Pamiątka

Tobie niechaj ta karta będzie poświęcona,
Zacny hrabia z Tęczyna, którego kwapiona
I niespodziewana śmierć ludzi zasmuciła,
A lamentem i płaczem wszytko napełniła.

Będą drudzy twym kościana grób zacny budować
I twarz twoje w miedzi lać i w marmórze kować,
Miedzy którymi snąć też miejsce będą miały
Rymy moje. Na łasce bogiń aby trwały!

Wiodłeś swój ród wysoki z domu Tęczyńskiego,
Skąd ustawicznie, jako z konia trojańskiego,
Jeden po drugim ludzie wielcy wychodzili,
Którzy doma i w polu godni w Polszcze byli.

Pomnią to pruskie pola, pomni nieszczęśliwa
Warna, gdzie nieśmiertelnej chwały cnota chciwa
Nie tak ostrożnie jako śmiele się potkała
I zwycięstwo poganom z siebie sławne dała.

Tycheś ty nie chciał wydać, a na swoje lata,
Dosyć młode, zwiedziłeś część niemałą świata
Przypatrując się pilno wielkich królów sprawie
Tak w pokoju, jako i w żołnierskiej zabawie.

A chociaś był nieprawie jeszcze dorósł wojny,
Szedłeś miedzy lud króla francuskiego zbrojny,
Gdy synowie ojcowskiej wiary popierali,
A dawszy sobie po łbu, potym się jednali.

Kochałeś się w naukach i w piśmie uczonym,
Nie przestając na szczęściu z ojców zostawionym.
Ale jako cię znacznym fortuna czyniła,
Takeś i dowcipem miał przed inszymi siła.

Przeto, skoroś dojachał kraju ojczystego,
Obraneś posłem zaraz do króla szwedzkiego,
Gdzieś wszytko wedle myśli pana swego sprawił,
Siebieś po prawdzie troski niemałej nabawił.

Nie dziwuję się, panno zacnego rodzaju,
Zeć się ten gość podobał z dalekiego kraju.
Godzien był za urodą swoją Tytonowe,
Godzien był miejsce zasieść Endymijonowe.

Morskie nimfy, po piersi wydawszy się z wody,
Wzdychały patrząc na twarz i wiek jego młody,
Nieśmiertelnymi laty kupować je chciały;
Próżno, bo wieczne czasy gdzie indziej mu słały.

Tak przed laty Tezeus, chcąc srogiego pożyć
Minotaura, a ciężką dań z ojczyzny złożyć,
Płynął na prędkiej nawie przez głębokie morze
I stawił się na króla gortyńskiego dworze.

Tam skoro go królewska dziewka oglądała,
Która na wonnym łożu przy matce siedziała,
Jakie mirty nad chłodnym Eurotą się rodzą
Albo kwiatki rozlicznych farb na wiosnę wschodzą,

Nie drzewiej oka z niego chciwego spuściła,
Aż ognia nieobacznym sercem zachwyciła,
Który w niej wszytkich członków zmacał aż do kości
I rozpalił niebogę w okrutnej miłości.

Wenus, która bogatej Ankonie panujesz,
A frasunkami ludzkie rozkoszy fałszujesz,
Jakowąś nawałnością dziewkę zapaloną
Miotała, urodziwym gościem uszaloną!

Jakiej ona bojaźni w sercu używała,
Jako częstokroć bledsza nad złoto bywała,
Gdy przewaźny Tezeus, pragnąc ręki podnieść
Na srogi dziw, albo śmierć, albo cześć miał odnieść!

Jednak niebrzydkie bogu jej obiaty były,
Bo jako na Krępaku wiatr ze wszytkiej siły
Burząc, dąb stary wyparł, a ten, wykręcony,
Padł i dobrą część lasu starł na wszytkie strony:

Takźeć mężny Tezeus mieszańca srogiego
Obalił, rogi na wiatr próżno miecącego,
I wyszedł z wielką sławą po nici rozwitej
Z labiryntowych błędów i zdrady zakrytej.

Tęczyński był twój Tezeus, nowa Arijadno,
Który sercem i siłą mógł porównać snadno
Z bohatyrskimi syny, lubo pieszo wojny,
Lubo pragnął na koniu nieprzyjaciel zbrojny.

