Zuzanna

Wszytkich skarbów na świecie i wszytkiego złota
Godna by, zacna pani, twa dobroć i cnota.
Lecz w to Bóg umiał trafić i porządne nieba,
Czego ja nie mam, tego i tobie nie trzeba.
Tej miary, tego kresu twe szczęście dochodzi,
Że nie wiem, jeśli prosić o więcej się godzi.
Jednak abych zachował stare obyczaje,
Bo temu, kto ma wiele, każdy przedsię daje,
Przywiodłem ci Zuzannę, po prostu przybraną,
Dokąd jej kosztowniejszej szaty nie dostaną;
Dar poprawdzie niewielki, lecz ja o to proszę:
Chuć moje więcej uważ, nie to, co przynoszę!

Niechaj się źli nie kochają w swojej wszeteczności!
Żywię Bóg na niebie, który karze ludzkie złości,
A dobre ma na swej pieczy i każdego broni,
Kto się jeno pod zwyciężną Jego rękę skłoni.
Wielką moc takich przykładów w historyjach mamy
I sami tego na oko często doznawamy;
Ale jeśli kiedy znaczniej swój sąd Pan objawił,
Nigdy znaczniej, jako kiedy Zuzannę wybawił.
Kto nie ma nic pilniejszego, niech posłucha mało,
A ja powiem dostatecznie, jako się co zstało.

W Assyryjej, na wschód słońca, sławne miasto leży,
Przez które śrzodkiem Eufrates, bystra rzeka, bieży;
Semiramis, mężna pani, ta je zbudowała
Wielkim kosztem, a Babilon imię miejscu dała.
Tam Joachim mieszkał, człowiek dobrego żywota,
Mając wielkie zachowanie i na zamiar złota.
Ku dostatku tym go jeszcze fortuna zdobiła,
Ze Zuzanna poślubioną jego żoną była:
Białagłowa dziwnie gładka, młoda, urodziwa,
K’temu, co ludzie nadrożej szacują, cnotliwa.
Iż tedy znaczniejszego wtenczas miasto nie miało,
Na każdy dzień wiele ludzi k’niemu się schadzało.
Przy pałacu był sad piękny, murem otoczony,
Kędy pojźrzał, wszytek na pięć grani usadzony.
A fontana z alabastru prawie pośrzód stała,
Która wodę nieprzebraną ustawicznie lała.
I trafi się, że dwu sędziu już letnich obrano,
O których przez usta Pańskie było powiedziano:
Niestateczność w Babilonie starszy pokazali,
Którzy się ludziom na twarzy świątobliwi zdali.
Ci tedy do Joachima często w dom chodzili,
A za nimi, którzy pilni spraw sądowych byli.
A kiedy się już rozchodził on lud ku obiadu,
Zuzanna też miała swoje przechadzkę po sadu;
Starzy patrząc na każdy dzień, gdzie pani chodziła
(A komu kiedy zdradliwa miłość przepuściła?),
Dali się chciwości uwieść i w sercu myślili,
Jakoby swej bystrej żądzy dosyć uczynili.
Gdzie teraz ona stateczność? Gdzie sądy? Gdzie prawa?
Obu miłość opętała i niebaczna sprawa.
Więc się oba w spólnym żalu siebie przestrzegają,
A zapalczywości swojej odkryć się sromają.
Ale ogień, co go dusisz, to się barziej żarzy:
Co dzień więcej się dziwują onej pięknej twarzy.
I rzekł jeden: „Zda mi się, południe już nadchodzi,
A nama też ku obiadu pokwapić się godzi.”
To wyrzekszy rozeszli się mając oko na się
I ty poźrzysz- alić oni u Jochima zasię.
„Czego tu chcesz?” – „A ty czego?” – społem się pytają,
Na ostatek swe łotrowstwo obadwa wyznają.
Tamże sami między sobą cicho ukowali,
Jakoby ją kiedyżkolwiek same przydybali.
Upatrzywszy czas po temu, zakryli się w sadzie.
Pani przyjdzie, jako zwykła, nie wiedząc o zdradzie;
Za nią dwie służebne pannie; a iż słońce grzało,
Chciała opłukać w krynicy przeźrzoczystej ciało.
I rzekła pannam, żeby się po mydło wróciły,
A wychodząc ogrodne drzwi dobrze opatrzyły.
Skoro wyszły, a ci się dwa z kąta gdzieś wyrwali,
Więc Zuzannę równie w takie słowa namawiali:
„Nie lękaj się, piękna pani, sługi swoje widzisz
, Za które się nigdy, da Bóg, sprawnie nie powstydzisz;
Jeno nam nie chciej być trudna, którzy cię miłujem,
A dla ciebie niewymowną w sercu boleść czujem.
Czas po temu masz i miejsce, drzwi zawarte stoją,
Żywy człowiek nas nie widzi, pomóż łaską swoją.”
Dziwne się te słowa zdały w uszach u Zuzanny –
Prze Bóg prosi, a pogląda, rychło przyda panny.
Starzy widząc, że ich prośba wagi swej nie miała:
„Próznoć, pani; będzieszli się dłużej wymawiała,
Używiesz tego z lekkością: rozgniewasz nas sobie,
A my będziem zobopólnie świadczyć przeciw tobie,
Żeś młodzieńca potajemnie w tym ogrodzie miała
I dlategoś precz od siebie panny odesłała.”

