Przypowieść o gospodarzu Ignacu

Czego się to tak Ignacy
W łeb pięściami bije!…
Nie dziwta się, ma on chudziak
Wielką turbacyję!…
Nie wie, kogo z wozem posłać
Do boru po łaty;
Nie wie, kogo ma zostawić
Do patrzenia chaty…
Pośle Wojtka?… to mu w drodze
Zamrze gdzie szkapina…
Pośle żonę?… to się nanic
Zmacha kobiecina!…
I tak źle i tak niedobrze,
O mój wielki Boże!
Żadnej sobie rady Ignac
Wymyślić nie może!…

Wolno bo jest mieć człekowi,
A więc też i Ignacowi
Rozumienie swoje;
Aleć zawdy czy poradzić,
Czy interes poprowadzić
Jakoś lżej we dwoje…
Za stodołą, za Maćkową,
Zdybał Wojtek Ignacową
I wespół z nią biada…
Powzdychali, pogadali,
Rozeszli się, poszli dalej,
Już gotowa rada!…

A Ignac precz medytuje,
Ledwo się nie wścieknie!…
Aż-ci tu Wojtek znienacka
Tak onemu rzeknie:
„Albo mnie i gospodyni
Wóz do boru dajta,
A sami dla bezpieczności
Izby doglądajta;
Albo wy jedźta do lasu,
A my, przy chałupie,
Z gospodynią, z Ignacową,
Zostaniemy w kupie…”
Ucieszył się na to słowo
Ignac z całej mocy…
O, bodaj to mieć parobka
Wojtka do pomocy!…