JEGO MIŁOŚCI PANU JANOWI KRZYSZTOFOWI
HRABI Z TARNOWA, KASZTELANOWI WOJNICKIEMU
PRZYPISANE
Przedmowa
Wojnę powiedzieć myśli serce moje,
Do której miecza nie trzeba ni zbroje,
Ani pancerzów, ani arkabuzów;
Ta walka czyście może być bez guzów.
K’temu wyjeżdżać nie potrzeba w pole,
Wszystka się sprawa ogląda na stole:
Jako dwa króle przeciw siebie siędą,
A równym wojskiem potykać się będą.
Jeden z nich w jasnej, drugi w czarnej zbroi;
Ten wygra, przy kim dobry hetmań stoi.
Tym cię na ten czas, mój hrabia, daruję;
Przyjmi za wdzięczne, póki nie zgotuję
Co godniejszego, czym bych mógł zabawić
Uszy twe i sam lepiej się postawić.
Masz przed oczyma domowe przykłady,
Jakiej potrzeba czasu wojny rady,
Jakiego miejsca szukać obozowi,
Jako szykować ufy ku bojowi;
Gdzie czas po temu, jako bitwę zwodzić;
Kiedy nierówno, jako lud uwodzić.
Ja zaś, czym mogę, tym się popisuję,
Drewniane wojska przed tobą szykuję.
A ty się nie wstydź, maszli czas spokojny,
Przesłuchać tej to krotochwilnej wojny,
Bo i Apollo łuku bez przestania
Nie ciągnie, pilen czasem i śpiewania.
_________________________________________
Tarses, król duński, miał dziewkę nadobną,
We wszytkich sprawach swoich tak osobną,
Że jej natenczas równia mieć nie chciano.
Przeto z dalekich krain przyjeżdżano
Chcąc się przypatrzyć jej zbytniej gładkości,
A uczestnikiem być takiej miłości.
Pełen dwór zawżdy bywał cudzoziemców:
Czechów, Polaków, Francuzów i Niemców.
Ale dwa jednak przed wszystkimi byli,
Którzy na dworze czas długi służyli:
Fiedor a Borzuj, wielkich domów oba,
Co sama mogła pokazać osoba.
Ci dwa, przed sobą często się skradali,
A o królewnę króla nalegali.
Na koniec oba taką chuć k’niej mieli,
Że się bić o nie pojedynkiem chcieli.
Póki mógł ojciec, na słowie je chował,
Abowiem obu jednako miłował;
Ale że końca ich prośbie nie było,
Odmawiać mu się dalej nie godziło.
Wziąwszy je tedy na spokojne gmachy,
Ukazał palcem na toczone szachy
I rzekł: „W tych szrankach wasza bitwa będzie;
Duższy na łonie u mej córy siędzie.”
Oba królowi z chucią dziękowali,
O czas i miejsce pilnie się pytali.
Miejsce na zamku, czas we dwie niedzieli
Z wolej królewskiej naznaczony mieli.
Obiema potym po karcie posłano,
Gdzie wszytek sposób tak im opisano:
Kto grze rozumie, może śmiele sadzić,
” A kto nie świadom, lepiej się poradzić.
Tablica naprzód malowana będzie,
Tę pól sześćdziesiąt i cztery zasiędzie.
Pola się czarne z białymi mieszają,
Te się owymi wzajem przesadzają.
W tym placu wojska położą się obie,
A po dwu rzędu wezmą przeciw sobie.
Czterykroć czterzej z każdej strony siędą,
A tym sposobem szykować się będą:
Rochowie z brzegów, więc Rycerze po nich,
A potym Popi przysiędą się do nich.
Król z Panią bierze w pojśrzodku dwie poli;
On różną barwę, a ta swoje woli.
Piechota przed nie wyciąga na czoło,
A między woj ski pół tablice goło.
