I znowu zapadł wieczór. Nie był taki jak wszystkie inne wieczory w roku. To miała być noc cudów ? Wigilia. Ciemność pochłonęła już całe Georgiatown, przedzierając się do mieszkań oknami, przez szczeliny pod drzwiami, opanowując osiedla, blokowiska, dzielnice? Jedynie światła latarni i migające gwiazdorski na sklepowych wystawach dawały nikły ratunek przed mrokiem. Zaczął padać śnieg. Wielkie, pierzaste płatki zsuwały się powoli z szarych obłoków, kołysząc się na boki. W chwili, gdy na chodniku zaległa pierwsza warstwa puchowej pierzynki, w domach rozbłysły kolorowe światełka lampek choinkowych, zza starych drzwi obskurnych kamienic poczęli wyłaniać się kolędnicy. Na rynku, wokół choinki sięgającej czwartego piętra, stała gromadka ciekawskich maluchów owiniętych po uszy wełnianymi szalikami.
?Pewnie mama im je wydziergała? ? pomyślałam. Usiadłam na parapecie bezwiednie wpatrując się w tykający zegar. Złote poduszki wylądowały na bukowym parkiecie. Podobny los spotkał pluszowego misia Ferdynanda ( nie wymyśliłam tego imienia ? było napisane na metce koło jego ogonka), którego dostałam w zeszłą Gwiazdkę. Ciekawe, co znajdę pod choinką w tym roku. Może kolejną lalkę Barbie z limitowanej serii, albo żakiecik od Versace? Nie, pewnie skuter, iPhona albo inny kawał żelastwa. Jednego mogę być pewna ? nie będzie to nic wartego więcej uwagi, niż jestem w stanie temu poświęcić w czasie kolacji wigilijnej. Doceniam starania Helen i Davida, ale wolałabym, żeby byli w stanie poświęcić mi choć 15 minut dziennie na rozmowę, niż otrzymywać raz w roku równowartość połowy zawartości ich pokaźnego konta.
– Miriam, skarbie, zejdź na dół! ? głos Helen dobiegał z kuchni.
– Już idę? – rzuciłam. Ostatnie spojrzenie na zatłoczony rynek i już szłam krętymi schodami. W całym domu panował jeszcze bardziej pedantyczny porządek niż na co dzień.
– Rozłóż talerze i sztućce. Weź te pozłacane z ostatniej szuflady. Dave nakrył stół za ciebie.
– Helen, mogę cię o coś spytać? ? podeszłam do pierwszego z około trzydziestu krzeseł.
– Oczywiście. Coś się stało? Marshall zrobił ci przykrość? Faceci, wszyscy tacy sami? Nie przejmuj się. W two?
– Nie chodzi o Marshall? a! ? czy ta kobieta chociaż raz nie może posłuchać do końca, co mam do powiedzenia?!
– Po prostu chciałam się dowiedzieć, co mi kupiliście na Gwiazdkę . ? podjęłam trochę spokojniej.
– Prezent. Na pewno ci się spodoba. ? odparła dumna z siebie. Oj, z pewnością będę zachwycona. Gorycz co raz bardziej we mnie wzbierała.
– Miriam, dalej, nakrywaj. Zaraz przyjdą goście! ? pokrzykiwała Helen swoim cienkim głosikiem. Ledwieostatnia łyżeczka zaległa przy talerzu, David już odbierał płaszcze i umieszczał je na chromowanym wieszaku. W jadalni zrobił się tłok jak na Marszałkowskiej. Starsi, młodsi oraz zupełnie mali, wszyscy mówili jeden przez drugiego, wylewając z siebie hektolitry słów na minutę. Na czystym, czarnym niebie zabłysła pierwsza gwiazda. Biesiadnicy zamarli, utkwiwszy wzrok w maleńkim, jasnym punkcie. ?Życzenie!? Przypomniałam sobie tradycję z dzieciństwa. Gwiazdko, proszę cię, żeby ta Wigilia była radosna. To bez sensu? Mówię do oddalonej o tysiące lat świetlnych kuli gazowej. Paranoja. Wtem zabrzmiał dzwonek do drzwi.
– Dziwne, przecież są Spencerowie, Brownowie, ciotki, babki i reszta rodziny też w komplecie. Helen, słonko, wiesz kto to taki?
– Dave, to pewnie kolędnicy. Miriam, daj im dwudziestkę i trochę trufli. Jacyś przebierańcy nie będą nam psuć wieczoru. . ? nie trudno się domyślić, że Helen
nigdy nie była dzieckiem, urodziła się poważna. Trudno, jej strata. Poczłapałam do wejścia ściskając trufle w jednej ręce i banknot w drugiej. Rozbroiłam wszystkie pięć zamków. Ku mojemu zaskoczeniu nie zobaczyłam ani kolędników, ani następnej ciotki z czwartej linii od strony stryja kuzyna Davida mierzącej mnie wzrokiem. Na wycieraczce leżała paczuszka zawinięta w szary papier, co więcej czyjaś niewprawna ręka nabazgrała na niej ?Miriam?. Patrzyłam na zawiniątko dłuższą chwilę, nie mogąc zrozumieć przesłania napisu. ?To prezent? ? przemknęło mi przez myśl. Podniosłam go i rozejrzałam się po podwórku. Furtka była uchylona. Na ścieżce prowadzącej do schodków kłębiło się zbyt wiele śladów, by rozpoznać te jedne jedyne należące do ofiarodawcy. Delikatnie rozwinęłam szary papier. Łzy stanęły mi w oczach. W paczuszce znajdował się nader dobrze znany srebrny wisiorek. Niewielkie serduszko na łańcuszku zostało solidnie nadgryzione zębem czasu. Mimo siwego nalotu, wielu ryz i wgnieceń było dla mnie warte więcej niż wszystkie skutery świata. Wróciły wspomnienia. Niecierpię Świąt, lecz nie było tak zawsze. Zdaje się wieki temu, jeszcze zanim z Jane, moją starszą siostrą, trafiłyśmy do tego strasznego sierocińca, przed chorobą, która zabrała Mamę ta tamten świat, Boże Narodzenie było czasem miłości i szczęścia. Mama, Jane i ja co roku piekłyśmy wspólnie pierniki i śpiewałyśmy kolędy przy kominku. Szkoda, że nie wiem, co robił wtedy ojciec. Z resztą, mniejsza o to. ?Wśród nocnej ciszy?? Melodia nucona nad kubkiem parującego kakao. Nie mogłam powstrzymać łez. Spływały po policzkach, kapały z czubka nosa. Do mego serca napłynęła fala szczęścia, zaraz po tym jak zalało je tsunami matczynej miłości. Zrozumiałam, zegar dalej tykał w noim pokoju.
Tego wieczoru wraz z naszyjnikiem siostra podarowała miradość. Może częściej powinnam rozmawiać z gwiazdami? Nie wiem, ale jestem pewna czego innego: Gwiazdka to święto Boga, Jego czas. Właśnie w ten jeden wieczór w roku chce nauczyć nas czegoś dosadniej, niż próbuje nam to wpoić co niedziela w Kościele.
– Miriam, gdzie ty się podziewasz? Chodź do nas, maleństwo.
Poczciwa Helen. Założyłam zimny łańcuszek na szyję i wróciłam do stołu łamać opłatek.
KONIEC