daj, Panie Boże, szczęście! — zacząnem tamże w Olszówce. Zaczął się ten rok od wesela JMości pana margrabie z Jej Mościa panną Bronicką; daj Boże, żeby wszystek był wesoły aż do końca! Sejm warszawski potem nastąpił, na którym coniunctio armorum stanęła magno motu et deliberatione cum Imperio et Republica Veneta contra potentiam Ottomanicam. Niechże Bóg błogosławi te pobożne intencyje monarchów chrześcijańskich et totius Christianitatis! Wiedeń w wielki[ej] od Turków opresyjej; wojska cesarskie już go odstąpiły nie mogąc wytrzymać, bo zaraz primo congressu Niemców nacięto, nabrano i z pola zegnano. Wiedeń atakowano, dziury w murach porobiono, szańce minami porozrywano, miny pod miejskie bramy pozaprowadzano, że już Wiedeń vix, vix spirabat; właśnie kiedy owo mocny słabego nasiędzie a za garło ściśnie, już ów nie myśli, żeby mu się wydarł, ale tylko żeby u niego uprosił miłosierdzie. Było, prawda, w Wiedniu praesidium wielkie, komendant dobry kawaler, generał Staremberk , armaty i prochów podostatku, prowiantów też quantum satis; ale cóż, kiedy to contra modernas inventiones oppugnatiomim już nie masz i jednej pod słońcem fortece, żeby propria virtute wytrzymać miała. Insza to bywało owych lat, że kamykami, a oszczepami do siebie ciskali, taranami mury tłukąc, a insza teraz, kiedy to granaty i bomby kartacze wypuszczą, kiedy z okrutnych kartanów jako cebry kule wylecą, kiedy uczynią deszcz ognisty i przez pancerz, i przez łosia skórę, i przez wszystkie vestimenta ciało aż do kości przenikające i jak świderkiem wiercące; kiedy wyrzucą ognie okrutnymi fetorami lud zarażające, mortyfikujące i prawie pestilentiam robiące; kiedy poszlą insze elementu korumpujące i wody, ad usum potrzebne, trujące; kiedy na ostatek rozumiesz, że secure stoisz na ziemi, od Boga i natury mocno ugruntowany, a nie wiesz, co się pod tobą dzieje, że w tej minucie i z miejscem, na którym stoisz, i z beluardami, z kamienicami potężnie wymurowanymi jako mucha wylecisz z dymem pod obłoki. Już teraz forteca na to tylko potrzebna, żeby furman nie wyjechał przede dniem z miasta, w gospodzie nie zapłaciwszy siana, albo żeby wilk pana burmistrza nie porwał śpiącego; ale żeby miała która wytrzymać oppugnationem inwencyj teraźniejszych — nie masz jej. Tak i wiedeńska forteca. Kto by spojrzawszy na piękność i fortyfikacyją jej nie pomyślił, że huic operi chyba boska, ale nie ludzka dokuczyć może ręka; patrzcież, przez krótkie, we dwóch miesiącach oblężenie jaką poniosła deformitatem, kiedy non oppressa , ale pressa i już extremis laborans, już w swoich labefactata siłach, już od pana i narodu swego omni destituta succursu, bo tak byli Niemcy zhukani i serce stracili, żeby się i samym Tatarom założyć nie ”umieli, nie tylko by Turkom; rąbano w kożdym potkaniu jako drwa w lesie Niemców nieboraków — Wiednia tedy, jako mówię, już nic nie trzyma, tylko jedna nadzieja sukursów wojska polskiego, o którym przecie miewał wiadomość Staremberk przez skrytych szpiegów, od cesarza posłanych. Już tedy niebożęta owe dziury, powybijane i prochami powyrzucane, piersiami tylko swymi zasłaniali, a poddanie odwłóczyli ode dnia do dnia, już dawno postanowione, i kondycyj poddania opisanie. Wiedzielić i Turcy, że Polacy idą na pomoc albo raczej na odsiecz; ale temu nie wierzyli, żeby sam król in persona i żeby całe wojsko, ale supponebant, że pewna część wojska. Dlatego powoli sobie poczynali et non nimis urgebant wzięcia tej fortece, mniej się obawiając tych sukursów i biorąc miarę: „Jeżeli tak wielkie wojska niemieckie pierwszego zaraz impetu wytrzymać nam nie mogły i teraz w oczy zajrzeć nie śmieją, choć im o stolicę państwa ich chodzi — choć przy swoich śmieciach — pewnie i ta mała garść polskiego wojska nie [z]wojuje nas.” Już tam był u cesarza kawaler Lubomirski i z tymi Polakami, których za cesarskie piniądze zaciągano, i dobrze tam stawali, lubo też tak było i motłoszku nazaciągano: leda pokojowy, to pan rotmister , pan porucznik; leda pacholec przyszedł piechotą na zaciąg, kupiono mu konia: to pan towarzysz. A po staremu Niemcy dawali im dobre słowa, ale się to działo dobrym wodzem. Kiedy tedy król wybierał się na tę kampaniją, była ochota we wszystkich ludziach taka, że duszkożby było i ptakiem jako najprędzej przelecieć. A znak to już był przyszłej fortuny; nawet sam król z taką jechał fantazyją właśnie, jak po pewne i nieomylne zwycięstwo, bo zaraz i historyków, aretalogów, żeby jego i narodu polskiego dzieła pisali i głosili, zaciągał z sobą. I Kochowskiego nie