Nie-Boska komedia – Część czwarta

Od baszt Świętej Trójcy do wszystkich szczytów skał, po prawej, po lewej, z tyłu i na przodzie leży mgła śnieżysta, blada, niewzruszona, milcząca, mara oceanu , który niegdyś miał brzegi swoje, gdzie te wierzchołki czarne, ostre, szarpane, i głębokości swoje, gdzie dolina, której nie widać, i słońce, które jeszcze się nie wydobyło. –

Na wyspie granitowej, nagiej, stoją wieże zamku, wbite w skałę pracą dawnych ludzi i zrosłe ze skałą jak pierś ludzka z grzbietem u Centaura . – Ponad nimi sztandar się wznosi, najwyższy i sam jeden wśród szarych błękitów. –

Powoli śpiące obszary budzić się zaczną – w górze słychać szumy wiatrów – z dołu promienie się cisną – i kra z chmur pędzi po tym morzu z wyziewów. –

Wtedy inne głosy, głosy ludzkie, przyrnieszają się do.tej znikomej burzy i niesione na mglistych bałwanach roztrącą się o stopy zamku. –

Widna przepaść wśród obszarów, co pękły nad nią. –

Czarno tam w jej głębi, od głów ludzlcich czarno – dolina cała zarzucona głowami ludzkimi, jako dno morza głazami.

Słońce ze wzgórzów na skały wstępuje – w złocie unoszą się, w złocie roztapiają się chmury, a im bardziej níkną, tym lepiej słychać wrzaski, tym lepiej dojrzeć można tłumy płynące u dołu. –

Z gór podniosły się mgły – i konają teraz po nicościach błękitu. – Dolina Świętej Trójcy obsypana światłem migającej broni i lud ciągnie zewsząd do niej, jak do równiny Ostatniego Sądu. –

Katedra w zamku Świętej Trójcy. – Panowie, Senatorzy, Dygnitarze siedzą po obu stronach, każdy pod posągiem jakiego króla lub rycerza – za posągami tłumy szlachty – przed wielkim ołtarzem w głębi Arcybiskup w krześle złoconym, z mieczem na kolanach – za ołtarzem Chór kapłanów – Mąż stoi w progu przez chwilę, potem zaczyna iść powoli ku Arcybiskupowi ze sztandarem w ręku.

CHÓR KAPŁANÓW
Ostatnie sługi Twoje, w ostatnim kościele Syna Twego, błagamy Cię za czcią ojców naszych. – Od nieprzyjaciół wyratuj nas, Panie!

PIERWSZY HRABIA
Patrz, z jaką dumą spogląda na wszystkich. –

DRUGI HRABIA
Myśli, że świat podbił. –

TRZECI HRABIA
A on się tylko nocą przedarł przez obóz chłopów. –

PIERWSZY HRABIA
Sto trupów położył, a dwieście swoich stracił. –

DRUGI HRABIA
Nie dajmy, by go wodzem obrali.

MĄŻ klęka przed Arcybiskupem
U stóp twoich składam zdobycz moją. –

ARCYBISKUP
Przypasz miecz ten, błogosławiony niegdyś ręką świętego Floriana. –

GŁOSY
Niech żyje hr. Henryk – niech żyje!

ARCYBISKUP
I przyjm ze znakiem Krzyża Św. dowództwo w tym zamku, ostatnim państwie naszym – wolą wszystkich mianuję cię wodzem. –

GŁOSY
Niech żyje – niech żyje! –

GŁOS JEDEN
Nie pozwalam! –

INNE GŁOSY
Precz – precz – za drzwi! – Niech żyje Henryk! –

MĄŻ
Jeśli kto ma co do zarzucenia mnie, niechaj wystąpi, wśród tłumu się nie kryje. –
Chwila milczenia.
Ojcze, szablę tę biorę i niech mi Bóg zrządzi zgon prędki, zawczesny, jeśli nią ocalić was nie zdołam. –

CHÓR KAPŁANÓW
Daj mu siłę – daj mu Ducha Świętego, Panie! – Od nieprzyjaciół wyratuj nas, Panie!

