Scena I
Ogród. — Noc. — Wśród drzew i kwiatów widać pałac Holy Rood i kaplicę Świętego Krzyża. Okna pałacu oświecone wewnątrz. Księżyc świeci.
BOTWEL
sam
Zatrzymał mnie ten starzec nad przepaścią zgonu,
On marzył — a jam płocho marzeniom zawierzył.
Nie żyć — albo być królem — dotąd już bym nie żył!
Czyliż się na krok jeden zbliżyłem do tronu?
Jestem, czym byłem — marnym łudzę się pozorem.
Może ja nadto prędko chcę stanąć u celu?
Ranne przepowiedzenie chcę sprawdzić wieczorem,
Dziś wcześnie — jutro będziesz na tronie, Botwelu.
Gwiazdo, z tobą związane przeznaczenie moje,
Lecz twój blask nadto słabo mej drodze przyświeca.
Może krew na tej drodze — świeć — krwi się nie boję…
Oto Świętego Krzyża posępna kaplica,
I kiedyż się w niej będą modlić za mnie? może
Wtenczas, gdy usnę w grobie lub kiedy na tronie
W purpurę królów skryję zakrwawione dłonie,
Wtenczas modlić się będą? Oto na tym dworze
Tłum zalotników pełen nadziei, zapału,
Ja — jak nędzarz u progu… okna oświecone,
Cień się jakiś przesuwa po szybach kryształu,
Tak — to ona — królowa! poznałem koronę…
Bliżej! bliżej — o nieba! już mi sił nie stanie,
W oczach się snują dziwne gorączki kolory.
Gdyby mnie jaki człowiek obaczył w tym stanie,
Rzekłby z gorżką litością: „Botwelu! tyś chory!
Idź do szpitala! słuchaj! ty jesteś szalony!”
Scena II
BOTWEL, PAŹ
PAŹ
Szukam ciebie, Botwelu — wszystkie zwiedzam strony,
A ty w murach zamkowych, w królowy ogrodzie?
BOTWEL
Chciałem się tu orzeźwić przy wieczornym chłodzie.
PAŹ
O! prawda, jak tu miło? — W tym lesie topoli
Kwiaty milszą tchną wonią — i wszystko rozkwita.
Lecz najpiękniejsza róża w pałacu ukryta,
Chcesz ją widzieć?
BOTWEL
Co mówisz! królowa zezwoli?
PAŹ
Zezwoliła!
BOTWEL
Widzieć ją! kiedy?
PAŹ
Za godzinę.
BOTWEL
Sama ci to mówiła?
PAŹ
Spełniam jej rozkazy.
BOTWEL
O gwiazdo! świeć mi, gwiazdo! na morze wypłynę,
Niech łódź moją strzaskają wodokryte głazy,
Nie dbam o nic, zaczęły sprawdzać się wyroki.
PAŹ
Panie! panie! rozpogódź ten smutek głęboki,
Strwożyć możesz królowę tych nieszczęść widziadłem,
A cień twojego czoła na jej czoło spadnie.
BOTWEL
z ironiją
Co? rozpogodzić czoło, paziu? to tak snadnie,
Idę, całą godzinę strawię przed zwierciadłem.
To łatwo twarz ułożyć. Uśmiech gorżki twarzy
Nie jest owocem cierpień? igraszka dziecinna!
Twarz moja była niegdyś jak dziecka niewinna,
Będę się śmiał jak dziecko, co o świecie marzy.
O paziu! łatwo zatrzeć na czole te rysy?
Tak jak na pargaminie zaloty pisane
Można przemazać! zetrzeć, nowe kłaść napisy.
Przemażę pismo czoła — zniknie przemazane.
Bywaj zdrów!
Odchodzi.
PAŹ
Jak gorżkimi przeraził mię słowy.
Śpieszę teraz do Rizzia z rozkazem królowy.
Wybiega.
Scena III
HENRYK, MORTON, LINDSAJ wchodząc śpiesznie.
