Księga ubogich – XXXVIII

Z daleka dochodzi ku mnie
Huk armat — słucham go słuchem
Na krwawą wieść wytężonym,
W zwątpieniu tonący głuchem.

Może to grzmot jest, nic więcej —
Powszednie juści zjawisko
W upalnym lecie i dzięki,
Że tak daleko, nie blisko.

Czerwoną nie błyśnie wstęgą
Nad szczytem naszego domu,
Cicha nie spłonie zagroda,
Jesiony nie padną od gromu.

Niewiasty biegać nie będą
Z rozpuszczonymi włosy,
Łkające i niewiedzące,
Jak groźne powstrzymać losy.

I ja, ujrzawszy, że nic już
Ofiary ocalić nie umie,
Nad kupą zgorzelisk i gruzów
W martwej nie stanę zadumie.

O szczęście! O wymarzona,
Spokój budząca radości!
Na oścież drzwi są otwarte
Dla ciebie, najdroższej z gości.

Zamykać wrót swego wnętrza
Nie ma już serce ochoty,
Tak je upoił, roztańczył
Nadziei puchar złoty.

Huk się powtarza… Do ziemi
Niepewne przykładam lice:
Świadoma jest rzeczy nieznanych,
Wyjaśni mi tajemnicę.

Powiedzże, Matko, co znaczy
Głuchych łoskotów nawała?
Lecz ona — czy z przerażenia?
Milczy, trzęsąca się cała.

Zali naprawdę, jak mówią
Szatan wyruszył z podbojem
Przeciwko niebu i echa
W szaleństwie rozbudza swojem?

Nie! Nie! to tętent po moście
Wzniesionym nad oną rzeką,
Co fale toczy ku morzu,
W toń, zanikowi daleką.

Przypomniał sobie przyjaciel
Dawnego przyjaciela:
Uszedł mu kiedyś z pamięci,
Dziś mu nie skąpi wesela.

Z złocistej dziś wywiódł stajni
Czwórkę najlepszych koni
I, zniecierpliwion czekaniem,
Po moście tętniący goni.

Witajże, druhu mój luby!
Nic, że przyjeżdżasz po czasie!
Na oścież drzwi są otwarte,
Serce na sercu zna się.

Zamykać wrót swego wnętrza
Nie ma już żadnej ochoty,
Tak je upoił, roztańczył
Nadziei puchar złoty…

Dawno od naszych progów
Wszelaki pył odmieciono,
A druha nie ma… Hej, Ziemio,
Czemu tak drży twoje łono?

Azali myślisz naprawdę,
Że gdzieś, w tamtej stronie, za nami,
Giną rodzone twe dzieci,
Jak wrogi walczące z wrogami?

Że huk ten, nie grzmot i nie tętent
Spod kół potwornych wyrasta
Jakiejś machiny potwornej,
Co wsie druzgoce i miasta?

Że kędy przeszły te koła,
Zostają tylko pustkowia,
Olśnione łuną pożarów,
Jęk starców i rozpacz wdowia?

Że razem z przeszłością, co pada
We własnej krwi zatopiona,
I wielka też przyszłość tonie,
Darmo podnosząc ramiona?

Nie! Ziemio, Matko najmilsza,
Źle uszy moje słyszały!
To echa górskie! Tam, w górach,
Ktoś twarde rozsadza skały.

Jest granitowy materiał
Na drogi, domy, kościoły!
Jakiż to świat widzą oczy,
Jakżem ja dzisiaj wesoły!

Zamykać wrót swego wnętrza
Nie ma już serce ochoty,
Tak je upoił, roztańczył
Nadziei puchar złoty…