ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Gdyśmy się z rana nazajutrz do ratusza zgromadzili, rozeszła się wieść, iż mój antagonista, pomiarkowawszy rzecz, w nocy, nikomu się nie opowiedziawszy, z Lublina uciekł. Patrona na ratuszu od niego nie było; posłano do stancji, gospodarz potwierdził tę wiadomość. Zmieszaliśmy się wszyscy niepomału, ubolewali jaśnie wielmożni nad szkodą skrzynki , stanął więc dekret in contwnaciam, tryumfalny dla mnie; ja zaś przez wdzięczność musiałem grzywny zastąpić salva sepetitione.
Po szczęśliwie zakończonej sprawie pytał mnie się mój plenipotent, co rozumiem o dowcipie wymowie mecenasów. Jam go wzajemnie zagadł, skąd tek wymowy, nauki i wiadomości czerpają, gdzie są szkoły formujące sukcesorów Cycerona; gdyż słyszałem, że to ma być nauka osobna, pracowita i potrzebująca wielkiej aplikacji… Rozśmiał się i rzekł:
– Szkół żadnych dla patrona nie masz u nas; przez te stopnie każdy przechodził, co i ja na przykład. Ojciec mój, po odebraniu mnie ze szkół nie mając sposobności dać mnie do dworu, oddał do kancelarii grodzkiej. Tam kazano mi wypisywać z ksiąg transakcje na ekstrakty, wpisywać manifesta, wizje, pozwy, kontrakty etc. Przez trzy lata tam się bawiąc dla zasycenia pamięci formularzami, zadał mi na koniec susceptant jak okupacją szkolną, ażebym z podanych materiałów manifest skoncypował. Niejedną pracę zdarł, nim przyszło do aprobacji. Ach, mości panie, nie lada to głowy trzeba na napisanie manifestu, tak jak się należy, cum boris, gais et graniciebus. Dwa lata strawiłem ja na tej próbie, a ledwo mi do tego przyszło, żem pojął formalitatem…
Oddał mnie zatem ojciec do palestry trybunalskiej. Byłem najprzód dependentem, a potem agentem u jednego mecenasa. Funkcja moja była spisywać dokładne sumariusze dokumentów w sprawach tych, których się pryncypał podjął, czytać je w izbie do eksplikacji, na konferencje z pryncypałem chodzić, papiery na ratusz nosić, a czasem do stancji flaszki. Po lat sześciu mój mecenas, podobno świadom owej doktorów maksymy: faciamus experimentum in anima vili, kazał mi stawać w sprawie jednego ubogiego szlachcica.
Gotowałem się dni kilka, ale gdy przyszło do indukty, zacząłem mówić drżącym głosem; pomyliłem się w słowie, sędziowie w śmiech, szlachcic w płacz; ledwom mógł konkluzją zadyktować. Łaską Pana Boga, nie moją elokwencją wsparty, wygrał ów nieborak sprawczynę swoją. Ja zaś, coraz bardziej w dalszych czasiech ośmielony, zacząłem się insynuować młodszym, osobliwie jaśnie wielmożnym, wchodzić ich imieniem w zyskowne targi, kartki nosić, a czasem i nie kartki. Na koniec, wsparty protekcją jaśnie wielmożnej jednej pani, która wiele w trybunałach mogła, zostałem mecenasem, jej plenipotentem, a z czasem i samego waszmość pana dobrodzieja.
Zapłaciwszy za dekret jaśnie wielmożnemu, przy którym był sentencjonarz, osobno pisarzowi, który był dla mojej sprawy pióra ustąpił, ogołocony z pieniędzy, z fantów, straciwszy większą połowę sum na cudze kraje zaciągnionych, znużony kilkotygodniowymi niewczasami, gdym już nie miał swojej, w pożyczonej kolasce księdza przeora dominikańskiego powróciłem do Warszawy z febrą tercjanną .
Trzeba było nowe znowu czynić przygotowania do podróży zagranicznej. Ów szlachcic folwarku Nadleśnego, mnie przysądzonego, oddać nie chciał i tentując na przyszły rok lepszej fortuny, uczynił manifest de noviter repertis documentis. Czas kontraktowy przeszedł – nie było skąd sum zaciągać. Trzeba więc było udać się do jednego bardzo pomocnego w okolicznościach podobnych człowieka. Dałem mu w zastaw srebra i klejnoty z prowizją z góry po dwanaście od sta, ostrzegając za rok wykupno zastawu pod przepadkiem. Dał kapitał dwa tysiące czerwonych złotych w monecie, rachując czerwony złoty po złotych szesnaście, groszy dwadzieścia dwa i pół, że zaś i monety za granicą udać bym nie mógł, do niego się udałem prosząc, żeby mi na złoto wymieniał. Podjął się mimo wielką trudność o złoto wyrobić ten interes u swego przyjaciela. Przyjaciel ten był zapewne własny jego worek. Przyszedł więc tenże jegomość do mnie nazajutrz, twierdząc, iż ów przyjaciel nie chce inaczej mieniać czerwone złote, jak po złotych ośmnaście. Zezwoliłem na oczewistą stratę i odebrawszy sumę takem się około podróży zakrzątnął, iż w dni dziesięć, oddawszy wprzód wizyty pożegnania, uczyniwszy plenipotentowi ogólną dyspozycją, z nieskończoną pociechą modą wyjechałem przecie do cudzych krajów.
Diariusz krótki, a w nim niektóre, jakie natenczas miewałem, uwagi dla ciekawości kładę.