inszą intencyją na tę inwitował wojnę, tylko żeby przypatrzył się i umiał condigne opisać zwycięstwo. Nawet w ten dzień , kiedy już miał z Krakowa wsiadać na koń, słyszałem z ust jego te słowa: „Boga proszę, żebym ich tam tylko zastał: niech nietrudno będzie w Polszcze o tureckie konie.” Tak mi to dziwno było, usłyszawszy potem o wiktoryi, jak to on prophetico spiritu mówił, co się wkrótce stało. Niektórzy natenczas murmurabant przeciwko tym słowom, mówiąc: „Dla Boga, żeby go nie skarał P. Bóg, jeżeli to z hardości mówi, bo to przecie cum potenti et victrici populo res est.” Ale znać, że to mówił z ufności w Bogu wielkiej, kiedy się tak stało. Oczekiwał król na wojsko litewskie długo, a tu lecą od cesarza poseł za posłem prosząc dla Boga, żeby pośpieszyć, bo Wiedeń ginie. Już tedy, Litwy nie mogąc się doczekać, poszedł król vota solenne Bogu uczyniwszy, attendentiam krajów ruskich Potockiemu, kasztelanowi krakowskiemu, zleciwszy, królową zaś w Krak[owie] osadziwszy. Jak król wszedł za granicę, prowianty na wojsko wielkie dawano i wygody czyniono. Szedł jednak król z wojskiem magnis itineribus, obawiając się, żeby Wiedniowi nie było post bellum auxilium, któremu też już natenczas Turcy, jak się dowiedzieli o następującym blisko polskim wojsku, mocno poczęli dogrzewać. Bo dowiedziawszy się cesarz turecki o koniunkcyjej, obawiając się przecie tej, która go nie minęła, konfuzyjej, posłał emiry do wezyra pod Wiedeń i zaraz mu posłał postronek upewniając go, że „cię ten postronek nie minie na szyję, jeżeli w tych dniach Wiednia nie weźmiesz; bo tobie się zachciało tej wojny, tobie też za to odpowiedać, jeżeli molo eventu pójdzie”. To zdrajca janczarów przekupował, poił, żeby odważnie stawali; niewolników przodem przed janczarami gnał do szturmów, sam jako wściekły latał, ten postronek włożywszy sobie na szyję, animował, prosił przez wielkiego proroka Mahometa, aby pamiętali na sławę niezwyciężonego narodu swego, aby respektowali na jego zgubę, której nie minie przez ten powróz, który na szyi nosi, jeżeli Wiednia nie dostanie. To to pogaństwo oślep na ogień lazło a jako snopy padało. Kiedy już król z wojskiem szedł od Tulna , wtenczas oni najpotężniejsze szturmy czynili. Nawet choć już stanęło wojsko, już się pułki nasze i regimenty niemieckie zwierały, przecie on janczarom szturmu poprzestać nie kazał, a konne wojsko sipahierów, Tatarów i Węgrów Tekielego na nas obrócił. Uderzyli się Tatarowie raz i drugi o naszych, potem stanęli sobie osobno. Posyła wezyr po [c]hana i pyta go: „Cóż ty rozumiesz, jeżeli tu jest król polski?” [C]han powiedział: „I rozumiem, i widzę, że jest; bo kiedy są ci drążnicy , to i król musi być.”. Rzecze wezyr: „Radź o mnie!” [C]han odpowiedział: „Radź ty sam o sobie, a ja też o sobie; wszak ja tobie dawno radził, żeby było dawno odstąpić od Wiednia, nie czekając [nawe]t Polaków.” Skoczywszy od wezyra do swoich: „Allah, Allah!” Zaraz jak piłką rzucił poszli Tatarowie; Turcy też poczęli słabieć, a potem w nogi. Dopieroż ich przerzynać, siec, gonić. Z miasta też oblężeńcy widząc, że już uciekają, wypadli na owych, co u szturmu byli, nuż ich kosić. Ległoż to tedy pogaństwo mostem; żywcem to gnano stadami do Wiednia, żeby naprawiali za pokutę te dziury, co je w murach i w wałach porobili. Armaty zostały wszystkie, obóz został ze wszystkimi bogactwami. Złota, koni, wielbłądów, bawołów, bydeł, owiec stadami koło obozu pełno. Onych namiotów ślicznych, bogatych, onych sepetów z różnymi specyjałami ad munditiem, nawet piniędzy nie dostarczyli pobrać, bo tego po wszystkich namiotach zastawano dosyć. Wezyrskie namioty tak wielkie, jako jest cała Warszawa w swojej cyrkumferencyjej, na króla naszego ubieżano ze wszystkimi dostatkami; nawet worki talerów wielkimi na ziemi leżały stosami; dywanami złotymi, srebrnymi ziemia usłana; łóżko z pościelą kilkadziesiąt tysięcy talerów szacowano. Pokoiki w tych namiotach tak skryte, że ledwie trzeciego dnia znaleziono utajoną jakąś wezyrską dylektę, a drugą, strojną bardzo, ściętą, przed namiotem leżącą zastano; powiedano, że ją sam ściąn wezyr, żeby się w ręce nieprzyjacielskie nie dostała. Stały drugie namioty i tydzień, i dwie niedzieli, bo tego i przebrać nie możono. Nasi też Polacy, co tego byli nabrali, to znowu jak kazano iść do Węgier, powyrzucali z wozów albo lada gdzie na przeprawie, gdy konie uwięzły w błocie, to podesłał pod konie ów namiot, który był wart tysiąca i drugiego, żeby prędzej wóz wyciągnęły. Powiedali nasi, jakie to tam Turcy mieli wygody w tych