Pamiętniki – Rok Pański 1660

daj, Panie Boże, zaczęliśmy tamże w Mosinach, gdzie lubo nas postawiono było na całą zimę po tak ciężkich pracach i tak dalekiej za Bałtyckie Morze ekspedycyjej, kiedy następujące od Moskwy i od Kozaków niebezpieczeństwa [sprawiły], że nam i bachusowego święta nie dali spokojnie ućcić na konsystencyjej. Przysyłają uniwersały już nie z gorącym rozkazaniem, ale z gorącą prośbą, przyznawając, jakie by to wojsko za ich odwagi i turbacyje powinno by mieć odpocznienie i nagrody, i prosząc przez miłość Boga i ojczyzny, żeby tego nie mieć za krzywdę, że podczas tak ciężkiej zimy przychodzi ruszać wojsko (bo już Moskwa, opanowawszy wszystkę Litwę, fortece po Podlaszu grasowali i za Warszawę się już zbierali), obiecując to dywizyjej naszej w inszych okazyjach nadgrodzić. Ruszyliśmy się tedy z konsystencyjej. Bo przez ten wszystek czas, jak tylko dali Czarnieckiemu osobną dywizyją, uczyniwszy go jakoby trzecim hetmanem, nigdy się nie trafiło, żebyśmy całą zimę na konsystencyjej mieli odprawić, ale ustawiczne z nieprzyjacioły czyniąc eksperymenty. A po staremu zawsze wojsko było najporząnniejsze i najlepsze. Tak to Bóg za szczerą przeciwko ojczyźnie błogosławi ochotę. Poszliśmy tedy nie tak prosto (jak owo zwy czajnie o żołnierzach powiedają), jako sierpem cisnął, ale magnis itineribus tym traktem na Łowicz, na Warszawę, z podziwieniem wszystkich. Nie spodziewali się tak ochotnej po nas obedyjencyjej. Do króla żołnierze wstępowali in veste peregrina, postroiwszy się ładnie, żupan z drelichu, kontusz także z drelichu, jupka z rajtarskiego koletu, sztywle z niemieckimi cholewami prawie do pasa, kontusz po kolana. I stąd to był nastał ten strój krótki i buty z podwiązkami, który strój nazywali czerkieskim strojem, niesłusznie, bo to właśnie my, musieli czynić ex necessitate, żeśmy w tamtych krajach krótko się nosili, co musiało być dla samych cholew, które tak są długie i szerokie. Musiałoby to być straszydło, gdyby suknia długa na onych grubych cholewach odbijała się i na przodzie, i na zadzie. Butów też tam polskich nie było, bo wojsko komonikiem poszedszy, każdy w tych puścił się, co je miał na nogach, a nie mogły być tak trwałe, żeby przez ten wszystek czas dosłużyły do powrotu za granicę. Ten tedy strój obrócił się w modę, że zaraz suknie, choć najpiękniejsze, kazano robić krótko i buty, choć polskie, to z długimi cholewami, Z podwiązkami, które były srebrne, złote, rubina[mi], dyjamentami sadzone, na jakie kogo mogło stać. I dlatego żeby widziano podwiązki, to już i suknią krótko kazano robić, a wraz się tego wszyscy chwycili, nawet i szewcy, krawcy. Bo taki zwyczaj u nas w Polszcze, że choć kto suknią na nice wywróci, to mówią, że to moda, i potem ta moda ma wielką komplacencyją u ludzi, póko nie przyjdzie do prostych ludzi. Co ja ‚już pamiętam odmiennej coraz mody w sukniach, w czapkach, w butach, szablach, w rządzikach i w kożdym aparacie wojennym i domowym, nawet w Czuprynach, gestach, w stąpaniu i w witaniu, o Boże święty, nie spisałby tego na dziesiąciu skórach wołowych! Co jest summa levitas narodu naszego i wielka stąd pochodzi depauperatio. Mógłbym tego ornamentu mieć na cały wiek i dzieciom by się dostało kupiwszy raz u cudzoziemców; aż za rok albo i prędzej nie moda, nie tak zażywają: to psuj to, przerabiaj albo na tandetę daj, a insze sprawuj, bo musiałbyś się w tym chyba inter domesticos parietes prezentować, alias między ludzi wyjechawszy, to zaraz jako wróble na sowę: dziw, dziw; zaraz palcem pokazują, zaraz mówią, że ten strój pamięta potop. O damach i ich wymysłach nic nie mówię, bobym tę wszystkę księgę tą zapisał materyją. I ta tedy moda weszła u wszystkich w zwyczaj, którą my