ROZDZIAŁ DRUGI
Już się zabierało ku zachodowi. Ja w ostatnim stopniu .osłabienia zostając byłem w stanie człowieka na poły uśpionego, gdy zdało mi się usłyszeć odgłos niby wystrzelonej z daleka harmaty. Mniemałem, iż to był skutek zbyt natężonej imaginacji, i nie uczynił przeto żadnej impresji, wtem, gdy tenże odgłos mocniej powtórzony usłyszałem, porwałem się w tym punkcie i bez pomocy perspektywy postrzegłem okręt ku mnie się zbliżający.
Z jaką radością osądzony na śmierć i już na plac wyprowadzony winowajca wyrok łaski i odpuszczenia słyszy, z takim właśnie uczuciem obił się o moje uszy głos z okrętu przez trąbę morską, każący mi się podobno zbliżyć; nie zrozumiałem albowiem języka. Porwałem się do wiosła, ale osłabione ręce upuściły go; postrzegli to z okrętu i natychmiast spuszczono łódź; która zbliżywszy się ku mojej, dała mi poznać z stroju Hiszpanów. Wzięto mnie do łodzi, a moją ku okrętowi majtkowie zbliżyli. Rzeczy, którem miał, wniesione były na okręt, łódź puszczona na morze.
Kapitan, jakem mógł z pierwszego wstępu zmiarkować, człowiek dumny, surowy i mało mówiący; kazał mnie na dół zaprowadzić i dać posiłek. Ledwom mógł skosztować suchara, który przyniesiono, ale kieliszek wina, któregom od lat kilku nie kosztował, taki we mnie skutek sprawił,. jakbym zażył kordiału. Gdy więc po niejakiej chwili chciałem wstać z łóżka i podziękować kapitanowi za uczynność, a zarazem rzeczy moje odebrać, usługujący mi powiedział francuskim językiem, iż rozkaz kapitana był, aby mnie z izby nie puszczano póty, póki rzeczy przy mnie znalezione wyegzaminowane nie będą.
Zdjęła mnie bojaźń, żebym nie poszedł o szkodę; kontent jednak, żem życie zachował, uśmierzyłem ją i prosiłem tego, który mi usługował, aby mi powiedzieć raczył, w jakim zostawałem okręcie z jakimi ludźmi. Potwierdził mnie w pierwszym zdaniu, iż okręt był hiszpański; powracał z zabranymi w Afryce niewolnikami do Ameryki, aby ich tam oddał do kopania kruszców w Potozie. Kapitan zwał się Don Emanuel Alvares y Astorgas y Bubantes. Miejsce, w którym byliśmy, nie było oddalone od brzegów meksykańskich nad pięć dni drogi; jeżeli nam wiatry posłużą.
Resztę dnia strawiłem odpoczywając w izdebce mojej, nie bez bojaźni jakowej przygody. Sen smaczny nieznacznie mnie uspokoił; nazajutrz zupełnie czerstwy obudziłem się około południa. Dziwno mi było, że żadnej dotąd nie miałem od kapitana rezolucji, gdy więc z tej właśnie przyczyny w wielkiej zostawałem niespokojności, otworzyły się drzwi nagle, weszło do izby kilku żołnierzy i porwawszy mnie z lóżka, wsadzili na nogi kajdany. Chciałem się bronić, ale moc i gwałtowność oprawców moje usiłowania uczyniła daremne. Nie wiedząc, co się ze mną dzieje, dałem się prowadzić, gdzie chcieli.
Spuścili mnie na dół okrętu i przykowawszy do sporego łańcucha w miejscu ciemnym i smrodliwym, zostawili wpółżywego. Nie uważałem z początku, gdzie mnie osadzono; głosy pomieszane języków nieznajomych, płacz rzewny i jęczenia przerwały moją nieczułość. Przypatrując się więc pilnie nędznym kompanom, poznałem, ile ciemność miejsca pozwolić mogła, żem był między Murzynami, których wieziono do kopania kruszców. Chciałem próbować, jeżeli który nie mówił jakiego z tych, które umiałem, języków, ale żaden mnie nie zrozumiał; próbowałem języka Nipuanów – i ten im był niewiadomy; płacz i jęczenie jedynym było wszystkich odgłosem. Dopomogłem im sowicie, a gdy ku wieczorowi przyniesiono strawę, dał mi nasz strażnik połowę spleśniałego suchara; kilka wiader nadpsutej wody były naszym wspólnym napojem.