rzucała
W przepaść wściekłości, rozkoronowana;
Znienawidzona i nienawidząca;
Z całego serca ich nienawidząca!
LILLA WENEDA wchodzi.
LILLA WENEDA
Pani! gdzie ojca mego niosą?
GWINONA
Na śmierć.
LILLA WENEDA
Powiedz, na jaką śmierć ty go skazałaś?
GWINONA
Kazałam rzucić na pożarcie wężom.
LILLA WENEDA
Wężom!
GWINONA
Spójrzałam wczoraj w jedną wieżę,
Która przy zamku stoi zrujnowana; —
Spójrzałam: z gadzin okropne powoje —
Błyszczące, pełne ślin, pną się na ściany;
A w głębokości gniazda wężów leżą,
Błyskają oczy, wiją się ogony
I ciągły słychać świst, sykanie, gwary,
Jak w garnku wrącym — tam — w ciemność okropną,
W tę sykającą ciemność, w te wężowe
Błoto, w ten straszny ul kazałam rzucić
Twojego ojca.
LILLA WENEDA
O! Boże! o! Boże!
Mój ojciec wężom jest rzucony głodnym?
Węże nie będą mieć nad nim litości!
O! więc mi skonać!
GWINONA
I cóż, gołębico?
Żadnego teraz ratunku, wybiegu,
Tu nie pomoże topór twego brata,
Tu nie pomogą twoje łzy: — pożarty
I rozszarpany między gadzinami
Twój stary ojciec.
LILLA WENEDA
Ta harfa go zbawi.
Chwyta za harfę i wybiega.
GWINONA
Harfa? Idź z Bogiem, waryjatko smętna,
Czegoż dokażesz, harfą uzbrojona,
Przeciwko zemście wężów i kobiety?
Wychodzi.
Scena V
Sala taż sama.
LECH i SYGOŃ wchodzą.
LECH
Sygonie, człowiek ten nie jest Salmonem.
Przy uczcie jeden mu dał w łeb talerzem:
Ten człowiek — widząc krew cieknącą z czoła
Zawołał: „Octu!” — Gdyby to był Salmon,
Byłby zawołał: „Szabli!” Wiesz, co myślę.
Już postawiłem go na straży w bramie,
Zmieniwszy zbroją razem nań wpadniemy:
Jeżeli zamiast bronić się jak Salmon,
Będzie o życie błagał na kolanach,
Każę go jak psa powiesić i śćwiczyć.
GONIEC wchodzi.
GONIEC
Lechu! nowiny są okropne z pola.
Wenedy znów się rzucają do broni.
Lechon, najstarszy twój syn, zostawiony
Na drugiej stronie Gopła ze stu ludźmi,
Wzięty w niewolą.
LECH
Nie mówić Gwinonie!
Ona miłuje bardzo tego syna.
Każ ostrzyć miecze i naprawiać tarcze
W ostatniej walce dzidami pokłute —
To dobrze, mój Sygonie. Bój zaczęty. —
O! syn mój biedny! — Ale te psy wściekłe
Nie będą śmieli jeńca zamordować? —
Nie mówić tylko nic o tym Gwinonie;
Syna odbiję, nim się ona dowie.
GONIEC
Różne biegają straszne przepowiednie
O przyszłej walce między Wenedami;
Wszystkie te wróżby sieje czarownica
Młoda i piękna, co na łysej górze
Ma wykopany loch podobny gniazdom
Rzecznych jaskółek.
LECH
Cóż za wróżby, powiedz!
GONIEC
Mówią, że wódz ich będzie miał dwie głowy,
Dwa serca, oczów czworo płomienistych,
Lecz jeden tylko oszczep, jedną tarczę,
LECH
Na Boga! ja mu odetnę dwie głowy,
Ja mu rozrąbię tą szablą dwa serca!
Lepiej by wyszli, gdyby miał dwie tarcze
I dwa oszczepy, a mózg tylko jeden.
GONIEC
Mówią, że walka będzie oświecona
Błyskawicami.
LECH
Dobrze, będzie widno.
GONIEC
Ta czarownica z góry zapowiada,
Że po tej walce, martwych popiołami
Nakryta, za rok porodzi mściciela.
