O Żydach i kwestii żydowskiej

[…] Zapytujesz pan o myśli, które powstały we mnie, gdy do cichego kąta mego wichry grudniowe przyniosły wieści o burzy warszawskiej. Szumiały one, szlochały, jęczały i przez długie, bezsenne noce obrazami krzywd i występków ludzkich ciemność nocną czyniły mi krwawą. Co myślałam wtedy? Dlaczego nie żądasz pan, abym opowiedziała: co czułam. Trzy wyrazy, a w głównych zarysach swych uczucia określonymi byłyby: ohyda, litość i żal. Ohyda przeciw antyspołecznym i antycywilizacyjnym czynom; niezmierna litość nad cierpiącymi; palący żal za owocem tyloletnich usiłowań szlachetnych i oświeconych umysłów, spadłym w rozpalony znowu płomień nienawiści. Trzy wyrazy określają uczucia w głównych ich zarysach. Inaczej z myślami. Trudno. Sprawa Żydów u nas zawikłaną jest, wielostronną, zjeżoną kolcami.

Lecz utrzymujesz pan, że prawić wciąż o uczuciach naszych byłoby rzeczą bezużyteczną. Objaśnić je należy jasno i energicznie, ale wnet po momencie obudzenia i zgnębienia na porządek dzienny wnieść rozwagę, badanie i czyn.

Dodajesz pan jeszcze, że w dziejach społeczeństw bywają momenty, w których ludziom obdarzonym jakąkolwiek zdolnością do publicznego przemawiania milczeć nie wolno; w których każdy czujący uderzenia serca swego i ruchy swej myśli stosować do siebie winien przysłowie starych Rzymian „człowiek cnotliwy człowiekiem prywatnym być nie może”.

Tak, po sto razy masz pan słuszność! Uczucie to, owa fala poety: „wierna i niewierna”, która statek społeczeństwa wtedy tylko ku szczęśliwym niesie brzegom, gdy gruntem jej są jasne pojęcia, a regulatorami rozwaga i wiedza. Tak, bywają momenty, w których każdy, kto kiedykolwiek jeden choćby krok uczynił na drodze spraw publicznych, prawie pod karą straty czci winien ukazać się pośród tej drogi z przyłbicą podniesioną, ż tarczą opuszczoną, ze szczerym i śmiałym słowem na ustach.

Śmiałość! Wobec wszelkich możliwych pocisków jest ona łatwą i ktokolwiek jej nie posiada, w rachunku społecznym znaczy zero. Ale sumienny i oświecony pisarz skłonnym jest do nieśmiałości innej. Niedostatki wiedzy własnej i ważność zagadnienia przejmują go niepokojem. Pragnie on wniknąć w samą rdzeń rzeczy, obejrzeć wszystkie składowe jej części, posiąść o niej morze wiadomości, zstąpić z nią w przepaści rozmyślań.

Lekkomyślne przystępowanie do publicznej sprawy i czynności poczytuje on za niedorzeczność i grzech; dlatego wtedy nawet, gdy wie już wiele, milczy jeszcze i wobec ludzkich sądów żadnej trwogi nie czując lęka się sumienia i rozumu własnego.

Jednak dziś, mniemam, że mówić mam prawo i powinnam. Wiele bardzo czytałam o Żydach, spostrzeżenia nad nimi czyniłam pilne, pisałam o nich trochę. Pisanie zaś-każdy piszący wie o tym -w sposób szczególny rozwidnia widnokręgi dokoła opisywanego przedmiotu. Refleksja, intuicja, analiza w ruch wprawione rozwijają w głowie piszącego kłębek Ariadny, tak że mniemając zrazu, iżz progu tylko zajrzy w ciemne wnętrze labiryntu, z zachwyceniem spostrzega, jak coraz dalej postępuje w głębie jego i jak mu tam jasno.

Od dawna już dość mi jasno było w tej zawikłanej, wielostronnej, kolcami zjeżonej kwestii żydowskiej. Myśli o niej nie przyszły mi z podmuchami burzy, nie wywołała ich ta wielka, okropna niespodzianka, która wielu obojętnym dotąd myśleć o niej rozkaże. Gromadziłam je od dawna. Dziś, gdy mówienia do przyszłości dalekiej odkładać nie wolno, wypowiem je bez nowych przygotowań i studiów, w formie luźnych i krótkich uwag nad przedmiotem badanym stale i długo. Nie wyczerpią one zagadnienia ani wykreślą wszystkich dróg, którymi ono ku rozwiązaniu swemu postępować powinno – lecz będą wolnym głosem obywatelskim, składającym dowód miłości dla kraju i szacunku dla spraw jego przez otwarte i śmiałe mówienie mu prawdy. Przejęci wstrętem ku haniebnym a zawsze szkodliwym czynom gwałtu i prześladowania, co i jak wobec warunków żywota naszego czynić mamy? Rzecz prosta: szukać sposobów usunięcia utrudnień i niebezpieczeństw na drodze pokojowej, z pomocą rozumu, dobrej woli, moralnych, umysłowych i gospodarskich ulepszeń. We względzie kwestii żydowskiej sposobów tych szukamy od dość dawna, a od lat kilkunastu bardzo nawet gorliwie, lecz szukanie nasze posiada jedną, kapitalną wadę; mianowicie: bardzo niedokładnie znamy przedmiot ten, na którym odbywać mamy praktykę wynajdowanych przez nas teorii. Powiadamy: oświecać, poprawiać, przyswajać, jednać się – a wiedza nasza o tych, którzy mają być przez nas oświeceni, poprawiani, przyswajani i jednani z wielu względów nazwać się może dziecinną. Co my wiemy o Żydach? Z jakich punktów widzenia zapatrujemy się na nich? Na jakich podstawach opieramy sądy nasze o nich? Pytania te zmuszają usta do uśmiechu, bo przywołują do pamięci setki, tysiące twierdzeń i sądów wydawanych o Żydach, a które zdają się ubiegać ze sobą o pierwszeństwo w dziedzinie dzieciństw i płytkości ludzkich. Szachraj, wyzyskiwacz, fanatyk, gdy do masy ciemnych i biednych należy, pyszałek, arogant, samochwalca, gdy się wzbogaci, oto kim i jakim jest Żyd według wyobrażeń powszechnie u nas utrwalonych. Jak to! i nic więcej? Nie poszukujemyż w tej grupie społecznej, złożonej przecież z ludzi, żadnych już cech i właściwości innych? A spostrzegając cechy wymienione powyżej nie zapytujemy siebie: skąd się one wzięły? Jakich czynników dziejowych i spółczesnych są one wytworami? Czy istotnie w chwili tworzenia Żydów natura była wielką kapryśnicą i jedno plemię to napiętnowała plamami, od których wolne są wszystkie plemiona inne? Nie poszukujemy niczego i nie zapytujemy o nic. Postępujemy w tym względzie gorzej od najlichszego powieściopisarza, który wie dobrze, iż nie wolno mu pokrywać papieru plamami sadzy. Od utworu wyobraźni wymagamy, aby człowiek był w nim tym, czym jest w naturze: istotą skombinowaną i różnostronną, tłumaczoną wpływami świata i życia, uprzedzającymi nieraz o wiele moment jego narodzin. W rzeczywistości zaś godzimy się z wyobrażeniem, że w księdze ludzkości, a specjalnie na karcie naszego kraju natura wymalowała wielką plamę sadzy.

Poważam się twierdzić, że wyłączając nieliczną grupę istotnie śmiałych pisarzy i obywateli, sądy nasze o Żydach są płytkie, źle motywowane i nieoświecone, że wpływają na nie nie tylko pobudki natury uczuciowej, ale uprzedzenie, przesądy i zabobony, poczerpnięte wprost ze skarbnicy średniowiecznych baśni.

