Ciemność żałobny wianek wije ziemi
Na blade skronie…
Ostatnia gwiazda błyskami mdławemi
W pomroce tonie…
Wytężam oko i dojrzeć nie mogę
Przez cieniów morze,
Jaką dla świtu wyznaczasz Ty drogę,
Światłości Boże!
Czy mu przyjść każesz, jak idą pioruny,
W błyskawic szacie,
Wpośród przerażeń i klęsk krwawych łuny,
W burz majestacie?
I będziesz ludy unosił wichrami,
Jak lasów dęby,
Nad dalekimi budując wiekami
Słoneczne zręby?
Czy przyjdzie jako wybuchy wulkanów,
Z drżeniem złowieszczem,
Wstrząsając łkaniem piersi oceanów,
A ziemię dreszczem,
Aż to, co w bólach i w łzach się stopiło
W płomienne lawy,
Z przepaści buchnie z tragiczną w świat siłą,
Jako dzień krwawy?
Czy wzejdzie cicho w te ciemne przestworza,
Nad wieki śpiące,
Szląc wszystkim ludom, od morza do morza,
Złociste gońce?
I błękitniejąc, jak prawda odwieczna,
Bez walk, w pokoju
Wzejdzie nam jako słoneczność konieczna
W ludów rozwoju?
Jakkolwiek przyjść ma, daj nam go już. Panie!
Zaklinam Ciebie
Przez tęskność, która przyszłości świtanie
Nieci na niebie!…
I choćby tylko mógł jedną przyjść drogą —
Przez serce drżące,
Niech śpieszy! niechaj zdepce je swą nogą
Wschodzące słońce!