LECH
To przepowiednia nie dla mnie, nie dla mnie —
Nim ten popielnik wyrośnie ohydny,
Ja będę w grobie, a mój syn na tronie.
Ale to wszystko są na dzieci strachy:
I wódz ten z dwóma głowami, i mściciel.
Dosyć! już ciemno, dosyć już tych bredni!
Bić się będziemy i to jest najlepsza. —
Chodźmy Salmona wyprobować męstwo.
Wychodzą.
Scena VI
Dziedziniec w zamku LECHA.
ŚLAZ na straży przy bramie. Noc.
ŚLAZ
Trzeba salmoństwo to skończyć — dalibóg!
Salmoństwo moje bardzo niebezpieczne
I różnych rzeczy wymaga — na przykład:
Odwagi. Gdybym wiedział, że ze zbroją
Spadają na mnie takie obligacje,
Byłbym nie tykał jej… ani tych rzeczy,
Które rycerza są. — Co widzę? Chryste!
Pan mój dawniejszy prosto w bramę dąży.
Wyda się kłamstwo — po radę do głowy…
Słychać stukanie do bramy. ŚLAZ otwiera drzwi i ujrzawszy ŚWIĘTEGO GWALBERTA zatrzymuje go halabardą u wejścia.
ŚLAZ
Ktoś ty?
ŚWIĘTY GWALBERT
Domowi temu niosę pokój.
ŚLAZ
A więc nie wejdziesz, my żyjemy z wojny.
ŚWIĘTY GWALBERT
Puść mię do Lecha, puść, mężny rycerzu,
Niech cię Spiritus Sanctus. — O! pohańcze,
Mówię ci, puść mię, bo ci spadnie głowa.
Ty się wielkiemu sprzeciwiasz cudowi:
Dziś nad jeziorem, równa gołębiowi
Białością, cała powietrzem tęczowa,
Z gwiazdy sinymi, matka Chrystusowa
Pokazała się — ukląkłem, a ona:
„Idź! bo stary Derwid kona,
Córka jego, mój gołąbek,
Z bolu umiera.”
Tak mówiąc w tęczy się rąbek
Owinęła postać święta,
I uniosła ją anielska sfera
Z tęczą, z gwiazdami, z tysiącem promieni.
ŚLAZ
Czemuś nie nabrał tych gwiazd do kieszeni?
Mógłbyś zapłacić teraz odźwiernemu.
ŚWIĘTY GWALBERT
Zapłacić? święci nic nie płacą.
ŚLAZ
Czemu?
ŚWIĘTY GWALBERT
Bóg daje wszystko temu, kto jest z Bogiem. —
Ale nie trzymaj mnie przed zamku progiem,
Twój upór sługę mego przypomina.
ŚLAZ
Cóż to za człowiek był?
ŚWIĘTY GWALBERT
At, łajdaczyna!
ŚLAZ
Gdzież jest?
ŚWIĘTY GWALBERT
Już teraz diabeł wziął do piekła.
ŚLAZ
Już w piekle?
ŚWIĘTY GWALBERT
W piekle.
ŚLAZ
Hum… dobra nowina.
ŚWIĘTY GWALBERT
Miałem łajdaka sługę, skradł mi wszystko
I spalił czaszkę wielkiego olbrzyma,
Z której ja sobie uczyniłem celę,
Tak że w tej czaszce, gdzie niegdyś mięszkały
Bogi Walhalli, teraz się świeciła
Czystość dziewicza w gwiaździstej koronie
I odzywała się czysta modlitwa.
ŚLAZ
To jakiś sługa niewierny?
ŚWIĘTY GWALBERT
Bies sługa!
Teraz ja myślę, że to sam Lucyfer
Podjął się u mnie służby i oszukał.
Lecz nie przełamie diabeł mocy Boga
Ani piekielne pokusy przemogą. —
Jeżeli jeszcze ten diabeł bezwstydny
Jest w ludzkiej skórze, to pod dyscypliną…
Lecz zdaje mi się, że to nie był diabeł,
Rycerzu, on był na diabła za głupi.
ŚLAZ
na stronie
Wolałbym, żeby trzymał się był o mnie
Pierwszej opinii. — Ach! Ach! myśl szczęśliwa!
Przemienię tego siwosza w Salmona.
głośno
Chodź tu, staruszku święty!