Jednak wydaje mi się, że pragnąc przedmiotowi jakiemuś nadać pożądane kształty i barwy, należy koniecznie zacząć od dokładnego, bezstronnego, obiektywnego zbadania tego przedmiotu. Inaczej postępując narażamy się na omyłki niechybne, marnujące pracę naszą i gubiące sprawę. Dlatego przed przystąpieniem do rozważania kwestii żydowskiej i sposobów, jakimi obie strony, to jest Żydzi i chrześcijanie, rozwiązywać ją powinni, popatrzmy chwilę na samych Żydów, na przywary ich i zalety, a popatrzmy bez tych ciemnych okularów, którymi różnice rasy i wyznania, i wiekowe przywyknienia okrywają oczy nasze, ilekroć je ku nim zwracamy. Zdjąwszy ciemne okulary z oczu, zdejmijmy jeszcze z czaszek naszych ściskającą je obręcz komunału, tego najstraszniejszego wroga samodzielnej myśli.

Sądy ogółu naszego o Żydach są zazwyczaj całkowicie pozbawione punktu widzenia porównawczego. Nie podobna wyprowadzić słusznych wniosków o jakimkolwiek zjawisku bez zestawienia go z mnóstwem zjawisk tejże samej lub pokrewnej mu natury. Ażeby zdobyć jasne wyobrażenia o przywarach Żydów, trzeba koniecznie zestawić ich i porównać z plemionami innymi. Zestawienie takie przekonać nas dopiero może, czy przywary te są wyłącznie i tylko żydowskie, czy też może ogólnoludzkie, czy źródło ich spoczywa we właściwościach plemiennych Żydów albo też może w psychicznej naturze człowieka w ogóle.

Pierwszą z kolei i najpowszechniej wyrzucaną Żydom przywarą jest nieuczciwość, tak w handlu, jak we wszelkich interesowych stosunkach, nieuczciwość nosząca trywialną, lecz ogólnie przyjętą nazwę szachrajstwa. Tytuł szachraj a i nazwa Żyda tak zrosły się ze sobą, że rozłączyć ich już nie podobna. Istotnie, Żydzi handlujący i w ogóle trudniący się jakimikolwiek pieniężnymi sprawami bardzo skłonni są do wyciągania z czynności swych, na sposób różny, zysków nieprawnych. Dopełniają oni czynności tych nieuczciwych w sumie bardzo znacznej. Jest to prawda, której ani chrześcijanin upominający się o sprawiedliwość dla nich, ani wyszły z ich łona ucywilizowany członek społeczeństwa zaprzeczać nie będzie. Lecz nie idzie nam o to, aby dowieść, że Żydzi w większości wypadków bywają w stosunkach interesowych nieuczciwymi, bo to rzecz jasna i której nikt nie zaprzecza. Idzie nam o dowiedzenie się, czy tylko i wyłącznie Żydzi odznaczają się ujemną cechą tą albo też może w tych samych warunkach zajęć i położenia odnaleźć ją będziemy mogli w plemionach innych? Zwracając się przede wszystkim do społeczeństwa naszego, mimochodem tylko wspomnę o grubych, krzyczących nieuczciwościach, popełnianych przez chrześcijan warstw towarzyskich wyższych, popełnianych bardzo licznie, lecz że tak wyrażę się, pomimo woli: przez lekkomyślne marnowanie mienia i wynikającą zeń niemożność dopełnienia przyjętych zobowiązań. Mimochodem tylko wspomnę o częstych bankructwach fortun wielkich i średnich spowodowanych po razy sto marnotrawstwem i życiem nad możność, a pozostawiającym w rozpaczy gromady wierzycieli, otrzymujących z mienia swego połowę, czwartą część, a nierzadko nie otrzymujących nic wcale. Gdyby kto dla tej formy nieuczciwości gnieżdżącej się w chrześcijańskiej części społeczeństwa naszego dowodów pragnął, niech postara się o zgromadzenie dokumentów o tak nazwanych konkursach, w tych prowincjach kraju naszego, w których istnieją odpowiednie ustawy prawne. Prawnicy zrozumieją dobrze, o czym mówię. W Królestwie Polskim na straży przeciw tej formie nieuczciwości interesowej stoi ustawa hipoteczna. Czy zupełnie jednak usuwa ją ona? I czy tam nie widać już nigdy gromad ludzkich, załamujących ręce nad gruzami fortun zasypującymi mienie ich, marnotrawnie zużyte przez tych, w czyje ręce złożyło je ich zaufanie? Niech odpowiedzą na to prawnicy. Niechaj prawnicy, lekarze, kupcy, wszyscy słowem ludzie, z szeroką publicznością do czynienia mający, szczerze odpowiedzą na zapytania: ile razy w życiu nie zapłacono im za pracę ich wedle słowa i honoru? Ile razy nie dotrzymano zawartej z nimi umowy, chybiono im terminu? Ile razy przepraszani byli za nierzetelność, unikani dlatego, że stali się wierzycielami, nazwani wyzyskiwaczami, dlatego że praca ich wyzyskaną została. Jeżeli gdzie, to u nas w sferach towarzyskich wyższych niedostatek cnót prostych, cnót elementarnych i zarazem podstawowych, takich jak szacunek dla cudzego mienia a własnego słowa — głęboko czuć się daje. Ale to jest inny gatunek nieuczciwości. Jeżeli nie mylę się, w nomenklaturze prawnej nosiłby on nazwę przestępstwa bez uprzedniego zamiaru. Jakkolwiek wątpię, czy najciemniejszy z żydowskich przekupniów rozpoczyna karierę z powziętym z góry i jasno określonym postanowieniem zostania szachrajem, jednak twierdzęna pewno, że nikt z chrześcijan, do wyższych sfer towarzyskich należący, postanowienia tego nie czyni. Nieuczciwość przychodzi tu za orszakiem przywar innych. Niby konieczne następstwo za przyczynami swymi ciągnie się ona za marnotrawstwem, miłością dla zbytku i blasku, wadliwym ustrojem towarzyskiego życia. Pacjent poddaje sięjej zrazu opornie, z większym lub mniejszym wstrętem, potem przywyka, zdobywa to, co Francuzi nazywają la science de l’expedient i stawszy się nieuczciwym pomimo woli, w większości wypadków jest takim bezwiednie. Od poznania samego siebie ze strony tej bronią go: tarcza herbowa, ukłony gości powstających od stołu jego, nade wszystko zaś to przekonanie, że szachrajem może być tylko istota odziana w chałat i mówiąca obrzydliwym szwargotem, nigdy zaś człowiek używający w konwersacji pięknej francuszczyzny i noszący frak. Ci pomimo woli i bezwiedni oszuści tworzą w obszernym królestwie nieuczciwości kategorię specjalną, przez specjalne przyczyny wytworzoną. Ale czy ktokolwiek bezstronny śmiałby klasęhandlujących chrześcijan u nas przedstawiać do ryczałtowej kanonizacji, na mocy ogólnej i niepokalanej jej uczciwości? Mniemam, że każdy, kto by zamierzał uczynić to, powstrzymanym by został przypomnieniem niejednego doświadczenia własnego, w którym handlarz czy przemysłowiec chrześcijanin więcej okazał dbałości o zysk swej sakiewki niż o czystość swojego sumienia. Statystyka tego rodzaju postępków trudna z natury swej, niemożliwą prawie jest tu, gdzie w ogóle statystyczne obliczenia jakiekolwiek nie istnieją, lecz są fakty, rzucające na sprawę tę obfite światło. Ze zgromadzonych z lat dziesięciu dzienników wyciąć można by duży wiąz szpalt, napełnionych wyrzekaniami przeciw nieakuratności, niedbalstwu, zdzierstwu rzemieślników chrześcijan. Jeden z kronikarzy warszawskich przed dziesiątkiem lat przez kilka miesięcy zanudzał na śmierć prowincjonalnych czytelników wyrzekaniami na piekarzy miejscowych, których wyroby malały, malały, malały. Po wiele razy prasa wyrzucała fabrykantom i rzemieślnikom chrześcijanom, że produkcje ich nie zdobywają sobie w Cesarstwie popytu takiego, jaki by posiadać mogły, gdyby wykonywaniem i dostarczeniem ich trudniły się ręce uczciwe i sumienia rzetelne. Kobiet kochających się w piękności stroju zapytać należy o uczciwość procederów, panujących w większych i mniejszych magazynach i pracowniach ubiorów damskich. W miastach litewskich, gdzie na 20 sklepów kolonialnych żydowskich przypada jeden utrzymywany przez chrześcijanina, niektórzy kupcy chrześcijanie w każdą sobotę podwyższają ceny towarów, czyli raz na tydzień obciążają kundmanów swych daniną wynikającą z jednodniowych, periodycznie przypadających monopolów. Faktów podobnych powyższym każdy człowiek dobrej wiary w pamięci i w otoczeniu swym znajdzie mnóstwo. Nie twierdzę przez to, że w przemyśle chrześcijańskim nie ma firm i sumień czystych, przypomnieć tylko chcę, że są w nim nieczyste, że tedy nieczystość sumienia w przemyśle i handlu nie jest monopolem przemysłowców i handlarzy żydowskich. Że natura monopolem tym Żydów nie obdarzyła, świadczą o tym stosunki i że się tak wyrazić można, przyzwyczajenia rządzące sferami przemysłowymi w krajach innych. Ż większą daleko łatwością pisarz polski dowiedzieć się może dokładnie i szczegółowo o wszystkim, co dzieje się w krajach innych, niż o tym, co tyczy się kraju jego. Przyczyny tego różne, lecz jedną z nich jest najpewniej ta, że u nas ktokolwiek ku ciemnym stronom społeczeństwa wskazujący palec skierować śmie, podlega zarzutowi plamienia własnego gniazda. W Anglii, w kraju słynnym z dumy narodowej, dość zresztą usprawiedliwionej, ten, kto tak czyni, nie uchodzi znać za złego ptaka, skoro Herbert Spencer po napisaniu studium o klasach handlujących angielskich nic z powagi swej i dobrej się może dziecinną. Co my wiemy o Żydach? Z jakich punktów widzenia zapatrujemy się na nich? Na jakich podstawach opieramy sądy nasze o nich? Pytania te zmuszają usta do uśmiechu, bo przywołują do pamięci setki, tysiące twierdzeń i sądów wydawanych o Żydach, a które zdają się ubiegać ze sobą o pierwszeństwo w dziedzinie dzieciństw i płytkości ludzkich. Szachraj, wyzyskiwacz, fanatyk, gdy do masy ciemnych i biednych należy, pyszałek, arogant, samochwalca, gdy się wzbogaci, oto kim i jakim jest Żyd według wyobrażeń powszechnie u nas utrwalonych. Jak to! i nic więcej? Nie poszukujemyż w tej grupie społecznej, złożonej przecież z ludzi, żadnych już cech i właściwości innych? A spostrzegając cechy wymienione powyżej nie zapytujemy siebie: skąd się one wzięły? Jakich czynników dziejowych i spółczesnych są one wytworami? Czy istotnie w chwili tworzenia Żydów natura była wielką kapryśnicą i jedno plemię to napiętnowała plamami, od których wolne są wszystkie plemiona inne? Nie poszukujemy niczego i nie zapytujemy o nic. Postępujemy w tym względzie gorzej od najlichszego powieściopisarza, który wie dobrze, iż nie wolno mu pokrywać papieru plamami sadzy. Od utworu wyobraźni wymagamy, aby człowiek był w nim tym, czym jest w naturze: istotą skombinowaną i różnostronną, tłumaczoną wpływami świata i życia, uprzedzającymi nieraz o wiele moment jego narodzin. W rzeczywistości zaś godzimy się z wyobrażeniem, że w księdze ludzkości, a specjalnie na karcie naszego kraju natura wymalowała wielką plamę sadzy.