Każdy z tych tedy swoją drogą chodzi,
A przez drugiego skakać się nie godzi,
Chyba Jezdnemu, bo ten świadom drogi,
By też nacieśniej, nie zawadzi nogi.
Roch ma tę wolność i nadane prawo:
Przodkiem i zadkiem, w lewo bić i w prawo.
W trzeci rząd Rycerz zakoliwszy wpada,
Ale na inszej coraz barwie siada.
Białe a czarne co na ukoś idą,
Na Popy społem wszytki pola przyda.
Babie się próżno nawijać: i w oczy,
I w zad uderzy, w stronę także skoczy;
Czasem i z Popy jedną drogą chodzi,
Jeno się z samym Rycerzem nie zgodzi.
Król pospolicie swego miejsca pilen,
A wszakoż może swemu też być silen,
Bo w okrąg siebie wszytki miejsca trzyma,
Kto się nawinie, tego i sam ima;
A kiedy głodzien, do kuchnie rad skoczy,
Dokąd z pierwszego miejsca nie wykroczy.
Drab na prost chodzi, ale z boku kole,
A jego wszytek skok na pierwsze pole;
Chyba gdy z placu pierwszego zstępuje,
Wtenczas trzeciego pola doskakuje.
Gdzie też na zagon ostateczny padnie,
Tak wiele jako i Królowa władnie,
Szachu zarazem przedsię nie zyskuje,
Bo Pieszek na kres, nie Baba wskakuje.
To też na koniec przypomnieć nie szkodzi:
Jeden po drugim zawżdy w tej grze chodzi,
A nigdy więcej mknąć jednym nie dadzą,
A gdzie co wezmą, tam swego posadzą.
Gra koniec bierze, kiedy najachany
Król nie ma nigdziej uciec pewnej ściany.
Gdzieby wpadł w sidło, kiedy lud potraci,
A szachu nie wziął, taki met nie płaci.”
Te w sobie karta zamykała sztuki.
Oni, choć mieli z potrzebę nauki,
Wszakoż ją przedsię radzi przeczytali,
A dla ćwiczenia zawżdy szachy grali.
Kiedy czas przyszedł, wsiedli na swe konie
Nic nie czekając, żeby słano po nie.
Nadzieja dobra obudwu cieszyła,
A z drugiej strony bojaźńje trapiła;
Abowiem tam już miało się pokazać,
Komu tak miły zakład miano skazać,
Kto zaś z lekkością miał z pałacu wynić;
Każdy miał z sobą nie lada co czynić.
Ale że była tak królewska rada,
Niż co poczęli, siedli do obiada,
Gdzie drudzy goście i z królem siedzieli,
A ci zeznawać z obudwu stron mieli.
Gdy się najedli, obrusy zebrano,
A potym na wet szachownicę dano.
Król pomilczawszy rzecz do nich uczynił
Prosząc, żeby go żaden z nich nie winił,
Iż ócz był proszon, aż dotąd odkładał,
Wszytko na same a ich godność składał,
Bo nie chciał na się brać rozsędku tego,
Kto by godniej szy był z nich dziewki jego.
„Lecz teraz niechaj fortuna pokaże,
Komu przysądzić królewnę dziś każe.
A to wam mówię, coście tu zostali,
Byście żadnemu z tych nie pomagali.
W czym się nie zgodzą, zdanie swe powiecie,
Dalej nic; o co idzie, sami wiecie.”
Zatym oni dwa tablice się jęli,
A wojska na niej szykować poczęli:
Biały się zastęp dostał Borzujowi,
A czarny przyszło wodzić Fiedorowi.
Stanęli przeciw sobie dwa Królowie,
Korona złota na obudwu głowie;
Tamże zarazem wedle boku żony,
Ta swego z lewej, owa z prawej strony.
Pop jeden słucha Królowej spowiedzi,
A drugi sobie wedle Króla siedzi.
Po nich Rycerze na koniech, we zbroi,
Każdy z nich pewnie swego się nie boi.