MĄŻ
Teraz przysięgnijcie wszyscy, że chcecie bronić wiary i czci przodków waszych – że głód i pragnienie umorzy was do śmierci, ale nie do hańby – nie do poddania sig – nie do ustąpienia choćby jednego z praw Boga waszego lub waszych. –

GŁOSY
Przysięgamy.

Arcybiskup klęka i krzyż wznosi. Wszyscy klękają.

CHÓR
Krzywoprzysiężca gniewem Twoim niech obarczon będzie! –
Bojaźliwy gniewem Twoim niech obarczon będzie!-
Zdrajca gniewem Twoim niech obarczon będzie! –

GŁOSY
Przysięgamy. –

MĄŻ dobywa miecza
Teraz obiecuję wam sławę – u Boga wyproście zwycięstwo. –
Otoczony tłumem wychodzi.

Jeden z dziedzińców Świętej Trójcy – Mąż – Hrabiowie – Barony – Książęta – księża – szlachta.

HRABIA na stronę odprowadza Męża.
Jakże – wszystko stracone? –

MĄŻ
Nie wszystko – chyba że wam serca zabraknie przed czasem. –

HRABIA
Przed jakim czasem? –

MĄŻ
Przed śmiercią. –

BARON odprowadza go w inszą stronę
Hrabio, podobno widziałeś się z tym okropnym człowiekiem? – Będzież on miał litości choć trochę nad nami, kiedy się dostaniem w ręce jego? –

MĄŻ
Zaprawdę ci mówię, że o takiej litości żaden z ojców twoich nie słyszał – zowie się szubienica. –

BARON
Trza się bronić jak można. –

MĄŻ
Co książę mówi? –

KSIĄŻĘ
Parę słów na boku. – (odchodzi z nim) – To wszystko dobre dla gminu, ale między nami oczywistym jest, że się oprzeć nie zdołamy. –

MĄŻ
Cóż więc pozostaje? –

KSIĄŻĘ
Obrano cię wodzem, a zatem do ciebie należy rozpocząć układy. –

MĄŻ
Ciszej – ciszej! –

KSIĄŻĘ
Dlaczego? –

MĄŻ
Boś, mości książę, już na śmierć zasłużył. –
Odwraca się do tłumu
Kto wspomni o poddaniu się, ten śmiercią karanym będzie. –

BARON, HRABIA, KSIĄŻĘ razem
Kto wspomni o poddaniu się, ten śmiercią karanym będzie. –

WSZYSCY
Śmiercią – śmiercią – vivat!
Wychodzą.

Krużganek na szczycie wieży. – Mąż – Jakub.

MĄŻ
Gdzie syn mój?

JAKUB
W wieży północnej usiadł na progu starego więzienia i śpiewa proroctwa. –

MĄŻ
Najmocniej osadź basztę Eleonory – sam nie ruszaj się stamtąd i co kilka minut patrzaj lunetą na obóz buntowników. –

JAKUB
Warto by, tak mi Panie Boże dopomóż, dla zachęty rozdać naszym po szklance wódki. –

MĄŻ
Jeśli potrzeba, każ otworzyć nawet piwnice naszych hrabiów i książąt. – Jakub wychodzi. Mąż wchodzi kilkoma schodami wyżej, pod sam sztandar, na płaski taras. – Całym wzrokiem oczu moich, całą nienawiścią serca obejmuję was, wrogi. – Teraz już nie marnym głosem, nie mdłym natchnieniem będę walczył z wami, ale żelazem i ludźmi, którzy mnie się poddali. – Jakże tu dobrze być panem, być władzą – choćby z łoża śmierci spoglądać na cudze wole, skupione naokoło siebie, i na was, przeciwników moich, zanurzonych w przepaści, krzyczących z jej głębi ku mnie, jak potępieni wołają ku niebu. –
Dni kilka jeszcze, a może mnie i tych wszystkich nędzarzy, co zapomnieli o wielkich ojcach swoich, nie będzie – ale bądź co bądź – dni kilka jeszcze pozostało – użyję ich rozkoszy mej kwoli – panować będę – walczyć będę – żyć będę.- To moja pieśń ostatnia!
– Nad skałami zachodzi słońce w długiej, czarnej trumnie z wyziewów. – Krew promienista zewsząd leje się na dolinę.- Znaki wieszcze zgonu mojego, pozdrawiam was szczerszym, otwartszym sercem, niż kiedykolwiek wprzódy witałem obietnice wesela, ułudy, miłości. –