Poważam się twierdzić, że wyłączając nieliczną grupę istotnie śmiałych pisarzy i obywateli, sądy nasze o Żydach są płytkie, źle motywowane i nieoświecone, że wpływają na nie nie tylko pobudki natury uczuciowej, ale uprzedzenie, przesądy i zabobony, poczerpnięte wprost ze skarbnicy średniowiecznych baśni.

Jednak wydaje mi się, że pragnąc przedmiotowi jakiemuś nadać pożądane kształty i barwy, należy koniecznie zacząć od dokładnego, bezstronnego, obiektywnego zbadania tego przedmiotu. Inaczej postępując narażamy się na omyłki niechybne, marnujące pracę naszą i gubiące sprawę. Dlatego przed przystąpieniem do rozważania kwestii żydowskiej i sposobów, jakimi obie strony, to jest Żydzi i chrześcijanie, rozwiązywać ją powinni, popatrzmy chwilę na samych Żydów, na przywary ich i zalety, a popatrzmy bez tych ciemnych okularów, którymi różnice rasy i wyznania, i wiekowe przywyknienia okrywają oczy nasze, ilekroć je ku nim zwracamy. Zdjąwszy ciemne okulary z oczu, zdejmijmy jeszcze z czaszek naszych ściskającą je obręcz komunału, tego najstraszniejszego wroga samodzielnej myśli.

Sądy ogółu naszego o Żydach są zazwyczaj całkowicie pozbawione punktu widzenia porównawczego. Nie podobna wyprowadzić słusznych wniosków o jakimkolwiek zjawisku bez zestawienia go z mnóstwem zjawisk tejże samej lub pokrewnej mu natury. Ażeby zdobyć jasne wyobrażenia o przywarach Żydów, trzeba koniecznie zestawić ich i porównać z plemionami innymi. Zestawienie takie przekonać nas dopiero może, czy przywary te są wyłącznie i tylko żydowskie, czy też może ogólnoludzkie, czy źródło ich spoczywa we właściwościach plemiennych Żydów albo też może w psychicznej naturze człowieka w ogóle.