HENRYK
Więc to prawda, Mortonie, Rizzio nam uchodzi?
MORTON
Źle nam wróży ten odjazd, zbyt nastąpił nagle.
Już służba jego sprzęty przenosi do łodzi
I przeprawia na okręt pod francuskie żagle.
Trzeba śpieszyć — nie wiemy, jakie ma zamiary.
Pod lilijami Francji bezpiecznie odpłynie.
HENRYK
Co, miałżeby uniknąć zasłużonej kary?
Nim się na okręt schroni, niech na brzegu zginie.
LINDSAJ
Spieszmy więc!
HENRYK
Czekaj! czekaj! niech dobrze rozważę…
Zanadto nas daleko zapędy uwiodły.
Czyliż sam we krwi zbiega dłoń królewską zmażę?
Na brzegu, gdzie tłum majtków, gdzie tłum ludu podły
Będzie wskazywał palcem… Jaka myśl straszliwa!
Będzie wskazywał, będzie urągał mej twarzy,
Jeżeli twarz poblednie. Kto wie, co się zdarzy?
Rizzio opuszcza brzegi — niech sobie odpływa!
Jego trup zakopany — tu — blisko królowy,
Więcej mi będzie szkodził niż sam Rizzio żywy,
Skoro się stąd oddali.
LINDSAJ
Panie! skończmy łowy!
Już prawie wpół dognany ów jeleń pierżchliwy.
HENRYK
Nie — nie, niechaj odjeżdża.
MORTON
Tak, niech z Bogiem płynie,
Niech po krajach rozszerza twoją sławę, panie.
Jeszcześ nie był dość znany w francuskiej krainie?
Harfiarz, na dobrowolne skazany wygnanie,
Da cię poznać Francuzom. Na królewskim dworze
Kadzić mu będą, prosić na królewskie sale,
Błagać o jego przyjaźń — pomocną być może.
On trzyma serce Marii, trzyma rządu szalę,
A Henryk?
HENRYK
Co chcesz mówić?
MORTON
Że Henryk — w tym kraju
Jest królem.
HENRYK
Jestem królem! Czy słyszysz, Lindsaju,
Co on śmie mówić?
MORTON
Lindsaj tym słowom zawierza.
Napiwszy się do woli płochych kadzidł dymu,
Uda się może Rizzio do dworu papieża;
Ujrzysz go wkrótce w kraju — przyjedzie tu z Rzymu
I kapelusz czerwony przywiezie na głowie;
Z twarzy bardzo podobny Rizzio do Wolseja.
Padniemy przed nim na twarz, a sam Darnlej powie,
Że już zemsty ostatnia zniknęła nadzieja.
HENRYK
Przestań! już idę!…
Chcą wychodzić, w progu spotykają Duglasa.
Scena IV
HENRYK, MORTON, LINDSAJ, DUGLAS
DUGLAS
Stójcie! już Rizzio odpłynął.
HENRYK
Nieba! więc moja zemsta spełnić się nie może?
Już bym się był nie wahał!… Pójdę ponad morze,
Każę okręt zatrzymać.
DUGLAS
Już żagle rozwinął.
Jam winien! Teraz na mnie mścijcie się, rycerze,
Oto piersi odkryte i miecz obnażony;
Ta krew warta krwi Rizzia. Jestem tak spodlony,
Że ludziom już nie wierzę i sobie nie wierzę.
Sam chciałem przeciąć żywot tak podłej osnowy,
Lecz kto wie? może marna zatrzyma mię trwoga.
Bałem się zabić Rizzia w obliczu królowy,
Będę się bał zabijać siebie w oczach Boga.
Życie Włocha zostało na moim sumnieniu;
Myślałem, że ten harfiarz, wierny przyrzeczeniu,
Jutro jak rycerz bronią ze mną się rozprawi.
Ufajcie teraz ludziom? znoszę brzemię sromu;
Gdy szukam wyjść z tych nieszczęść ciężkiego ogromu,
Od wstydu aż do grobu widzę mały przedział;
Któż mię przed okiem wzgardy na świecie zasłoni?
