Następca tronu i jego towarzysz biegli z ćwierć godziny po skalistym grzbiecie wzgórza, coraz bliżej słysząc trąbki, które wciąż gwałtowniej i gwałtowniej wygrywały alarm. Nareszcie znaleźli się w miejscu, skąd można było ogarnąć wzrokiem całą okolicę.
Na lewo ciągnęła się szosa, za którą dokładnie było widać miasto Pi-Bailos, stojące za nim pułki następcy tronu i ogromny tuman pyłu, który unosił się nad nacierającym ze wschodu przeciwnikiem.
Na prawo ział szeroki wąwóz, środkiem którego pułk grecki ciągnął wojenne machiny. Niedaleko od szosy wąwóz ten zlewał się z drugim, szerszym, który wychodził z głębi pustyni.
Otóż w tym punkcie działo się coś niezwykłego. Grecy z machinami stali bezczynnie niedaleko połączenia obu wąwozów; lecz na samym połączeniu, między szosą a sztabem następcy, wyciągnęły się cztery gęste szeregi jakiegoś innego wojska, niby cztery płoty najeżone iskrzącymi włóczniami.
Mimo bardzo spadzistej drogi książę cwałem zbiegł do swego oddziału, do miejsca, gdzie stał minister wojny otoczony oficerami.
– Co się tu dzieje?… – groźnie zawołał. – Dlaczego trąbicie alarm zamiast maszerować?…
– Jesteśmy odcięci – rzekł Herhor.
– Kto?… przez kogo?…
– Nasz oddział przez trzy pułki Nitagera, które wyszły z pustyni.
– Więc tam, blisko szosy, stoi nieprzyjaciel?…
– Stoi sam niezwyciężony Nitager…
Zdawało się, że w tej chwili następca tronu oszalał. Skrzywiły mu się usta, oczy wyszły z orbit. Wydobył miecz i pobiegłszy do Greków krzyknął chrapliwym głosem:
– Za mną na tych, którzy nam zastąpili drogę!…
– Żyj wiecznie, erpatre!… – zawołał Patrokles, równie dobywając miecza. – Naprzód, potomkowie Achillesa!… – zwrócił się do swoich żołnierzy. – Pokażmy egipskim krowiarzom, że nas zatrzymywać nie wolno!…
Trąbki zagrały do ataku. Cztery krótkie, ale wyprostowane szeregi poszły naprzód, wzbił się tuman pyłu i krzyk na cześć Ramzesa.
W parę minut Grecy znaleźli się wobec pułków egipskich i – zawahali się.
– Naprzód!… – wołał następca biegnąc z mieczem w ręku.
Grecy zniżyli włócznie. W szeregach przeciwnych zrobił się jakiś ruch, przeleciał szmer i – również zniżyły się włócznie.
– Kto wy jesteście, szaleńcy?… – odezwał się potężny głos ze strony przeciwnej.
– Następca tronu!… – odpowiedział Patrokles.
Chwila ciszy.
– Rozstąpić się!… – powtórzył ten sam wielki głos co pierwej.
Pułki armii wschodniej z wolna otworzyły się jak ciężkie podwójne wrota i – grecki oddział przeszedł.
Wówczas do następcy zbliżył się siwy wojownik w złocistym hełmie i zbroi i nisko skłoniwszy się rzekł:
– Zwyciężyłeś, erpatre. Tylko wielki wódz w ten sposób wydobywa się z kłopotu.
– Ty jesteś Nitager, najwaleczniejszy z walecznych!… – zawołał książę.
W tej chwili zbliżył się do nich minister wojny, który słyszał rozmowę, i rzekł cierpko:
– A gdyby po waszej stronie znalazł się równie niesforny wódz, jak erpatre, czym zakończylibyśmy manewry?
– Dajże spokój młodemu wojownikowi! – odparł Nitager. Czyliż nie wystarcza ci, że pokazał lwie pazury, jak przystało na dziecię faraonów?…
Tutmozis słysząc, jaki obrót przybiera rozmowa, zwrócił się do Nitagera:
– Skąd wziąłeś się tutaj, dostojny wodzu, jeżeli główne twoje siły znajdują się przed naszą armią?