Pierwszą z kolei i najpowszechniej wyrzucaną Żydom przywarą jest nieuczciwość, tak w handlu, jak we wszelkich interesowych stosunkach, nieuczciwość nosząca trywialną, lecz ogólnie przyjętą nazwę szachrajstwa. Tytuł szachraja i nazwa Żyda tak zrosły się ze sobą, że rozłączyć ich już nie podobna. Istotnie, Żydzi handlujący i w ogóle trudniący się jakimikolwiek pieniężnymi sprawami bardzo skłonni są do wyciągania z czynności swych, na sposób różny, zysków nieprawnych. Dopełniają oni czynności tych nieuczciwych w sumie bardzo znacznej. Jest to prawda, której ani chrześcijanin upominający się o sprawiedliwość dla nich, ani wyszły z ich łona ucywilizowany członek społeczeństwa zaprzeczać nie będzie. Lecz nie idzie nam o to, aby dowieść, że Żydzi w większości wypadków bywają w stosunkach interesowych nieuczciwymi, bo to rzecz jasna i której nikt nie zaprzecza. Idzie nam o dowiedzenie się, czy tylko i wyłącznie Żydzi odznaczają się ujemną cechą tą albo też może w tych samych warunkach zajęć i położenia odnaleźć ją będziemy mogli w plemionach innych? Zwracając się przede wszystkim do społeczeństwa naszego, mimochodem tylko wspomnę o grubych, krzyczących nieuczciwościach, popełnianych przez chrześcijan warstw towarzyskich wyższych, popełnianych bardzo licznie, lecz że tak wyrażę się, pomimo woli: przez lekkomyślne marnowanie mienia i wynikającą zeń niemożność dopełnienia przyjętych zobowiązań. Mimochodem tylko wspomnę o częstych bankructwach fortun wielkich i średnich spowodowanych po razy sto marnotrawstwem i życiem nad możność, a pozostawiającym w rozpaczy gromady wierzycieli, otrzymujących z mienia swego połowę, czwartą część, a nierzadko nie otrzymujących nic wcale. Gdyby kto dla tej formy nieuczciwości gnieżdżącej się w chrześcijańskiej części społeczeństwa naszego dowodów pragnął, niech postara sięo zgromadzenie dokumentów o tak nazwanych konkursach, w tych prowincjach kraju naszego, w których istnieją odpowiednie ustawy prawne. Prawnicy zrozumieją dobrze, o czym mówią. W Królestwie Polskim na straży przeciw tej formie nieuczciwości interesowej stoi ustawa hipoteczna. Czy zupełnie jednak usuwa ją ona? I czy tam nie widać już nigdy gromad ludzkich, załamujących ręce nad gruzami fortun zasypującymi mienie ich, marnotrawnie zużyte przez tych, w czyje ręce złożyło je ich zaufanie? Niech odpowiedzą na to prawnicy. Niechaj prawnicy, lekarze, kupcy, wszyscy słowem ludzie, z szeroką publicznością do czynienia mający, szczerze odpowiedzą na zapytania: ile razy w życiu nie zapłacono im za pracę ich wedle słowa i honoru? Ile razy nie dotrzymano zawartej z nimi umowy, chybiono im terminu? Ile razy przepraszani byli za nierzetelność, unikami dlatego, że stali się wierzycielami, nazwani wyzyskiwaczami, dlatego że praca ich wyzyskaną została. Jeżeli gdzie, to u nas w sferach towarzyskich wyższych niedostatek cnót prostych, cnót elementarnych i zarazem podstawowych, takich jak szacunek dla cudzego mienia a własnego słowa — głęboko czuć się daje. Ale to jest inny gatunek nieuczciwości. Jeżeli nie mylę się, w nomenklaturze prawnej nosiłby on nazwę przestępstwa bez uprzedniego zamiaru. Jakkolwiek wątpię, czy najciemniejszy z żydowskich przekupniów rozpoczyna karieręz powziętym z góry i jasno określonym postanowieniem zostania szachrajem, jednak twierdzę na pewno, że nikt z chrześcijan, do wyższych sfer towarzyskich należący, postanowienia tego nie czyni. Nieuczciwość przychodzi tu za orszakiem przywar innych. Niby konieczne następstwo za przyczynami swymi ciągnie się ona za marnotrawstwem, miłością dla zbytku i blasku, wadliwym ustrojem towarzyskiego życia. Pacjent poddaje się jej zrazu opornie, z większym lub mniejszym wstrętem, potem przywyka, zdobywa to, co Francuzi nazywają la science de l’expedient i stawszy się nieuczciwym pomimo woli, w większości wypadków jest takim bezwiednie. Od poznania samego siebie ze strony tej bronią go: tarcza herbowa, ukłony gości powstających od stołu jego, nade wszystko zaś to przekonanie, że szachrajem może być tylko istota odziana w chałat i mówiąca obrzydliwym szwargotem, nigdy zaś człowiek używający w konwersacji pięknej francuszczyzny i noszący frak. Ci pomimo woli i bezwiedni oszuści tworzą w obszernym królestwie nieuczciwości kategorię specjalną, przez specjalne przyczyny wytworzoną. Ale czy ktokolwiek bezstronny śmiałby klasę handlujących chrześcijan u nas przedstawiać do ryczałtowej kanonizacji, na mocy ogólnej i niepokalanej jej uczciwości? Mniemam, że każdy, kto by zamierzał uczynić to, powstrzymanym by został przypomnieniem niejednego doświadczenia własnego, w którym handlarz czy przemysłowiec chrześcijanin więcej okazał dbałości o zysk swej sakiewki niż o czystość swojego sumienia. Statystyka tego rodzaju postępków trudna z natury swej, niemożliwą prawie jest tu, gdzie w ogóle statystyczne obliczenia jakiekolwiek nie istnieją, lecz są fakty, rzucające na sprawę tę obfite światło. Ze zgromadzonych z lat dziesięciu dzienników wyciąć można by duży wiąz szpalt, napełnionych wyrzekaniami przeciw nieakuratności, niedbalstwu, zdzierstwu rzemieślników chrześcijan. Jeden z kronikarzy warszawskich przed dziesiątkiem lat przez kilka miesięcy zanudzał na śmierć prowincjonalnych czytelników wyrze kaniami na piekarzy miejscowych, których wyroby malały, malały, malały. Po wiele razy prasa wyrzucała fabrykantom i rzemieślnikom chrześcijanom, że produkcje ich nie zdobywają sobie w Cesarstwie popytu takiego, jaki by posiadać mogły, gdyby wykonywaniem i dostarczeniem ich trudniły się ręce uczciwe i sumienia rzetelne. Kobiet kochających się w piękności stroju zapytać należy o uczciwość procederów, panujących w większych i mniejszych magazynach i pracowniach ubiorów damskich. W miastach litewskich, gdzie na 20 sklepów kolonialnych żydowskich przypada jeden utrzymywany przez chrześcijanina, niektórzy kupcy chrześcijanie w każdą sobotę podwyższają ceny towarów, czyli raz na tydzień obciążają kundmanów swych daniną wynikającą z jednodniowych, periodycznie przypadających monopolów. Faktów podobnych powyższym każdy człowiek dobrej wiary w pamięci i w otoczeniu swym znajdzie mnóstwo. Nie twierdzę przez to, że w przemyśle chrześcijańskim nie ma firm i sumień czystych, przypomnieć tylko chcę, że są w nim nieczyste, że tedy nieczystość sumienia w przemyśle i handlu nie jest monopolem przemysłowców i handlarzy żydowskich. Że natura monopolem tym Żydów nie obdarzyła, świadczą o tym stosunki i że się tak wyrazić można, przyzwyczajenia rządzące sferami przemysłowymi w krajach innych. Z większą daleko łatwością pisarz polski dowiedzieć się może dokładnie i szczegółowo o wszystkim, co dzieje się w krajach innych, niż o tym, co tyczy się kraju jego. Przyczyny tego różne, lecz jedną z nich jest najpewniej ta, że u nas ktokolwiek ku ciemnym stronom społeczeństwa wskazujący palec skierować śmie, podlega zarzutowi plamienia własnego gniazda. W Anglii, w kraju słynnym z dumy narodowej, dość zresztą usprawiedliwionej, ten, kto tak czyni, nie uchodzi znaćza złego ptaka, skoro Herbert Spencer po napisaniu studium o klasach handlujących angielskich nic z powagi swej i dobrej sławy nie utracił. Nikt nigdy nie słyszał, aby poczytywano go za złego Anglika; jednak pędzel, którym malował on tę grupę rodaków swych, umoczonym był nie w miodzie pochlebstwa, lecz w zdrowym, a gorzkim piołunie prawdy. Dla nas obraz ten bardzo nauczającym być może. Szkoda wielka, że imię myśliciela angielskiego dla znacznej części czytającej publiczności naszej jednoznacznym jest z imieniem Belzebuba. Szkoda, że inna jeszcze część tej publiczności imię to wziąść może za nazwę przedpotopowego zwierzęcia. Gdyby nie święty lęk przed nauką i przedstawicielami jej z jednej strony, a z drugiej gdyby nie gruba niewiedza, w której święty ów lęk nas utrzymuje, ogół nasz znałby studium Spencera i posiadłby już te wnioski, które mnie z przeczytania go wkorzyści przypadły.

