Księga ubogich – XVIII

Przynoszę ci kilka pieśni,
W cichym je składam pokłonie —
Proste i szare jak głazy:
W góry poszedłem po nie.

W góry poszedłem po nie,
Gdzie wierchy gubią się w niebie,
Jak serce ulatujące,
Kiedy przeczuwa ciebie.

Kiedy przeczuwa ciebie,
Ogarnia twojego ducha,
Co zapatrzony w przyszłość
Tajemnych głosów jej słucha.

Tajemnych głosów jej słucha
Na wielkiej, upartej wysłudze
Tego, co może dla świata
Jest niepojęte i cudze.

Jest niepojęte i cudze,
Albowiem nie każdy w tym tłumie
Ma szczęścia swojego świadomość,
Nie każdy los swój rozumie.

Nie każdy los swój rozumie
Z prawem wieczności zżyty,
Jak ta błękitów kopuła,
Która osłania szczyty.

Szczyty strzeliste osłania,
W świetlne zasnuwa je dymy,
Że nie są głaźnymi już zwały,
Lecz niby duchy-olbrzymy.

Tak, niby duchy-olbrzymy,
Które głębokie swe oczy
Pełne wnętrznego życia
W jeziornej topią przeźroczy.

W jeziornej topią przeźroczy,
W stawów głębinie tęczowej,
Za skalne ująwszy się ręce,
W zadumie schyliwszy głowy.

W zadumie schyliwszy głowy
Snadź marzą kamienne te stadła,
By ludzie świadomi swej doli,
Co na nich jak przymus padła.

Jak przymus padła ci na nich
I nieugięta wciąż każe
W głąb mieć zwrócone oczy,
W oddal zwrócone twarze.

Twarze zwrócone w oddal
Leżącą za kresem ziemi,
Gdzie duchy, jak gór tych olbrzymy,
Zbrojami lśnią stalowemi…