– Wiedziałem, jak niedołężnie maszeruje oddział z Memfis, gdy następca gromadzi pułki pod Pi-Bailos. No i dla śmiechu chciałem przyłapać was, paniczyków… Na moje nieszczęście znalazł się tu następca i popsuł mi plany. Tak zawsze postępuj, Ramzesie, naturalnie wobec prawdziwych nieprzyjaciół.
– A jeżeli, jak dziś, trafi na trzy razy większą siłę?… – zapytał Herhor.
– Więcej znaczy odważny rozum aniżeli siła – odpowiedział stary wódz. – Słoń jest pięćdziesiąt razy mocniejszym od człowieka, a jednak ulega mu lub ginie z jego ręki…
Herhor słuchał w milczeniu.
Manewry uznano za skończone. Następca tronu w towarzystwie ministra i wodzów pojechał do wojsk pod Pi-Bailos, przywitał weteranów Nitagera i pożegnał swoje pułki rozkazując im iść na wschód i życząc powodzenia. Następnie otoczony wielką świtą wracał szosą do Memfis wśród tłumów z ziemi Gosen, które z zielonymi gałązkami i w świątecznych szatach pozdrawiały zwycięzcę.
Gdy gościniec skręcił ku pustyni, tłum przerzedził się; a gdy zbliżyli się do miejsca, gdzie sztab następcy z powodu skarabeuszów wszedł do wąwozu, na szosie już nie było nikogo.
Wtedy Ramzes skinął na Tutmozisa i wskazując mu łysy pagórek szepnął:
– Pójdziesz tam, do Sary…
– Rozumiem.
– I powiesz jej ojcu, że oddaję mu folwark pod Memfisem.
– Rozumiem. Pojutrze będziesz ją miał.
Po tej wymianie zdań Tutmozis cofnął się ku maszerującym za świtą wojskom i zniknął.
Prawie naprzeciw wąwozu, do którego z rana wjechały machiny wojenne, o kilkanaście kroków za szosą rosło nieduże, choć stare drzewo tamaryndowe. W tym miejscu zatrzymała się straż poprzedzająca książęcą świtę.
– Czy znowu spotykamy się ze skarabeuszami?… – zapytał ze śmiechem następca tronu ministra.
– Zobaczymy – odparł Herhor.
Jakoż zobaczyli: na wątłym drzewie wisiał nagi człowiek.
– Cóż to znaczy! – zawołał wzruszony następca.
Pobiegli do drzewa adiutanci i przekonali się, że wisielcem jest ów stary chłop, któremu wojsko zasypało kanał.
– Słusznie powiesił się – krzyczał między oficerami Eunana. – Czybyście uwierzyli, że ten nędzny niewolnik ośmielił się schwytać za nogi jego dostojność ministra!…
Ramzes usłyszawszy to zatrzymał konia. Następnie zsiadł i zbliżył się do złowrogiego drzewa. Chłop wisiał z głową wyciągniętą naprzód; miał usta szeroko otwarte, dłonie zwrócone do widzów, a w oczach zgrozę. Wyglądał jak człowiek, który chce coś powiedzieć, ale mu głosu zabrakło.
– Nieszczęśliwy – westchnął ze współczuciem książę.
Gdy wrócił do orszaku, kazał sobie opowiedzieć historię chłopa, a później przez długi czas jechał milczący.
Przed oczyma wciąż stał mu obraz samobójcy, a w sercu nurtowało uczucie, że temu pogardzonemu niewolnikowi stała się wielka krzywda. Tak niezmierna krzywda, że nad nią mógł zastanawiać się nawet on, syn i następca faraona.
Gorąco było nieznośne, kurz wysuszał wargi i kłuł oczy ludziom i zwierzętom. Zatrzymano oddział na krótki postój, a tymczasem Nitager kończył rozmowę z ministrem.
– Moi oficerowie – mówił stary wódz – nie patrzą pod nogi, tylko przed siebie. I może dlatego nigdy nie zaskoczył mnie nieprzyjaciel.
