W poezji młodopolskiej było koturnowo, szumnie i górnie, więc w XX – leciu międzywojennym poeci zwrócili się ku codziennemu życiu, które przecież też było czasem piękne, a z pewnością – godne pióra. W okresie tym uformowały się różne grupy poetyckie: Skamander, Awangarda, futuryści. O ile poeci awangardowi i futuryści pragnęli zrewolucjonizować poezję, o tyle Skamandryci mieli szacunek dla tradycji i równocześnie podejmowali tematykę życia współczesnego, aktualnego, dnia codziennego. Tak przynajmniej deklarowali, choć wkrótce miało się okazać, że poeci poszli własnymi drogami i nie zawsze byli piewcami codzienności. Takim jednak był J. Tuwim, który już w młodzieńczym wierszu „Do krytyków” przekornie dowodził, że wiele szczęścia daje mu… zwykła jazda tramwajem. Poeta nie chciał wyrastać ponad „tłum”, przeciwnie – właśnie w obronie tego tłumu atakował gniewnie elity rządowe w wierszu „Do prostego człowieka”. Tuwim wniósł do wiersza wyrazy potoczne, nawet wulgarne, gdyż takim językiem mówiłby rozgniewany robotnik, gdyby uwiadomił sobie, że jest okłamywany i wykorzystywany. Stąd w wierszu znalazły się określenia: „rozścierwi się”, „rozchami”, „stado dzikich bab”; „tłuste szuje”, którym „coś w bankach nie sztymuje”, „bujda, granda” itp.
W wierszu „Życie codzienne” Tuwim wyznaje, że zwykłe przedmioty codziennego użytku nabrały sensu fantastycznego i prowadzą go do badań językowych nad etymologią (pochodzeniem) słów:
„Z dnia na dzień więcej znaczy każde słowo codzienne,
Mchem wieków obrośnięte, korci ukrytą pierwszyzną.
Przykładam ucho do mebli – słyszę szumy tajemne:
Skarżą się dęby, skarżą i płaczą za ojczyzną”.
Szukanie sensu słów stało się pasją Tuwima, który odkrył, że rzecz i słowo je określające, to nie jest to samo. Fascynacja słowem, jego budową i pochodzeniem uniemożliwia poecie czerpanie radości z piękna codziennego życia przyrody. Mówi o tym w wierszu „Sitowie”:
„Wonna mięta nad woda pachniała,
Kołysały się kępki sitowia,
Brzask różowiał i woda wiała,
Wiew sitowie i miętę owiał.
Nie wiedziałem wtedy, że te zioła
Będą w wierszach słowami po latach
I że kwiaty z daleka po imieniu przywołam,
Zamiast leżeć zwyczajnie nad wodą na kwiatach.
[…] Czy to już tak zawsze ze wszystkiego
Będę słowa wyrywał w rozpaczy,
I sitowia, sitowia zwyczajnego
Nigdy już zwyczajnie nie zobaczę?”
Piewcą codzienności w poezji XX – lecia był także Leopold Staff. Poeta ten tworzył już w okresie Młodej Polski, marzył o doskonaleniu wewnętrznym człowieka („Kowal”), ulegał nastrojom dekadenckiego pesymizmu („Deszcz jesienny”), aż wreszcie pokochał zwykłe, codzienne życie i głosił w wierszach jego piękno. Cały zbiór wierszy „Ścieżki polne” zawiera utwory poświęcone właśnie zwyczajnemu wiejskiemu pejzażowi, codziennym pracom drwala, siewcy, kopaniu ziemniaków, dojeniu mleka. Z tego zbiorku pochodzi sonet „Kartoflisko”, ukazujący jak wiele piękna i poezji można odkryćw tak prozaicznym zajęciu, jakim jest kopanie ziemniaków. Wrony kroczące majestatycznie po ziemniaczanym polu są orszakiem żałobnym umierającej jesieni, chłopki kopiące ziemniaki – „dziobią” motykami pole, wybierają bulwy ziemniaczane „jak jaja spod kwoki”, ziemniaki rzucane w wiadra i cebry bębnią „na odmarsz jesieni”. Mając taki dar cudownego widzenia codzienności, poeta opiewał jeszcze bardziej prozaiczne elementy wiejskie w sonetach „Wieprz” oraz „Gnój”, choć czynił to już z zawadiacką przekorą. Piękno codzienności łączyło się u Staffa z optymizmem życiowym. Poeta wyznawał, że choć w życiu spotykały go różne smutki, wierzył w nadejście weselszych dni. Jest to postawa pogody ducha, przejęta z dzieł klasycznych, której hołdował także nasz odrodzeniowy poeta Jan Kochanowski (Staff oddał mu cześć w wierszu „Lipy”). Zgodnie z taką filozofią poeta wyznaje w wierszu „Wysokie drzewa”, że nie wyobraża sobie, aby coś mogło być piękniejsze niż właśnie te drzewa. Są one „w brązie zachodu kute wieczornym promieniem”, dzięki nim mieni się zapach wody: „zielony w cieniu, złoty w słońcu”, a polne koniki „tysiącem srebrnych nożyc szybko strzygą ciszę”. Sami nie dostrzeglibyśmy chyba piękna tkwiącego w zwyczajnych wysokich drzewach, mieniącej się wodzie rozlanej wśród konarów drzew, cykających konikach polnych.