Na obszerne streszczenie pracy tej miejsca tu nie mam. Wystarczą twierdzenia, fakty i cyfry główne. «Błędnie wyobrażają sobie niektórzy — pisze Spencer — jakoby w świecie handlującym tylko niższe klasy dopuszczały się oszustw, wyższe są także w znacznej części godnymi nagany… Nieprawne praktyki wszelkiego rodzaju i pod wszelkimi formami, od drobnego oszustwa aż do istotnych kradzieży, ciężą na wyższych zarówno, jak na niższych sferach naszego handlu. Oszukańcze niezliczone kłamstwa w czynach i słowach, podstępy długo przygotowywane, oto co spotykamy wszędzie. Spomiędzy postępków tych niektóre wyniesionymi są do stopnia instytucji, niby noszącej nazwę „Zwyczaje handlowe” i co więcej znajdują jako takie gorliwych obrońców… Najprzód przekupstwo i ajenci sklepów hurtownych otrzymują od fabrykantów i dają z kolei kupcom detalicznym łapówki pod różnymi postaciami: gotówki pieniężnej, biletów bankowych, dobrych obiadów, prowizji śpiżarniowych, koszów win, klejnotów itp. A system ten zdobywania względów ajentów firm wielkich przez fabrykantów i drobnego kupiectwa przez tychże ajentów za pomocą łapówek jest tak rozpowszechnionym, że prawie powszechnym.

Następnie: oszustwo. Wiadomym jest, że zmysły wzroku i dotyku wskutek doświadczenia pewnego szeregu umiejętnie uszeregowanych wrażeń stają się na chwilę niezdolnymi do jasnego oceniania przedmiotów. Proceder ten zaciemnienia i znieczulania zmysłów osób kupujących wybornie znanym jest subiektom sklepowym i bardzo zręcznie przez nich wyzyskiwanym. W sklepach bławatnych zwyczajem jest ogólnym rozwijać przed oczami kupującego sztuki materii w takiej kolei, aby wzrok jego zbłąkać i znieczulić na doświadczane wrażenia. W składach win i korzeni podają oni do kosztowania takie produkty, które czynią podniebienie mniej czułym na wadliwość przedstawianych później. I tak we wszystkim. A wynikiem procederu tego jest sprzedawanie złych gatunków za dobre.

Następnie: kłamstwo. Obowiązkiem sprzedającego jest twierdzić przed kupującym wszystko, co tylko skłonić go może do nabycia towaru. W kupiectwie angielskim istnieje przysłowie: „Głupiec tylko, sprzedaje to, czego kupujący żąda”. Kupcy usuwanie z posad subiektów swych motywują słowami: „Kłamiąc, nie masz miny człowieka przekonanego”.

Następnie i oszukaństwa na wielką skalę, systematycznie i w porozumieniu fabrykantów z kupcami dokonywane. Przedmioty kupowane na sztuki, wiązki, pudełka i w tym podobnych zbiorowych postaciach, utrudniających natychmiastowe sprawdzenie liczby i miary, przedstawiają zawsze deficyt na niekorzyść kupującego. Sztuki materii, nominalnie posiadające 36 jardów długości, posiadają jej realnie tylko 31. Motki nici albo bawełny nominalnie długich na jardów 12, przedstawiają realną długość rozmaitą, od 8 do 5 jardów i jeszcze mniej. Tasiemki ze znakiem 9 nitek szerokości mają ich siedem, ze znakiem 7 pięć. Frędzle sprzedawane na kartonie, szerokie są na dwa cale u końca widzialnego, a zwężają się dalej do jednego cala i mniej. Oto wyznanie jednego z fabrykantów: „Firmy handlowe zamawiają u mnie sztuki wstążek 15 jardowe, z zaleceniem, aby na etykietach znajdowała się cyfra jardów 18. Jeżeli odmówię sfałszowania etykiety, wstążki moje będą mi zwrócone. Najwyższym ustępstwem, jakie od firm handlowych we względzie tym wyjednać mógłbym, jest wysyłanie towaru bez etykiet”.

Fabrykanci i handlarze na wielką skalę najniemiłosłerniej wyzyskują i gnębią współzawodników uboższych i słabszych, Potężny handlarz materiami jedwabnymi z cyniczną otwartością opowiadając o wielkiej liczbie zgubionych przez siebie firm drobniejszych dodaje: „można ich przez czas jakiś zostawiać przy życiu tak, jak to kot czyni z myszą, ale sami oni są pewni tego, że ostatecznie zjedzonymi zostaną”.

Opis oszustw dokonywających się w fabrykacji jednych tylko wyrobów jedwabnych zajmuje kilka dużych stronic. Kilka innych zawiera wyszczególnienie procederów nieprawnych w fabrykacji i sprzedaży cukru, świec, tanich tkanin itp. Gdzie indziej jeszcze znajdujemy wiadomości o tym, że fabrykanci przez przekupionych ajentów wykradają sobie wzajem wzory obić i materii, że w terminologii przemysłowej istnieje wyrażenie: „konające końce”, które oznacza, że tkanina mająca kilka zwierzchnich jardów starannie wykonanych dalej staje się coraz rzadszą i węższą, tak, że z początkowej szerokości np. 108 cali zbiega do 80 itd.

Wszystkie powyżej przytoczone fakty są tylko prostymi wzorkami ogólnego stanu rzeczy, którego dokładny opis potrzebowałby najmniej grubego tomu.

A jest to stan rzeczy tak dalece ogólny, że ze wszystkich stron sprawę tę rozpatrując przyszłam do przekonania, iż każdy wstępujący w przemysł i handel ma do wyboru dwie rzeczy: albo stosować się do procederów powszechnie używanych, albo opuścić zawód.

Pierwszy, konieczny wniosek z obrazu tego: nie sami tylko Żydzi skłonni są do popełniania w przemyśle i handlu nieuczciwości wszelakich. Mniej więcej oświecony czytelnik wie dobrze, iż w Anglii Żydzi w ogóle i Żydzi handlujący w szczególności przedstawiają względnie do potomków anglosaksońskiej rasy procent tak drobny, że wspominać o nim nie warto. W dodatku i ten procent jeszcze jest tam silnie wszczepiony w narodowość angielską, doskonale przejęty cywilizacją krajową, czyli doskonale zangielszczony. A jednak…

Jaki wniosek z obrazu przez siebie skreślonego czyni Spencer? Zanim odpowiem na pytanie to, sformułuję drugie. Jaki wniosek uczyniono by u nas, gdyby ktokolwiek w podobnie dokładny sposób a ciemnych kolorach opisał klasę handlującą naszą? Mielibyśmy do wyboru dwa wnioski. Jeżeliby w sposób taki opisano przemysłowców i handlarzy chrześcijan, wywnioskowano by po prostu, że autor opisu jest złym ptakiem, może nawet odstępcą sprawy publicznej, a najpewniej krótkowidzem.