wnieśliśmy z Danijej ex necessitate. Gdy żołnierze przyjechali w tej modzie, nie mogła się w Warszawie nadziwić królowa Ludwika z frącymerem ; to ich tak sobie dokoła obracali a oglądali ciesząc się. I choć też drugi miał dobrą suknią, to się ustroił w drelich pstry, kiedy kto chciał co wydrwić na królu. Dano nam tedy natenczas zasług ze skarbu za dwie tylko ćwierci ; które ja odebrawszy pojechałem do rodziców prosto z Łowicza, trzy miłe za Rawę, do Bielin. Przyjechawszy zdrowo i w fortunie pewnie dobrej, witali mię z takim niezmiernym płaczem, że do godziny utulić się nie mogli. Przywiozłem tedy różnych rarytetów do domu, osobliwie nummismata, których tu u nas w Polszcze nie ujrzy. Damie też swojej, cośmy się w sobie kochali, pannie Teresie Krosnowskiej, podczaszance rawskiej, przywiozłem w podarunku trzewiki drewniane lipowe; kupiłem na nie umyślnie w Poznaniu pultynek specyjalny, sztukwarkową robotą, hebanem i perłową macicą nasadzany, adamaszkiem karmazynowym podklejony. I tak to oddałem za wielki rarytet cum facunda oratione pana Franciszka Ołtarzowskiego, towarzysza i samsiada mego, który to wywiódł dosyć ładnie pierwej, niżeli pokazał, co tam jest intus w pultynku, jako nigdy w Polszcze nie widany oddaje prezent. Oni też biorąc miarę z pięknego pultynka spodziewali się, że to tam coś dziwnego i drogiego obaczą. Mówił tedy w ten sens (lubo całej niepodobna pamiętać): „Wolentarz to jest w ciele ludzkim afekt, maja Wielce Mościa Panno, który od inszych zmysłów żadnych nie przyjmując ordynansów, swoją własną rządzi się imprezą i na którąkolwiek stronę zechce i sam siebie, i serdeczną może nakierować inklinacyją. Niech przez wysokie przeprawuje się Alpes, niech bystrych ,rzek przepływa nurty, niech między bezdennymi niezbrodzonego oceanu zabawia się głębokościami, ma jednak swój cel, do którego uprzejmym serca swego zmierza okiem, do którego choć w odległości miejsc, swoje życzliwe zwykł akomodować intencyje. Takich nie omieszkując sposobów, którymi by swoję mógł wyświadczyć przysługę, JMość pan Pasek, brat i towarzysz mój, z tak dalekiej od granic ojczystych peregrynacyjej, jakim by miał WMMPannie przysłużyć się prezentem, deliberował długo. Bo przywiózł z dalekich krajów to, co lubo z drogości i ceny ma wysokie u ludzi zalecenie, ale że w Polszcze z dawna znajome, nie specyjał; przywozi[ć] z krajów to, czego u nas i wśród Polski dostanie, nie moda; ale taki rarytet, którego jeszcze dotąd i nie widziała Polska, to jest specyjał. Niech się odważny Jazon złotym popisuje runem, po które do Kolchidy rezolwował się czyniąc to dla swojej [korzyści]; niech Hippomenes przez wyrzucenie złotego jabłka gładkiej pozyskuje przyjaźń At[a]lanty , ale tamte podarunki z tym wchodzić nie mogą w paragon. Czemuż? Bo to tam były te specyjały żadnego w sobie nie mające rarytetu, ale z samego tylko zrobione złota. Tu zaś poszczycić się mogę, że oddaję imieniem brata mego tak niezwyczajny prezent, którego pewnie w królewskich ani w cesarskich nie znajdzie skarbnicach; którego równego i sama na cały świat sławna i wymyślna strojnica Kleopatra nie zażywała i nie miała ornamentu. Co i, WMMPanno, sama przyznasz to snadnie, tak niezwyczajny obaczywszy specyjał. Prosi tedy beze mnie, abyś, WMMPanno, tegoż zażywając, wdzięcznie przyjąć raczyła.” Rozumieją-ć tedy, z owego zalecania biorąc miarę, że to w owym pultynku nieoszacowany klejnot; ale skoro zobaczyli trzewiki drewniane, z wielką po staremu przyjęli wdzięcznością. Do widzenia ich wszystka prawie krewnych i samsiadek zjeżdżała się cyrkumferencyja. Odprawiwszy tedy dni bachusowe w dobrej komitywie, z dobrymi samsiadami, a osobliwie z tym Mikołajem Krosnowskim, podczaszym rawskim — on u