Tu dopierko prawie z płaczem Zuzanna westchnęła,
A na swoje niefortunę narzekać poczęła:
„Zewsząd ucisk przyszedł na mię (niestetyż mnie, Panie!),
Bo jeśli się dam namówić, za śmierć mi to stanie;
Z drugiej strony, jeśli zasię warn g’woli nie będę,
Jakobym na to patrzyła, że gardła pozbędę.
Ale wolę bez winności od waszych rąk zginąć,
Niż przed Bogiem i przed ludźmi niecnotliwą słynąć.”
I krzyknęła wielkim głosem; starcy tyle dwoje,
Że się wszyscy słudzy w domu porwali do zbroje.
Poczną pytać, co się dzieje? A ludzie fałszywi
Na cnotliwą potwarz kładli będąc sami krzywi.
Z wielkim wstydem wszyscy słudzy tego używali,
Bowiem o niej nic takiego przedtym nie słychali.

A wtym dzień zszedł, noc na jego miejsce nastąpiła,
Swymi skrzydły wszytkę ziemię i niebo zaćmiła.
Jaki wtenczas był twój nocleg, białagłowo święta,
Pomniąc, jakoś przedtym była u wszech ludzi wzięta?
A na koniec co za lekkość jawnie popaść miała?
Dobre serce, żeś w tym żalu i dnia doczekała!
Ustawiczne łzy na oczy snu nie dopuściły,
A to twoje w ciężkim płaczu smutne słowa były:
„Na to żeś mię, o przeklęta fortuno, chowała,
Abych w swoich młodych leciech mamie gardło dała?
Lecz to mniejsza gardła pozbyć, bo ktokolwiek żywię,

Umrzeć musi; na tym wszytka rzecz: umrzeć poczciwie.
Jam, nieboga, przyszła na tak niebezpieczną drogę,
Że poczciwie żywszy, umrzeć krom zmazy nie mogę.
Kto by wierzył, że mię o to cnota przyprawiła?
Lecz się ja nie skarżę na nie, bo mi ta jest miła,
Że mi dla niej śmierć niestraszna, niestraszna sromota,
Jeśli miejsce jest sromocie, gdzie panuje cnota.
Bo choć pod czas prawda musi ustępować zdradzie,
Przedsię Pan Bóg pospolicie na wirzch prawdę kładzie
. Z tą nadzieją na plac pójdę i nastawię szyje:
Duszo moja, nie lękaj się, Bóg na niebie żyje.
Doczekam ja, choć pod ziemią, da Bóg, tej nowiny,
Kiedy rzeką, żem stracona krom wszelakiej winy,
A ci, których fałsz i zdrada o śmierć mię przyprawi,
I przed Bogiem, i przed ludźmi nie będą mi prawi.”
Tym się kształtem ta cnotliwa pani uskarżała,
A wzdychając ustawicznie, świtania czekała.