Na skrzydła srogie słonie postawiono,
A z nich się Rochom bronić polecono.
Wtóry rząd wszytek pieszy zastąpili.
A gdy już wszyscy tak gotowi byli,
Napierwej losy (chocia na tym mało)
Rzucić o przodek obiema się zdało.
Qwie pięści Borzuj zamknione pokazał,
Jedne z nich obrać Fiedorowi kazał.
On wziął za prawą; w obieraniu zbłądził,
Pieszkowi przodek białemu przysądził.
Teraz by czas był, panny z Helikona,
Przywieść na pamięć, jakich która strona
Fortelów przeciw drugiej używała,
A nim się prawie wojna dokonała,
Jaka moc wielka ludzi poginęła,
A komu głowę czyja szabla ścięła.
Nie śmiem się bez was puścić na tę wodę,
Bo widzę zbytnie wielką niepogodę;
Wy same nawę i żagle sprawujcie,
A gdzie co trudno, tam mię zastępujcie.
Iż tedy przodek przypadł Borzujowi,
Kazał wnet w pole wyciągnąć Pieszkowi,
Który natenczas Paniej posługował,
Jednak nikomu serca nie zepsował.
Bo przeciw niemu pan wojska czarnego
Wyprawił takież dworzanina swego.
Jeden drugiemu nie chciał namniej złożyć,
Natarszy na się, nie mogli się pożyć;
Bo Pieszek, jeśli na bok nie uderzy,
Bać się nie trzeba, w czoło darmo mierzy.
Potym się cicho z obu stron skradali,
To stąd, to zowąd na się przymierzali,
Aż jednym razem czarny się powadził,
Co się był naprzód przed insze wysadził:
Białego Pieszka wnet gardła pozbawił,
A sam na jego miejscu się zastawił.
Ale nie wiedział, że drugi nań stoi:
Przebił go mieczem Pieszek w białej zbroi.
Zatym Król czarny przez jeden huf cały
Do kuchni skoczył za ostatnie wały.
A wtym Rycerze na plac wyjachali,
Okrutną szkodę w pieszych podziałali,
Bo gdzie się jeno który z nich zawinął,
Trzej albo czterzej, rzadko jeden zginął.
Ale gdy Borzuj liche Pieszki dłażył,
Na coś więtszego chytry Fiedor ważył,
Rycerza swego to tam, to sam wodząc,
Prostemu ludu barzo mało szkodząc.
Stanąwszy, gdzie chciał, otrząsnął się z prochu
I dał szach Panu o prawego Rochu.
Utraty Borzuj nie mógł się uchronić,
Obudwu za raz trudno było bronić.
Wziął w prawo Króla, Rycerz natarł ku niem,
Obalił Rocha i z wieżą, i z słoniem.
Nie lada szkoda przyszła na białego,
Bo po Królowej nie masz mężniejszego.
Aleć to tobie. Rycerzu, zapłacić,
„Byś miał i sto szyj, przedsięć je tu stracić!”
Tak mówiąc drogę pilno mu zawierał,
A każdą pomoc wielkim gwałtem spierał.
Ów nędznik baczy, w jakie przyszedł błędy,
Strach go zdjął, ano uciec nie masz kędy.
Baba do niego rozebrała ściany,
A tam się trudno wymknąć między pany;
Owa go mieczem Królowa przebiła;
Że nie kto inszy, ta go rzecz cieszyła.
Dobrze żyw biały, gniew mu przystępuje,
Że bok u siebie słabszy jeden czuje;
Rad by się pomścił, a swego też ubił.
Jako gdy w zwadzie wół prawy róg zgubił,
Oślep się miece, a krew z niego pluszczy,
Ryk się rozlega wdłuż i wszerz po puszczy.
Tę twarz miał biały po takim popłochu,
Kiedy mu cnego poimano Rochu.