Ten, znając twarz łaskawą i chuć przeciw sobie,
Skłonił także cnotliwe swe serce ku tobie,
Tak iż jednaki ogień obiema panował;
Jeśli tobie silen był, jemu nie folgował.

Oczy pierwsze poselstwa cicho sprawowały,
A serdecznych tajemnic sobie się zwierzały.
Potym i zobopólna mowa przystąpiła,
On twoim sługą chciał być, a tyś nie gardziła.

Ale kiedy czas przyszedł, że poseł uczciwy
Miał żagle wiatrom podać, twój głos źałościwy
Tym go potkał: „Gościu mój” a jeśli nie były
Omylne twoje słowa, i mój mężu miły!

Nierada cię stąd puszczam, a zwłaszcza bez siebie:
Ale iż pospolitej ustąpić potrzebie
Swoja własna rzecz musi, jedź w dobrą godzinę,
A bywaj zaś, póki się łzami nie rozpłynę!”

Dalej żal nie dopuścił i płacz znakomity,
Który jej z oczu płynął jako deszcz obfity.
A Tęczyński, łzy także właśnie ocierając
I jako mógł, serdeczną żałość okrywając:

„Panno, bądź dobrej myśli, bo by wszytkie siły
Wietrzne i morskie za raz na mię się zmówiły,
Nie zatrzymają żadną miarą mego biegu,
A ja się wrychle muszę stawić na twym brzegu.”

To rzekł, a całowawszy rękę jej uczciwą,
Wsiadł prosto na okręt swój, tamże kotew’ krzywą
Żeglarze i pobrzeżną linę odwiązali,
A od brzegu wysoką nawę odbijali.

Teraz się napatrz, panno, kogo widzieć żądasz,
Kto wie, jeśli go potym na wieki oglądasz?
Siła nieszczęście może, a nasze rozmysły
Na wyroku niepewnej fortuny zawisły.

Póki go widzieć mogła, oczy w nim trzymała,
Potym na same tylko już żagle patrzała;
Na koniec, kiedy i on, i żagle zniknęli,
Ledwe na poły żywą słudzy z brzegu wzięli.

A ty, Tęczyński, nosząc swój zastrzał w skrytości,
Szedłeś łodzią po wierzchu morskiej głębokości,
A za przyjaźnią wiatrów i dobrej pogody
Wysiadłeś na brzeg pruski krom wszelakiej szkody.

Jechałeś potym ziemią tam, gdzie Wilna cicha
Górę, z wieku sadzoną, potajemnie spycha.
Czyniąc sobie gościniec cichy do siestrzyce,
Której szumny bieg słyszy przez wąskie granice.

Tameś i pana zastał, l poselstwa swego
Słuszny poczet uczynił, a z przyjazdu twego
Dwór od małych do wielkich wszytek się radował,
Bo kto by cię był prze twą ludzkość nie miłował?

Skoro zaś pola śniegiem, a głębokie brody
Mroźna zima przykryła cierpliwymi lody,
Niedługoś się na miejscu z towarzystwem bawił,
Bo cię do Finlandyjej pań znowu wyprawił

Na drogę niebezpieczną, boś musiał iść morzem
Nie takim, jakie krzywym okrętem więc porzem,
Ale które dziś mrozy lodem ugruntują,
Jutro wiatry szalone zetrą i zwojują.

K’temu nieprzyjacielskie wojsko tuż leżało;
Ciebie jednak Bóg przewiódł przez złe miejsca cało,
Tak żeś przedsię oglądał naznaczone kraje
I pana, który tamtym ziemiam prawa daje.

Ten, w swej dawnej nadzieje, nie cierpiąc odwłoki,
Wziął cię za wodza sobie i swój dwór wysoki
Pożegnawszy, szedł morzem ku polskiej granicy,
Myśląc zacną królewnę widzieć w swej łożnicy.

A Bóg mu tego życzył. Lecz, o panno święta,
Nieprawieś z ojczyzny swej w szczęsną chwilę wzięta.
Ale zdarzy tenże Bóg, że tegoż stolicę
Osiędziesz, u któregoś dziś za niewolnicę.

