A ja zaś tak rozumiem, że do ożenienia
Nie stanu wysokiego, nie dobrego mienia
Nawet ani gładkości tam wam szukać trzeba
Jako wstydu a cnoty, darów przednich z nieba.
Bo acz to wszytko dobre i ma swe przysmaki,
Ale z cnotą złożywszy, pójdzie między braki;
Bo rzeczy są niepewne i które czas gładzi,
A co nawięcej takim przymiotom więc wadzi
Człowiek, mając te dobra, dobry z nich nie będzie,
I owszem, między złymi pełno tego wszędzie.
Ale cnoty nieszczęście żadne nie zhołduje
Ani wiek zazdrościwy jej krasy ujmuje.
Kto tę ma, tego dobrym człowiekiem mianują,
W tym jednym źli z dobrymi spółku nie najdują.
Przeto tak ważmy gładkość, tak dom i klenoty,
Jakoby pierwsze miejsce zawżdy miały cnoty.
Helena i w królewskim domu się rodziła,
I gładkością nad insze obdarzona była,
A cóż po tym? Zdradziwszy męża właściwego,
Zjechała przez namowy gościa wszetecznego.
Jaki dom, jakie złoto, jaka gładkość przy tej
Przysadzie ma smakować myśli znamienitej?
Cnota tedy ma przodek jako w każdej rzeczy
Tak i w małżeństwie, i tę naprzód miej na pieczy.
Bo gdzie ta jest, by dobrze nic więcej nie było,
Człowiekowi z nią samą żyć na świecie miło.
Gdzie tej nie masz, tam wszytko swoję cenę traci,
Zacność precz, a uroda przez niej już nie płaci.
Cnotą grunt założywszy, kto przyniesie k’temu
I urodę, i szczęście, bliski fortunnemu.
Bo dobra na trzy części mądrzy rozpisują
Jedne w umyśle, drugie w ciele ukazują,
Trzecie z strony przychodzą, co szczęściem zowiemy
Wszystkich trzeba, jesli żyć doskonale chcemy.
Umysł, rozum, wymowę cnota zastąpiła;
Przy ciele się zamyka zdrowie, gładkość, siła;
Fortunie przypisują ród, powinowactwa,
Dostojeństwo, majętność, skarby i bogactwa
Ale do Koryntu przyść nie każdemu snadnie;
To wszytko rzadko kiedy jednemu przypadnie,
Przeto trzeba nam wiedzieć, jako co szacować
Umysł naprzód i jego dary umiłować;
Potym dobra cielesne plac mają za tymi;
Dopiero szczęście idzie z przypadki swoimi.
Acz ja nie wątpię, ze to będzie w podziwieniu,
Iżem ostatnie miejsce dał dobremu mieniu,
Które ludzie dzisiejszy w takiej cenie mają,
Że g’woli temu wszytko insze zamiatają
Ale jako w gorączce człowiek lubi wodę,
Mało się rozmyślając, że mu niesie szkodę,
Tak łakomstwo bezecne ludzką myśl fałszuje,
Że mu nic, okrom co wrzód rodzi, nie smakuje.
A by nie ta zła febra, co nam smak skaziła,
Inaczej by zdrowa myśl o rzeczach sądziła.
Patrz na niewinne dziatki, gdzie nie masz przysady
Ani jeszcze uwodzą człowieka złe rady
Ujźrzysz znaki niemałe wrodzonej hojności
I cnoty, a nie ujźrzysz skępstwa i chciwości.
Czemu? Bo przyrodzenie na mleku przestawa,
A mając, co mu dosyć, dalej się nie wdawa.
A by ludzie do końca tak się sprawowali,
A tylko przyrodzonym żądzom folgowali,
Nie byłyby w tej cenie perły ani złoto,
Bo bez czego być mogę, mogę nie dbać o to.
Komu tedy nie stęka rozum, bez wątpienia
Urody nie odstąpi dla dobrego mienia.
Bo jesli ku nasieniu zboża wszelakiego
Ziarna prawie na wybór szukamy pięknego,
Jesli w mnożeniu stada urody patrzamy –
W złączeniu swym nad to mieć mniejszą pieczą mamy?
Skąd się ma nie kopa bru, nie źrzóbek przymnożyć,
Ale człowiek, który ma dobra twego pożyć,
Z króla swego Spartanie wzieli wielką winę
Nie prze inszą, jeno prze tę niższą przyczynę,
Że był obrał niezgrabną jakąś żonę sobie
„Nie wiesz – pry – że my królów czekamy po tobie?”
Ale i to nam pismem podano od wieka,
Że na swój własny wyraz Bóg stworzył człowieka.
Skąd możem to rozumieć, że im kto cudniejszy,
Tym niejako być musi Bogu podobniejszy.
A tym barziej jesli kto i myśl tak sprawuje,
Że tegoż wizerunku zawżdy naszladuje.