Kto się nawinie, bierze, siecze, pali
I tym nie cierpiał, co pod stróża stali;
By jeno z nim też nieprzyjaciel leżał,
Z nieszczęsnym wojskiem na śmierć pewną bieżał.
Fortelu wszędy patrzał Fiedor swego,
Jedno szcie sobie przeglądał z drugiego,
A już nie blizu na Królową łowi,
Każe się pod nie przymykać Pieszkowi;
Zdrady nie da znać, wnet potym żałuje,
Jakoby źle szedł, w rzeczy się frasuje;
I już był Popu prawego nasadził
(A kogo by tak zły człowiek nie zdradził!),
Jedenże Pieszek drogę był zasłonił,
Tym natarł na huf, a nikt go nie bronił.
Borzuj już dawno na Draba przymierza,
Jeno że jeszcze nieprawie dowierza;
Ledwe tknął palcem, a ten, jako z kusze,
Porwał Królową wnet za federpusze.
„Stój! – rzecze Borzuj. – Gorącoś kąpany,
Nie tak ci grają, bracie, między pany;
Wróć mi sam Babę, czekaj, aż ja pójdę,
Bo pewnie z tobą tak rządu nie dojdę!”
Więc Fiedor: „Bychwa poprawiać się miała,
Do sądnego dnia gra by trwać musiała;
Jużeś się dotknął, a w tej grze kto ruszy,
Wymówki nie masz, z tymże na plac kłuszy!”
Odpowie Borzuj: „Tego na wymowie
Nie było, niechaj powiedzą panowie!”
Tak by przystało i tak ma być słusznie:
Czego kto dotknie, tym by miał iść dusznic;
Lecz iż nie było żadnej o tym zmianki,
Kazano zasię puścić Babę w szranki.
Ale na potym niech się nikt nie myli,
Czymeś tknął, tym jedź, tak starzy chodzili.
Nie z dobrą wolą Paniej Fiedor wrócił,
Dobrze się wstrzymał, że tuż nie przewrócił
Wszytkiego wojska za raz i z Hetmany,
Jeno że baczył na zakład a pany.
Na koniec do tej rady się przychylił,
Aby go był gdzie przez nogę nachylił,
I kazał Księdzu drogą rycerzową
Najechać krzywym skokiem na Królową.
Rzecze mu Borzuj: „Tym mię nie oszukasz,
Raczej w czym inszym swoje biegłość ukaż!”
On jakoby się w tym był nie obaczył,
Upomniał Księdza, żeby na zad raczył.
Już mu na rece pilniej poglądają
A rady czasem dwiema pomykają;
I swego, widzę, swymże brać nie wadzi,
Kiedy pożytek jaki na to radzi.
Nie miło stronie, ale dzień targowy –
Patrz każdy swego, a umykaj głowy!
Kapłan z Rycerzem, a obadwa biali,
Jeno przez jeden plac od siebie stali;
Ujżrzał Drab czarny i natarł na obu,
Pewnie jednego poniosą do grobu.
Każdy z nich dobrze nogi nagotował,
Kogoli drożej Król będzie szacował.
Wielka się godność w Rycerzu najduje,
Że jego drogi nikt nie zastępuje,
A swoim szachem może wiele szkodzić,
Bo zawżdy przed nim musi Król uchodzić;
A on tymczasem rad co złego zbroi,
Jeśli gdzie Baba albo Roch źle stoi.
Popu mi żaden niechaj też nie gani,
Bo tak szkodliwie jako który rani.
Kto drugi z bliska, a ten i z daleka
Podeprzeć może w potrzebie człowieka:
Może dać abszach, co też nie pół rzeczy,
Trzeba się w ten czas dobrze mieć na pieczy.
Tak tedy mówią gracze nauczeni:
W cieśni mąż Rycerz, a Pop na przestrzeni.