swoich namiotach, co to i wanny, i łaźnie ze wszystkim jako w miastach aparamentem, i zaraz przy nich studnie śliczne cembrowane, mydła perfumowane po lisztwach stosami leżące, wódki pachniące w baniach, aptyczki znowu osobne z różnymi balsamami, wódkami i innymi należytościami, srebrne naczynia do wody, nalewki i miednice takież do umywania, noże, andżary rubinami i dyjamentami nasadzane, zegarki specyjalne, na złotych obiciach wiszące, pacierze albo szafirowe, albo — jeżeli koralowe — rubinami albo jakim drogim kamieniem nasadzane, nawet piniądze albo stosami w workach na ziemi leżące, albo tak goło na ziemi w namiocie na kupach posypane, nigdzie w szkatułach, chyba u tych mniej dostatnich to w sepeciku zasznurowane — bo tam nie masz zwyczaju, żeby miał jeden drugiemu ukraść, i złodzieja między Turkami nie znajdzie — victualia zaś różne specyjalne od ryżów, miąs, chlebów, mąki, maseł, cukrów, oliw i inszych. Cóż tedy obóz dokuczy w takim porządku? Ale to wszystko dostatek, jako mówią, czyni statek. Nie dziwować się, bo [to] depopulatores totius mundi et possessores quadraginta regnorum. Miła tedy i ochotna kożdemu ma być wojna na Turczyna, nie żal i skóry szczerze nadstawić, kiedy wiem, że zwyciężywszy będzie za co plasterek kupić i czym ranę zawinąć.. Koniom także u nich wielka jest wygoda, bo nie spluszczeje, bo też nie pod niebem, ale pod namiotem sucho i pięknie stoi; chodzą, nakrywają, dery ciepłe, prześcieradła jedwabiami i złotem szyte. Zgola, w co tylko tkniesz, to wszystko specyjał. Słusznieć kożdemu trzeba mieć ochotę do wojny przeciwko Turczynowi; bo się tym i Bogu przysłużysz, z nieprzyjacielem Jego wojując. A już też to naród jest delikacki, nie tak pracowity, jak przedtem bywał. Te ich bogactwa i dostatki zatopiły w delicyjach, już ich effeminarunt. Oni tylko Tatarami a brańcami [wojują], których z inszych narodów biorąc akomodują do wojny, czyniąc z nich [j]anczarów i sipahierów. Ale sami już delikatnieli i ta mollities prędką im też podobno przyniesie zgubę; jako mamy praeiudicata, że i inszym narodom per nimiam mollitiem et voluptatem tak się stało, które przedtem rej wodziły i całemu światu straszne bywały. Dobre to już teraz na zwojowanie Turczyna początki, kiedy Bóg takie na zniszczenie jego i rekuperowanie tak wielu królestw i świątnic podał sposoby . Stanęła ta wiktoryja szczęśliwa dnia 12 września; rozweseliła wszystko chrześcijaństwo, rozweseliła cesarza zdesperowanego, Bogu się tylko w opiekę oddającego; rozweseliła całą Rzeszą Niemiecką , a osobliwie incolas miasta wiedeńskiego, których grzbiet najbliższy był tej dyscypliny; narodowi naszemu wieczystą zjednała sławę, gdyż i teraz przyznają to narody. Słyszałem to z ust jednego godnego pana, z francuskich [krajów] człowieka, który mówił, że Poloni sunt genitores Germaniae. Bo to jest rzecz pewna, że już by był Wiedeń trzech dni więcej nie wytrzymał; który gdyby był zginął, zginęłyby wszystkie ditiones Imperii et consequenter i drugie chrześcijańskie państwa. Królowi, panu naszemu, jest za co dziękować, że sam in persona na tę nie chronił się wojnę, bo ta jego ochota wiela chrześcijaństwu uczyniła dobrego, osobliwie jednak te pożytki przyniesła, że kożdy z paniąt, z panów polskich sam personaliter poszedł na wojnę akomodując się królowi i uczyniło się owymi asystencyjami wojska nierówno większe i okazalsze; drugi pożytek, że większy strach ogarnął nieprzyjaciela i skonfundował, dowiedziawszy się, że sam król jest in persona, wiedząc o nim, że pan jest wojenny i szczęśliwy, i nie zapomniawszy jeszcze łaźni, którą im anno 1673 sprawił pod Chocimem nad Dniestrem. Wszyscy tedy katolickiej religijej ludzie byli i są kont[enci] z tej króla, pana naszego, rezolucyjej, oprócz luteran i kalwinów, bo oni tę wojnę za swoje mieli i Pana Boga prosili, żeby Turcy zwyciężyli, mówiąc, że to in rem ich (mówią) ujmując się za opresyją Tekielego i wszystkich dysydentów. Byłem wtenczas we Gdańsku; to Pana Boga proszono po zborach, żeby dał zwycięstwo Turkom nad cesarzem. Jak tam już z gazetów cokolwiek doczytali się, że się Tekielemu poszczęściło, że tam gdzie na podjeździe udławił kilku Niemców, to zaraz tryumfy, zaraz gratiarum actiones; „Oh, Her Got! Oh, liber Got!” Obrazy Tekielego na koniu, armatnego, przedawano; awizy drukowane ci, którzy przedaw[ali], zaraz je i śpiewali. Idę raz, a jeden śpiewa; podpiełem trochę i pytam, co to takiego śpiewa, że go tak z pilnością słuchają. Powiedziano, że to nowiny o panu Tekielem, jako cesarza szczęśliwie