Przynajmniej uciekając gdyby był powiedział,
Że nie waszych sztyletów, mojej zląkł się broni,
Może bym żyć mógł jeszcze.
Scena V
HENRYK, MORTON, LINDSAJ, DUGLAS, PAŹ
DUGLAS
chwyta za piersi wbiegającego pazia.
Paziu! Paź ten zginie!
Ja go zabiję — pazia tak kocha królowa
Jak Rizzia.
Postrzegając pismo w rękach pazia, wyrywa je.
Cóż to znaczy? Na tym pargaminie
Widzę jakieś skreślone niewyraźnie słowa…
Czytajcie…
PAŹ
List królowej oddać mi kazano,
Nie czytajcie! Nie macie prawa!
LINDSAJ
biorąc z rąk Duglasa pismo
Prawem siła.
Czyta.
„Dzięki tobie, królowo, żeś mi pozwoliła
Wieczór z tobą przepędzić dzisiaj” — podpisano:
Rizzio.
DUGLAS
Rizzio?
Rizzio! Czyś dobrze wyczytał?
LINDSAJ
W klasztorze
Czytać mię nauczono, pojąłem nauki.
HENRYK
Więc Rizzio dziś ma wieczór przepędzić na dworze?
To pewno jaka zdrada, jakie włoskie sztuki?
Lecz nie — musiał pozostać, zmyliły nas czaty.
Lindsaju, zamknij pazia do mojej komnaty,
Żeby nie zdradził, żeby nie mógł nam przeszkadzać.
PAŹ
Żeby nie zdradził? — Od was nauczę się zdradzać.
Duglasie! wstyd ci wyrył znamiona na czole,
Daj mi miecz równej miary jak miecz przy twym boku,
A czarną zdradę we krwi obmyję potoku.
LINDSAJ
Paziu mój, jesteś dziecko! — O! młody sokole,
Ty jeszcze pierwsze pióra utracasz na wiosnę.
Pójdź ze mną.
PAŹ
Pamiętajcie! ja kiedyś dorosnę.
Lindsaj wyprowadza pazia.
DUGLAS
Więc Rizzio zginąć musi!
HENRYK
Kiedy?
DUGLAS
Dzisiaj zginie!
HENRYK
Gdzie?
DUGLAS
Ty się wahasz jeszcze? gdzie? W tronowej sali,
U nóg królowy — niech go w szaty swe zawinie,
I tam go znajdzie jeszcze ostrze mojej stali.
HENRYK
Lecz w obliczu królowy spełnić czyn tak krwawy,
To mnie od niej na wieki! na wieki oddzieli!
DUGLAS
Ha! więc idź i znoś brzemię wzgardy i niesławy,
Wzgarda nie ośmieliła, nic cię nie ośmieli.
Idź pełzać przed królową w udanej pokorze,
Lecz wiedz — kobieta kochać człowieka nie może,
Skoro śmiała nim gardzić.
HENRYK
Gardzić? Nigdy w świecie!
Dziś będę śmiałym — dzisiaj męstwa dam dowody.
Chodźmy więc po sztylety święcone w Lorecie,
Potem potajemnymi wprowadzę was wschody.
Odchodzi z Duglasem.
MORTON
Poszli — nie pójdę z nimi. Maria się nie dowie,
Że z zabójcami Rizzia i Morton był w zmowie.
Odchodzi w stronę przeciwną
Scena VI
Pokój Marii, jak w scenie VI aktu drugiego.
MARIA
sama, siedzi nad krośnami.
Sama jestem. Gdzież paź mój? dotąd nie powraca.
Czymże czas sobie skrócę? tak pomału płynie!
Najmilsza to godzina, gdy mię zajmie praca,
Kiedy się kwiat na płótnie pod igłą rozwinie,
Gdy jak wiejska dziewica siądę za krośnami.
Lecz jak mało tych godzin, wiecznie! wiecznie w tłumie
Podejrzliwych, nieczułych; ich łzy nie są łzami,
Uśmiech nie jest uśmiechem, nikt mnie nie rozumie.