I ta przyczyna była Borzuj owi,
Ze tam folgował więcej Rycerzowi,
A Popu zabił Pieszek niecnotliwy;
Trzęsą go drudzy, a on już nieżywy.
Na Babę dawno czarny Rycerz godzi,
Jeno że mu Pop od spasi zachodzi.
Roch się też biały ku potkaniu stroi,
A w świetnej sobie poskakuje zbroi.
Potym o Babę dał szach Rycerz w bieli,
Tusząc, że mu jej obronić nie mieli.
Ale się bardzo tą nadzieją zdradził,
Bo się nań z łukiem czarny Pop wysadził.
Acz widział Draba, który nań też mierzył,
Wszakoż Rycerza tak barzo uderzył,
Ze na nim przednia blacha się przepadła,
A strzała prawie aż do pierza wpadła.
Wzięto go z placu. Tamże też i Księdza
Zabiła z proce, jako mogła, nędza.
A tego zasię, przybieżawszy, drugi:
A ty sną bijesz, psie, królewskie sługi?
Zatym się wielkie zamieszanie sstało,
Co raz tym więcej burdy przybywało.
Rochowie srodzy z wież na wojsko biją,
Kapłani z łuków bez przestanku szyją,
Rycerze bystre konie rozpuścili,
Nie był kąt jeden, gdzieby się nie bili.
Rada, dwór, Drabi społem się mieszają,
Nic więcej, jeno po bindach się znają.
Męstwo z fortuną po społu stanęło,
To wojsko teraz, owo zaś moc wzięło.
Ten tego bije, ali sam zaś mdleje,
Wszytek się zastęp to tam, to sam chwieje.
Równie tak jako szumne morskie wody
Prze wielkie wiatrów upornych niezgody
Na oceanie północnym bałwany
Do krzywych brzegów walą na przemiany:
Tak Pani biała z mieczem się zawija,
Kto się nagodzi, do razu zabija.
Sprzątnęła Popu, jeszcze dalej bieży.
Dosięgła Rochu na wysokiej wieży.
To w tę, to w owe stronę szablą błyska,
A przed nią w kupę huf się czarny ściska.
Pełno jej wszędy, rwie się i w namioty,
Przez gęste wozy, przez wały, przez płoty.
Widząc Król czarny, że źle na wsze strony,
Uciekł się i sam do lepszej obrony:
Wysłał Królową w smalcowanej zbroi,
Alić już ona troje dziwy broi.
Kogoś tam na przód, kogoś na zad ścięła?
Wieleś głów, pani, na swą duszę wzięła?
Na poły żywe białe, czame konie
Walą się prawie na obiedwie stronie;
Po społu z Draby sieką i Fenrycha,
Tego tu wloką, sam owego Mnicha.
Kto klęskę może, kto pobite głowy
Tej ciężkiej walki wypowiedzieć słowy?
Drewniane trupy wszędy w koło leżą,
A tu, co dalej, tym się barziej rzężą.
Szyku nie patrzą, społem się motają,
Czarni lada gdzie i biali padają;
Tak jezdni jako pieszy, krom różnice;
Bowiem królewskie obie miłosnice,
Ogniste miecąc na przemiany strzały,
W zupełnych zbrojach przeciw sobie stały,
Pewne jednego nie ustąpić kroku,
Ażby z nich która kulkę miała w boku.
Tymczasem więźniów oba Króle strzegli
I trupów tych, co na placu polegli,
Żeby zaś jako z martwych nie powstali,
A drugi raz się znowu nie potkali.
Nie wiedzieć, którym fortelem szampierza
Podszedł wódz biały i dostał Rycerza,
Który niedawno przez kapłańską kuszę
Przed samym Królem dał był Bogu duszę.
Więc go przy desce, by nie czuła horda,
Cicho posadzi; a ten zaś do korda.