Bo nie podłą pracą, nie podstępem, nie przemysłem doszedłem końca życzeń moich – ale nagle,. znienacka, tak, jakom marzył zawżdy.
I teraz tu stoję na pograniczach snu wiecznego wodzem tych wszystkich, co mi wczoraj jeszcze równymi byli. –

Komnata w zamku oświecona pochodniami – Orcio siedzi na łożu – Mąż wchodzi i składa broń na stole.

MĄŻ
Sto ludzi zostawić na szańcach – reszta niech odpocznie po tak długiej bitwie. –

GŁOS ZA DRZWIAMI
Tak mi, Panie Boże, dopomóż! –

MĄŻ
Zapewne słyszałeś wystrzały, odgłosy naszej wycieczki – ale bądź dobrej myśli, dziecię moje, nie przepadniemy jeszcze ni dzisiaj, ni jutro. –

ORCIO
Słyszałem, ale to nie tknęło mi serca – huk przeleciał i nie ma go więcej – co innego w dreszcz mnie wprawia, ojcze. –

MĄŻ
Lękałeś się o mnie? –

ORCIO
Nie – bo wiem, że twoja godzina nie nadeszła jeszcze. –

MĄŻ
Sami jesteśmy – ciężar spadł mi z duszy na dzisiaj – bo tam w dolinie leżą ciała pobitych wrogów. – Opowiedz mi wszystkie myśli twoje – będę ich słuchał jak dawniej w domu naszym. –

ORCIO
Za mną, za mną, ojcze – tam straszny sąd co noc się powtarza. – Idzie ku drzwiom skrytym w murze i otwiera je.

MĄŻ
Gdzie idziesz? – Kto ci pokazał to przejście? – Tam lochy wiecznie ciemne, tam gniją dawnych ofiar kości. –

ORCIO
Gdzie oko twoje, zwyczajne słońcu, niedowidzi – tam duch mój stąpać umie. – Ciemności, idźcie do ciemności! –
Zstępuje.

Lochy podziemne – kraty żelazne, kajdany, narzędzia do tortur, połamane, leżące na ziemi – Mąż z pochodnią u stóp głazu, na którym Orcio stoi.

MĄŻ
Zejdź, błagam cię, zejdź do mnie. –

ORCIO
Czy nie słyszysz ich głosów, czy nie widzisz ich kształtów? –

MĄŻ
Milczenie grobów – a światło pochodni na kilka stóp tylko rozświeca przed nami. –

ORCIO
Coraz już bliżej – coraz już widniej – idą spod ciasnych sklepień jeden po drugim i tam zasiadają w głębi. –

MĄŻ
W szaleństwie twoim potępienie moje – szalejesz, dziecię – i siły moje niszczysz, kiedy mi ich tyle potrzeba. –

ORCIO
Widzę duchem blade ich postacie, poważne, kupiące się na sąd straszny. – Oskarżony już nadchodzi i jako mgła płynie. –

CHÓR GŁOSÓW
Siłą nam daną – za męki nasze, my, niegdyś przykuci, smagani, dręczeni, żelazem rwani, trucizną pojeni, przywaleni cegłami i źwirem, dręczmy i sądźmy, sądźmy i potępiajmy- a kary szatan się podejmie. –

MĄŻ
Co widzisz ? –

ORCIO
Oskarżony – oskarżony – ot, załamał dłonie. –

MĄŻ
Kto on jest? –

ORCIO Ojcze – ojcze! –

GŁOS JEDEN
Na tobie się kończy ród przeklęty – w tobie ostatnim zebrał wszystkie siły swoje i wszystkie namiętności swe, i całą dumę swoją, by skonać. –