Taka piękność zostaje zawżdy w swojej mierze;
Mądry, kto imo wszytko to jedno obierze.
Ale Midas gdy był tym od biga poczczony,
Że nie miał być w swej prośbie przezeń omylony,
„Wszytko – prawi – bóg może; a ja proszę o to
Czego się kolwiek dotknę, niechaj będzie złoto!”
O głupi Mida! Widzisz, że nie tylko uszy,
Ale o rozum ośli nosisz przy swej duszy.
Przyzwolił bóg, a on rad; ledwie podziękował,
Tak jął szukać, na czym by swej mocy skosztował.
Urwał rózgę, rózga się w złoto obróciła;
Kamień wziął podla drogi, ali złota bryła;
Żyta dotknął, żyto wnet złotem zakwitnęło;
Jabłka dosiągł, a jabłko świecić się poczęło;
Umywa się, a złoto przez ręce się leje;
Ledwie ogarnąć może sercem swe nadzieje.
Złotą sobie każdą rzecz obiecują słudzy;
Zatym stół przykrywają, przynoszą jeść drudzy.
Siadł za stół, chleb wziął w rękę, z chleba kruszec prawy;
Potraw ruszył, wnet złotem stanęły potrawy;
Wina sobie każe dać, próżna myśl o winie,
Bo z śklenice przez gardło szczere złoto płynie.
Zlękł się nieborak Midas; widzi, że pobłądził,
Bo mu upad przyniosło, co on szczęściem sądził.
W dostatku nie ma co jeść, a za trunek wody
Dałby i ono złoto, i wszytki dochody.
Ręce do nieba wznosi „Odpuść, panie! A tej
Głodnej hojności pozbaw’ i nędze bogatej!”
Midowymi przykłady na złoto nie ważmy,
Ale każdą rzecz wedle jej ceny uważmy!
Złoto jest rzecz nabyta, a siła ubogich,
Co pracą swą dostali majętności drogich.
Gładkość Bóg daje, a kto bez niej się urodzi,
By nabarziej pracował, bez niej takież schodzi.
Ale na gładką patrząc, przedsię się nie najem;
Takżeć i z rolej syna żadnym obyczajem
Nie wyprzesz, bowiem na to żone pojąć trzeba,
A chcesz li jeść, szukajże pługiem w rolej chleba!
Tedy posagu nie brać? Byś Likurga pytał,
Inaczej by w ustawach jego nie wyczytał.
A przed Likurgiem jeszcze, kto żonę pojmował,
Ten ojcu, ile kazał, naprzód ofiarował.
Ja, gdzie czego obyczaj jest, nie zakazuję,
Tylko, co przed czym słusznie ma iść, ukazuję.
Ale o tym już nazbyt. Do ciebie, Miłości,
Przystępuję, która masz siła stąd zazdrości,
Że ludziom snać źle radzisz. Ale iż i w niebie,
I na ziemi nikt nie jest bezpiecznen od ciebie,
A twym strzałom trudno się pawęzą zasłonić
Ani uciekać abo rozumem się bronić
Proszę cię, miało li by kiedy przyść do tego,
Niechaj nic nie miłuję, co jest szkaradnego!
Ostatek na twą łaskę puszczam. Nie mieć złota –
Jeszcze nie szkoda; ale szkoda, co sromota.
Do miłości tak dosyć. Dydo jako żywa
Eneasza nie znała, to rzecz niewątpliwa;
Bo ona dobrze przed tym legła w grobie była,
Niżli trojańskie mury grecka moc burzyła.
To prawda, że swą ręką śmierć zadała sobie,
Lecz, o dobry Enea, nie teskniąc po tobie,
Ale uchodząc łoża Ijarby srogiego,
A miłując małżonka, chocia umarłego,
Któremu i po śmierci wiarę chować chciała
Bodaj tak swego męża każda miłowała!
A jesli kto równego szuka towarzysza,
Uwaźże sobie ten rym u Marcyjalisza
Podlejszą żonę pojmi, tak ja radzę tobie,
Bowiem inaczej równi nie będziecie sobie.
Aczby snać o tę podłość druga się gniewała,
Jesli polską przypowieść od matki słychała.
Jakokolwiek, zrównania w obyczajach trzeba
Dla spornej żony, drugi nie chciał wnić do nieba;
Insze rzeczy u ludzi bacznych mało ważą,
Bo z fortuny nikomu chłubić się nie każą;
Ostatek Bogu porucz; Bóg sam wie, co dobrze,
Ale człowiek nie jest w to tak opatrzon szczodrze,
Aby wiedział, co z jego lepszym; czas to potym
Okaże, lecz nam teraz tylko się śni o tym.
Tom ja pisał na siostry swej miłej żądanie,
Które u mnie tak ważne jako rozkazanie.
I sama się do tego dobrze przyłożyła;
Naleźć rym – to nawięsza moja praca była.