Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki – I – Rozdział 15

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Nacisk przechodzącego pospólstwa, okrzyki przedających, tłum karet, rozmaitość widoków zagłusza i omamia, że tak rzekę, przyjeżdżających pierwszy raz do Paryża. W takowym byłem stanie, gdy kareta moja stanęła na ulicy Św. Honoriusza, jednej z najcelniejszych tego wielkiego miasta. Dom, gdziem wysiadł, wielką miał obszerność i napełniony był mieszkańcami. Apartament wyznaczono mi wygodny; tam rozgościłem się natychmiast, nie bez zadziwienia, że o które w Warszawie tak długo starać się trzeba, tu na pierwszym wstępie znajdują się tak dobre dla cudzoziemców stancje.

Myśl, że jestem w Paryżu, zaprzątnęła jedynie imaginacją moją; czułem niewymowną pociechę i ledwo mogłem wierzyć, że się znajduję na miejscu tak pożądanym. Gdym trochę odetchnął, pytałem się gospodarza, którego dnia można widzieć balety i komedie. Odpowiedział, iż w nacisku nieskończonych innych rozrywek co dzień mogę wybierać między operą, komedią francuską i włoską.

– Gdzie indziej – przydał – myślą, żeby znaleźć jaką zabawę; tu nad tym się tylko trzeba zastanawiać, jakową wybrać.

Nie byłem panem pierwszego impetu radości i porwawszy za szyję, począłem serdecznie ściskać opowiadacza szczęśliwości mojej. Zrazu się przeląkł, uśmiechnąwszy się potem, podobno z prostoty mojej, ofiarować mi począł, ile nowo przybyłemu i bez doświadczenia, usługi swoje. W momencie otoczony zostałem kupcami prezentującymi coraz piękniejsze towary. Przyniesiono kilkanaście biletów: jedne opowiadały loterią, drugie zachwalały wyborne wina, trzecie głosiły nowe widowiska, czwarte oznajmywały o tandecie – me skończyłbym, gdybym chciał opowiedać, co się w każdym znajdowało.

Ja zaś w owych słodkich obrotach, nienasycony nowością, coraz milszym roztargniony widokiem – patrzałem, czytałem, pytałem, odpowiadałem, dawałem komisa, wszystko razem bez odetchnienia. Biegali w zawody za moimi rozkazami najęci lokaje i domowa czeladź; trzy części izby zabrały zniesione towary, zaszło dwie karet najętych, które w tym tumulcie, podobno z przesłyszenia, zamówili posłańcy. Chciałem jechać na komedią; żal mi było opery; gospodarz włoskie teatrum zachwalał.

Nie rezolwowany jeszcze, gdzie miałem jechać, gdym jednę z zapłatą odprawiwszy, do drugiej, piękniejszej, pąsowo lakierowanej karety miał wsiadać, wstrzymał mnie z nagła gospodarz powiedając, iż suknie moje nie były zupełnie zimowe. Prosiłem o eksplikacją tej tajemnicy i dowiedziałem się, iż aksamit niestrzyżony uchodzi tylko do nowembra, a koronki brukselskie, jakie miałem, nie są nawet jesienne. Zreflektowawszy się więc, iż przystrojenie zabrałoby wiele czasu, musiałem rad nierad wrócić się do stancji. Przyniesionej wieczerzy mało co skosztowawszy udałem się do spoczynku, znużony podróżą, a bardziej rozgoszczeniem. Chciałem spać, ale daremne były usiłowania moje; wrzawa nieustająca na ulicy, a taka druga podobno lub większa w głowie nie dały mi oczu zamknąć.

Jeszczem był nazajutrz u gotowalni, gdzie sprowadzony najcelniejszy perukarz nowe systema modnej symetrii pracowicie układał, gdy lokaj, najęty wszedł opowiedając wizytę jegomości pana hrabi Fickiewicz. Wszedł tego momentu pięknie ubrany kawaler i z nieskończoną radością, a razem podziwieniem poznałem mego lubego sąsiada podwojewodzica, o którego siostrę niegdyś miałem honor konkurować. Po pierwszych zwyczajnych przywitaniach pytałem się jegomości pana hrabi, jak mu się w Paryżu powodzi.