CHÓR GŁOSÓW
Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś – potępion na wieki. –

MĄŻ
Nic dojrzeć nie mogę, a słyszę spod ziemi, nad ziemią, po bokach westchnienia i żale, wyroki i groźby. –

ORCIO
On teraz podniósł głowę, jako ty, ojcze, kiedy się gniewasz – i odparł dumnym słowem, jako ty, ojcze, kiedy pogardzasz. –

CHÓR GŁOSÓW
Daremno – daremno – ratunku nie ma dla niego ni na ziemi, ni w niebie.

GŁOS JEDEN
Dni kilka jeszcze chwały ziemskiej, znikomej, której mnie i braci moich pozbawili naddziady twoje – a potem zaginiesz ty i bracia twoi – i pogrzeb wasz jest bez dzwonów żałoby – bez łkania przyjaciół i krewnych – jako nasz był kiedyś na tej samej skale boleści . –

MĄŻ
Znam ja was, podłe duchy, marne ogniki, latające wśród ogromów anielskich. –
Idzie kilka kroków naprzód.

ORCIO
Ojcze, nie zapuszczaj się w głąb – na Chrystusa imię święte zaklinam cię, ojcze! –

MĄŻ wraca
Powiedz, powiedz, kogo widzisz? –

ORCIO
To postać –

MĄŻ
Czyja?

ORCIO
To drugi ty jesteś – cały blady – spętany – oni teraz męczą ciebie – słyszę jęki twoje. (pada na kolana) – Przebacz mi, ojcze – matka pośród nocy przyszła i kazała…
Mdleje.

MĄŻ chwyta go w objęcia
Tego nie dostawało. – Ha! dziecię własne przywiodło mnie do progu piekła! – Mario! nieubłagany duchu! – Boże! i Ty, druga Maryjo, do której modliłem się tyle! –
Tam poczyna się nieskończoność mąk i ciemności. – Nazad! – Muszę jeszcze walczyć z ludźmi – potem wieczna walka. –
Ucieka z synem.

CHÓR GŁOSÓW w oddali
Za to, żeś nic nie kochał, nic nie czcił prócz siebie, prócz siebie i myśli twych, potępion jesteś – potępion na wieki. –

Sala w zamku Świętej Trójcy – Mąż – kobiety, dzieci, kilku starców i hrabiów klęczących u stóp jego – Ojciec Chrzestny stoi w środku sala – tłum w. głębi – zbroje zawieszone, gotyckie filary, ozdoby, okna.

MĄŻ
Nie – przez syna mego – przez żonę nieboszczkę moją, nie – jeszcze raz mówię – nie! –

GŁOSY KOBIECE
Zlituj się – głód pali wnętrzności nasze i dzieci naszych- dniem i nocą strach nas pożera. –

GŁOSY MĘŻCZYZN
Jeszcze pora – słuchaj posła – nie odsyłaj posła. –

OJCIEC CHRZESTNY
Całe życie moje obywatelskim było i nie zważam na twoje wyrzuty, Henryku. – Jeślim się podjął urzędu poselskiego, który w tej chwili sprawuję, to że znam wiek mój i cenić umiem całą wartość jego. – Pankracy jest reprezentantem obywatelem, że tak rzekę…

MĄŻ
Precz z oczu moich, stary! –
Na stronie do Jakuba
Przyprowadź tu oddział naszych. –

Jakub wychodzi – kobiety powstają i płaczą – mężczyźni się oddalają o kilka kroków

BARON
Zgubiłeś nas, hrabio. –

DRUGI
Wypowiadamy ci posłuszeństwo. –

KSIĄŻĘ
Sami ułożymy z tym zacnym obywatelem warunki poddania zamku. –

OJCIEC CHRZESTNY
Wielki mąż, który mnie przysłał, obiecuje wam życie, bylebyście przyłączyli się do niego i uznali dążenie wieku. –