– Tym przypomniałeś mi, wasza dostojność, że powinienem zapłacić pewne długi – odparł Herhor i kazał zgromadzić się oficerom i żołnierzom, jacy byli pod ręką.
– A teraz – rzekł minister – zawołajcie Eunanę.
Obwieszony amuletami oficer znalazł się tak prędko, jakby od dawna czekał na to wezwanie. Na jego twarzy malowała się radość, z trudem hamowana przez pokorę.
Herhor, ujrzawszy przed sobą Eunanę, zaczął:
– Z woli jego świątobliwości, wraz ze skończeniem manewrów, najwyższa władza wojskowa znowu przechodzi w moje ręce.
Obecni pochylili głowy.
– Władzy tej wypada mi użyć przede wszystkim na wymiar sprawiedliwości…
Oficerowie zaczęli spoglądać po sobie.
– Eunano – ciągnął minister – wiem, że zawsze byłeś jednym z najpilniejszych oficerów…
– Prawda mówi przez wasze usta, dostojny panie – odparł Eunana. – Jak palma czeka na rosę, tak ja na rozkazy zwierzchników. A gdy ich nie otrzymuję, jestem jak sierota w pustyni, szukająca drogi swojej.
Okryci bliznami oficerowie Nitagera z podziwem przysłuchiwali się wartkiej wymowie Eunany i myśleli w sobie:
„Ten będzie wywyższony nad innych!”
– Eunano – mówił minister – jesteś nie tylko pilny, ale i pobożny; nie tylko pobożny, ale i czujny jak ibis nad wodą. Bogowie też zleli na ciebie wielkie dobrodziejstwa: dali ci wężową przezorność i wzrok jastrzębia…
– Czysta prawda płynie z ust waszej dostojności – wtrącił Eunana. – Gdyby nie mój dziwny wzrok, nie wypatrzyłbym dwu świętych skarabeuszów…
– Tak – przerwał minister – i nie uratowałbyś naszego obozu od świętokradztwa. Za ten czyn, godny najpobożniejszego Egipcjanina, daję ci…
Tu minister zdjął z palca złoty pierścień.
– Daję ci ten oto pierścień z imieniem bogini Mut, której łaska i roztropność będą ci towarzyszyły do końca ziemskiej wędrówki, jeżeli na nią zasłużysz.
Jego dostojność wręczył pierścień Eunanie, a obecni wydali wielki okrzyk na cześć faraona i zaszczękali orężem.
Ponieważ minister nie ruszył się, więc i Eunana stał i bystro patrzył mu w oczy, jak wierny pies, który otrzymawszy z ręki pańskiej jeden kąsek, jeszcze kręci ogonem i czeka.
– A teraz – zaczął znowu minister – przyznaj się Eunano, dlaczego nie powiedziałeś, gdzie poszedł następca tronu, gdy wojsko z trudem maszerowało przez wąwóz?… Popełniłeś zły czyn, musieliśmy bowiem trąbić alarm w sąsiedztwie nieprzyjaciela.
– Bogowie są moimi świadkami, żem nic nie wiedział o najdostojniejszym księciu – odparł ździwiony Eunana.
Herhor potrząsnął głową.
– Nie może być, ażeby człowiek, obdarzony takim jak ty wzrokiem, który o kilkadziesiąt kroków widzi wśród piasku święte skarabeusze, nie dostrzegł tak wielkiej osoby, jaką jest następca tronu.
– Zaprawdę nie widziałem !… – tłumaczył się Eunana bijąc się w piersi. – Zresztą nikt mi nie kazał czuwać nad księciem.
– Czyliż nie uwolniłem cię od dowództwa przedniej straży?… Czyliż wyznaczyłem ci jakie zajęcie? – pytał minister. – Byłeś zupełnie wolny, właśnie jak człowiek powołany do śledzenia rzeczy ważnych. A czy wywiązałeś się z tego zadania?… Zaiste, za podobny błąd w czasie wojny musiałbyś umrzeć śmiercią…
Nieszczęsny oficer pobladł.