Gdybym tak oświecona blaskami klejnotów
zeszła do niskiej chaty, gdzie lud mój przebywa;
I spytała wieśniaka, czy królowa Szkotów
Jest szczęśliwa? odpowie: „Musi być szczęśliwa!
Byłem niegdyś w stolicy, widziałem pałace,
Widziałem oświecone okna jej komnaty;
A ja nędzny, do grobu skazany na pracę,
Mchem i zielem porasta strzecha mojej chaty,
W pocie czoła uprawiam te skaliste góry;
Widziałem groby królów, na grobach marmury,
A prosty grób wieśniaka ciemny wrzos pokrywa:
Tak, królowa szczęśliwa — musi być szczęśliwa”.
Scena VII
MARIA, RIZZIO
RIZZIO
Jakież mam składać dzięki? Widzę cię, królowo!
U stóp twoich przepędzę ostatnią godzinę,
Każdą chwilę bym życia okupił półową.
Mario! jakżem szczęśliwy! ja jutro odpłynę,
Ale to jutro, jutro, to kres zbyt daleki.
O pani! Mario moja! tak się szczęściem łudzę,
Jak gdyby wieczór szczęścia miał trwać długie wieki.
O! kiedyż z zachwycenia? ze snu się przebudzę?
MARIA
Serce mi ogarnęła tęsknota nieznana,
Wesołość nawet twoja smuci mię, przeraża.
RIZZIO
Królowo! co ja powiem, niech cię nie obraża.
Zawsze bym tu pozostał do jutra, do rana,
Na jutro Duglasowi dałem przyrzeczenie,
Że się z nim widzieć będę, dotrzymałbym słowa.
MARIA
Rizzio — to być nie może!
RIZZIO
Zamiaru nie zmienię.
Ale to nadto smutna na dzisiaj rozmowa.
Pani! aż do szaleństwa jestem dziś wesoły,
O moim oddaleniu myślałem z uśmiechem.
Słyszę! słyszę śpiew Tassa, powtarzany echem,
Zda mi się, że już płynę na łonie gondoły
Czarnym wybitej kirem, jak na łonie trumny;
Okna pałaców długim świecą się szeregiem
cieląc po wodzie jasne światłości kolumny;
Łódź moja płynie szybko, płynie z fali biegiem;
A nade mną daleko, na błękicie ciemnym,
Posępnym światłem księżyc roztacza się złoty;
I w duszy czuję dzikie uczucie tęsknoty,
Dla serca trawionego ogniem niewzajemnym
Potrzeba takich cierpień, niech się karmi łzami.
MARIA
O! Rizzio, serce twoje niewesoło marzy,
Póki jesteśmy młodzi, wszystko jest przed nami.
RIZZIO
Za mną wszystko zostało. Uśmiech mojej twarzy,
Jeśli kiedy rozkwitnie? prędko, prędko skona!
Można za szkłami różę rozkwiecić w jesieni,
Lecz jakże będzie smutna, blada, wysilona!
Ale po co się smucę? wszystko się odmieni!
Powrócę kiedyś! wrócę! Czemuż bym nie wrócił?
Czemu?… Świat jest przepaścią, kto się w przepaść rzucił,
Może nigdy nie wrócić… Nie, to niepodobna,
Ja będę kiedyś w Szkocji, w tych samych komnatach,
Sala ta, co się smutkiem wydaje żałobna,
Zabrzmi znów wesołością, rozjaśnią się mury
Tłumem zamaskowanych dworzan w jasnych szatach.
MARIA
O Rizzio! patrzaj! patrzaj na ten dwór ponury,
Tu niewinne zabawy lud grzechami zowie;
Szemrać będą dworzanie.
RIZZIO
z wzrastającą wesołością
Szmer zgłuszą oklaski,
Półowa nawet dworzan może przyjść bez maski,
Gdy który spyta: „Znasz mnie?”, każdy mu odpowie:
„Nie znam cię, masko”, ani zbłądzi w odpowiedzi.
