Chyłkiem, ciszkiem, milczkiem, bokiem
Biegnie Mańcia w pole mrokiem.
Ot, w sekrecie wam powiadam,
Że drapnęła od swej madam,
Od swej madam, od swej bony,
Co parasol ma zielony.
Coś tam, mówiąc między nami,
Nie powiodło się z lekcjami,
Było dużo fuku, puku:
– A próżniaku!… A nieuku!…
Aż też Mańcia, tak jak stała,
Smyrgła w pole niby strzała!
Księżyc właśnie wszedł zza chmurki,
W życie wabią się przepiórki,
Twarde wąsy oset jeży,
Słychać łopot nietoperzy…
Mańcia staje, staje… słucha…
Pustka, zmrok, żywego ducha!
Żółty bąk z okrutnym brzuchem
Bzyknął jej nad samym uchem,
Ćma oślepła w oczy bije,
Trawa drży… a może żmije?
Może wilk?… Może wyskoczy
Strach, co to ma wielkie oczy?
Mańcia staje. Spod fartuszka
Słychać głośny stuk serduszka:
Stuku, puku… Ledwie żywa.
Wtem tu: – ,,Meee”…Coś się odzywa..”
Patrzy, aż ci tu jagniątko
Leży w trawie, niebożątko.
Moja Mańcia w skok do niego.
– A ty małe nic dobrego!
A nicponiu! A ty zbiegu!
To tu miejsce do noclegu?
To ty nie wiesz, że matusi
Strach o ciebie tam być musi?
Chodź mi zaraz tu na ręce!
Już ja uszków ci nakręcę.
W taką ciemność! W taką rosę!…
Chodź! Ja zaraz cię odniosę.
A jagniątko: „Meee. – A po co
Panna sama biega nocą?”