KILKA GŁOSÓW
Uznajemy – uznajemy. –

MĄŻ
Kiedyście mnie wezwali, przysiągłem zginąć na tych murach – dotrzymam – i wy wszyscy zginiecie wraz ze mną. –
Ha! chce się wam żyć jeszcze!
Ha! zapytajcie ojców waszych, po co gnębili i panowali! –
Do Hrabiego
A ty, czemu uciskałeś poddanych? –
Do drugiego
A ty, czemu przepędziłeś wiek młody na kartach i podróżach daleko od Ojczyzny? –
Do innego
Ty się podliłeś wyższym, gardziłeś niższymi. –
Do jednej z kobiet
Dlaczegożeś dzieci nie wychowała sobie na obrońców- na rycerzy? – Teraz by ci się zdały na coś. – Aleś kochała Żydów, adwokatów – proś ich o życie teraz.
Staje i wyciąga ramiona.
Czego się tak śpieszycie do hańby – co was tak nęci, by upodlić wasze ostatnie chwile? – Naprzód raczej ze mną, naprzód, Mości Panowie, tam, gdzie kule i bagnety – nie tam, gdzie szubienica i kat milczący, z powrozem w dłoni na szyje wasze. –

KILKA GŁOSÓW
Dobrze mówi – na bagnety! –

INNE GŁOSY
Kawałka chleba już nie ma. –

KOBIECE GŁOSY
Dzieci nasze, dzieci wasze! –

WIELE GŁOSÓW
Poddać się trzeba – układy – układy! –

OJCIEC CHRZESTNY
Obiecuję wam całość, że tak rzekę, nietykalność osób i ciał waszych. –

MĄŻ
Przybliża się do Ojca Chrzestnego i chwyta go za piersi. Święta osobo posła, idź skryć siwą głowę pod namioty przechrztów i szewców, bym ją krwią twoją własną nie zmazał. –
Wchodzi oddział zbrojnych z Jakubem.
Na cel mi wziąć to czoło zorane zmarszczkami marnej nauki – na cel tę czapkę wolności, drżącą od tchnienia słów moich, na tej głowie bez mózgu.

Ojciec Chrzestny się wymyka.

WSZYSCY razem
Związać go – wydać Pankracemu! –

MĄŻ
Chwila jeszcze, mości panowie! –
Chodzi od jednego żołnierza do drugiego.
Z tobą, zda mi się, wdzierałem się na góry za dzikim zwierzem – pamiętasz, wyrwałem cię z przepaści.
Do innych
Z wami rozbiłem się na skałach Dunaju – Hieronimie, Krzysztofie, byliście ze mną na Czarnym Morzu. –
Do innych
Wam odbudowałem chaty zgorzałe. –
Do innych
Wyście uciekli do mnie od złego pana. – A teraz mówcie – pójdziecie za mną czy zostawicie mnie samego, ze śmiechem na ustach, żem wpośród tylu ludzi jednego człowieka nie znalazł? –

WSZYSCY
Niech żyje hr. Henryk – niech żyje!

MĄŻ
Rozdać im, co zostało wędliny i wódki – a potem na mury! –

WSZYSCY ŻOŁNIERZE
Wódki – mięsa – a potem na mury!

MĄŻ
Idź z nimi, a za godzinę bądź gotów do walki. –

JAKUB
Tak mi, Panie Boże, dopomóż! –

GŁOSY KOBIECE
Przeklinamy cię za niewiniątka nasze! –

INNE GŁOSY
Za ojców naszych! –

INNE GŁOSY
Za żony nasze! –

MĄŻ
A ja was za podłość waszą. – Wychodzi.

Okopy Świętej Trójcy – trupy naokoło – działa potrzaskane- broń leżąca na ziemi – tu i ówdzie biegną żołnierze – Mąż oparty o szaniec, Jakub przy nim.