Jako gdy wiedmy tessalskie dostały
Świeżego trupa, a czartów zwołały,
Fałszywą duszę podmiatają w ciało,
Po chwili pojźrzysz, alić ono wstało,
Mówi bezpiecznie, widzi, jako trzeba,
Używa takież jako drugi nieba;
Poszedł na tego Rycerz był człowieka,
Ale go Fiedor obaczył z daleka;
Uśmiechnąwszy się rzecze: „Toć nowina!
A nie tyźeś był wskrzesił Piotrowina?
Nie trzebać świadków trzecioletaych tobie,
Masz prawo dobre, chowaj tego w grobie!”
Śmiałby się Borzuj, lecz mu nie do śmiechu,
Nie każe świętych wspominać dla grzechu.
Wzięto Rycerza zatym z szachownice,
Idziż, niebożę, znowu do ciemnice!
Już teraz barziej oba na się ważą,
Przeskoki lepszą opatrują strażą.
A Baby przed się puścili w zagony,
Mordują, biją okrutne, złe żony.
Siadły nierychło potym przeciw sobie
I strzegą pilnie swoich Królów obie.
A oto biała z tyłu przyskoczyła,
Murzynkę ścięła, ni się obaczyła.
Sama też w boku tuż odniosła strzałę,
Niedługo miała z zacnych łupów chwałę.
Wszyscy pojźrzeli z tej strony i z owej,
Litował z płaczem każdy swej Królowej;
Słyszałby tam był lamenty niewieście,
Kiedy niesiono ciała na przedmieście.
Nuż hurmem za raz prawie wszytki roty
Na hetmańskie się naciskać namioty.
Każdemu za swe: jednako się boją,
Wszyscy nieprawie w dobrej toni stoją.
Lecz im nie wszytka jeszcze moc ustała,
Oboja strona swe posiłki miała.
Masz Rochu z Popem, Królu czarnej zbroje,
Masz i Rycerza, k’temu Pieszków dwoje;
I ty tak wiele, białych hufów panie!
Jeszczeć na zamiar jeden Drab zostanie.
Ostatek sami między sobą skłoli;
Człowieka patrząc prawie serce boli.
Ano z obu stron barzo poczet mały;
Szlachtę wybito, dwory spustoszały,
Królowie smutni po swych miłosnicach
Tęsknią, że sami legają w łożnicach.
Acz pierwsza miłość obiema panuje,
Wszakoż potrzeba sama rozkazuje,
Aby dla rządu i lepszej obrony
Każdy, gdzie może, patrzał sobie żony.
Maprzód do panien służebnych Król biały
Rozkazał, które na ostroniu stały,
Że, nie brakując bynamniej w osobie,
Jedne z nich myśli wziąć za żonę sobie,
Tylko żeby się mężnie popisała,
A ostatniego kresu dobieżała.
Wnet serce wzięły trzy królewskie sługi,
Poszły za sobą, jako był plac długi.
Lecz jedna przedsię ochotniejsza była.
Daleko nazad drugie zostawiła;
Wykrzyka lecąc, skrzydła jej pod nogi
Sława przydała i zakład tak drogi.
Nikt nie przeszkadza, bo też z drugiej strony
Król czarnej barwy szuka sobie żony.
Więc równym pędem bieżą ku kresowi;
Przypatrują się drudzy zawodowi.
Ale że czarna pozad zostać miała,
Na towarzysza poczekać wolała.
A Pop tymczasem z Rycerzem wyciekli.
Ostatek wojska białego wysiekli,
Rycerz nie zginął i Roch się obronił,
Ale nabarziej Król małżonki chronił:
Skoro też Pani na kresie stanęła,
Złotą koronę wnet na głowę wzięła.
Przybyło serca niemało białemu,
Ale zaś wiele upadło czarnemu.
Sam się Król barzo do kąta napiera,
Bo nań Królowa już barzo naciera,
A żeby Pana tym rychlej pożyła,
Rząd wszytek po nim Rochem zasadziła.