Rychło po tym weselu, cny hrabia z Tęczyna,
Wjachałeś na starostwo swoje do Lublina,
Wszem pożądany; a tam nie wyszedł czas długi,
Żeś wziął i województwo za swoje posługi.

Ale pomni, coś przyrzekł pięknej Cecylijej,
Wonczas kiedyś na morze wsiadał do Szwecyjej.
Trudno nie pomnieć: miłość w dyjamencie ryje
Twe sławne obietnice i pod sercem kryje.

Skoroś tedy ojczyste służby złożył z siebie,
Wziąłeś przed się swe rzeczy, z których ta u ciebie
Przodek miała, abyś był, imię Pańskie święte
Wziąwszy na pomoc, konał małżeństwo zaczęte.

Przeto, zebrawszy poczet przyjaciół niemały,
Tam gdzie ku niebu patrzą kazimirskie skały,
Puściłeś się do Gdańska po głębokiej Wiśle,
Morze i dalszą drogę mając na umyśle.

Nie wie człowiek, co dobrze, a czasem tak zbłądzi,
Że swe szczęście za wielką niefortunę sądzi.
Pań twego przedsięwzięcia z łaską nie przyjmował,
I przejazd był niepewny, a tyś się frasował.

Przejazd niepewny, bowiem na morzu północnym
Tymi czasy król duński pływał z wojskiem mocnym,
Czekając na sąsiada; chciałby się skosztować,
Komu każe silny Mars i Szczęście panować.

Zwyciężył wieczny wyrok i nieszczęście twoje,
Żeś ty, o zacny hrabia, nie pomniąc na swoje
Nieprzezpieczeństwo, przedsięś wsiadł w okręt wysoki:
Miłość rządziła, która nie cierpi odwłoki.

Trzykroć z portu na morze nawa wychodziła,
Trzykroć zasię do brzegu nazad się wróciła;
Poszła potym przezdzięki, ryjąc morskie wały,
A żagle roztoczone pochop z wiatru brały.

Jeszcze były wieczorne nie zagasły zorze,
Kiedy nieuśmierzony wicher wpadł na morze.

Szum powstał i gwałtowna z wierzchu niepogoda,
Wały za wałmi pędzi poruszona woda;

Krzyk w okręcie, a chmury nocy przydąwają,
Świata nie znać, wiatry się sobie sprzeciwiają,
Usiłuje zachodny przeciwko wschodnemu,
‚ Usiłuje połudny przeciw północnemu.

Morze huczy, a nawą miecą nawałności;
Raz się zda, jako w przepaść pojźrzeć z wysokości,
A kiedy się zaś wały rozstępują, ani
Miasta widać wielkiego z głębokich odchłani.

Piasek z wodą się miesza, a w poboczne ławy
Bije szturm niebezpieczny, nawa żadnej sprawy
Nie słucha, ale w morskim rozgniewaniu pływa
Samopas, a mokra śmierć zewsząd się dobywa.

Całą noc ta okrutna niepogoda trwała.
Nazajutrz, kiedy zorza z wody powstawała,
Rozchodziły się chmury, wiatry ucichały,
A pieniste znienagła wały upadały.

Już było słońce wzeszło, już żagiel rozpięty
Nawy znowu prowadził, kędy dwa okręty
Z boku się ukazały: „Hej, panowie moi –
Szyper głosem zawoła – miejmy się ku zbroi!

Ludzi mamy nad sobą, a nie wiedzieć kogo.
Jeśli to Szwed, co u mnie wątpliwa, nam błogo;
Jesliż też Duńczyk, czego się barziej obawam,
Bez trudności nie będziem, w czas wam to znać dawam.”

Przystaw króla szwedzkiego przedsię dobrze tuszył,
„Bo (powiada) niżem ja do Gdańska się ruszył,
Już były przeciw tobie wysłane okręty;
Nie to li są, o hrabia, niech ja będę ścięty!”

To jego, a to potym Tęczyńskiego słowo:
„Kto bądź, ten bądź, nam nie Iza, jeno być gotowo;
Koniec u Boga w mocy: my, bracia, o sobie
Czujmy przedsię, ja z wami w szczęściu i w żałobie.”