rodzica mego, my vicissim u niego — pojechałem za chorągwią, lubo [jechać nie bardzo się ] chciało. Ale cóż, kiedy natenczas taka była dyscyplina w naszej dywizyjej, że Panie zachowaj absentować się długo od chorągwie towarzyszowi albo na stanowisko lub do obozu nie wprowadzić i nie wyprowadzić już chorągwie, pogotowi[u] już okazyjej omieszkać — zaraz sąd, zaraz pokuta, zaraz do artykułów, i już by to nie oficyjer, gdyby ich zawsze w kieszeni nie miał. Dogoniłem tedy chorągwie i wszystko prawie jak w kupie było, chorągiew od chorągwie bardzo gęsto. Jakeśmy tedy weszli w Podlasze, Moskwa ustąpili ku Mścibowu, którzy z Trubeckim [i] Słońskim zabiegi czynili koło Siemiatycz i koło Brześcia. Przyszedł tedy ordynans od króla do Wojewody, aby na dni wielkanocne tu wojsko rozłożyć brzegiem Podlasza w dobrach szlacheckich i żyć za uproszeniem, kto co da z dyskrecyjej , bo ‚już królewskie i duchowne nie mogły sufficere, zrujnowane od nieprzyjaciela i od wojska litewskiego, ponieważ też i wojska dywizyj hetmańskich po stanowiskach daleko stali, byle przecie tę ścianę od Warszawy zasłonić a być pogotowiu do ruszenia zaraz po Wielkiejnocy. Dostało się tedy nam na wytchnienie miasteczko Sielce JWMośći pana kasztelana zakroczymskiego , a na przysta[w]stwo trzy parafie szlachty, wszystko ubogiej. Mnie tedy deputowano .z panem Wawrzyńcem Rudzieńskim, który potem u nas chorągiew nosił, do pisania gospod i podzielenia owego ubogiego przysta[w]stwa. Pojechaliśmy. Przyjęto nas z chęcią nemine reclamante, bo tak już Litwa wprawili w tę ryzę nobilitatem w tamtych krajach, że ich prawie w chłopy obrócili. Stanęliśmy tam na Niedzielę Środoposną. Najpierwejeśmy uczynili honor samej Jej Mości paniej kasztelanowej, bo blisko mieszkała, zaraz nad miastem, w majętności nazwanej Strzałą. Sam zaś mieszkał gdzieś tam daleko, bo oni osobno zawsze mieszkali, gdyż sam delirował na czas, a do tego, że to jej własna majętność sielecka, gdyż była heredissa z domu ”Wodyńska. Do której jadąc mówiliśmy sobie: „Będą bronić stancyjej ratione iuris honorum terrestrium; aleć jakeśmy powiedzieli przyczynę przyjazdu i asygnacyją pokazali, najmniejszej kontradykcyjej, i owszem, wszelaką pokazawszy wdzięczność, uczęstowano, pozwolono. Powróciwszy do miasta, zaraz nazajutrz rewidowaliśmy gospody. Mieszczanie, że czytali asygnacyją, wiedzieli, które parafie dano nam w przysta[w]stwo. Owi szlachta, dowiedziawszy się, z kożdej wsi przyjechało ich po dwóch witać deputatów nomine inszych swoich braci, bo tego jest i 50, i 60 domów w jednej wsi; oraz przywieźli owsów, chlebów, olejów eta, choć im o to nic nie mówiono, prosząc o respekt i żeby się łaskawie z nimi obeść. Proszą jaki taki o dobrego pana do swojej wsi, spodziewając się, że to z nimi będą tak postępować jako Litwa. Rozpisaliśmy tedy gospody we wtorek, pojechaliśmy we wsi we środę; jeździeliśmy do piątku, a po staremu nie skończyliśmy owego objeżdżenia, lubo wsi gęste i blisko siebie są, ale ich jest i po trzydzieści w parafijej. Wróciliśmy się tedy do miasta, tylkośmy rozkazali, żeby z kożdej wsi po dwóch przyszło, ażeby mieli kwity poborowe , żeby się z nich informować, która wieś więcej, która mniej ma gruntów. Zaraz tedy nazajutrz stanęli, ale że musieliśmy wyjechać przeciwko chorągwi, która nadchodziła, żeby ją wprowadzić, a oni tedy musieli czekać. Usiedliśmy tedy w Niedzielę Białą nad owymi kwitami, po ranej mszej, pomiarkowaliśmy to do wieczora. A jaki taki o dobrego pana prosi; ten obiecuje w kontentacyjej gęś, ten kapłona, inszy baranka na święta. Kożdemu z osobna powiedzieliśmy sekretnie, „żeśmy tobie naznaczyli najlepszego ze wszystkich i nieuprzykrzonego towarzysza”; to ów dziękował, to pocztę