Sama już po nim cicho się przykradnie,
Skąd mogła Króla już pochodzić snadnie.
Zła Fiedorowa stoi w mecie prawie,
Tuszą, że będzie rychło po rozprawie,
„Daj się, niebożę!” – coraz kto mu rzecze.
A tego żałość nieboraka piecze.
Obrony żadnej od mętu nie widzi,
Szkody lituje, a k’temu się wstydzi.
Wtym wieczór zaszedł, słońce już padało:
Prostoć się mętu, Fiedorze, nie chciało.
Borzuj nalega, przedsię każe chodzić,
Cóż o jedno szcie mamy się rozchodzić?
Stanęło na tym, aby grać przestali,
A jutro rano ostatka dograli.
Wszakoż odchodząc szachy poznaczyli,
A z każdej strony grze się przypatrzyli.
Naprzód Król czarny (aby każdy wiedział)
Rochu się trzymał, który w kącie siedział.
Przed Królem stał Koń w piątym polu prawie,
A Pieszek w szóstym i na tejże ławie,
A wedle niego drugi w prawej stronie,
Ten miał nad sobą Popa ku obronie.
Król biały patrzał na swego Szampierza
Przez Draba i przez czarnego Rycerza,
A swego Rochu posadził na stronie,
Pod Królem czarnym, na wtórym zagonie.
Na tymże rzędzie też Królowa była,
A jednym okiem na Księdza patrzyła.
Tym obyczajem oba ufy stały,
A czarnej przodek zeznawał Król biały.
Tego pałacu oba stróżom zwierzą,
Sami za królem idą na wieczerzą.
Trochę je Fiedor, pije barzo mało,
Często poziewa, wierę by się spało!
Cieszą go drudzy, drudzy k’niemu piją,
A jemu prawie psi za uchem wyją.
Pokój każdemu potym naznaczono,
A mury zewsząd strażą opatrzono.
Anny już teszno (tak dziano królewnie),
Że dotąd nie wie, czyja ma być pewnie.
Na obu wprawdzie patrzyła łaskawie,
Ale co wiedzieć, komu serce prawie.
Wywiedziawszy się, na czym gra stanęła,
Jedne za rękę panią starą wzięła
I przyszła prosto przez tajemne gmachy
Na te drzwi, kędy zostawiono szachy.
Stróże poczują; poznawszy po mowie,
Puścili razem obie białegłowie.
Panna się zaraz do szachów rzuciła,
Więc pilnie pyta, gdzieby czyja była.
Pojźrzy na czarną, gorzej być nie może:
Do pierwszego szcia biała ją przemoże.
Jedno że czarnej przyjdzie naprzód chodzić;
Snadźbyjej jeszcze nieco mógł pogodzić.
I rzecze: „Dobry Rycerz jest od zwady,
Popu też nieźle zachować od rady;
Dać za miłego wdzięczną rzecz nie szkodzi,
Piechota przed się jako żywo chodzi.”
Obróci Rochu na Króla rogami,
Sama wynidzie zalawszy się łzami.
Fiedor już dawno zwątpił o królewnie,
A Borzuj mniema, że już wygrał pewnie;
Ten prosi Boga, by rychlej świtało,
Ów raczej, żeby nocy przybywało.
W swą miarę przedsię zeszła noc, a potym
Świat się rozświecił wszytek słońcem złotym.
Leniwo Fiedor ubiera się w szaty,
Widzi, że trudno ma być bez utraty.
Idź przedsię; kto wie, co szczęście przyniesie,
Nie każdyć jedne dzień fortunę niesie;
Komu Bóg jeszcze nie obiecał śmierci,
By dobrze skonał, z grobu się wywierci.
Już go nie blizu czekają na sieni,
Wyszedł nierychło, a twarz mu się mieni.
Wszakoż, gdzie może, śmiechem żal pokrywa,
A sobąprzedsię nędznik pochutnywa.