ŚWIĘTY GWALBERT
Dzięki Bogu,
Poganin zaczął już przezierać w światło.
Nazwał mię świętym — do chrztu niedaleko.
ŚLAZ
na stronie
Ja ciebie ochrzczę, dalibóg, że ochrzczę!
Usalmonuję ciebie.
głośno
Przewielebny!
Już noc, Lech teraz śpi.
ŚWIĘTY GWALBERT
Pokaż mi drogę.
Ja go obudzę.
ŚLAZ
Pomyśl! — to lew srogi,
Gotów się rzucić na ciebie i patrzeć.
ŚWIĘTY GWALBERT
Więc mi to będzie wieniec męczennika.
ŚLAZ
Staruszku, ty masz oczy bazyliszka
W świętym czerepie, mnie oczarowałeś.
Już gotów jestem zaraz zejść ze straży,
Choć za to można, jak nic, zgubić głowę.
Lecz na usługi twoje jestem gotów.
ŚWIĘTY GWALBERT
Uczyń to, uczyń, a nagroda w niebie.
ŚLAZ
Więc mi oddadzą w niebie moją głowę?
Ja wcale innej nie żądam nagrody,
Ja moją głowę bardzo kocham, cenię;
Jeśli przyrzekasz, że jak głowę stracę,
To ją odzyskam: pójdę budzić Lecha.
ŚWIĘTY GWALBERT
Przeczuwasz prawie święte pismo Boże.
Kto tutaj, mówi Chrystus, straci duszę,
A straci dla mnie, to duszę swą zyska.
ŚLAZ
Ale nic Chrystus nie mówi o głowie?
ŚWIĘTY GWALBERT
Głowa jest niczym, gdzie chodzi o duszę.
ŚLAZ
Kiedy nic Chrystus nie mówi o głowie,
To dla mnie wcale nie ma bezpieczeństwa,
Ja wolę głowę niż duszę.
ŚWIĘTY GWALBERT
Nędzniku!
Ja ci dowiodę, że światowe szczęście…
ŚLAZ
Ty mi dowodzisz. a twój Derwid ginie.
Lepiejże moję zbroję weź na siebie
I postój za mnie na straży, przy bramie,
To pójdę, Lecha obudzę i wrócę.
ŚWIĘTY GWALBERT
Rycerzu, daj mi zbroję i zbudź Lecha.
ŚLAZ
Stójże tu, stary — dzida w ręce prawej
Przeciwko wrogom, tak — hełm na łysinę.
na stronie
O, terazże mu zamknąłem przyłbicę,
Jeśli otworzy, będzie mądry.
głośno
Stój tu…
Jeśli spytają-ć : „Kto?” — odpowiedz: „Salmon”.
Ja jestem Salmon — za chwilę powrócę.
Wykrada się za bramę zamku i ucieka.
ŚWIĘTY GWALBERT
w zbroi, chodząc wielkim krokiem
Więcże to, Boże, i w rycerskim stanie
Dobrzy są ludzie, dobrzy, choć poganie.
Otoż włożyłem rycerską kolczugę;
Najświętsza Panno, patrz na twego sługę.
Oto jak rycerz spod twojego znaku,
Jak nowy olbrzym Gedeon w szyszaku.
Trąbą mi teraz tylko walić mury
I piorunować grzeszniki i króle. —
Cóż to za zbrojni ludzie z latarniami?
LECH i SYGOŃ z latarniami, zbrojno.
LECH
Tu był na straży Salmon.
ŚWIĘTY GWALBERT
Jestem Salmon.
LECH
Sygonie, patrzaj na tego człowieka.
Jeśli to Salmon, to się znów odmienił.
To jakiś możny jest czarownik. — Mówisz,
Że jesteś Salmon; Salmon straci głowę,
Jeśli się wyda, że nie jesteś Salmon.
ŚWIĘTY GWALBERT
O, nieba! — jestem Salmon.
LECH
Patrz no, Sygoń,
Włos mu wygląda siwy spod szyszaka,
Króciutkie nogi w łapciach spod puklerza,
To jakiś możny diabeł; możny diabeł. —
O, czarowniku! jeżeliś ty Salmon,
Po śmierci w ciało ubrany diabelskie,
To na kawałki potnę twoje ciało,
Aż dusza twoja w ogniu gorejąca
Nie będzie miała w co się ubrać — broń się!