zwycięża. Usłyszawszy ów, co je śpiewał, że się o to pytam, pokaże mi po niemiecku pisane: „Ja, Mospan, kupić, kupić!” Pytam: „Co za nie?” Odpowie: „Grosz.” Dałem mu. A szło za mną chłopów kupa do gospody, com im miał dawać piniąd[ze]. Był jeden frant i mówią mu: „Miły bracie, będziesz mi[ał] tynfa, utrzyże zadek tą kartą.” Chłop z wielką ochotą spuścił spodnie, golusieńką panewkę wytarł owymi awizami i cisnął do Motławy. Niemcy, Niemki poczęli mruczeć, szemrać, a jam poszedł. Katolicy zaś i ci, co z okrętów na to patrzali, okrutnie się śmiali. Kiedym to zaś powiedał katolikom mieszczanom, także dominikanom, jezuitom, to mówili: „Szczęście, że na Waści tumult nie był, bo tu oni Tekielego ledwie nie boskim wenerują honorem.” Rajono mi konie kupić na Nowych Ogrodach u kupca (tam to ku Oliwie to przedmieście zowią Nowe Ogrody). Poszedłem tedy tam w niedzielę na odwieczerzu, wtenczas kiedy wszystek prawie lud ze Gdańska wychodzi i wyjeżdża na spacyjery. Idąc od tamtego kupca nazad już, deszcz począł padać. Więc żem w pogodę wyszedł, nie wzięli mi opończy, wstąpiłem do austeryjej chcąc przeczekać ów deszcz. Owi też spacyjernicy, gdzie kto mógł, to uciekał pod dach; wpadło ich tedy kilka i do owej izby, gdzie ja siedziałem, posiedli u stołów i poczęli sobie o wojnie dyszkurować. Jam tam tego nie rozumiał, mało co, niektóre tylko słowa; ale zaś powiedał ten, o którym piszę (a deszcz wielki leje. i woda rynsztokami jako rzeki płynie). Patrząc oknem na owę wodę rzecze jeden: „Ej, dajże Boże, żeby tam pod Wiedniem katolicka krew takimi strumieniami płynęła jak ta woda.” Rzecze drugi: „Nadzieja w Bogu.” A jeden Niemiec — osobno od nich siedział — ściśnie ramionami, wywróci oczy w niebo i obejrzy się na mnie, nic nie rzekł, tylko [głową potrząsał] . Ja to widzę, ale nie wiem, na co to on czyni, i owych też słów nie rozumiem, co oni wymówili; nie pytam go też, bo człowieka nie znam i konfidencyjej do niego nie mam. Aż oni znowu mówią na króla te słowa: „Ale ten świnia karmna, po co on tam poszedł? Co tam po nim było? Bodajże tam obadwa z cesarzem doczekali kajdankami brzękać!” A tymczasem ów, co osobno siedział, już nie mógł wytrzymać, bo katolik. Był to Niemiec, ale nie gdańszczanin, z któregoś pruskiego miasta; faktorowaniem się bawił przy kupcach. Ozwie się do nich nie po niemiecku, ale żebym ja zrozumiał, po polsku, i mówi te słowa: „Rozumiałem, że siedzę z chrześcijanami, a ja siedzę z poganami; rozumiałem, że z ludźmi, ale widzę — z bestyjami; a godzi się to takie zbrodnie mówić? Bodaj was zabito!” A oni do szpad; on tylko trzcinkę miał. Chciał go jeden uderzyć płazem czyli też ciąć: zastawił mu się laską; obraził go trochę. Zawoła ów na mnie: „Mospanie, przeciwko królowi to mówią!” Ja do szable, Niemcy z izby. Trudno już było za nimi wypadać [na] Gdańsk. Dopiero mi rzetelniej powiedział, co mówili. Ja mówię: „Pódź ze mną do prezydenta!” — „Pójdę.” — „Zeznasz to?” —„ Zeznam.” Poszliśmy; a natenczas był prezydentem niejaki Szuman, człowiek grzeczny i rozumny. Przyszedłszy nie zastaliśmy go; odjechał do majętności. Poszedł znowu ze mną ten człowiek do gospody. Przed samym wieczorem posłałem znowu do prezydenta. Przyjechał, ale się już położył, sturbowany, i wieczerzy nie jadł. Więc tedy ad cras. Miał do mnie p. Baleński przyjść rano i do prezydenta póść; nie masz go drugi dzień i trzeci nie masz. A jego już ukontentowano i tak stronił ode mnie. Pytam się jednak o niego inszych faktorów, machlerzów, jako ich tam zowią. Powiedział mi Felski, faktor, że tam siedzi w komorze u Kępki. Poszedłem tam, zastałem go i mówię: „Słowo kędy?” Pocznie wykrącać, że „ich nie znam, nie wiem, jak się zowią; skarżyć, nie wiedzieć na kogo!” Jam zrozumiał sprawę i mówię: „Przefakcyjowano cię, niebożę; ale wiedz o tym, żeby to więcej uczyniło, gdybyś chciał popierać takiego kryminału; jest to crimen laesae Maiestatis, a do tego wielkie przeciwko Bogu scandalum. Przyznał się, że go proszono i zapłacono, żeby milczał. Prosiłem go, żeby mi przynajmniej powiedział, jak się zowią, bobym był ich pewnie aresztował u magistratu, a potem miastu mandaty przysłał; ale i tego nie chciał uczynić wymawiając się, że to panięta, ludzie znaczni, „a ja tu służę, Gdańskiem żyję, musiałbym się tu nie zostać”. I tak przepadło; tego mi tylko żal było, że in absentia prezydenta do inszych ex magistratu nie poszedłem i nie oświadczyłem się zaraz in recenti, bo już by się był trudno miał zaprzeć słów swoich, zeznawszy, choćby mu było i najwięcej dawano. To to takiego tej wojnie