Ten, kto się śmieje, zawsze płaczących zwycięża.
Młodzież francuska tłumem ten zamek odwiedzi,
Wtenczas szczęśliwy!…
Słychać szczęk broni.
MARIA
Słyszysz! jakiś szczęk oręża?
RIZZIO
O nie, to moja harfa wisząca na ścianie,
Tknięta powiewem wiatru, smutnym jękła brzmieniem.
Harfo! przyjmuję z czuciem twoje pożegnanie,
Ty mnie jedna tak żegnasz, smutno i z westchnieniem.
MARIA
z niespokojnością
Lecz gdzież się paź mój bawi?
RIZZO
Pani, rozjaśń czoło!
Niech ja zastąpię pazia. — Całe moje życie
Nie byłem tak szczęśliwy, szczęśliwy jak dziecię.
Siada na małym stołku pazia, u stóp Marii.
Siądę przy twoich stopach… Jak mi tu wesoło!
Nie chciałbym teraz umrzeć.
MARIA
O! co ci się marzy?
Umrzeć tak młodo, z sercem tak pełnym nadziei.
RIZZIO
Nadziei? chciałem na twej wyczytać ją twarzy,
Czytałem wszystkie, wszystkie uczucia z kolei;
Nadziei tam nie było… Pani! nie chmurz lica,
Niech paź z twarzy królowy gniewu nie wyczyta,
Paź dziecko, z wody chciałby dostać twarz księżyca…
Pani! piękny ci wieniec we włosach rozkwita,
Daj mi róż kilka.
MARIA
Rizzio! na co ci te kwiaty?
RIZZIO
We Włoszech, na ołtarzów święconym marmurze
Zawieszę ten dar drogi, nad złoto bogaty,
Pokazywać je będą: Patrzcie! oto róże
Maryji Stuart Szkockiej, anioła w koronie.
MARIA
dając mu kwiaty
Nie odmówię twej prośbie, lecz zamiaru bronię,
Weź te kwiaty — lecz kwiaty niegodne ołtarza.
Henryk wchodzi tajemnymi schodami i staje za krzesłem Marii niepostrzeżony
RIZZIO
Pani! jestem twym paziem. — Paź ciebie zaklina,
Daj mu ten wachlarz, powiew twojego wachlarza
Ma jakąś woń czarowną, woń, co przypomina
To gór szkockich powietrze; nieraz w kraj daleki
Przyniesie zapach róży, co ciebie otacza,
Wtenczas zamknę na chwilę złudzone powieki,
Marzyć będę…
MARIA
z uśmiechem
Królowa paziowi przebacza;
Rizzio nie śmiałby do niej użyć takiej mowy.
Paziu! czy mi nie zechcesz korony zdjąć z głowy?
Dobrze, żeś nie zapragnął purpurowej szaty,
Dobrze, żeś na wachlarzu przestał.
Daje mu wachlarz.
RIZZIO
Dzięki tobie!
Scena VIII
MARIA, RIZZIO, HENRYK, stojący zawsze za krzesłem Marii.
DUGLAS, LINDSAJ
DUGLAS
uzbrojony sztyletem chwyta Rizzia za piersi
Właśnie dziś rano trzymał i wachlarz, i kwiaty,
Z kwiatami i z wachlarzem teraz legnie w grobie.
RIZZIO
Królowo!…
MARIA
powstając
Stój, Duglasie! skądże ta odwaga?
Ty w komnacie królowy! Czy gardzisz królową?
Stój! stój! Duglasie, odejdź! królowa cię błaga.
Nie, mogę rozkazywać — precz! odpowiesz głową!
Rizzio! chodź do mnie.
DUGLAS
Próżno wołasz go do siebie,
Duglas trzyma go w dłoni, nie uniknie zgonu.
do Rizzia
Módl się! za chwilę będziesz lub w piekle, lub w niebie.
