Księga ubogich – IV

O dolce far niente!…

O dolce far niente!
O wczasy! O spoczywania!
Powiew na niebie obłoki rozgania
Brzemieniem deszczu wzdęte.

Ruszył się liść na drzewie,
Boży go oddech potrąca –
W ślad za nim piersi tych liści tysiąca
W głośnym rozbrzmiały śpiewie.

Zmilkły, nim serce człecze
Zdołało pojąć ich nutę…
O tajemnice zaledwie odczute!
Niedowidziane odwiecze!…

Po górach śniegi leżą,
Słońce je rychło zamęczy:
Topnieją w oczach – patrz! u tej przełęczy
Tam, pod tą skalną wieżą!…

Zrywa się nagła burza,
Dalekie gdzieś słychać grzmoty –
Nad złotym jaskrem krąży motyl złoty,
W kielich się jego zanurza.

Minęła bokiem, stroną,
Konają słabe jej echa –
Ziół swych błękitem moczar się uśmiecha,
Krase kosaćce płoną.

Podaj mi chętne dłonie,
W uścisku swym zamknij moje:
Niemal zawstydzon przed tobą dziś stoję,
Że śmiałem sięgnąć po nie.

O dziwy niepojęte!
O nieba szafirze gładki!
O ócz patrzących wieczyste zagadki!…
O dolce far niente!

O dolce far niente!…

Ci spieszą się do miasta,
Tamci zaś idą gdzieś w pole,
A ja na progu swoim usiąść wolę –
Gnuśność żywota wzrasta.

Księgę do ręki biorę –
Wczytam się w mądrość człeka,
Zapisywaną od wieka do wieka…
Snadź wziąłem je nie w porę:

Gołębie się strzepnęły,
Zabrały mi wszystkie myśli…
Jedni już z targu, drudzy z pola przyszli,
Nie dziwią mnie swymi dzieły…

Kurz podniósł się na drodze –
O, stóp on mych nie opyli,
A jeśli – umiem go strząsnąć tej chwili,
Po ścieżkach wyśnionych chodzę.

W głąb idę może ciemną,
A może nadzwyczaj jasną…
Po co się pytać, czy gwiazdy mi zgasną,
Ty, czuję, dążysz ze mną.

Dwie tęcze się zjawiły
Na widnokręgowym kresie:
Jak dumnie łuk ich ponad ziemię pnie się
Siedmioma barwami opiły!

Napój to z winnic słońca –
Pić rozwartymi go usty,
A potem w górę podnieść kielich pusty:
Trzeba go chłonąć bez końca…

O dolce far niente!
Ty duszy najdroższe mienie!
Ślepoto oczu i jasnowidzenie,
W godzinie wczasów poczęte!

O dolce far niente!…