i sami chrześcijanie życzyli sukcesu, jedni dobrego, drudzy złego. A Pan Bóg z tymi, którzy przecie byli bonarum partium, dał zwycięstwo szczęśliwe, dał zawziąć serce i siły dobrym chrześcijanom, a skonfundował sektarzów i ich protektora. Po owym szczęśliwym zwycięstwie, skoro się zjechali monarchowie ad mutuum amplexum, cesarz chrześcijański Leopoldus z królem polskim Janem Trzecim, jakie tam były pociechy, jakie gratulacyje, jako principes Imperii pozjeżdżawszy się, to jest książę lotaryńskie, książę bawarskie, książę de Baden i insi, jako mile króla witali, jako wdzięcznie tę przysługę przyimali, będą o tym obszernie pisać historyje. Jechał potem król oglądać Wiedeń i dezolacyją jego; tam go zaprosił Staremberk i u niego jadł. Kiedy jechał przez miasto, nie było podobno tak wielkiej ciżby broniąc szturmów, jaka była ciżba widzieć króla polskiego. Ludzie niebożęta z wielkiej radości płakali, ręce -do nieba wznosili, błogosławieństwa i zapłaty od Boga wołali, króla zbawicielem swoim nazywali, aż uszy zatykał. Od żołnierzów po gospodach zapłaty za wina i za insze rzeczy brać nie chciano; insi też brali, kto grubian. Poszły potem wojska cesarskie i polskie do Węgier szukać Turków i niektóre atakować fortece, a pominąwszy Komarę, fortecę cesarską, która jeszcze w pogańskich nie była rękach, lubo dalsze za nią pobrano fortece i Nowe Zamki , [które] pobudowali Turcy, a przychodząc ku Strygonijej zastali pod Parkany wojsko tureckie, o którym lubo nasi wiedzieli, ale rozumieli, że to tam tego coś niewiele, nieostrożnie postąpili sobie w przedni [ej] straży . Jak wsiedli Turcy, aż nie przyszło i ognia dawać; dragonijej regiment zupełny strażnika koronnego Bidzieńskiego wycięto w pień; inszej dragonijej, co do przedniej straży poprzydawano, wycięto wiele. Sam strażnik ledwie uciekł, aż zgubił ludzi więcej niż dwa tysiące; oficyjerów młodych, szlachty, tak wiela krewnych swoich pogubił. A tak się to cicho i prędko zstało, że wojsko niedaleko za pagórkiem będące nie wiedziało o tym. Przyjdzie tedy król z wojskiem nad owe trupy: zaraz serce naszym upadło. A wtem Turcy skoczą obses na naszych. Poczęli się im trochę zrazu opierać, a potem jak wzięli tył chorągwi wojewody ruskiego, hetmana koronnego , zaraz chorągiew husarska poczęła uciekać; druga za nią, trzecia za nią — wszystko wojsko w nogi i król, i hetmani, i wszyscy z wielką hańbą i pośmiewiskiem Niemców. Sromotnie uciekali milę wielką, aż się o cesarskie wojsko oparli. Wojewoda pomorski Denhoff — człowiek był ciężko tłusty — zginął; Siemianowski, porucznik, zginął; kompanijej naginęło, chorągwie, kopije, kotły precz porzucali. Pod królem już się był koń począł rozpierać, aleć go z obu boków łechtano płazami, żeć przecie wyniósł pana. I tak wiedeńskiej wiktoryjej niewypowiedzianą sławę zmazalibyśmy byli wiecznie czwartkowej ucieczki infamiją, gdyby był Pan Bóg nie pogłaskał jej znowu sobotnią, jeszcze większą niżeli pod Wiedniem, wiktoryją. Podobnośmy to byli podnieśli serce w pychę, słysząc owe blandientis fortunae ab ore populi słowa: „Salwatorze, zbawicielu nasz!” Podobnośmy z owym pysznym zwycięzcą pomyślili sobie: Quis est, qui de manibus meis eripere possit populum hunc? Położył trupem przed oczyma naszymi lalka tysięcy dobrej kawaleryjej, żebyśmy widzieli, że jako tych wałami leżących, tak i nasze w jego święte[j] zdrowie jest dyspozycyjej, żebyśmy widzieli, że nie wielkość ani moc wojska, ale niebieskie biją nieprzyjaciela [moce], żebyśmy widzieli, że nie rozum ani experientia nasz[a], ale ręka boska daje nad nieprzyjacielem i przynosi zwycięstwa. Wzięliśmy chłostę we czwartek, żałujmy za grzech i upokorzmy się Bogu w piątek, a znowuć Bóg nas podniesie i da się zemścić w sobotę, z psalmistą wierząc, że kogo dziś zafrasuje, to go jutro umiłuje. Pasza sylistryjski tedy, victo[r] triumphator, zwyciężywszy za wolą boską naszych i spędziwszy z pola, pozbierał z pobojowiska owe porzucane kopije, kotły, bębny, chorągwi wiele i więźniów, posłał to pod Budę seraskierowi opowiedając, że zniósł wojsko polskie wszystko; posłał potem i głowę wojewody pomorskiego, Denhoffa, twierdząc za pewne, że to jest głowa królewska, żeby ją cesarzowi zaraz odsyłano, i submitując się, że in triduo tak będzie i wojsku niemieckiemu, gdyż są, już prawie jak w saku. Seraskier ucieszył się tą wiktoryją, ad recognoscentiam owej głowy konwokował ludzi, którzy króla dobrze znali; różni różnie twierdzili. Posyła tedy seraskier wojsko, które przy sobie miał, w sukursie sylistryjskiemu paszy, winszując