deklarował. I nie odeszli, ażeśmy popisali asygnacyje i pooddawali kompanijej. Tak słowni byli, że cokolwiek nomine swojej wsi obiecali, wszystko poodwozili w Wielki Tydzień. Nawieźli tedy nam, deputatom, że choćbyśmy byli nic nie wzięli na swoje poczty, to byśmy się mieli dobrze i wielu przy sobie pożywili. Ale też zaś kiedy przywieźli prowiant, to zaraz przy nim przyszło i 30 albo 40 szlachty. Towarzystwo zaś per respectum, że szlachta bracia, i znowu zaś, że dają prowiant, a nie powinni by, to ich zasadzili, częstowali. To czasem więcej wypieli, niżeli przywieźli, ale zaś in recompensam ochoty znowu przysłali, choć nie proszono. Pod niebiosa tedy wynosili mówiąc, że to pana Czarnieckiego żołnierze anieli, a Litwa dyjabli. Już tedy nie mogli się domacać żadnego złego, co się dopraszali kożdy z osobna o dobrego. Było po staremu przysta[w]stwo niezgorsze albo raczej to (jak to u nas nazywano) wytchnienie. Jam sobie wziął wieś Strzałę, paniej kasztelanowej majętność, tam gdzie jaj rezydencyja, bo sama o to prosiła. I byłem bardzo kontent z tego przysta[w]stwa; bo była pani tak poćciwa, że mi nie kazała dać chleba udzielać, ale kazała mi tam mieszkać, póko się nie ruszy chorągiew. Bo też to zaraz nad miastem ta wieś i dawano wszystkiego dla czeladzi i koni, co tylko mogli spotrzebować. Ja zaś sam we dworze jadałem i pijałem w konwersacyjej arcyszumnej jako w raju. Była to pani zacna, pełna poćciwości, lubo wesoła; jedyną miała córkę,haeredissam, która potem poszła za Oleśnickiego, podkomorzyca sandomierskiego. Na kożde święto kazała prosić kompanijej, mnie inwitowała, mówiła, żebym inwitował jako do swego przysta[w]stwa na karty, na taniec. Bo miała muzykę swoje i panien kilkanaście frącymernych, domów zacnych, z posagami dobrymi, córkę tylko jednę, dziedziczną na kilkakroć sto tysięcy, o którą począł się był starać potem Stefan Czarniecki, starosta natenczas kaniowski . Wkroczył był w tę konkurencyją ex mente pana Wojewody, stryja swego; wyprawił go był na te komendy z obozu bogato, z kupą grzecznych żołnierzów, aleć nie poszczęściło mu się; znać nie było wolej boskiej. Powiedano mi potem, że się dlatego nie udał, że bardzo humorem i marsem narabiał; poszła zaś tegoż roku za Oleśnickiego, podkomorzyca sandomierskiego. To przysta[w]stwo widziało mi się dniem jednym, że to w dobrym bycie, i takiego drugiego przez wszystkę służbę nie miałem, bo mi i wozy naładowano takimi specyjałami, jakich nie w obozie, ale przy domowych tylko wczasach zażywają, i do obozu pod Kozierady , póko my tam stali, bo tylko mil 6, przysyłano. Dosyć na tym, żeby tego nie wyświadczyła lada jaka matka. Mąż tej zacnej paniej, ten to pan kasztelan zakroczymski, ludzki był to człowiek, wielce dobry żołnierz i mąż doświadczony, tylko że mu się to głowa była napsowała i dlatego osobno od siebie mieszkali tę tylko jedne spłodziwszy córkę. On swoimi rządził majętnościami, a ona też swoimi i kożde z nich osobną chowało asystencyją. Był to taki bitny mąż, póko zdrów, że się go wszyscy bali. Trafiło się raz, że chorągiew Karola Potockiego dobrze okrytą wybił wstępnym bojem, samodziesięć tylko wyjechawszy i opowiedziawszy ich, że „nie w mojej wsi, żebyście nie mówili, że w kupę ufam, ale w polu was czekać będę”; i tak uczynił. Zjechawszy się, wyzwał porucznika. Odjechawszy od chorągwie rzekli sobie: „Na szable.” Ujechał go, ciąn dwa razy mocno, aż z konia spadł. A wtem skoczyła chorągiew hurmem; wytrzymał im, a pote[m] z ową swoją watahą jak począł ich łamać, nasiekł, nabił, chorągiew wziął i kotły i odesłał to hetmanowi. Nie czynił on nic złego, jako to szaleni czynią, ale tylko uczynił się jakimsić okrutnie nabożnym. Przyszywszy na czapce pasyjkę, to idąc przez