– Wybornie! – odpowiedział.

Wszedł zatem w obszerne wyobrażenia paryskich rozrywek, grzeczności kawalerów tamtejszych, których on by# wiernym naśladownikiem, i już nawet do tego stopnia doskonałości przyszedł, iż został autorem nowego kroku fraków. Na fundamencie więc rozmaitych jego powieści ułożyliśmy plantę życia w Paryżu: przyrzekł być wiernym moim towarzyszem i na dowód serdecznej poufałości pożyczył ode mnie dwieście pięćdziesiąt luidorów. Gdym mu pokazał listy rekomendacjalne od posła francuskiego w Warszawie, zganił ten mój postępek opowiedając, iż te listy adresowane do osób takich, których konwersacja, zbyt poważna, a przeto smutna, kwadrować żadnym sposobem nie może z rześkością kawalerów i młodych, i modnych.

– Znajdę ja dla waszmość pana – rzekł dalej – nierównie większe rozrywki w tych domach, gdzie sam uczęszczam.

Ułożyliśmy więc dla honoru narodu polskiego wszelkimi sposobami o to się starać, żeby i w guście, i w magnificencji przepisać kawalerów tamecznych. Jakoż zaraz skonfiskowane były suknie, którem z Warszawy przywiózł: owe pasamany drzewickie nie zdały się do mojej paradnej liberii. Ja zaś więcej jak tydzień musiałem czekać na wygotowanie ekwipażu; garderoby i liberii dla czterech lokajów, dwóch laufrów, Murzyna i huzara. Gdy już wszystko było na pogotowiu, dopiero za przewodnictwem jegomości pana hrabi, i ja sam także hrabia, wyjechałem na świat wielki.

Najpierwszą wizytę oddaliśmy sławnej naówczas tanecznicy opery francuskiej. Ledwom mógł uwierzyć własnym oczom, gdym oglądał wytworność meblów, szacunek klejnotów, obszerność domu, delikatność stołu, do którego wkrótce miałem honor być przypuszczonym. Nauczał mnie jegomość pan hrabia, jak trzeba zawdzięczać takowe dystynkcje i jak mam w bogatych podarunkach utrzymywać wspaniałość narodową. Korzystałem z nauki, a na fundamencie kredytowego listu i wekslów bardzo często oddawałem wizytę mojemu bankierowi. Dziwiła mnie ludzkość kupców i rzemieślników, dających wszystko na kredyt.

Wspaniała moja rozrzutność uczyniła mnie sławnym po całym Paryżu i zniewoliła serce ujęte wdziękami jejmości panny La Rose. Z jej rozkazu nająłem mały domek na przedmieściu, z pięknym ogrodem; a że wpodle miał takiż domek marszałek jeden francuski, tak mój wymeblowałem kształtnie, iż przezwyciężyłem dotąd niezwyciężonego mojego sąsiada.

Moda była naówczas w Paryżu wozić się w kolaseczkach, które tam zowią cabriolet. Kazałem zrobić cztery od złota i srebra, akomodowane do czterech części roku; ale gdy wozić się samemu przyszło, niedobrze świadom stangreckiego rzemiosła, na śród ulicy wywróciłem się na kamienie, a w tym szwanku wybiłem dwa zęby, rozciąłem sobie wargę i wywichnąłem prawą nogę.

Miłosierni ludzie zanieśli mnie do bliskiego cerulika; opatrzony doskonale, w domu moim usłyszałem fatalny wyrok, iż kuracja kilka niedziel zabawi. Bolała, mnie strata drogiego czasu. Całą nadzieję położyłem w kompanii jegomości pana hrabi i kilkunastu poufałych od serca przyjaciół.