Hej, Jambie, wystąp, w całej zabłyśnij postaci
I potańcuj, potańcuj dla Waszmościów braci!
Otoż wystąpił, oto na niedźwiedziej łapie
Wspina się i wyprawiać myśli kulki gapie!
Jambus! z rzadkich mózgownic wyrodzona sztuka!
Ucho ma osłowate, [a] szpony borsuka,
Wzrok jako wzrok sokoła, a węch Onufrego.
Oj, nigdy się Wiwlasy przed nim nie ustrzegą:
Czy kto pod wieczór robiąc ciężkie skiki skiki,
Udaje we łbie skwarzyć plan metafizyki,
A z cicha: „Otworz!” — puka w rozkoszy wrzeciądze;
Czy kto kogo za białe przywodzi pieniądze,
Czy kto hydroml[u] kupi lub książki rozprasza:
Jamb to szpieguje, pisze, zwołuje, ogłasza.
Różny ton ma i pochwał, i żartów, i przygan,
Raz jak Pindar, jak baba raz, nawet jak Cygan.
Hej, Jambie, wystąp, w całej zajaśniej postaci
I potańcuj, potańcuj dla Waszmościów braci!
Wystąpił, lecz nie tańczy, pogląda z pokorą,
Chowa pod pachy kańczug kręcony we czworo.
Nie dla łajania przyszedł ani dla chłostania:
Oto przeprasza wszystkich i wszystkim się kłania.
Tak, tak, panie Adamie, kaduk wziął te czasy,
Kiedyś mógł wydrwić śmiało i zburczeć Wiwlasy,
I choć się nie każdemu koncept twój spodobał,
Chociaż w zbytnich zapałach czasemeś przeskrobał,
Choć pewny Tomasz rymy twe przyjął niemile,
Gdyż serce wieszczów nazbyt jest irritabile,
Jednak poszło to w non sunt i przed drugą fetą
Chwalił i niezgrabnego wielkim zwał poetą,
Gdyż za długie gniewanie myślał, że Adam-by
Znowu go odmalował i oprawił w jamby.
Dziś, gdy mnie zły los oręż jambowski odbiera,
Cożem wart? — Ledwie zero, a może i zera
Nie wart, może dziś muza ostatni raz ziewnie:
Idę, niestety, kwaśni[e]ć w nadniemońskim Kiewnie.
Ktoż zbrojne na mnie gęby utrzyma tu w ryzie?
Kto się pieścią odbroni i jambem odgryzie?
Nikt. Ledwie zniknę, wrzasną na mnie: „Ura! gwałtu!”
Nie znajdą w pieniach smaku ni mocy, ni kształtu.
Ten powie, żem o rymy często się zawadzał,
Ów znowu, żem przesadzał, ów, że niedosadzał.
„Gdzie jego jamb do Zana, gdzie do Jana oda!”
Każdy cóś niesłusznego poda albo doda.
A może i słusznego; dalibóg, sam czuję,
Że już mi tak, jak niegdyś, w rymach nie szańcuje.
Niegdyś, zaledwiem oddał wizytę Teresie,
Krew się pali, łeb szumi, ręka k’pióru rwie się.
A dzisiaj jakże trudno wenę rozkołysać!
Co w godzinę przeczytam, dwa dni muszę pisać.
Wieleż to trudu jamby wyłożyłem na te!
Próżno mi dubeltową sprawił Jan herbatę,
Próżno Tomasz z połzłotką wysłał do Sipkowej:
Wywietrzałej nie mogłem zreperować głowy.
A czy mojaż to wina? Oj, nie, że nie, to nie!
Zgadłem ja tajemnicę i wam ją odsłonię:
Wyższa kara mnie sięga, isty dopust boży,
Muzy mnie prześladują, Feb się na mnie sroży;
On rozum do grubego schował dziś pokrowca,
On i szewca, i tego gnał na mnie mozgowca.
Szedłem prosto, myślałem o jambów osnowie,
Już w pięć godzin trzy wiersze uplątałem w głowie.
Biegę z świetnym nabytkiem, wtem Onufr: „U kata!
Coż to, bezład w archiwach! Szkoda! czasu strata!