– Ale ja mam dla ciebie serce ojcowskie, Eunano – mówił dostojny pan – i pamiętając na wielką usługę, jaką oddałeś armii przez wypatrzenie symbolów świętego słońca, skarabeuszów, wyznaczam ci, nie jak surowy minister, ale jako łagodny kapłan, bardzo małą karę. Otrzymasz pięćdziesiąt kijów.
– Wasza dostojność…
– Eunano, umiałeś być szczęśliwym, bądź teraz mężnym i przyjmij to drobne upomnienie, jak przystało na oficera armii jego świątobliwości.
Ledwie skończył dostojny Herhor, już starsi rangą oficerowie położyli Eunanę w wygodnym miejscu obok szosy. Potem jeden usiadł na karku, drugi na nogach, a dwaj inni wyliczyli mu w obnażone ciało pięćdziesiąt giętkich trzcin.
Nieustraszony bojownik nie wydał jęku, owszem – nucił pieśń żołnierską, a po ukończeniu ceremonii sam chciał się podnieść. Ale schorzałe nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Więc padł twarzą w piasek i musiano go odwieźć do Memfisu na dwukolnym wozie, na którym leżąc i uśmiechając się do żołnierzy rozmyślał, że nie tak prędko zmienia się wiatr w Dolnym Egipcie jak fortuna w życiu biednego oficera!
Gdy po krótkim postoju orszak następcy tronu wyruszył w dalszą drogę, jego dostojność Herhor siadł na konia i jadąc obok jego dostojności Nitagera rozmawiał półgłosem o ludach azjatyckich, a przede wszystkim o rozbudzeniu się Asyrii.
Wówczas dwaj słudzy ministra: adiutant niosący wachlarz i pisarz Pentuer, zaczęli też rozmowę.
– Co myślisz o przygodzie Eunany? – spytał adiutant.
– A ty co myślisz o chłopie, który się powiesił? – rzekł pisarz.
– Zdaje mi się, że dla chłopa dzień dzisiejszy jest najlepszym, a powróz koło szyi najmiększym, jaki spotkał w życiu – odparł adiutant. – Myślę też, że Eunana od tej pory będzie bardzo troskliwie pilnował następcy tronu.
– Mylisz się – rzekł Pentuer. – Eunana od tej pory nigdy nie dojrzy skarabeusza, choćby był wielkim jak wół. Co się zaś tyczy owego chłopa, czy nie sądzisz, że jemu jednak musiało być źle, bardzo źle… bardzo źle na świętej ziemi egipskiej!
– Nie znasz chłopów, więc tak mówisz.
– A któż ich lepiej zna?… – odparł posępnie pisarz. – Czyliż nie wyrosłem między nimi?… Czy nie widziałem, jak mój ojciec nawodniał grunta, oczyszczał kanały, siał, zbierał, a nade wszystko – jak płacił podatki. O, ty nie wiesz, co to jest dola chłopa w Egipcie!
– Za to wiem, co jest dola cudzoziemca – odpowiedział adiutant. – Mój pradziad czy prapradziad był jednym z wielkich między Hyksosami, ale został tu, bo przywiązał się do ziemi. I co powiesz: nie tylko jemu odebrano majątek, ale jeszcze i na mnie ciąży plama pochodzenia!… Sam widzisz, co nieraz znoszę od rodowitych Egipcjan, choć mam znaczne stanowisko. Jakże więc mogę litować się nad egipskim chłopem, który widząc moją żółtawą cerę nieraz mruczy pod nosem: „poganin!… cudzoziemiec!…” Chłop zaś nie jest ani poganinem, ani cudzoziemcem.
– Tylko niewolnikiem – wtrącił pisarz. – Niewolnikiem, którego żenią, rozwodzą, biją, sprzedają, niekiedy mordują, a zawsze każą mu pracować obiecując w dodatku, że i na tamtym świecie również będzie niewolnikiem.
Adiutant wzruszył ramionami.
