Fatum do Lykofrona

Ely-emu

Opuścił dłonie Lykofron i podniósł czoło,
W echo słów własnych wsłuchany, utkwiwszy oczy w przestrzeni,

Kędy na greckim błękicie
Gorzało słońce.

A przed nim płyta kamienna, gorąca jeszcze
Od rylca, którym ją zbróździł, zdała się nosić na sobie

Siad piorunowej tej myśli,
Co mózg mu żarła,

Gdy nagle w ciszy głębokiej, ten głos posłyszał.

»Dajcie mi jeszcze tych dawnych, starych Tytanów,
Co głazy w niebo ciskali i z pięścią szli przeciw bogom,

By wydrzeć z rąk Zeusowych
Ogień żywota!

Dajcie ich jeszcze! Niech walka krwawa a głucha
Wre, po dawnemu, na ciosy między Olimpem a człekiem,

I niechaj żar nieśmiertelny
Rozpali piersi,

Które w zwątpieniu zastygły, jak piersi trupa.

Czymże są bowiem bogowie, jeśli nie kłamstwem
Dla niewolników, co karki nędzne swe w jarzmo schylają,

I małoduszna łzy leją,
Zdala od czynu,

Niemoc swej duszy złożywszy i słabość swoją,
Która jedynym ich bogiem i pierwszym bytu tyranem,

Na jasne barki Zeusa,
Wszechistnień pana,

W śnie przed pociskiem piorunu szukając schrony?

Czymże i samo jest nawet Fatum wieczyste,
Dla tych, co doli swej czarnej pod bicz podają grzbiet krwawy,

Nie uchylając od ciosu
Spodlonej głowy,

Jeśli nie własną słabością, tą nieśmiertelną
Od krain słońca zaporą, i od krainy żywota,

Do których mocni się tylko
I dumni rodzą,

By prometejskie dziedzictwo piastować godnie?

Sam sobie życia nić przędzie każdy z żyjących.
Sam w sobie nosi swe losy, ktokolwiek rodzi się na świat.

A nie widziano przez wieki,
Aby ten upadł,

Kto jasne życia ognisko w piersi rozpalił,
I przy najwyższym swym prawie, przy prawie życia stał silnie,

I tchnął płomieniem w błękity,
I w ziemię wrastał,

A w czasów swoich przeczeniu nie żył ni chwili.

Bogowie nawet upadli, iż zbrakło siły,
Która nad nektar ambrozyi piersi do życia ukrzepia,

I nieśmiertelność rozdziela,
I im, i ludom.

I nigdy ona z Betlejem gwiazda czerwona,
I nigdy wielki cień krzyża, co padł na Olimp z Golgoty,

Nie byłby strącił Zeusa
Z przeświętych właści,

Gdyby zwątpienia czerw jemu serca nie stoczył.

O, nie »w girlandy różane, nie w mgły srebrzyste«
Rozwiał się Olimp wysoki, i mocnych bogów plemiona!

Ale wśród gromów i trzasków
Runął w zwaliska,

By człowiek, patrząc z przestrachem w pustą pierś wiecznych,
Z której wygryzion dzwon życia — życia bijący godziny,

O losy swoje wśród drżenia,
Nie bogów pytał,

Lecz pytał serca własnego i własnej piersi!

Ja, co z ukrytym obliczem nad ziemią władam,
A nie zdejmuję zasłony, ani przed słońcem rodzicem,

Ani przed nocą gwiaździstą
I wszech-świetlącą,

Oczom twym daję widzenie zabłysku tajni!
Pojrzyj — a obacz, iż Fatum nie jest czym innym straszliwe,

Jak tylko wagą sił życia
I życia woli,

Nad przepaściami chwiejącą ludy i bogi! —

I upadł na twarz Lykofron, i Grecyi płakał.