MARIA
Duglasie! precz stąd! precz stąd! splamisz stopnie tronu.
Pomyśl! próżno mnie będziesz błagał przy skonaniu,
Kat ci zerwie ostrogi i twarz splami dłonią;
W obliczu ludu zelży kat na rusztowaniu.
DUGLAS
Próżno grozisz, królowo! wiesz, że władam bronią.
Skoro Duglas na zamku kaganiec zapali,
Zbiegną się zbrojne tłumy poddanych wasali.
Mam się lękać kobiety? Po co wszczynać boje?
Na tym samym okręcie, na którym miał płynąć,
Odjadę w kraj Francuzów, wnet porzucam zbroję,
Mogę się w ten płaszcz jego jedwabny zawinąć,
Wezmę te strusie pióra, wezmę ten miecz złoty,
Podłego Włocha dobrze wyuczę się roli;
Wnet mię zgraja francuskich trefnisiów okoli,
Na dworze królów zdradne rozpocznę zaloty;
Będę pierwszym przy ucztą zastawionym stole,
Wkradnę się w łaski możnych — harfiarzem zostanę…
Chyba mnie zdradzi kropla krwi na moim czole
Lub te szaty splamione, pióra połamane.
Giń, Włochu!… Nie, sztyletem nie mogę uderzyć,
Nigdy nie zabijałem sztyletem.
Odrzuca sztylet.
MARIA
O Boże!
Duglasie! ach, Duglasie! — nie, nie mogę wierzyć,
Żebyś ty go śmiał zabić.
DUGLAS
Przekonam cię może.
Duglas słowy zelżony, mieczem spełnia groźby.
MARIA
Duglasie! nieszczęśliwa, zniżę się do prośby…
Nigdy krwi nie widziałam!… widok mi nie znany,
Oddal — oddal ode mnie te krwawe obrazy.
DUGLAS
Chciałbym, żeby tu były zwierciadlane ściany,
Abyś śmierć jego mogła widzieć tysiąc razy!
Chciałbym, żeby jęk Rizzia echem powtarzany
Zabrzmiał, abyś go mogła słyszeć tysiąc razy!
Niechaj krew jego wsięknie głęboko w te głazy,
Niech zostawi na wieki zbrodni plamę ciemną!
Bierze od Henryka szpadę i przebija Rizzia.
RIZZIO
Mario! oh! Mario!… Boże, zmiłuj się nade mną.
Oh! oh! oh!
Kona.
MARIA
Rizzio!… Boże, zmiłuj się nade mną.
Stójcie! błagam was — jeszcze jęknął, jam słyszała.
O! gdyby tu był Henryk!… Tak cicho jak w grobie,
Gdzież Henryk? Henryk! mąż mój!
HENRYK
nachylając się, cicho
Jestem tu, przy tobie.
MARIA
odwracając się z wolna
Był przy mnie? Henryk! mąż mój? Boże mój!
Pada na poręcze krzesła.
HENRYK
Omdlała.
Wynieście jego zwłoki.
DUGLAS
ponuro
Przyszedłem zabijać,
Lecz nie wynosić zwłoki — wołajcie grabarzy.
Lindsaj wyciąga trupa z sali i wraca.
HENRYK
do Duglasa
Duglasie! straszna teraz bladość twojej twarzy.
Czyliż męstwo rycerza zwykło tak przemijać?
Miałeś wdziać jego szaty?
DUGLAS
Krwią czarną skalane.
HENRYK
Ciebie dręczy zabójstwo?
DUGLAS
zbliżając się patrzy Henrykowi w oczy.
Henryku! a ciebie?…
Słuchaj! i twoje ręce krwią Rizzia zmazane,
Ty zabiłeś człowieka! I wejdź teraz w siebie?…
Czy miałeś jaki powód zemsty lub urazy?
A jesteś tak spokojny! Patrz, jaka różnica,
Ja pomściłem się czarnej na honorze skazy,
A jestem tak wzburzony! Rozpogódź więc lica…
My się bardzo różniemy — idź teraz do łoża,
Będziesz miał noc spokojną — gdy się zbudzisz rano,
Życzę, aby na niebie powstająca zorza
Ujrzała twarz Darnleja jak dzisiaj rumianą.