Jeszcze mówił, a każdy już stał w swoim rzędzie
Pogotowiu, czekając, co na koniec będzie.
A tymczasem proporzec duński podniesiono.
Tamże się okazało, w czym dawno wątpiono.

Muzo! Co dalej powiesz? – To, co dawna woła
Przypowieść: dwiema i sam Herkules nie zdoła.
Żagiel i styr utrącon, nawa ustrzelana,
Na koniec, gdy już miała tonąć, poimana.

Jako potym dał to król w moc panu naszemu,
Co miał z Tęczyńskim czynić, bo przeciw szwedzkiemu
Spoiną mieli; jako też pań nasz z drugiej strony
Starał się, aby hrabia był wolno puszczony –

Próżno i przypominać, bo niżli do skutku
Ta rzecz przyszła, Tęczyński od wielkiego smutku
Wpadł w niemoc, z której mu już (ach, wieści płaczliwa!)
Wstać nie obiecowała Kloto zazdrościwa.

Częstokroć on, nieszczęsny, dla ludzkiego daną
Ulżenia w ciężkim płaczu strawił noc niespaną.
Chciał li też na czas zasnąć, porwał się strwożony,
Sny nadzwyczaj dziwnymi ze snu przebudzony.

A febra, wziąwszy raz w moc, ustawnie gorzała
Susząc krew i wilkości stroskanego ciała.
Smak sfałszowany, wszytko odpadło od chęci,
Myśli trapią, tu miłość, tu nieszczęście smęci.

Teskność z miary wychodzi, sił znacznie ubywa,
A to jego przed śmiercią Skarga obciąźliwa:
„Boże mój, i tym jeszcze skarzesz mnie, smutnego,
Że więźniem umrzeć muszę króla okrutnego!

Czemu mię przedtym raczej srogie nie pożarły
Morskie wody? Czemu mię ostre kry nie starły,
Kiedym szedł w obce kraje, a tuż za mną w tropy
Łamały lód północne ogromne zatopy?

Sroga śmierć, lecz bym wolnym zginął był człowiekiem
Nie czekając tym swoim niefortunnym wiekiem
Ostatniego nieszczęścia! Boże niezmierzony,
Jakom od swej nadzieje daleko rzucony!

Nie myśl, matko, o szatach drogim złotem tkanych,
Na mój i twej niewiasty przyjazd obiecanych;
Raczej mi mary gotuj: tak się podobało
Nieszczęściu, któreć syna żywego zajźrzało.

A ty, moja królewno, gdzieś teraz, niestety!
Na której ślicznych ręku, byłbych Bogu wzięty,
Pragnąłem duszę podać, gdybykolwiek były
Nieprzejednane siostry przędze swej dowiły.

Nie byłem tak szczęśliwy, a me prośby próżne
Rozniósł nieunoszony wiatr na morze różne
I muszę ja (co jednak twa hańba, miłości!)
W tym nieznajomym kraju umrzeć od żałości.

Wrzuć w morze, kto przyjaciel, próżne dusze kości:
Owa mię tam, choć martwo, bystre nawałności
Doniosą, gdzie żywego szczęście mieć nie chciało,
A będzie fortunniejsza śmierć niż żywe ciało.”

Więcej nie mówił, ale wzdychał bez przestania,
A w tej zbytniej tęsknicy przyszedł do skonania,
Pamięci i sił zbywszy, jako więc kwiat leże,
Którego przy uwroci ostry pług dosięże.

Jego śmierci północne boginie płakały,
Płakały ciemne lasy i wyniosłe skały;
Ciało jednak do Polski morzem przypławiono
I między sławne dziady poczciwie włożono.

Trzy słowa śrzodek niesie nagrobnej tablice:
Tu miasto obiecanej królewskiej łożnice,
Janie Tęczyński, leżą twe kości uśpione.
O próżne troski ludzkie, o nadzieje płonę!

Miej wieczny odpoczynek, o szlachetne ciało!
Duszy, wiem, że prze cnotę dobrze się dostało;
A jeśli w jakiej cenie będą rymy moje,
Nie wynidzie z ust ludzkich sławne imię twoje.