Gdy – pod brzeg odbity stawem-
Po niebiosach płynie ptak,
Tajnią lotu, wichru zjawem
Kołysany wprzód i wspak, –
Wpatrzonemu w staw po brzegi
Przez ruchliwe trzcin szeregi
Zdaje mi się wobec świata,
Że on dla mnie tak odlata,
W niebie, w trzcinie mknąc jak we śnie,
Tu i ówdzie – jednocześnie!…
Za mnie, za mnie, com wrośnięty
Duchem – w ziemię, sercem – w męty
Łez, wyciekłych z gwiazd w źrenice
Tym, co weszli w mą świetlicę
Niewiadomo – jak i skąd, –
I staneli nagle w rząd!…
I gdy cień swe skrzydła szare
Włóczy we mgle tam i sam,
Oddający na ofiarę
Siebie – drzewom, drzewa – nam, –
Stojącemu popod lasem,
Gdzie czas – szumem, a szum – czasem,
Zdaje mi się odniechcenia,
Że on za mnie sny odmienia,
To od dęba, to od sosny
Wydłużony w bezmiar wiosny!
Za mnie, za mnie, co nie mogę
Nikłym cieniem paść na drogę,
By nieść duchem w mgieł obczyznę
Dziwną kwiatów podobiznę
I pod wiatru miotać wiew
Na murawę – kształty drzew!…
Ptak – w niebiosy, cień – w mgławicę,
Pogrzeb sunie przez ulice,
Przez ulice – wzdłuż i wskroś!…
Tak i nie tak – w inne kraje,
A mnie zdala się wydaje,
Że to za mnie umarł ktoś!…
Ktoś mi obcy, a już – blizki
W trumnie cichszej od kołyski,
Duchem wzbity ponad światy
Nakształt dymu z mojej chaty,
Idzie z czarnych kół turkotem,
Jakby właśnie szedł z powrotem
Za mnie, za mnie, co – zaklęty –
Róż zrywaniem pochłonięty
Zwlekam wciąż u wnijść tysiąca
Do tych mgieł za mgłą miesiąca,
Zwlekam, w sobie zapodziany,
Zapatrzony, zasłuchany,
I tak żądny snów bez celu,
Że mi oto w mem weselu
Ani nie żal, ani żal
Tych, co za mnie idą w dal!…