Królowo! przebacz! przebacz! idę w kraj daleki,
Wygnaniec, zbójca podły, niosę piętno zbrodni.
Odchodzi.
LINDSAJ
Ci rycerze imienia rycerzów niegodni.
HENRYK
Słuchaj!… Królowa wkrótce otworzy powieki,
Uciekajmy z tej sali.
LINDSAJ
Chodź! jedźmy na łowy…
HENRYK
Lindsaju, ty znasz może uczucia królowy?
Będzie mnie nienawidzieć?
LINDSAJ
Zbądź niewczesnej trwogi,
Chodź! chodź, królu — chodź ze mną — słyszę czyjeś kroki!
Wyprowadza gwałtem ociągającego się króla.
Scena IX
MARIA omdlona, BOTWEL
BOTWEL
Królowa — czy usnęła? Sen nadto głęboki.
Skąd ta krew? Po raz pierwszy wstępuję w te progi,
A już tu we krwi brodzę? Ktoś zbrodni dokonał,
Spełnił czyn tajemniczy, zbrodnią bez nazwiska…
Świateł przygasłych promień błękitnawy błyska,
Sztylety na podłodze? sztylety! — któż skonał?
Może król!…
MARIA
Oh!…
BOTWEL
Królowa budzi się…
MARIA
z pomięszaniem
Duglasie!…
Ach, miej litość!… gdzież jestem?… Boże, jak tu ciemno.
Za późnom się zbudziła! tak jest! już po czasie…
Jestem przy tobie… Boże, zmiłuj się nade mną!…
On był przy mnie — mąż, Henryk, był przy mnie — zabijał.
BOTWEL
z zadziwieniem
Henryk zabijał?…
MARIA
Może krew plami te szaty?
Widzę go — pod sztyletem w cierpieniach się zwijał…
Precz! precz! o łzo natrętna… Mamże płakać straty?
Mścić się potrzeba — drzyjcie! Czyż krew płacić łzami?
Krew za krew — drzyjcie! zemsta straszliwa nad wami!
Już śmierć weszła do zamku, będą zbrodnie nowe.
BOTWEL
Jakaż to straszna boleść przenika królowę?
MARIA
z pomięszaniem
Tyś Rizzia krwią zmazany?
BOTWEL
O nie! chyba własną…
MARIA
Tyżeś to w tej godzinie? słuchaj! w jakim celu?
O! niech teraz te światła! te pochodnie zgasną!
Żeby mój wstyd ukryły… Kocham cię, Botwelu!
Nie jest to czas ukrywać i taić uczucia,
Rzucam się na twe łono, już jestem zgubiona!
BOTWEL
O Mario! śmierć cię chyba wydrze z tego łona.
Czy żądasz zemsty? powiedz! zabójstwa? otrucia?
MARIA
Nie, nic nie żądam — słuchaj! chodź przed ołtarz Pana,
Połączę z tobą dłonie, gdym serce złączyła.
Lecz nie, ta ręka z krwawą ręką powiązana,
On żyje jeszcze!… Boże! cóżem wymówiła!
Wyrywa się z rąk Botwela i ucieka.
Scena X
BOTWEL
sam
On żyje jeszcze?… W dobrą trafiłem godzinę.
Wieki trzeba by czekać na takie wyznanie,
A teraz ją zdradziły rozpacz, obłąkanie.
Myśl zemsty w niej ukrytą jako kwiat rozwinę;
Piękny kwiat, choć zatrute owoce wyradza.
Teraz chyba szatana wyrwie mi ją władza!
Serce się moje kobiet łzami nie rozczula…
Chce, żebym myśl jej odgadł? Nie — ja nie rozumiem!
Aż mi powie: „Botwelu! zabij! zabij króla!”
Za mniejszą cenę nie chcę zabijać — nie umiem.