mu tego zwycięstwa, prosząc, żeby prosekwował zaczętą wiktoryją, informując go, jako sobie ma dalej postąpić. Mieli tedy most na Dunaju między Budą a Parkany; przeszło wojsko tureckie na tę stronę Dunaju, do paszy sylistryjskiego, w piątek. Już tedy miał potęgę większą niż przedtem, nadzieje pełen, że mu się i Niemcy już nie, oprą, ponieważ mu Pan Bóg tak poszczęścił. Nasz też król, lubo skonfundowany tym nieszczęściem, po staremu sobie dobrze tuszył mówiąc przed cesarskimi generałami, że będzie to inaczej. Pan Bóg też to na nas zesłał belli vicissitudinem. I tak obie stronie, cieszyły się nadzieją. W sobotę rano, to jest 9 [Octo]bris, poszło wojsko nasze pod nieprzyjaciela, niemiecka batalia za nimi w trop; przyszli pod Parkany i stanęli szykiem. Turcy też jako na miód wyszli w pole z swego obozu i zaraz, niewiele myśląc, najpierwej na te chorągwie skoczyli, które we czwartek poczęły uciekać; nuż się bić. Dopieroż insze ich hufce na insze też nasze pułki uderzyły Paszowie przywodzą, osobliwie ten to sylistryjski jako ogień wpada na szeregi. Zaweźmie się bitwa. Caesariani też już blisko następują, zamieszają nas [i] Turków, przerznęli ich na dwoje; Turcy w nogi, jedni do mostu, drudzy do fortece, do Parkanów. Cesarscy też pośpieszyli tamtym skrzydłem od pola; bjże dopiero jak swoich! Co uciekali pod fortecę, zmieścić się tam nie mogli, ale zaraz zatarasowali sobą bramy; a drudzy w Dunaj. To tak cięto, trup na trupa padał i zaraz za jednym zamachem i fortecę wzięto, z której lubo zrazu poczęto ognia dawać, ale potem i dano pokój nie wiedząc, do kogo strzelać, co się tak nasi pomieszali z Turkami. Owi tedy, co nie chcieli szable polskiej czekać na lądzie a uderzyli się w Dunaj, jedni tonęli, drudzy, napływawszy się, wracali się; nazad do lądu, dając się na dyskrecyją. Jeden z nich z podziwieniem do Strygonijej przepłynął, że jako nie może lepiej ryba pływać; ten koń, tak dobry pływacz, znowu się naszym dostał, jak Strygonium wzięto, i w wielkiej, powiedano, cenie chodził, jak to powiedają: co wilk ozi[o]nie, to go nie minie: Tamci zaś, co do mostu uciekali, jeszcze mizerniejszą ginęli śmiercią, bo w owym tumulcie u mostu sami się zabijali, ten tego, ten też tego uprzedzając, a tu z tyłu koszą, strzelają, po prostu zły strach. Jak się już tego nacisnęło na most, gmin wielki — owi znowu, co pospychani z mostu, kto primo instanti nie utonął, kożdy się przecie trzymał mostu — uczyniła się wielka mostowi violentia, że się rozerwał; dopieroż panowie Otomani pływać, dopieroż się topić. Owi też, co powyżej pod Parkany tonęli, napłynęło to z wodą, że się Dunaj tak zatkał owymi ludźmi i końmi tak bardzo, aż woda na łokieć i lepiej na brzegi wystąpiła. Parkany wzięto z armatą, lubo ich z Strygonijej bardzo broniono, potężnie z armaty strychując z tamtej strony, i kule przenosiły i raziły, drugie też w wodę pluskały. Tam, w Parkanach, kto we czwartek zgubił swoję chorągiew, kotły, zaraz to znalazł i wziął jako swoje, sine contradictione. JMości pana pasze sylistryjskiego. Nawet i więźniów żywcem wziętych tam zastano, bo kilku tylko posłał był seraskierowi przy głowie wojewody pomorskiego, a byli tak błaznowie, że niektórzy mówili, że to królewska głowa, bo też i podobnym był wojewoda pomorski kompozycyją królowi i tak zupełny, tłusty. Legło tedy owo mnóstwo ludzi. Którzy się mieli za zwycięzców we czwartek, ci w sobotę zwyciężeni; którzy we czwartek gonili, ci w sobotę uciekali; którzy we czwartek cudzej głowy siągali, swojej przed szablą polską w sobotę umknąć nie mogli; którzy chrześcijańskiej krwie z wielkim apetytem we czwartek pragnęli, swojej się w sobotę podostatkiem nasycili. A toż ze wszystkim dostatkiem wzięto paszów sześciu, zabito dwóch, żywcem wzięto paszę Alepu i paszę sylistryjskiego, najwyższego nad nimi aregimentarza. Cesarscy uprzedzili naszych do zrabowania ich obozu, bo nasi, prima fronte potykając się, już prosekwowali mszcząc się czwartkowej konfuzyjej i krwie braci swoich, już się nie oglądali na rabunki. Aleć i Niemcy nie tak się obrali jak pod Wiedniem, bo to tam byli ci ludzie, co spod Wiednia uciekli, już pod Wiedniem zostawili swoje pignora, co kto miał, chyba kto co stamtąd, spod Wiednia, wyprowadził w sepetach, to pod Parkany utracił, a przy tym i zdrowie. Jaka wszystkiemu rycerstwu niewymowna pociecha, kiedy Ociec łaskawy, pogroziwszy nam, znowu obejrzał się okiem miłosierdzia swego, redinitegrował in triduo narodu polskiego sławę, dał się zemścić do woli krwie braterskiej, usłał sowicie