W Weronie

Do ołtarza miłości pielgrzymuję cicha,
Płomień niosąc na ustach, a w sercu tęsknotę;
Na drogę moją słońce rzuca złote róże,
W młodocianych winnicach przelotny wiatr wzdycha:

— O Giulia!

Z daleka idę. Brzozy te białe, co stoją
I płaczą w kraju moim, szeptały o tobie,
A słowik, co dziś śpiewa tu, na twoim grobie,
Namiętne pieśni rzucał w bezsenną noc moją,

— O Giulia!

Drogę do ciebie serca wskazało mi drżenie
I szmery pocałunków w powietrzu uśpionem
I róża ta, co płonie rozchylonym łonem,
I od skrzydeł gołębich padające cienie,

— O Giulia!

Więc tutaj, jak zraniony ptak, tęsknymi loty
Dążyłam, by o kamień oprzeć senną głowę
I śnić wonie jaśminów, noce księżycowe
I czuć dreszcze i żary tajemnej pieszczoty,

— O Giulia!

Lecz błagam, chciej przebaczyć samotnej pątnicy,
Że zamiast kwiecia, zamiast weselnego pienia,
Do grobu twego niosę zadumę milczenia
I czoło pochylone, i żar łez w źrenicy…

— O Giulia!