ROZDZIAŁ SIEDMNASTY
Prawdę powiedzieli starzy, iż słodki dym ojczyzny. Widoki europejskie wzbudziły we mnie chęć widzenia Europy. Złoto, lubo w tej wyspie do niczego niezdatne, uładziło mnie zupełnie. Stałem się chciwym bez nadziei zysków, trwożnym w zupełnym bezpieczeństwie. Posesor znacznego skarbu, czułem ustawiczną niespokojność, formowałem projekta, rachowałem zyski, roztrząsałem istotę mojego dobrego mienia. Gdy zaś nad tym zastanowić się przyszło, iż na mojej wyspie żadnego z tych projektów do skutku przywieść nie można było, wpadałem w rozpacz, i narzekałem na igrzysko losu mojego, któren mi wtenczas dodawał sposobów, kiedym z nich korzystać nie mógł.
Jużem się był przyzwyczaił do sposobu życia Nipuanów; jużem zaczynał doznawać skutków szacownej spokojności. Kruszec złoty, nie dość że mnie uczynił nieszczęśliwym w Europie, dognał za światem. Pasowałem się nieskończenie sam z sobą. Przywodziłem sobie na myśl niesposobność korzystania z tego złota, niepodobieństwo wydobycia się z wyspy, hazard podawania się na nowe niebezpieczeństwa, niewdzięczność ku dobrodziejom.
Te i inne uwagi konwinkowały zupełnie rozum, serce się jednak temu wszystkiemu statecznie sprzeciwiało. Jużem był przedsięwziął uczynić heroiczną ofiarę, i to złoto wraz ze wszystkimi ornymi Europy zdobyczami w morze wrzucić, ale gdym kilka worków z jaskini wydobył, takim wstręt uczuł od wykonania tego zamysłu, iż widząc, że się żadnym sposobem przezwyciężyć nie mogę, przedsięwziąłem na owej zachowanej z okrętu łodzi puścić się na zgubę oczewistą prawie, byle z tej wyspy wynieść.
Postrzegł nadzwyczajne moje pomieszanie Xaoo, jam wszystko składał na słabość zdrowia, dla tego najbardziej, żebym pod pretekstem przechadzki mógł częściej nawiedzać skarby moje.
Powieść starca o Laongu owym utwierdziła mnie w zdaniu, iż wyspa Nipu nie musiała być, nadto oddalona od ziem innych mieszkalnych. Co zaś powiedał o prezentach jemu danych, to mnie upewniało, iż musiały być tam osady europejskie.
Odwiedziłem więc łódź moją i gdym ją opatrywał, znalazłem, iż w niczym nie była uszkodzona. Zrobiłem do niej maszt; sporządziłem żagle, wiosła były na pogotowiu.
Rozdzieliłem łódź na trzy części: pierwsza miała w sobie zawierać prowiant, druga wodę w beczkach, trzecia sprzęty i skarby. Miejsce na proch było osobliwe, fuzje i pistolety dobrze opatrzone; tak zaś skrzętnie chodziłem koło tego wszystkiego, iż w dni kilka o już było na pogotowiu.
Żałowała niezmiernie, iż się był zupełnie popsuł kompas morski – byłby służył do dyrekcji żeglugi model. W tej więc niepewności postanowiłem u siebie zmierzać zawżdy ku zachodowi: ile albowiem mogłem miarkować, od wschodu był jednostajny kurs okrętu naszego, a przez dni dwadzieścia sześć żadnej ziemi nie postrzegliśmy. Miarkowałem przeto, iż w przeciwnej stronie znajdą się owe osady od Laonga odkryte.
Jużem był wszystkie moje sprzęty, skarby, prowianty i amunicje upakował, gdy raz według zwyczaju przyszedłszy z rana do mojej łodzi, postrzegłem, iż jej nie było. Żem tego momentu nie umarł albo z rozpaczy nie skoczył w morze, osobliwą w tym Opatrzność boską uznaję dotąd. Stanąłem w miejscu hak wryty i utraciwszy zupełnie przytomność przetrwałem w tym stanie nieczułości czas niemały. Ocknąwszy się niejako, począłem rzewno płakać, a widząc, że próżny żal do niczego nie pomoże, szedłem rzeczką ku morzu. Wtem postrzegłem, jako zwyczajny morski odwrót w toż właśnie miejsce łódkę moją prowadził. Skoczyłem wpław ku niej, a bojąc się podobnych przypadków, mając wiatr po temu, puściłem się na morze.
KONIEC KSIĘGI DRUGIEJ