Jan Bielecki – Rozdział III

Oto ubogie szlacheckie komnaty,
Skromne jak niegdyś naszych przodków życie.
Ściany drewniane,po ścianach obicie
W różne obrazy,w różne chińskie kwiaty.
Straszne jak mary,które roi dziécię,
Z ram poczerniałe patrzą antenaty.
A przed obrazem jedna lampa płonie,
Gdzie Matka Boska w gwiaździstej koronie.
Noc nadchodziła,mrok zapadał szary;
Lecz budzą ciszę wieczornej godziny
Głośnym wahadłem po ścianach zegary.
A na dziedzińcu lipy i osiny
Szumiały smutnie – i gdzieś między szpary
Świerszcz się odzywał.–I pies,stróż rodziny,
U wrót podwórza nieraz się odwoła
Na psów szczekanie z pobliskiego sioła.
Siedziała Anna,przy niej ojciec stary
Otwiera świętych poważne żywoty
I czyta głośno,a spokojność wiary
Jak deszcz wiosenny krzepi bujną niwę,
Zamienia rozpacz w uczucie tęsknoty
I łzy zamienia w płacze nieszkodliwe;
Jako płacz dziecka,kiedy rozkwilone,
Ściga za matką,chwyta za kraj szaty.
Wtem zaszczekały brytany zbudzone
I nagle drzwi się otwarły komnaty.
Wszedł mały karzeł – czapkę miał na głowie
Brzmiącą dzwonkami,obszytą w galony,
I rzekł:„Niech będzie Chrystus pochwalony!”
„Na wieki wieków ” – starzec mu odpowie..
A karzeł znowu nisko schylił głowy
I rzekł:„Sieniawski,pan mój na Brzezanach,
Dziś mnie posyła po paniach i panach,
Jutro was prosi na swój bal maskowy.
Jutro do zamku tłum się wielki ściąga,
A wszyscy w dziwne przybrani maszkary ”.
„Ha!precz mi z oczu!– krzyknął cześnik stary –
Precz!pan twój z nędzy,z łez naszych urąga!
Precz!bo na Boga…” – lecz nie skończył mowy,,
Upadł na krzesło i zdjęty niemocą,
Już gniewu swego nie mógł wywrzeć słowy…
Była to straszna chwila przed północą,
Wokoło słychać nocnych kurów pianie
I psy szczekały,co wrót chaty strzegły.
Z nagła zadrżały obrazy na ścianie,
Znów się drzwi domu na ścieżaj rozbiegły:
Wszedł blady człowiek – lecz na powitanie
Jak zwykle Boga imienia nie chwalił;
I opatrzone w pieczęć zawinięcie
Złożył na stole i sam się oddalił.
„O córko!córko!to Jana pieczęcie!”
Wykrzyknął starzec,wosk rozłamał kruchy
I znalazł słowa:„Anno!bądź na balu…”
A dalej szaty z tureckiego szalu,
Wielkie ze złota ulane łańcuchy,
Brylanty lśniące jak gwiazdy w noc ciemną,
Perły daleko łowione w Basorze.
Anna spojrzała i zbladła:„O Boże!
Zmiłuj się nad nim – zmiłuj się nade mną ”.
Jak cudny obraz oczom się odkrywa!
Czy Zygmunt z grobu wstaje,tron zasiada?
Czy znów z Wenecji,co po morzu pływa,
Do Polski wnosi karnawału święta?…
Odkąd Batory sławną Polską włada,
Polak się bije,zabaw nie pamięta.
Snem mu się zdają te świetne Brzezany.
Oto są złote krakowskie komnaty,
Podobne kształtem,złoconymi ściany,
Strojne w atłasy i drogie bławaty,
Oto jest zgraja królewska barwiona,
Szaty ma cudne,dorobione twarze;
Weszli na salę…Ale gdzież jest Bona?
Może truciznę podaje Barbarze?…
Snują się tłumem pomiędzy kolumny,
Ujrzysz tu wszystkie zwyczaje,narody.
Patrz!oto piórem błyska Hiszpan dumny,
Nadto poważny,chociaż jeszcze młody;
Krzyż ma na piersiach jak obrońca wiary,
Krzyż ma na piersiach i szablę szlachcica;
A w ręku jego drżą struny gitary.
Patrz!oto w czarnej zasłonie dziewica
Z różanym wiankiem,a przy niej młodzieniec.
Oboje widać z wysokiego stanu;
Ona zbierała w Neapolu wieniec,
On się urodził w Rzymie Oceanu.
A pieśni majtków i szum cichej fali
Ukołysały umysł jeszcze młody;
I rzucił ślubny pierścionek do wody,•
Poślubił morze i jak Tass się żali.
Lecz w jedną stronę zbiegł się tłum balowy;
Dziwna tam maska!dziwne jej ubiory!
Kaszmirska szata w cudne szyta wzory,
Od szaty bije blask dyjamentowy,
We włosach toną przepaski z korali…
Wnet się rozlega szmer wielki po sali:
„Kto jest ta maska?…Sam król nasz Batory
Nie ma tak wielkich brylantów w Krakowie,
W skarbcu królewskim…Kto jest ta dziewica?…”
Próżna ciekawość,pod maską jej lica,
Ani się słowem wydała w rozmowie.