Napada z mieczem.
ŚWIĘTY GWALBERT
O, panie! ja nie Salmon!
LECH
Któż ty taki?
ŚWIĘTY GWALBERT
Nazywają mnie powszechnie Gwalbertem,
Świętym Gwalbertem. Otwórzcie przyłbicę;
Bo ja nie umiem tej klatki otworzyć…
LECH
To tak jak tamten… wymówka ta sama.
Nędzniku, wziąłeś na się inną postać;
Przebiegły jesteś… włos ci czarny zbielał;
Jam ciebie chudym widział przed godziną,
Teraz żołądek masz pełny i może
Płonących węgli masz pełny żołądek.
Na Boga! czarów nie będę igraszką…
Do mnie, rycerze!
Klaszcze, wchodzi kilku z rycerstwa.
Weźcie tego diabła. —
Sygoń, niech rzucą go wężom, do wieży.
ŚWIĘTY GWALBERT
Święta Maryjo! broń twojego sługi.
Żołnierstwo wynosi ŚW. GWALBERTA, który krzyczy i wyrywa się. SYGOŃ wychodzi za nimi. — Na krzyk starca wbiega GWINONA.
GWINONA
Co to jest za zgiełk? co to są za krzyki?
LECH
Kazałem wężom rzucić czarownika.
Ten Salmon, żono, to był zły duch, mocny.
GWINONA
Węże niegłodne, dziś jadły człowieka.
SYGOŃ wraca.
LECH
Sygonie! cóż to, powróciłeś blady?
SYGOŃ
Panie! powracam znad wężowej wieży.
GWINONA
I tam widziałeś poszarpane członki
Człowieka, w paszczy wężowej trzeszczące?
I tam słyszałeś gadzin smętne świsty?
I tam widziałeś jęczącą dziewczynę,
Która nad straszną wieżą nachylona,
Jak słowik, gdy się na węża zapatrzy,
Skrzydełek tylko lekkim trzepiotaniem
Okazywała strach?
SYGOŃ
Ja tam widziałem
Rzecz, która ludzkie przechodzi umysły.
Przy wieży biała księżycem dziewica
Siedzi, na harfie grająca; a przy niej
W krąg stoją węże, tak wyprostowane,
Jak morska fala wzdęta nad dziewczyną,
Ona te węże czarodziejską pieśnią
Zaczarowane trzyma i spokojne,
Ale już widać, że jej białe ręce
Mdleją na strunach; że się pieśń zakończy
Z życiem harfiarki w głodnych wężów paszczy.
GWINONA
Więc wieża, gdzie ten stary człowiek?…
SYGOŃ
Pusta.
Spoczywa w głębi i śpi Derwid stary.
Bo wszystkie węże, pieśnią wywabione,
Są słuchaczami córki.
GWINONA
Zwyciężyła!
Dobądźcie z wieży starego Derwida. —
O! głupie węże! o! przeklęte gady! —
Córce odebrać harfę i wypędzić.
Derwida zamknąć w podziemne ciemnice;
Czego nie zrobił wąż, dokażę głodem.
Czy go nakarmi córka, zobaczycie.
SYGOŃ
A z tym Salmonem co zrobić?
LECH
Zamknąć go
W jednym więzieniu z Derwidem — zamorzyć.
Oba są warci zgonu czarownicy.
Wychodzą.
CHÓR DWUNASTU HARFIARZY
O! święta ziemio polska! arko ludu!
Jak zajrzeć tylko myślą, krew się lała.
W przeszłości słychać dźwięk tej harfy cudu,
Co wężom dała łzy i serce dała.
Słuchajcież wy! gdy ognie zaczną buchać.
Jeżeli harfy jęk przyleci z dala —
Będziecież wy, jak węże stać i słuchać?
Będziecież wy, jak morska czekać fala,
Aż ścichnie pieśń i krew oziębnie znowu.
I znów się staną z was pełznące węże?
Aż rzucą was do mogilnego rowu,
Gdzie z zimnych jak wy serc się hańba lęże?
Już czas wam wstać!
Już czas wam wstać i bić, i truć oręże.
KONIEC AKTU TRZECIEGO