– Dziwny ty jesteś, choć tak mądry! – rzekł. – Przecie widzisz, że każdy z nas zajmuje jakieś stanowisko – niskie mniej niskie lub bardziej niskie, na którym musi pracować. A czy martwi cię to, że nie jesteś faraonem i że twoim grobem nie będzie piramida?… Wcale nie myślisz o tym, bo rozumiesz, że taki jest porządek świata. Każdy pełni swoje obowiązki: wół orze, osioł dźwiga podróżnych, ja chłodzę jego dostojność, ty za niego pamiętasz i myślisz, a chłop uprawia ziemię i płaci podatki. Cóż więc nam z tego, że jakiś wół urodzi się Apisem, któremu cześć oddają, a jakiś człowiek faraonem lub nomarchą?..
– Temu chłopu zniszczono jego dziesięcioletnią pracę… – szepnął Pentuer.
– A twojej pracy nie niszczy minister?… – spytał adiutant. – Któż wie, że to ty rządzisz państwem, nie zaś dostojny Herhor?…
– Mylisz się, rzekł pisarz – on rządzi naprawdę. On ma władzę, on ma wolę, a ja… tylko wiadomości… Mnie wreszcie nie biją ani ciebie, jak owego chłopa…
– Ale za to zbili Eunanę, a i nam może się dostać. Trzeba więc być mężnym i cieszyć się ze stanowiska, jakie wyznaczono człowiekowi. Tym bardziej że, jak ci wiadomo, nasz duch, nieśmiertelny Ka, w miarę oczyszczania się, wstępuje na wyższe szczeble, aby za tysiące czy miliony lat, razem z duszami faraonów i niewolników, nawet razem z bogami – rozpłynąć się w bezimiennym a wszechmocnym ojcu życia.
– Mówisz jak kapłan – odparł z goryczą Pentuer. – Ja to raczej powinienem mieć ten spokój!… Lecz zamiast niego mam ból w duszy, bo odczuwam nędzę milionów…
– Któż ci każe?
– Oczy moje i serce. Jest ono jak dolina między górami, która nie może milczeć, kiedy słyszy krzyk, lecz odpowiada echem.
– A ja tobie mówię, Pentuerze, że za dużo myślisz o rzeczach niebezpiecznych. Nie można bezkarnie chodzić po urwiskach gór wschodnich, bo lada chwilę spadniesz; ani błądzić po zachodniej pustyni, gdzie krążą lwy zgłodniałe i zrywa się wściekły chamsin.
Tymczasem waleczny Eunana jadąc na wozie, który mu tylko odnawiał boleść, aby pokazać, jak jest mężnym, zażądał jedzenia i picia. A gdy spożył suchy placek, natarty czosnkiem, i wypił kwaśne piwo z wysmukłego garnuszka, poprosił woźnicy, aby mu gałązką spędzał muchy z poranionego ciała.
Tak leżąc na workach i pakach, na skrzypiącym wozie, twarzą zwrócony do ziemi, biedny Eunana jękliwym głosem zaczął opiewać ciężką dolę niższego oficera:
– „Z jakiejże to racji mówisz, że lepiej być oficerem aniżeli pisarzem? Przyjdź i patrz na moje sine pręgi i popękane ciało, a ja ci przez ten czas opowiem dzieje udręczonego oficera. Jeszcze byłem chłopcem, kiedy przyniesiono mnie do koszar. Na śniadanie dostawałem pięścią w brzuch, aż mnie mdliło, na obiad kułak w oczy, aż mi się gęba rozdziawiała, a ku wieczorowi miałem już głowę okrytą ranami i prawie rozszczepioną.
Chodź, niech ci opowiem, jak odbyłem podróż do Syrii. Jedzenie i picie musiałem dźwigać w rękach, objuczony jak osioł. Szyję miałem zesztywniałą jak szyja osła, a kręgi pacierzowe spękane. Piłem zgniłą wodę, a wobec wroga byłem jako złapany ptak.
Wróciłem do Egiptu, ale tu jestem jak drzewo, które robak toczy. Za byle co kładą mnie na ziemię i biją jak w książkę, tak że od kijów jestem prawie połamany. Jestem chory i muszę się kłaść, muszą mnie wozić na wozie, a tymczasem służący kradnie mi płaszcz i ucieka… Dlatego, o pisarzu! zmień swoje zdanie o szczęściu oficera.”
Tak śpiewał mężny Eunana, a jego pieśń, pełna łez, przetrwała państwo egipskie.