Jeżeliby zaś opis tyczył się Żydów, zawołano by: tak! dzieją się w przemyśle i handlu naszym rzeczy, o których słuchać długo nie można, bo uszy więdną, ale dzieją się one dlatego, że trudnią się tym Żydzi! Gdzie indziej inaczej. Wspomniałam już, że Spencer nie otrzymał w nagrodę swej pracy tytułu politycznego odstępcy. Lecz też nie wywnioskował on z opisu swego i nikogo zapewne w Anglii opis ten nie przywiódł do wniosku, że przemysłowcy i handlarze angielscy popełniają nieskończone mnóstwo nieuczciwości z nieskończonym mnóstwem form jej i wariantów dlatego, że są Anglikami. Socjolog nie tak rozumuje. Przyczyny zjawiska widzi on naprzód w ogólnej naturze ludzkiej, która poddana pewnym wpływom pewne właściwości w sobie wyrabiać musi; następnie w naturze zawodu handlowego, który zawiera w sobie częstsze i potężniejsze pokusy, na koniec w pewnych właściwościach, można rzec odwrotnych stronach cywilizacji, wzbudzających w ludzkości nadmierną żądzę wzbogacenia się — używania.

«Czy nieuczciwości te i podłości — pisze Spencer — uprawniają zdanie tych, którzy handel poczytują za zajęcie niskie i pogardy godne? Czytelnik spodziewa się zapewne, że bez wahania odpowiem: tak! Jest to omyłka. Odpowiedź taka nie byłaby sprawiedliwą. Zdaniem moim nie ma żadnej podstawy do twierdzenia, że klasy handlujące są w gruncie rzeczy mniej warte niż inne. Wybierzcie na traf ludzi należących do klas innych, wyższych i niższych, najprawdopodobniej w tych samych postawieni okolicznościach czynić oni będą to samo co tamci… pilne poszukiwanie wykazałoby najpewniej, że mało jest klas takich – jeżeli jeszcze jest taka choć jedna – które by wolnymi były od nieuczciwości wszelkiej, że w stosunku do spotykanych pokus błędy ludzkie wszędzie są miary jednej. Zapewne, nie wszędzie są one tak niskie i tak grube; nie wszędzie mogą one być tak stałe i zorganizowane, bo zewnętrzne okoliczności nie skłaniają ich do stałości i zorganizowania się albo ich nie dopuszczają całkiem. Lecz uwzględniwszy zastrzeżenia te – wiele powiedzieć by można na rzecz następnego zdania: klasy handlujące nie są same w sobie ani gorszymi, ani lepszymi od innych; są one wprowadzonymi w złe przyzwyczajenia przez okoliczności zewnętrzne».

A więc nie u nas tylko i nie Żydzi tylko. Wątpię, czy suma oszustw i szachrajstw popełnianych przez Żydów naszych przewyższa tę, która zawiera w sobie obraz przez Spencera na płótnie angielskim i angielskimi farbami wymalowany.

Pominę wiele innych zarzutów, czynionych Żydom, a które są mniej lub więcej ważnymi odcieniami już wymienionych. Są one też wszystkie mniej lub więcej słusznymi, lecz tak jak tamte spadać nie mogą specjalnie tylko na Żydów ani wyprowadzonymi być powinny ze specjalnej natury żydowskiej. Te i tamte, wymienione i pominięte, przedstawiają sobą przywary i ułomności właściwe ogólnej ludzkiej naturze, dające się odnaleźć w różnych stopniach i pod różnymi formami w łonie plemion i grup społecznych innych. Jeżeli zaś niektóre z nich silniej piętnują ludność żydowską i w większym śród niej niż gdzie indziej znajdują się natężeniu, to większą wybitność tego piętna i siłę tego natężenia przypisać wypada przyczynom dziejowym i społecznym, z których zmniejszaniem się i znikaniem zmniejszać i znikać one będą…

Co my, chrześcijanie, dla rozwiązania kwestii żydowskiej czynić powinniśmy i możemy?

We względzie teorii, nad wynajdywaniem jej, suszyć sobie głów nie potrzebujemy. Wynaleźli już ją najwięksi mężowie stanu przeszłości naszej.

Literatura Sejmu Czteroletniego, pisma Czackiego, Staszyca, Butrymowicza, działalność margrabiego Wielopolskiego świadczą o dążności naszej, sto lat już mającej, ku zupełnemu, bezwarunkowemu równouprawnieniu Żydów. Ktokolwiek dziś jest mu przeciwny, rozmija się z najlepszą tradycją naszą. Argumentów, popierających teorię tę, obszernie rozwijać nie ma potrzeby. Są one pacierzem każdego istotnie oświeconego człowieka. Dla mniej albo pozornie tylko oświeconych zamknąć je można w kilku okresach. Odbieranie jakichkolwiek praw zdejmuje z sumień tych, których dotyka, odpowiednie im obowiązki, więc w miarę upływania czasu czyni ich do pełnienia obowiązków coraz bardziej niezdatnymi. Wyłączanie spod praw skłania do ich wymijania, więc szerzy nieuczciwość, hipokryzję, podstępność. Spychanie ludzi z dróg jednych sprowadza tłoczenie się ich na drogi inne, więc nędzę fizyczną i jednostronne wyrabianie się zdolności, ze szkodą dla innych zaniedbywanych. Poniżenie wywołuje gwałtowną żądzę wywyższenia się, nie przebierającą w środkach. Wyodrębnianie, gardzenie, jakiekolwiek krzywdzenie budzi wzajemne zapoznawanie się i nienawiści, czyli najsroższe zboczenia umysłowe i moralne. Na koniec, ponad wszystkie względy praktyczne wzbija się idea sprawiedliwości, wspaniała rodzicielka wszystkich dobrych uczuć i postępków ludzkich, idea równości ludzi pomiędzy sobą wobec praw i obowiązków, będącej kamieniem węgielnym cywilizacji. Usuńcie ten kamień, a cała budowa nowożytnego świata upadnie w gruzy i od szczytów swych, od nauki i sztuki, do spodu swego, którym są najniższe prace i losy ludzkie, wszystko pogrąży się w upadek i zgniliznę. Te narody, które najgłębiej już przeniknęły się tą ideą i najlepiej ją urzeczywistnić zdołały, najszczęśliwsze są i najdostojniejsze; te, którym najwięcej jej niedostaje, najsilniej chwieją się na swych podstawach, najobfitsze źródło trucizn w łonie swym noszą. Powtarzam: pojęcia te nie są u nas ani nowe, ani rzadko napotykane. Absolutne równouprawnienie Żydów z innymi klasami ludności staje dziś przed nami w tym samym świetle, w jakim przed oczami mężów stanu obradujących na Czteroletnim Sejmie stanęło równouprawnienie mieszczan. Najdroższe imiona przeszłości naszej i znane jej doświadczenia, najwymowniejsze głosy i najgwałtowniejsze potrzeby naszej teraźniejszości nawołują nas w tym kierunku. Wszystkie prace dla wszystkich, wszystkie społeczne godności dla wszystkich, wszystkie drogi, cele i narzędzia dla wszystkich, wszystkie nade wszystko, o, nade wszystko źródła oświaty dla wszystkich, oto modlitwa, którą z rana i wieczór słać winniśmy do nieba i ziemi, do umysłów i sumień tych, którzy jej nie umieją jeszcze, i tych, którzy ją z ust naszych na kartę życia przenieść mogą!

Rozejrzyjmy się na polu praktyki, czyli powinności naszych, których spełnienie od nas wyłącznie albo przeważnie zależy.