pola trupem otomańskim i bystre nurty, I bezbrodne Dunajowe głębokości! Nie nowina to Bogu mieć curam w protekcyjej Jego św. zostającego ludu. Jakie tam wdzięczne było spectaculum chrześcijaństwu nabić się do woli boskich i swoich głównych nieprzyjaciół, aż ręce ustawały, a przy tym i oczy udelektować zgubą a vindici manu Dei potłumionych, kiedy to ten się tego chwytał, ten tego topił, jedni długo pływali salwując się, drudzy zaś jako kamień do dna grąznęli, a zawoje jako stada kaczek pływały po Dunaju, kiedy ów hardy sylistryjski pasza od towarzysza nie bardzo poczesnego do hetmana za kark przyprowadzony, drugi, pasza Alepu, jako gołąb siwy temuż hetmanowi koronnemu, Jabłonowskiemu, przyprowadzony, swoję w niewolą zabraną opłakiwał sędziwość, kiedy tak wiele inszych i znacznych prezentowano królowi i hetmanom, kiedy leda luźny pachołek w szubie i zawoju tureckim na owych gładkich arabskich prezentuje się skoczkach; zgoła, dość szczęśliwości i wielkiej swej Bóg pokazał łaski, kiedy owę czwartkową konfuzyją tak znacznym zaraz in recenti nagrodził zwycięstwem. Niemcy zaś żywcem nic nie brali, ale zabijali crudelissime. Nawet i po śmierci z nimi cuda robili: włóczyli, pasy z nich darli, rzemień na potrzeby z tych pasów wykrącali; jak trzeciego dnia po bitwie, to już z trudnością było obaczyć Turczyna na pobojowisku z całymi plecami; nawet kiedy [który] z naszych nieostrożnie prowadził więźnia, a wjechał między Niemców, to mu go w rękach zabili. Synowiec mój, Stanisław Pasek, prowadzi[ł] Turczyna znacznego jakiegoś, bo strojno i na pięknym koniu siedział; już go dyzarmował, tylko tak konia pod nim za cugle prowadzi, aż przyjechał Niemiec i zrównawszy się z Turczynem, pchnął go szpadą. Turczyn tylko stęknął; synowiec się obejrzał, a on już tylko ziewa a z konia leci. A Niemiec kolnąwszy zaraz na stronę. Pocznie mu łajać: „A szołdro, taki synu! zabiłeś mi niewolnika, a godzi się to?” Niemiec się tylko śmieje a mówi: „Ja, Pan brat, Pan Polak dyja[bła] tego żywić?” On mu łaje, „żeś ty szelm, nie kawaler, już w rękach więźnia zabijać”. A Niemiec się tylko umyka a śmieje. Cóż czynić dalej? Bo Niemcy wielkie do Turków mają zajątrzenie ex ratione, że im tak wiela poodbierali państwa, prowincyj i fortec, a druga, że oni są a natura crudeles i nie umieją in victoria82 kawalerskiej obserwować kontynencyjej, a do tego, że ich we wszystkich okazyj ach, bijali Turcy i cale z nimi nigdzie szczęścia nie mieli; gdziekolwiek się porwali, to jak na nich wsiedli z szablami, to jako bydło rznęli. I w tej nawet okazyjej, kiedy przystępował wielki wezyr ad oppugnationem Wiednia, nigdzie mu się nie śmieli opponere offensive, póko jeszcze Polaków nie było, ale tylko zasłaniali się defensive przy fortecach. Kiedy już przeszedł wezyr przez wszystko państwo, cale nie dobywając szable, bo nie miał na kogo, posłał najpierwej Tatarów pod Wiedeń jako praecursores, którzy sami, bez Turków, przypadłszy na wojsko niemieckie tak na nich wsiedli rezolutnie, że kilka regimentów ognistych ledwie nie w pół wycięli; wszyscy Niemcy za mosty sromotnie ustąpili, mosty na Dunaju, kosztem pobudowane, samiż spalili liberum accessum do Wiednia nieprzyjacielowi zostawiwszy. Doznali panowie Niemcy w tych i inszych przedtem okazyjach, co to Tatar umie i jaka z nimi wajna. Co przedtem z mas urągali się et toties exprobrabant, że z narodem gołym, nie horężnym, z ludem do uciekania gotowym, z ludem takim wojujemy, których sto przed jedną rurą ucieka, aleć spróbowali, kiedy to ich ogniste rury szabli tatarskiej wytrzymać nie mogły; i wielka pusza za nic. Ja tak mówię, że nie tylko to kawaler, który wytrzyma impet pugna statarid, ale i tego nie trzeba lekce ważyć, który choć trochę placu ustąpi, a znowu wraca się i bije. Tamten, kiedy wygra, szczęśliwy — kiedy przegra, rzadko na zdrowie, ten zaś jako ptak i odleci, i nadleci. Fugiendo pugnat, fugiendo vincit. Wojowałem ja też z Tatarami, a przecie nigdy trupa tatarskiego na kupie tak wiele, jak Niemców, Moskwy i inszych narodów, po potrzebie nie widziałem; trzysta, czterysta Tatarów zabitych w kupie widzieć — wielka to wiktoryja, a inszych napatrzyło się jako drew na kupie. Bodaj przecie z Niemcem wojować! Zwycięży mię — nie goni mię; zwyciężę ja go — nie uciecze mi; a Tatar zaś — i uciekać mu źle, i gonić go rzecz uprzykrzona; a choć go i dogonisz, to się przy nim nie obłowisz. Ale wracam się do odbieżanej materyjej. Po tej tedy tak szczęśliwej wiktoryjej parkańskiej i wzięciu Strigonium poszło wojsko nasze ku granicy przez