Skowronku, cóż cię tak rano zbudziło?
Do wschodu słońca ma być jeszcze wiele!
Ja spać nie mogę, bo mi żyć nie miło,
Ale co ciebie budzi w twym popiele?
Nie śpię, że moja przy mnie nie nocuje,
A ty, że twoja przy tobie spoczywa;
Równo nas szczęście i smutek kosztuje,
Tylko twój niewczas słodkim się nazywa.
Jakże się w górę coraz wyżej wznosi,
Zostawiwszy swą samicę wśród roli,
Niby ją łaje, niby o coś prosi,
Niby się smuci i niby swywoli.
On zawsze z rana swej kochance śpiewa,
Ona się cieszy, jak nad nią wzlatuje;
Czasem nad głosem jego się zdumiewa,
A czasem sama coś mu potakuje.
Jego gorętszych pora pewnie była
Miłości, co nim tak w górę rzuciły,
Która, kiedy go razem wyniszczyła,
Równo ku ziemi upada bez siły.
Nikt nie opowie żal nieutulony
Patrzącej na to smutnej jego pary.
Jakaż pociecha, kiedy otrzeźwiony,
Znalazł się blisko swej kochanki szaréj.
Skowronku, ja cię mam za szczęśliwego!
Skuteczne leki masz na pogotowiu;
Mnie nic podobno nie zleczy chorego.
Zazdroszczę twojej słabości i zdrowiu.