Przede wszystkim powinniśmy poznać Żydów. Dotąd doświadczamy ich tylko albo niedokładnie, bardzo źle ich znamy. Nieznajomość nasza Żydów jest faktem zdumiewającym. Żyć z ludnością jakąś na jednej ziemi przez wieków kilka, co minutę wchodzić z nią w stosunki interesowe, cierpieć od niej wiele, mieć w pamięci sporo wyświadczonych jej przysług i zadanych krzywd, wywodzić na nią ustawiczne skargi, czynić jej milionowe wyrzuty, czuć gorąco całą ważność skierowania się, jakiemu ulegnie – a znać ją tylko i jedynie w osobie reb Jankla kupca, Szymszela faktora i Abramka lichwiarza, nie znać zaś jej w jej historii, religii, obyczajach rodzinnych, w tym wszystkim, co na zbiorową istotę plemienia, na samego ducha jego, szerokie i obfite rzuca światło. Nieprawdaż, że jest to leniwe zaniedbanie się czy brak wszelkiej ciekawości umysłowej, czy lekceważenie wcale nielogiczne tego, czemu przypisujemy w życiu naszym tak ważną rolę? Zdaniem moim kwestia żydowska kuleje u nas najbardziej z tej właśnie strony. Wyobrażenia nasze o historii, religii i obyczajach żydowskich są wprost dziecinne. Najśmieszniejszym pod słońcem sprzeciwieństwem, obok Szymszelka i Abramka, okrytego cechami najskrajniejszego naturalizmu, przed fantazją naszą stoi wiecznie Żyd taki, jakim wymalowały go średnie wieki: istota wpółnadprzyrodzona, tajemnicza, owiana grozą popełnionych zbrodni i dymem siarczanym wydobywanym z paszczy diabelskiej przez łacińskie egzorcyzmy. Na dnie duszy naszej, wstydliwie kryjąc się przed obliczem nowożytnej nauki, czai się jeszcze wielka skłonność do wierzenia w religijny przepis żydowski zaprawiania mac wielkanocnych krwią chrześcijańską. Do pamięci naszej przybywają od czasu do czasu mętne przypomnienia o jakichś hostiach, niegdyś kradzionych i do drzew przybijanych, o jakichś studniach zaprawianych trucizną, o jakiejś czarnej śmierci wyjeżdżającej do krajów chrześcijańskich na plecach żydowskich. Niby naprawdę nie wierzymy już w to wszystko, ale w imaginacji naszej pali się jeszcze iskierka tej grozy, którą napełniały ją bajki piastunek – ale są jeszcze domy wcale światłe, z których podrostki w dni poprzedzające żydowską Wielkanoc wychodzić boją się, aby nie zostać porwanymi przez Żydów – ale te szczątki czasów minionych, konserwujące się w klasach oświeconych, podtrzymują pełne ich bytowanie w klasach nieoświeconych. Bardzo często w zapale dysput odzywają się głośne i zupełnie szczere zaprzeczenia, jakoby Żydzi byli kiedykolwiek naprawdę prześladowanymi i dręczonymi. Bardzo rzadko spotkać można pomiędzy nimi jasne pojęcie o tym, jakie cechy ich jakim kolejom dziejowym przypisać należy. Nikt prawie — oprócz garstki uczonych i pisarzy — nie wie na pewno, jakie prawa w ciągu wieków przysługiwały im w kraju naszym, a jakie odmawianymi im były i w jakiej mierze byliśmy względem nich lepszymi od narodów innych, a w jakiej dzieliliśmy ogólne dążności czasów, ku wyłączaniu ich i poniżaniu. Wszyscy prawie uważamy ich księgi jako zbiór samych tylko bezeceństw i złorzeczeń przeciw nam skierowanych, a nikogo nie zdejmuje ciekawość zajrzenia w te księgi, dla przekonania się, czy to jest prawdą i do jakiego stopnia jest to prawdą. Zwracając się zaś ku rzeczom najbliższym już, bo obecnym, czy wiemy, kim i jakim jest Żyd poza interesem pieniężnym, który z nami załatwia — jakie są domowe obyczaje jego, rodzinne uczucia, uciechy, zabawy, cierpienia, dążności? Wyobrażamy sobie naprawdę, że Żyd jest maszynądo liczenia pieniędzy, że z rana i wieczorem, w pracyi spoczynku, w święta i dni powszednie, u kolan matki i nad kolebką dziecka nie myśli on o niczym, nie czuje nic, nie kocha, nie pragnie, nie trwoży się i nie raduje, tylko liczy, liczy, liczy, liczy… Jak Franciszka Rimini z kochankiem swym wiecznie od skały do skały leci i leci, tak Żyd, w jakimś wymyślonym przez nas nowym kręgu piekielnym, wiecznie liczy i liczy. Zbiorowej istoty tej zatrudnionej wieczystym liczeniem nie spróbowaliśmy nigdy dokładnie przeliczyć. Czy posiadamy statystykę Żydów naszych, zawierającą rubrykę zajęć ich, stopnia oświaty, obracanych przez nich kapitałów itp.? Czy doszliśmy kiedy, jaki jest liczebny stosunek Żydów posiadających wiele albo cokolwiek i nic wcale nie posiadających, trudniących się handlem wielkim i drobnym, pracami fizycznymi i lichą, szkodliwą, choć trudną pracą kręcenia biczów z cudzego piasku? O wszystkim tym mówimy, piszemy, dysputujemy podniesionym głosem i z dziarskimi albo skwaszonymi minami, lecz mówienie, pisanie, dysputowanie nasze nie ma jedynej podstawy, która by je mogła użytecznymi uczynić, podstawy gruntownej, obszernej, na faktach opartej znajomości Żydów. A wobec braku podstawy tej marzcie o rozwiązaniu kwestii żydowskiej, jeśli to wam przyjemność czyni — ja o nim marzyć nie będę, jak nikt rozsądny nie marzy, aby prosto, prędko i bezpiecznie dojść do celu idąc doń po ciemku.

Gniewalibyśmy się bardzo na sąsiada, który by, znając osobiście dziesięciu lub dwudziestu spośród nas, a nie znając wcale historycznej przeszłości ani przedmiotów wiary i czci, ani wewnętrznych stosunków naszych, wydawał o nas sądy i chciał nam pisać prawa. Posiadamy pośród siebie wielu zatańcowujących się na śmierć, a gdyby na tej podstawie sąsiad nasz twierdzić chciał, że cały naród nasz w przeszłości swej, teraźniejszości, przyszłości tańczył tylko, tańczy i tańczyć będzie – gniewalibyśmy się o to samo nieraz i słusznie. Mówiliśmy, że nie wolno jest wydawać sądów o narodach na mocy osobistych doświadczeń na kilku jednostkach dokonanych i gromady wieści zebranych z powietrza; że kryterium sądów tych nie może być innym jak tylko historyczna i statystyczna, gruntowna i obszerna wiedza o nich.