MĄŻ szablę chowając do pochwy
Nie ma rozkoszy, jak grać w niebezpieczeństwo i wygrywać zawżdy, a kiedy nadejdzie przegrać – to raz jeden tylko. –

JAKUB
Ostatnimi naszymi nabojami skropieni odstąpili, ale tam w dole się gromadzą i niedługo wrócą do szturmu – darmo, nikt losu przeznaczonego nie uszedł, od kiedy świat światem. –

MĄŻ
Nie ma już więcej kartaczy? –

JAKUB
Ani kul, ani lotek , ani śrutu – wszystko się przebiera nareszcie. –

MĄŻ
A więc syna mi przyprowadź, bym go raz jeszcze uściskał. –
Jakub odchodzi.
Dym bitwy zamglił oczy moje – zda mi się, jakby dolina wzdymała się i opadała nazad – skały w sto kątów łamią się i krzyżują – dziwnym szykiem także ciągną myśli moje. –
Siada na murze.
Człowiekiem być nie warto – aniołem nie warto. – Pierwszy z archaniołów po kilku wiekach, talk jak my po kilku latach bytu, uczuł nudę w sercu swoim i zapragnął potężniejszych sił. – Trza być Bogiem lub nicością. –
Jakub przychodzi z Orciem.
Weź kilku naszych, obejdź sale zamkowe i pędź do murów wszystkich, co spotkasz. –

JAKUB
Bankierów i hrabiów, i książąt. –
Odchodzi

MĄŻ
Chodź, synu – połóż tu rękę swoją na dłoni mojej – czołem ust moich się dotknij – czoło matki twojej niegdyś było takiej samej bieli i miękkości. –

ORCIO
Słyszałem głos jej dzisiaj, nim zerwali się męże twoi do broni – słowa jej płynęły tak lekko jak wonie, i mówiła- „Dziś wieczorem zasiądziesz przy mnie.” –

MĄŻ
Czy wspomniała choćby imię moje? –

ORCIO
Mówiła – „Dziś wieczorem czekam na syna mego.” –

MĄŻ na stronie
U końca drogi czyż opadnie mnie siła? – Nie daj tego, Boże! – Za jedną chwilę odwagi masz mnie więźniem twoim przez wieczność całą. –
Głośno
O synu, przebacz, żem ci dał życie – rozstajemy się – czy wiesz, na jak długo? –

ORCIO
Weź mnie i nie puszczaj – nie puszczaj – ja cię pociągnę za sobą. –

MĄŻ
Różne drogi nasze – ty zapomnisz o mnie wśród chórów anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz mi z góry. – O Jerzy- Jerzy! – O synu mój! –

ORCIO
Co za krzyki – drżę cały – coraz groźniej – coraz bliżej – huk dział i strzelb się rozlega – godzina ostatnia, przepowiedziana, ciągnie ku nam. –

MĄŻ
Spieszaj, spieszaj, Jakubie! –

Orszak Hrabiów i Książąt przechodzi przez dolny dziedziniec – Jakub z żołnierzami idzie za nim.

GŁOS JEDEN
Daliście odłamki broni i bić się każecie. –

GŁOS DRUGI
Henryku, ulituj się! –

TRZECI
Nie gnaj nas słabych, zgłodniałych, ku murom! –

INNE GŁOSY
Gdzie nas pędzą – gdzie? –

MĄŻ do nich
Na śmierć. –
Do syna
Tym uściskiem chciałbym się z tobą połączyć na wieki- ale trza mi w inszą stronę.

Orcio pada trafiony kulą.

GŁOS W GÓRZE
Do mnie, do mnie, duchu czysty – do mnie, synu mój! –

MĄŻ
Hej! do mnie, ludzie moi! –
Dobywa szabli i przykłada do ust leżącego.
Klinga szklanna jak wprzódy – oddech i życie uleciały razem. –
Hej! tu – naprzód – już się wdarli na długość szabli mojej – nazad, w przepaść, syny wolności!

Zamieszanie i bitwa.

Insza strona okopów – słychać odgłosy walki – Jakub rozciągnięty na murze – Mąż nadbiega, krwią oblany.