Nazajutrz, skoro się słońce na świat ukazało,
Zeszło się do Joachima w dom łudzi niemało.
Nie dali się długo czekać i oni panowie;
U każdego pełno zdrady, pełno fałszu w głowie.
I kazali przed się stanąć Zuzannie cnotliwej
Chcąc potwierdzić kłamstwa swego jako prawdy żywej.
Stanęła na rozkazanie pani krom wszej winy,
Mając z sobą przyjacioły i maluczkie syny.
Ona że była w zasłonie, odkryć ją kazali,
Aby na jej piękną krasę do woli patrzali.
Nie był jeden, kto by tej był paniej nie żałował,
Tak obcy jako przyjaciel przygody litował.
A stanąwszy pośrzód zboru, fałszywi sędziowie
Położyli swe niewierne ręce na jej głowie;
A ona, wejźrzawszy w niebo, łzami się zalała,
Bowiem w Panu swą nadzieję przedsię pokładała.
I poczną swą rzecz prowadzić: „Mało posłuchajcie,
A tej paniej, co tu stoi, niecnoty doznajcie!
Wczorasmy weszli na chwilę do ogroda sami,
Ali pani z fraucymerem w też tropy za nami.
Skoro weszła, tak zarazem panny odesłała,
A sama drzwi co nalepiej zatarasowała;
I wystąpi prosto ku niej młodzieniec ubrany,
A mychmy się utaili podle samej ściany.
Widzim wszytko, co się dzieje, poczniewa się kwapić
Tym umysłem, bychwa mogła oboje załapić.
Ale miał z nas obu mocy ten isty niecnota,
Wydarł się nam i wyskoczył odemknąwszy wrota.
Pani jeno tylko sama w ręku nam została;
Pytaliśmy, kto by z nią był, powiedzieć nie chciała.
Tej rzeczy nas świadki macie.” – Ludzie uwierzyli,
Jako statecznym, i wnet ją na śmierć osądzili.

Zuzanna z płaczem zawoła: „Nieśmiertelny Panie,
Który wszytko wiesz i pierwej, niźli się co stanie,
Jawno Tobie, że mię ci źli ludzie pomawiają,
A krom wszelkiej mej winności o śmierć przyprawiają.
A nie tak mi o śmierć idzie jako o sromotę;
Pomni, Panie, na twe sądy i na moje cnotę!”

Usłyszał Pan jej rzewny płacz i wnet się zlitował,
Ruszył ducha w Danijelu, aby ją ratował,
Gdy ją tedy na śmierć wiedli, dziecię zawołało:
„Nie chcę ja być tej krwie winien.” Rzekłszy to milczało.
Wszyscy na on głos stanęli i chcieli koniecznie,
Aby co chciał przez te słowa, wyrzekł dostatecznie.
A on ku nim: „Ludzie głupi i zapamiętali,
Takżeście niewinną duszę już na śmierć skazali?
Wróćcie się do sądu, a tam dopiero poznacie
Ich fałsz i jako na potym komu wierzyć macie!”
Wrócili się wszyscy z trzaskiem nazad ku domowi
I rzecze tak jeden sędzia ku Danijelowi:
„Ba, wierę, siądź między nami, a ukaż po sobie,
Że więcej Bóg niżli starym dał rozumu tobie.”
„Rozprowadźcie je od siebie – Danijel rozkaże –
Wnetci się tu ich nieprawość i zdrada pokaże.”
A gdy je rozprowadzono, kazał przyść jednemu.
Także srogo poglądając uczynił rzecz k’niemu:
„Zastarzały w drugim wieku, ale więcej w złości,

Teraz na cię przyszły twoje pierwsze nieprawości.
Nie sądziłeś sprawiedliwie, jakoś był powinien,
Stażowałeś krew niewinną, puszczałeś, kto winien.
& Pan mówi: Nie zabijaj męża niewinnego,
Nie skazuj na śmierć okrutną człowieka dobrego!
Ale teraz przed wszytkimi daj świadectwo swoje,
Pod którymeś drzewem widział owo ludzi dwoje?”
powiedział, że pod jabłonią; a na jego mowę
Rzecze Danijel: „Skłamałeś na twą siwą głowę.
Oto Pański anioł stoi, który cię zagładzi.
Z tym precz!” – a drugiego przywieść rozkaże czeladzi.
„Potomku Chana, nie Judy, gładkość cię zmamiła,
A przeklęta twoja żądza serceć wywróciła;
Często od was izraelskie dziewki to cierpiały,
A przed strachem i bojaźnią odmawiać nie śmiały;
Ale córka cnego Judy kwoli warn nie była.
Ty powiedz, pod którym drzewem z młodzieńcem mówiła?’
Powiedział, że pod orzechem; a na jego mowę
Rzecze Danijel: „Skłamałeś na twą siwą głowę.
Oto Pański anioł stoi trzymając miecz goły,
A tym z wyroku Pańskiego przetnie cię na poły.”

Wszyscy wielkim głosem krzykną i cześć Bogu dali,
Że On nigdy nie opuścił, którzy Mu dufałi.
I powstanie przeciw starcom lud gniewem zruszony,
Bo każdy z ust swoich własnych już był osądzony.
A co tę cnotliwą panią z świata zgładzić chcieli,
To sami swym własnym gardłem zapłacić musieli.
A tam jawnie Pan swą mocą krwie niewinnej bronił,
A Jego pomsty straszliwej zły się nie uchronił.