Lalka Małgosi

— Mamuniu! — wołała Małgosia, biegnąc do pokoju mamy.

— A co chcesz, dziecinko? — zapytała mama.

— Chciałam mamuni powiedzieć, że się już moja lalka nie będzie nazywała Mimi, tylko że będzie się nazywała Urszulka.

— A to dlaczego? — zapytała mama.

— Bo widzi mamunia, ja dziś rano przeczytałam w książeczce, że dawno już temu, ze trzysta lat może albo więcej, żył Jan Kochanowski, który pisał różne wiersze i że ten Kochanowski miał małą córeczkę, której było na imię Urszulka.

— No i cóż dalej? — zapytała znów mama.

— Tylko nie mogę sobie przypomnieć, gdzie on z tą córeczką mieszkał…

— W Czarnolesiu — rzekła mama. — Nazywano go też Janem z Czarnolesia.

— Tak, tak! w Czarnolesiu! Więc tam była taka wielka stara lipa, pod którą Kochanowski siadał i różne wiersze pisał, a przy nim bawiła się Urszulka. Ale nie bawiła się tak jak inne dzieci, nie przeszkadzała ojcu, nie hałasowała, tylko sobie kwiateczki zbierała i śpiewała piękne piosenki. A tych piosenek to jej nikt nie uczył, sama już z siebie tak umiała śpiewać jak ten słowiczek w maju. A wioseczki miała jakby złote i chodziła w „letniczku pisanym”, to znaczy w takiej pstrej sukience leciuchnej. Raz miał przyjechać do Czarnolasu wielki wojownik…

— Hetman — poprawiła mama — Jan Zamoyski.

— Tak, mamuniu, Jan Zamoyski, więc Urszulka nazbierała prześlicznych kwiatków i tak sobie śpiewała:

Przyjedzie tu rycerz, Ojcu, matce drogi, A ja te kwiateczki Rzucę mu pod nogi.

I to ona tak sama z siebie śpiewała, proszę mamuni, i różne inne piosneczki jak ptaszek jaki.

— No i przyjechał ten rycerz? — zapytała mama.

— A jakże, przyjechał! Z bardzo wielkim dworem i bardzo wspaniale przyjechał, a na nim wszystko aż błyszczało od złota, od srebra…

— A przywiózł też z sobą dzieci?

— Nie, mamuniu! Ten Jan Zamoyski nie miał dzieci i bardzo się tym smucił. Więc kiedy się bawił z Urszulka i zapytał ją, czy się jej podoba jego pas złoty i jego ubiory, wtedy Urszulka tak mu powiedziała:

Pięknie, strojnie i bogato,

Jak u nikogo na świecie,

Ale gdybyć Bóg dał dziecię,

Dałbyś wszystko za to.

— I cóż na to Zamoyski?

— A nic! Ucałował Urszulkę i aż mu łzy w oczach stanęły.

— A mamę miała też ta Urszulka?

— A jakże, mamuniu, miała! Kluczyki za nią nosiła, w gospodarstwie jej pomagała, gości nadobnie witała, a kiedy ojciec wracał z jakiej drogi, to zawsze wybiegała naprzeciw niego wpierw jeszcze niż starsze dzieci i obejmowała go rączkami za szyję i cieszyła się jego powrotem.

— No i cóż się dalej stało?

— Ach, moja mamusiu! Bardzo się źle stalo, bo ta Urszulka umarła. Ach, żeby mamusia wiedziała, jak jej wszyscy w domu żałowali, to strach! A najbardziej ojciec. Jak siadł pod swoją lipą, to tylko wzdychał i pisał śliczne pieśni o swojej córeczce. Te pieśni nazywały się… nazywały…

— Treny — podpowiedziała matka.

— Tak, mamuniu, treny. Ja czytałam, że te treny to najpiękniejsze pieśni ze wszystkich, jakie napisał Jan Kochanowski. A kiedy się tak smucił, śni mu się raz, że mu jego matka przyniosła Urszulkę na ręku, bo Urszulka taka była jeszcze mała, że ją można było na ręku nosić, i że widzi swoją córeczkę taką śliczną i wesołą jak nigdy jeszcze. Ucieszył się bardzo, a tu mu matka jego tak mówi: „Nie smuć się, miły Janie, bo twoja Urszuleczka żyje”.

— Tak jest — rzekła mama. — Żyje i żyć powinna w pamięci wszystkich polskich dzieci.

— Więc ja, proszę mamusi, chcę, żeby się moja lalka nazywała teraz Urszulka, i uszyję jej taki „letniczek pisany” i „paseczki złocone”, żeby do niej była podobna.

— A czy nie lepiej byłoby, Małgosiu, żebyś ty sama starała się być podobną do niej? Żebyś była tak jak ona miłą ojcu i matce, miłą służbie i rodzeństwu, cichą, słodką i według sił pomoc wszystkim niosącą? Wszakże wszystkie dziewczynki polskie są jakby siostry Urszulki. Czemuż do niej podobne być nie mają?

Zamyśliła się Małgosia i rzekła:

— No, to dobrze! Ja będę się starała być do niej podobna. A mamunia nazwie mnie czasem swoją Urszulka?

Mama uściskała Małgosię. Ciekawa rzecz, jak też Małgosia dotrzyma swej obietnicy?