MĄŻ
Cóż ci jest, mój wierny, mój stary? –

JAKUB
Niech ci czart odpłaci w piekle upór twój i męki moje.- Tak mi, Panie Boże, dopomóż! –
Umiera

MĄŻ rzucając pałasz
Niepotrzebnyś mí dłużej – wyginęli moi, a tamci klęcząc wyciągają ramiona ku zwycięzcom i bełkocą o miłosierdzie.
Spoziera naokoło
Nie nadchodzą jeszcze w tę stronę – jeszcze czas – odpocznijmy chwilę. – Ha! już się wdarli na wieżę północną – ludzie nowi się wdarli na wieżę północną – i patrzą, czy gdzie nie odkryją hrabiego Henryka. – Jestem tu – jestem – ale wy mnie sądzić nie będziecie. – Ja się już wybrałem w drogę – ja stąpam ku sądowi Boga.
Staje na odłamku baszty, wiszącym nad samą przepaścią.
Widzę ją całą czarną, obszarami ciemności płynącą do mnie, wieczność moją bez brzegów, bez wysep, bez końca, a pośrodku jej Bóg. jak słońce, co się wiecznie pali – wiecznie jaśnieje – a nic nie oświeca.
Krokiem dalej się posuwa.
Biegną, zobaczyli mnie – Jezus Maryja! – Poezjo, bądź mi przeklęta, jako ja sam będę na wieki! – Ramiona, idźcie i przerzynajcie te wały!
Skacze w przepaść.

Dziedziniec zamkowy – Pankracy – Leonard – Bianchetti na czele tłumów – przed nimi przechodzą Hrabiowie, Książęta, z żonami i dziećmi, w łańcuchach.

PANKRACY
Twoje imię? –

HRABIA
Krzysztof na Volsagunie. –

PANKRACY
Ostatni raz go wymówiłeś – a twoje? –

KSIĄŻĘ
Władysław, pan Czarnolasu. –

PANKRACY
Ostatni raz go wymówiłeś – a twoje? –

BARON
Aleksander z Godalberg. –

PANKRACY
Wymazane spośród żyjących – idź! –

BIANCHETTI do Leonarda
Dwa miesiące nas trzymali, a nędzny rząd armat i lada jakie parapety.

LEONARD
Czy dużo ich tam jeszcze? –

PANKRACY
Oddaję ci wszystkich – niech ich krew płynie dla przykładu świata – a kto z was mi powie, gdzie Henryk, temu daruję życie. –

RÓŻNE GŁOSY
Zniknął przy samym końcu. –

OJCIEC CHRZESTNY
Staję teraz jako pośrednik między tobą a niewolnikami twoimi – tymi przezacnego rodu obywatelami, którzy, wielki człowiecze, klucze zamku Świętej Trójcy złożyli w ręce twoje. –

PANKRACY
Pośredników nie znam tam, gdzie zwyciężyłem siłą własną. – Sam dopilnujesz ich śmierci. –

OJCIEC CHRZESTNY
Całe życie moje obywatelskim było, czego są dowody niemałe, a jeślim się połączył z wami, to nie na to, bym własnych braci szlachtę…

PANKRACY
Wziąć starego doktrynera – precz, w jedną drogę z nimi! –
Żołnierze otaczają Ojca Chrzestnego i niewolników.
Gdzie Henryk? – Czy kto z was nie widział go żywym lub umarłym? – Wór pełny złota za Henryka – choćby za trupa jego! –
Oddział zbrojnych schodzi z murów,
A wy nie widzieliście Henryka?

NACZELNIK ODDZIAŁU
Obywatelu wodzu, udałem się za rozkazem generała Bianchetti ku stronie zachodniej szańców zaraz na początku wejścia naszego do fortecy i na trzecim zakręcie bastionu ujrzałem człowieka rannego i stojącego bez broni przy ciele drugie, go – kazałem podwoić kroku, by schwytać – ale nim zdążyliśmy, ów człowiek zeszedł trochę niżej, stanął na głazie chwiejącym się i patrzał chwilę obłąkanym wzrokiem – potem wyciągnął ręce jak pływacz, który ma dać nurka. i pchnął się z całej siły naprzód – słyszeliśmy wszyscy odgłos ciała spadającego po urwiskach – a oto szabla znaleziona kilka kroków dalej. –

PANKRACY biorąc szablę
Ślady krwi na rękojeści – poniżej herb jego domu. To pałasz hrabiego Henryka – on jeden spośród was dotrzymał słowa. – Za to chwała jemu, gilotyna wam.

