Księga ubogich – XXX

Więdniecie już, moje liście,
Szczególne żrą was upały:
Wicher rozstrawia jesienny,
Warzy przymrozek biały.

Za wcześnie się na was zaprzysiągł
Tworzyciel żywotoburczy;
Zda się, że ziemia się ściąga,
Że krąg się słoneczny kurczy.

Ścieżyną kroczę rozmokłą,
Losy mnie świata prowadzą
Ku mglistej, obłędnej dali —
Pod waszą przystaję władzą.

Otwarte mam oczy, więc widzę,
Jak tyle was cicho opada
Na błotne przydroża, gdzie waszych
Tysiączna już leży gromada.

Otwarte mam uszy, więc słyszę,
Jak nowy orkan się żenie
Gdzieś stamtąd i drzewom mym drogim
Nowe obwieszcza zniszczenie.

Nie ubezwładnił mi kroków
Przypadek błogosławiony,
Więc idę przed się i idę,
Śmiertelne mijając plony.

Chciałbym, zaiste, być ślepym —
Szczęśliwi bywają ślepce! —
Aby nie widzieć zagłady,
Co świat, wczoraj żywy, depce.

Chciałbym, zaiste, być głuchym —
Szczęśliwi bywają głusi! —
Aby nie słyszeć rzężenia,
Co gdzieś tam krtanie dusi.

Chciałbym, zaiste, być chromym —
Szczęśliwi bywają chromi,
Nie pójdą wyścigiem za śmiercią,
Jej pospiech ich nie złakomi.

Jak, kiedy to wszystko się skończy,
Aże pomyśleć się boję —
Więdniecie coraz to bardziej,
Kochane olchy moje!

Jesiony, co swoją wiosnę
Przelewałyście mi w duszę,
Jakże mi straszno, że w taką
Godzinę żegnać was muszę!

Innego czasu — mój Boże!
Każde żegnanie nas boli —
Pocieszałbym się jak człowiek,
Druh smętku i melancholii!

Lecz dzisiaj, o buki czerwone,
Regli podskalnych stróże!
Zda mi się, że w waszej czerwieni
Krwawe-li widzę kałuże.

Zda mi się, o kraśne jawory,
Że wasze płomienne plamy
To potop, niszczący wszystko,
Co tylko w sercu mamy…

Więdniecie już, moje liście —
Szczególne żrą was upały:
Wicher rozstrawia jesienny,
Warzy przymrozek biały.