Waćpan kwalifikacyjnej noty nie oddałeś,
Praw nie redagowałeś, kwitów nie spisałeś!
Waćpan!…” Kaznodziejskimi odurzony słowy,
Poniosłem łeb, jak przedtem, smutny i jałowy.
Siadam, szukam końcówek, a wtem nową scenę:
W domu bitwy, hałasy, a szewc — notabene,
Szewc niegodzijasz — zważcie, czyż niesłuszne gniewy?
Ujeżdża i ostatnie chce uwieźć cholewy.
Uwiozłby, lecz od Jana sukurs nadszedł bliski:
Miałem czym kapitańskie wyszmelcować pyski.
Mimo taką w rozumie i sercu zawieję
Siaki taki jambusek dla kolegów skleję;
Coż, gdyby nie przeszkoda! Próżno się taimy:
Może bym zaćmił Jańskie i Zanowe rymy.
Precz, skromności fałszywe, nie znacie Adama:
Jakaż z jego odejściem zrobi się tu jama!
Pożałujcie, o bracia, wstydźcie się tak nisko
Sądzić centrum rozumów, talentów ognisko.
Wiersze to dla mnie fraszka. O, ileż to razy
Brała mię chętka żywe malować obrazy!
Z dowcipem i przemysłem, ledwie znanym kiedy,
Wziąwszy glinki, lubryki i węgle, i kredy,
Na ścianie cuda sztuki: owdzie tabakierę,
Owdziem muchę, a owdzie rysował Wenerę.
Coż stąd? Oto przeklęte chichi! chichi! chichi!
„To niezgrabnie, to czysto kropkowane sztychy”.
Giną talenta, gdy się zachęt nie udziela.
Rzucam węgiel, świat może utraca Apella.
A muzyk, basetlista Zan, coż ma nade mnie?
Czyż ja śpiewam mniej hucznie albo mniej przyjemnie?
W Bekiowym czyż nie mogłbym gębą ruszać chorze:
„Ktoż się twym sprawom wydziwować może…”
Przecież mię nikt nie chwali, Hieronim nie prosi,
Bym zanucił dla panny Maryi lub Zosi.
Owszem, na ucztach naszych (patrzcie zazdrośnika!)
Skoro się ozwę, łaje i gębę zatyka.
Draźni, żem nie namaszczon, ni muskan, że idę,
Zakryślając po bruku pjaną cykloidę.
On lepszy: jak rzemieniem wytrącona cyga,
Prosto leci a leci i dryga a dryga,
Jak hlaczek poliwany, rączki wparłszy w boki,
Okiem patrząc na dachy, nosem na obłoki.
U mnie i komów nie ma, przecież czytam śmiało,
Nie drzymię, jako pewnym ludziom się zdarzało:
„Piszą z Wiednia: nowego tam metropolitę
Mianowano; tam dzieła wyszły i te, i te”.
Lecz gdziem znowu zabłądził? Czas na próżno mija,
A moja już się kończyć ma jambografija.
Więc żegnam was po pierwsze, po wtore, po trzecie…
Coż? Jeszcze nie wzdychacie? Jeszcze nie płaczecie?
Onufry! w kalendarzu znajdź liczbę czerwono
Wiwlasom jako pierwszę ucztę naznaczoną.
Wtenczas z stron ukraińskich po dwusetnym szlaku
Znowu w piaszczystą Litwę zawitasz, czumaku.
I Waszeć, połnocników porzuciwszy grody,
Biegniesz zasiąść na ucztach lub walkach o miody.
(Ale między [swoimi:]) w cudzej nie jedź modzie,
Gdyż będzie strach z Szerokim spotkać się w ogrodzie.
I Erazmus poważnie siędzie między szyki,
I Jany, i Jozefy, ciche Dominiki.
Wszystko jest, lecz kto ucztę otworzy? Jambista
Gdzie? — Nie ma! — Prologista gdzie? — Epilogista
Gdzie? — Nie ma! — A ktoż krzykni, kto duszkiem wypije? —
Nie ma! — Kto długą palnie rymowaną chryję? —
Nie ma! — Skąd ognia, wieszcza skąd buchała para? —
Nie ma! Hu — hu —