Do władcy Rzymu

Kiedy się ludów obłok za obłokiem
Zsuwał po biodrach gór — a tajemnica
Była ich wiedzą i sercem, i okiem,
Uragan władzą, z groźnym knutem swym,
Dzieje jak szczenna na zlężeniu lwica:
Któż się czuł jeden? — Rzym.

Moce zagarnął wszystkie i chytrości —
Ludy jak dzika oblizał wilczyca,
Lecz za to pierwszy nie znał wyłączności!
Pierwszy, jak orzeł, ponad światem tym,
Na wszech-podniehiu dał Naród-szlachcica:
On tylko — tylko Rzym!

Immolujący, jak pontifex-dziejów,
Immolowany, jak dziejów ofiara,
Sam przywilejem stał się przywilejów,
Bo wszystko jego jest — gdy on nie swym
Na fundamentach wyryte miał: Wiara —
Pierw, nim był Rzymem — Rzym!

Dlatego burze te marne przewieją
I same tchnieniem zniosą się powtórnem,
A lampy gorzeć będą, jak gorzeją,
U grobu, który światłość dawa im;
Bo cóż Chrystusa byłoby koturnem
Ziemskim? — jeśli nie — Rzym!

A ciebie, któryś jest Pańskim-obłokiem,
Nim patryjotyzm-chrześcijański wzrośnie,
Wilczęta niźli pełnym spojrzą okiem,
Nim gołębiąta skrzydłem wioną mdłym,
Serc milijony ugoszczą radośnie,
Jak zmartwychwstały — Rzym!