Przyszli na szachy do dawnego stoła;
Tam (jako mówią) taż baba, też koła.
Obrony przedsię nie widzi mętowi;
Pyta, kto rogów nakrzywił Rochowi,
Bo wczora było wszytko poznaczono.
„Słuchaj, toć na to, błaźnie, uczyniono.”
Stróże powiedzą, że królewna wczora
Przyszła tu była jedno samowtora,
Niemałą chwilę na szachy patrzyła,
Potym odchodząc Rochem obróciła.
„A cóż wżdy rzekła? – pocznie Borzuj pytać –
Już widzi, kogo ma za męża witać?”
Powiada: „Dobry Rycerz jest od zwady,
Popu też nieźle zachować od rady;
Dać za miłego wdzięczną rzecz nie szkodzi,
Piechota przed się jako żywo chodzi.”
„Tom dawno słychał – Borzuj na to powie
– Każdy się tego barzo łacno dowie,
Że Rycerz męstwa ręką dokazuje,
Biskup podobno więcej w głowie czuje;
I Fiedor, co ma, dałby wszytko pewnie,
By się mógł jako zostać przy królewnie;
To też nie dziwno, że piechota chodzi,
Bo nie ma konia ani jeździć łodzi.”
Odpowie Fiedor: „Niechaj pan błaznuje,
Łacno durować, kiedy przystępuje.”
A sam, po stole położywszy łokcie,
Myśli nad szachy, a gryzie paznokcie;
Myśli, co ma być z Rycerzem za zwada,
Jaka to ma być ta Popowa rada,
Gdzie ta wdzięczna rzecz albo gdzie ten miły,
Dlaczego przed się piechoty chodziły?
Na koniec, czemu Rochem obróciła?
Pewnie, że darmo tego nie czyniła.
Dobrze żyw myśląc; a ten upomina:
„Fiedorze, bracie! Sną nie dobra sina?”
Fiedor nie słyszy nawiętszego szumu,
Wszytki tam zmysły zwabił do rozumu;
Potym się dobrze długo namyśliwszy
Wstał i rzekł: „Królu mój namiłosciwszy!
Jeden jest fortel na szczęście wszelakie,
Lub źle, lub dobrze, serce mieć jednakie.
Kogo Fortuna srogim nie pobiła,
Tego łaskawym okiem nie zmamiła;
A kto się barzo rozbuja w pogodę,
Ten zasię skrzydła powiesi w przygodę.
Niechże już idzie; a ty patrzaj pilnie:
Mam za to, żeś się radował omylnie.
A niechaj nie mam za wygraną k’temu,
Jeśli trzecim szciem met nie będzie twemu.”
Król zatym do nich bliżej się przysiędzie;
Wszyscy czekają, co na koniec będzie.
Uderzą w larmę; a Roch jednym skokiem
Usiadł królowi tuż pod samym bokiem.
Co czynisz, głupi? Mierzi cię ta trocha?
Chcesz darmo stracić tak wdzięcznego Rocha?
Tu próżno szukać jakiej inszej rady,
Przyjdzie do końca z Rochem patrzyć zwady;
Folgować darmo, bo tak króla dusi,
Że mu rad nie rad, Król wziąć gardło musi.
Wtym Drab przyskoczy, Król ustąpi kroku.
Przypadszy drugi poimał ji z boku.
To było tej gry sławnej dokonanie,
Prawie nad wszytkich ludzi domniemanie.
Tamże zarazem po pannę posłano,
Którą za żonę Fiedorowi dano.
A Borzuj nie chciał być proszon na gody,
Ani zegnawszy jechał precz z gospody.
Mnie też czas będzie uchwycić się brzegu
A odpoczynąć nieco sobie z biegu,
Wysiadszy z morza, gdziem Wide przejmował,
Który po wodach auzońskich żeglował,
Udatnym rymem opisując boje,
Na których miecza nie trzeba ni zbroje.