Generale Bianchetti, zatrudnij się zburzeniem wartowni i dopełnieniem wyroku.- Leonardzie! –
Wstępuje na basztę z Leonardem.

LEONARD
Po tylu nocach bezsennych powinien byś odpocząć, mistrzu – znać strudzenie ná rysach twoich.

PANKRACY
Nie czas mi jeszcze zasnąć, dziecię, bo dopiero połowa pracy dojdzie końca swojego z ich ostatnim westchnieniem .- Patrz na te obszary – na te ogromy, które stoją w poprzek między mną a myślą moją – trza zaludnić te puszcze – przedrążyć te skały – połączyć te jeziora – wydzielić grunt każdemu, by we dwójnasób tyle życia się urodziło na tych równinach, ile śmierci teraz na nich leży. – Inaczej dzieło zniszczenia odkupionym nie jest. –

LEONARD
Bóg Wolności sił nam podda. –

PANKRACY
Co mówisz o Bogu – ślisko tu od krwi ludzkiej. – Czyjaż to krew? – Za nami dziedzińce zamkowe – sami jesteśmy, a zda mi się, jakoby tu był ktoś trzeci. –

LEONARD
Chyba to ciało przebite. –

PANKRACY
Ciało jego powiernika – ciało martwe – ale tu duch czyjś, panuje – a ta czapka – ten sam herb na niej – dalej, patrz, kamień wystający nad przepaścią – na tym miejscu serce jego pękło. –

LEONARD
Bledniesz, mistrzu. –

PANKRACY
Czy widzisz tam – wysoko – wysoko? –

LEONARD
Nad ostrym szczytem widzę chmurę pochyłą, na której dogasają promienie słońca. –

PANKRACY
Znak straszny pali się na niej. –

LEONARD
Chyba cię myli wzrok. –

PANKRACY
Milion ludu słuchało mnie przed chwalą – gdzie jest lud mój? –

LEONARD
Słyszysz ich okrzyki – wołają ciebie – czekają na ciebie. –

PANKRACY
Plotły kobiety i dzieci, że się tak zjawić ma, lecz dopiero w ostatni dzień. –

LEONARD
Kto? –

PANKRACY
Jak słup śnieżnej jasności stoi ponad przepaściami – oburącz wsparty na krzyżu, jak na szabli mściciel. – Ze splecionych piorunów korona cierniowa.

LEONARD
Co się z tobą dzieje? co tobie jest? –

PANKRACY
Od błyskawicy tego wzroku chyba mrze, kto żyw. –

LEONARD
Coraz to bardziej rumieniec zbiega ci z twarzy – chodźmy stąd – chodźmy – czy słyszysz mnie? –

PANKRACY
Połóż mi dłonie na oczach – zadław mi pięściami źrenice – oddziel mnie od tego spojrzenia, co mnie rozkłada w proch. –

LEONARD
Czy dobrze tak? –

PANKRACY
Nędzne ręce twe – jak u ducha, bez kości i mięsa – przejrzyste jak woda – przejrzyste jak szkło – przejrzyste jak powietrze. Widzę wciąż! –

LEONARD
Oprzyj się na mnie. –

PANKRACY
Daj mi choć odrobinę ciemności! –

LEONARD
O mistrzu mój! –

PANKRACY
Ciemności – ciemności! –

LEONARD
Hej! obywatele – hej! bracia – demokraty, na pomoc!- Hej! ratunku – pomocy – ratunku! –

PANKRACY
Galilae vicisti!
Stacza się w objęcia Leonarda i kona.