Ta urzekająca pięknem codzienność winna być – zdaniem Staffa – wyrażona równie pięknym, ale prostym językiem. Poeta pragnie uchwycić moment, chwilę, ulotny nastrój, gdyż uważa, że właśnie one są najcenniejsze, chociaż przemijające. Taka postawa poety, być może wynika ze starożytnej filozofii epikurejskiej, którą ujął Horacy w swej odzie zalecając korzystanie z uroków chwili (Carpe diem – chwytaj dzień). Staff streścił własny program poetycki w wierszu „Ars poetica”:
„Echo z dna serca nieuchwytne,
Woła mi: „Schwyć mnie nim przepadnę,” […]
Łowię je śpiesznie jak motyla,
Nie, abym świat dziwnością zdumiał,
Lecz by się kształtem stała chwila
I abyś bracie mnie zrozumiał.”
Zadaniem poezji ma być rejestracja tego, co nieuchwytne, przemijające, lecz ma być ono oddane językiem jasnym, zrozumiałym i przez to pięknym.
Konstanty Ildefons Gałczyński rozpoczął twórczość poetycką w drugiej połowie lat międzywojennych. Wiersze jego mówiły o solidarności z liczną rzeszą ludzi zawiedzionych, sceptycznych, drwiących ze wszystkich ideologii. Poeta kpił z „nastawień społecznych”, autorytetów i z upodobaniem sięgał po motywy zwyczajne, nawet prymitywne. W twórczości wykorzystywał folklor podmiejski, uliczną piosenkę, magiczny nastrój cyrku i jarmarku. Początki twórczości Gałczyńskiego przypadają na lata kryzysu gospodarczego i szerzącego się bezrobocia. Poeta, sam borykając się z biedą, współczuł innym biedakom, a swój stosunek do rzeczywistości ubierał nie w formę buntu, lecz kpiny i cierpkiego humoru. Wiersz „Kryzys w branży szarlatanów” zrodził się z urzeczenia humorem jarmarcznym.Szarlatan jest biedny i głodny, bo ludzie nie mają czym zapłacić mu za:
„lalki od miłości,
maści od samotności
i Polikarpa kość…”
Poeta zwraca się więc z gorącą prośbą:
„Więc Ty, Najświętsza Panno,
dopomóż szarlatanom,
by nie pomarli zimą jak wróble.”
Gałczyński miał drwiący stosunek do polityki, zagadnień społecznych i ideowych. Najlepiej czuł się w swoim świecie fantazji i intymnych uczuć. Ze zwykłego codziennego życia i rodzinnego domu potrafił uczynić baśniową krainę, o jakiej pisał w lirycznym i pełnym humoru wyznaniu -„O naszym gospodarstwie”:
„O zielony Konstanty, o srebrna Natalio!
Cała wasza wieczerza – dzbanuszek z konwalią.
Wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,
broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą.
Widać podjadł, a wyście przejedli i fanty –
O Natalio zielona, o srebrny Konstanty!”