węgierską ziemię. Tam między góry wszedszy, wypadali z gór i lasów kurucy węgierscy i bardzo się naszym in tractu przeciwiali porywając i zabijając czeladź na czatach, i na tabory napadając pozostałe, i rabując, a w góry potem, kiedy źle, uciekając, mając po sobie wygodę a natura locorum. Nastąpiły potem słoty jesienne, koni siła nazdychało i narzucono także i wozów z ową wiedeńską zdobyczą; drudzy to wo[le]li palić niżeli tym bogacić rebelizantów węgierskich. Dosyć na tym że drudzy tak czynili: kiedy mu wóz uwiązł na przeprawie, to wyjąwszy namiot z woza, słuszny, turecki zdobyczny, to go posłał przed konie, żeby się prędzej z błota dobyły, i tak wóz wyprowadziwszy, owego namiotu w błoto wtretowanego odjechał, który wart był kilka tysięcy. Cyny, miedzi, santuków, burdziaków i różnych tureckich specyjałów, co tego nawyrzucano w błota, w rzeki, komu już konie ustawały! Bo chciał cesarz, żeby było wojsko nazad poszło do Polski prosto na Śląsk, wytchnąwszy w Morawie; ale samiśmy się naparli do Węgier, spodziewając się czegoś tam dokazać. Ale to trzeba było te rzeczy na całe lato począć, nie na zimę, a przy tym znać, że wola boża z naszą nie zgadzała, się intencyją; dlatego nam rzeczy nie poszły tak, jakośmy sobie życzyli. Jadąc jednak przez Węgry, wzięli nasi Lewczą i Seczyn, gdzie były tureckie praesidia. Kiedy postępowali pod ten Seczyn, trzeba było języka z miasta koniecznie; kazano Kozakom, żeby się starali, obiecawszy nadgrodę. Poszło ich kilka w sady, nikogo porwać nie mogli, bo ostrożni byli i nie wychodzili nic z miasta. Znajdują sposób taki: zasadzili się w sadach kilkanaście, a dwaj poszli pod miasto i przypatrując się chodzą coraz bliżej. Skoro tam w mieście zrozumiano, że ich może kula donieść, wyrychtowano tam do nich z hakownice czy z janczarki strzelono. Ów jeden, choć mu nic; uderzył się o ziemię, drugi począł go quidem trzeźwić, podnosić, a potem go i rozbierać z sukien. Widząc to Turcy i do owego dali ognia z kilku sztuk; on, rozebrawszy go, w nogi i nie obejrzał się, a jeszcze gołymi miejscami uciekał, żeby z miasta widziano, że ku obozowi idzie. Ów quidem zabity leży (ubrał się jasno, w suknią czerwoną); aż po małej chwili idzie Turczyn rozbierać go. Dochodząc do niego stanął, obejrzał się na wszystkie strony, pod drzewa podejrzał — nie widać nic; przymknie się do niego, spojrzy mu w oczy — a on oczy zawarł, zęby wyszczerzył — pocznie się już sposobić do owej nieborakowi atamanowi posługi (nie ubierał go, a rozbierać chce), przyklęknie, a guziki mu chce rozpinać; a Kozak go za kark. Krzyknie Turczyn; wezmą się z sobą. Tu miasto daleko i przez fosę ratować trudno, a tu Kozacy z zasadzki lecą; Turczyn się wydziera, rad by bardzo puścił Kozaka, a Kozak go nie chce. Przypadli, wzięli, przyprowadzili królowi. Jaka to piękna inwencyja i kunszt kozacki! Wyrozumiawszy król z języka, że przy nadziei bożej może być w rękach naszych pomieniony Seczyn czyli Syczyn, kazał do szturmu gotować się. Tam też przygotowano się dla gości dosyć porządnie, a skoro już przystępowały regimenty do szturmu, dawano ognia potentissime, Nastrzelano naszych i oficyjerów kilku znacznych postrzelono. Ale jak obaczyli Turcy, że to jak głodne muchy do oprawnego a tłustego cisną się wołu, że nic nie uważając na owo ich gęste strzelanie, oślep — jako mówią — idą do szturmu, poddali się prosząc o miłosierdzie; i dano im veniam. W tym szturmie ustrzelono nogę lewą odważnie stawającemu kawalerowi, Franciszkowi z Brzezia Lanckorońskiemu, staroście stobnickiemu; który przypadek tak skonfundował króla i hetmanów, że woleliby byli tej fortece nie mieć, nie znać i z daleka ,ją ominąć niżeli tak godnego i ojczyźnie potrzebnego pozbyć kawalera. Bardzo się tedy zawiodła zazdrosna fortuna chcąc ojczyznę naszę i tak potrzebnego spoliare syna! Łaska i protekcyja samego Boga nie dała jaj w tym tryumfować. Jest serce i fantazyja, co i przedtem, activitas i rezolucyja, jako i była; vigor” jest, ochota do usługi ojczyzny taka albo jeszcze lepsza; krótko mówiąc, uczynimy, co należy, zajedziemy, gdzie potrzeba; będziemy tam, gdzie i drudzy; nie wzdrygajmy się pokazać Tyriis in locis, Nie może tedy zła fortuna dobrych ojczyzny ukrzywdzić synów, których ręka boska w swojej łaskawej konserwuje protekcyjej, i owszem, chcąc zepsować, bardziej czasem naprawi-ć, kiedy dobrą sławę i nie umierającą nagali reputacyją. Takim ojczyzny synom aby nieba obfitych dodawały szczęśliwości, optandum mówiąc z poetą: Vivite fortes Fortiaque adversis opponite pectora rebus.