Skąd szeroka publiczność nasza wziąć może wiedzę taką o Żydach? W dzieciństwie wszyscy wprawdzie uczymy się historii świętej, a wiadomo powszechnie, że Żydzi to właśnie, sami jedni pośród narodów wszystkich, wytworzyli historię świętą. Sama już jednak świętość ta usposabia nas do zaopatrywania Żyda w przymiot wyjątkowości. Każdy zresztą wie dobrze, że jest to historia święta, więc zajmująca w ekonomice umysłowości ludzkiej całkiem odrębne miejsce. ÂŹródła do przyrodzonej historii Żydów, w czasach politycznej ich niepodległości, przetrwałe zabytki prawodawstwa ich i piśmiennictwa, czyli cywilizacji, mieszczą się w księdze noszącej imię Biblii. Księgi tej wyznawcom katolickiego Kościoła bez pozwolenia i dyrekcji kapłanów czytać nie wolno. Przytem przekład jej polski, przedstawiając sobą piękny zabytek dawnego języka piśmienniczego, z powodu archaizmów swoich dla ogromnej większości ogółu prawie niezrozumiałym byłby, a co najmniej niezmiernie nużącym. Tyle co do historii starożytnej. Potem wiadomości nasze o Żydach, żyjących przez cały ciąg dziewiętnastu wieków, które od ponckiego Piłata do dnia dzisiejszego upłynęły, czerpać możemy z istniejących w literaturze pism, wyliczeniem, a i przeczytaniem których nikt utrudzić się nie może. Dzieło Tadeusza Czackiego: „O Żydach i Karaitach”, dotąd jeszcze najlepsze ze wszystkich o przedmiocie tym u nas istniejących; książka Ludwika Gumplowicza: „O prawach Żydów w Polsce”, cenna, ale dla szerokiej publiczności mało przystępna; Wacława Aleksandra Maciejowskiego: „O Żydach w Polsce, na Litwie i Rusi” – materiał raczej dla przyszłych opracowań niż opracowanie, które by ogół, choćby oświecony, czytał z zajęciem i korzyścią. Nad to oprócz pięknie napisanej, ale szkicowej i nie dokończonej „Historii Żydów w Polsce” Al. Kraushara, bardzo dobrej i nauczającej broszury Smoleńskiego pt. „Żydzi w Polsce w wieku XVIII” i dwu lub trzech innych, drobnych zawsze pism o tym przedmiocie niejaką wartość historyczną lub społeczną mających, literatura nasza o Żydach składa się z dziesiątka broszur tłumaczonych pt. „Żydzi i kahały”, „Mojżesz i Żydzi”, „Talmud i Żydzi”, „Zawojowanie świata przez Żydów” itp., jako też z oryginalnie, na podstawie powyższych broszur i osobistych spostrzeżeń kreślonych pism pana Jana Jeleńskiego. Jeżeli uwzględnimy jeszcze parę powieści na tle żydowskiego życia skreślonych i setkę pobieżnych artykulików dziennikarskich, nic już więcej o Żydach w literaturze naszej nie ma. Ani historii politycznej, ani historii religii, ani historii udziału ich w różnostronnych pracach cywilizacji europejskiej, ani specjalnej historii przebywania ich w kraju naszym, ani statystyki obecnego ich u nas bytu. Królestwo temu, kto po przeczytaniu powyżej wymienionych broszur uczuje w głowie światło, a nie uczuje w sercu nienawiści i wzgardy! Zrozumieć łatwo, w jakim celu dokonywują się przekłady takie, jak: „Żydzi i kahały” albo „Zawojowanie świata przez Żydów”. Są to pisma należące do literatury skandalicznej, a skandal na tym tu padole tańców bywa najczęściej dobrą spekulacją. Nie trudno też pojąć psychiczną istotę pisarza zasiadającego do pisania, po przeczytaniu jednego z powyższych przekładów i uczynieniu kilkudziesięciu osobistych spostrzeżeń na pierwszych lepszych Lejzorkach i Abramkach, których Opatrzność spotkać mu pozwoliła. Zaiste, psychiczna istota pisarza tego skomplikowaną nie jest. Pisze on, jak ptak śpiewa: z natchnienia. Natchnienie to pochodzi z serca. Gdy serce jego oburzy się, znienawidzi, pogardzi, siada i pisze filipikę.

Że zaś nowomodny zwyczaj — bodajby w piekle smażył się ten, kto go wymyślił! — w filipikach, z najgorętszego choćby serca tryskających, umieszczać każe fakty i cyfry — rozkłada przed sobą broszurę „Żydzi i kahały” i czerpie z niej dla swej pracy naukowy materiał. „Żydzi i kahały” zawierają 180 stronic druku i są wyjątkiem z dzieła, które jest paszkwilem. Nic to! zawsze to przecie rzecz drukowana, która piszącym z oburzonego serca coś z powagi swej użyczyć może.

Tak się robi, ale tak robić się nie powinno. Kto chce pisać z serca, z samego serca, bez współudziału pracowitej i oświeconej głowy, niech zajmie się ułożeniem wzorów do korespondencji miłośnej. Odda przez to usługi ważne kochankom, którym stopień otrzymanej edukacji nie dozwala gorących uczuć samodzielnie na papier przelewać, a nie zaszkodzi żadnej z ważnych spraw krajowych, nie zaciemni żadnego z tych punktów umysłowości społecznej, na których i bez niego wcale jasno nie jest. Filipiki wszelkie nic nam nie pomogą, tym bardziej że nie Demostenowskie usta wkładają nam je w uszy. I nie jeremiad nam też trzeba, tym bardziej że Jeremiasze-poeci i obywatele nie spod każdego kamienia wyrastają. Trzeba nam studiów sumiennych, poważnych, studiów w tym kierunku takich, jakich wiele posiadają już inne narody.

My – którzy z dziesięciokrotnie większą ilością Żydów żyjemy od lat 800 w nieustannych stosunkach i zatargach, mamy – pana Jana Jeleńskiego.

Jest to w umysłowości naszej próżnia, którą koniecznie zapełnić należy, jeżeli chcemy naprawdę wypracować w sobie bezstronną i gruntowną znajomość Żydów i co za tym idzie, jasne pojęcie o tym, jak z nimi postępować, co dla nich czynić, czego od nich spodziewać się albo lękać mamy. Pod względem historii politycznej, historii religii i cywilizacji w ogóle, myślę, że tłumaczenia, streszczenia, kompilowania dzieł, których ilość wielką literatury obce posiadają, lepszymi byłyby jak zupełna w tym kierunku bezczynność. Inni orali, już, sieli i żęli, my zbierajmy przynajmniej kłosy na niwach ich rozsiane. Co się tyczy jednak specjalnej historii Żydów polskich, jako też dokładnej statystyki obecnego ich bytu, rzeczy te ogromnej dla kwestii żydowskiej doniosłości, sami już wypracować musimy. Czy niedostaje nam ku temu sił i talentów odpowiednich? bynajmniej. Niedostaje nam tylko – odpowiednich przekonań.

Co do mnie, wierzę, że wtedy tylko zagadnienia nasze społeczne wszelkie, z żydowskim włącznie, szczęśliwie rozwiązanymi zostaną, gdy nauka da nam możność badawczo, jasno i swobodnie myśleć, a myśl badawcza, jasna i swobodna nauczy nas energicznie i umiejętnie działać.

Wierzę mocno, że zbiorowa indywidualność nasza posiada za sobą tradycję taką, a w samej sobie takie jeszcze siły trwania i życia, że myśl oświecona i niepodległa w najszerszych rozmiarach i ze wszystkimi nawet krańcowościami swymi unicestwić właściwych cech jej ani o zagładę przyprawić jej nie może.

Wierzę, iż prędzej lub później – może bardzo prędko, zrozumiemy wielką omyłkę naszą i zamiast gasić światło, z całych i wszystkich sił naszych rozpalać je będziemy.

Wierzę, że na wyższy poziom wyniósłszy ogólną umysłowość naszą prędzej niż dotąd pozbywać się będziemy starych przesądów i nałogów, że pod działaniem udowodnionej i wyćwiczonej myśli, prędzej, dzielniej wykonywać się będą wszystkie nasze przedsięwzięcia i prace, że wiekowa cywilizacja nasza skrzepiona i odmłodzona wiedzą i pojęciami czasów nowych przyciągnie ku sobie i spoi ze sobą te grupy społeczne, które dziś są jej jeszcze wrogie albo obce. Wierzę, że gdy dziecinne baśnie i fantastyczne widma ustąpią miejsca prawdom i naukom wiedzy, nienawiści umilkną, odrębności znikną, niedołęstwa zamienią się w dzielność, a pogardy i złorzeczenia we wzajemny szacunek dla praw i godności człowieka.

Wierzę mocno, że tak się stanie. A jeśli ta wiara moja próżnym jest marzeniem, niech umrę wprzód, nim ją postradam!