Wojenny koszmar

Wojenny koszmar

Przedmowa

Pewne państwo ludzi było już od wielu lat pustoszone przez groźnych potworów- Orków.
Najeżdżali oni na praktycznie bezbronnych mieszkańców. Przy tym mordowali i ograbiali ich domy. Ludzie strasznie cierpieli i nie mieli pomysłu na odstraszenie wroga. W prawdzie bronili się, ale to nie wystarczało. Po najazdach Orków budynki były kompletnie zniszczone.
W tych trudnych czasach państwem rządził król Henryk, ale nie dawał sobie rady. Dzięki pomocy dzielnych rycerzy, państwo miało szanse na skuteczną obronę.

Obudziłem się po bardzo krótkim śnie na moim niewygodnym łóżku. Nawet nie zdążyłem porządnie odpocząć po nagłym alarmie w środku nocy. Opłukałem twarz zimną wodą, po czym ruszyłem w kierunku jadalni oddziału, która mieściła się na trzecim poziomie. Mój przyjaciel i towarzysz broni od wielu lat, uszykował mi już talerz oraz kubek pełen piwa. Podszedłem do stołu i przywitałem się z nim:
-Witaj Olgierdzie!
-Przygotowałem ci śniadanie. Właśnie im opowiadałem o naszej ostatniej potyczce z orkami po zachodniej stronie miasta.
-Tylko się pospiesz, bo zaraz ruszamy do
-Znowu?
-Teraz są takie czasy, niestety.
Wziąłem jeszcze łyk piwa, po czym ruszyłem po pozostałych kompanów.
Po paru minutach Olgierd skończył opowiadać pozostałym żołnierzom naszą potyczkę i ruszyliśmy konno w stronę bramy na niższy poziom. Po drodze otrzymywaliśmy od ludzi ukłony i podziękowania za obronę kraju. Rzucali na nas kwiatami lub dodawali otuchy do dalszej walki. Właśnie wstawało słońce, kiedy dotarliśmy do pierwszej bramy w mieście. Kiedy słudzy ją otworzyli zobaczyliśmy kilkanaście mil przed sobą ścianę gór, a przed nimi mały punkt? Stolica Gondoru, która teraz była tylko stertą gruzów i kamieni. Teraz zaledwie służyła jako główny punkt obrony przed złymi siłami Mordoru. Pięćdziesięciu rycerzy na swych prężnych wierzchowcach wynurzyli się z linii murów. Obok mnie jechał młody chłopak. Już w mieście widziałem jak czeka na wyjazd, żeby móc walczyć. Nie był ubrany jak typowy rycerz. Miał na sobie ciemny strój. Podszedł do mnie i powiedział:
-Ale chce mi się walczyć. Już nie mogę się doczekać, kiedy zabije kilku orków.
-Jeśli oboje przeżyjemy ten dzień to powiesz mi czy nadal będziesz miał ochotę walczyć następnego dnia. To naprawdę ciężka robota.
Przez resztę drogi już z nikim nie rozmawiałem. Przy pierwszych budynkach zostawiliśmy konie, po czym pieszo ruszyliśmy dalej. Wokół słychać było tylko świst strzał, jęki rannych, rozkazy dowódców oraz wrzaski orków. Wszystko wydawało mi się tak okropne, że straciłem wole walki. Doszedłem do wniosku,iż nie mogę tak myśleć. Podszedłem do jakiegoś żołnierza i zapytałem:
-Gdzie dowódca?
-Tu…- Po czym wskazał na rozerwane ciało na noszach.- Teraz chyba ty przejmiesz dowodzenie.
W niektórych miejscach miasta walka wręcz trwała dzień i noc, a
gdzieniegdzie tylko ostrzeliwano się strzałami i katapultami. Rozesłałem ludzi w takie miejsca w dziesięcioosobowych grupkach. Razem z młodymi jeszcze ośmioma ludźmi ruszyliśmy tam gdzie było ponoć najtrudniej walczyć. Razem z nami biegło tam wielu innych. Znoszono też rannych lub martwych. Walka trwała na moście, który postawili orkowie do ataku na nasze pozycje. Szybko podbiegliśmy, by pomóc rodakom. Przy pierwszym pchnięciu poczułem lekki opór, co świadczyło, że trafiłem w coś. Po chwili zauważyłem na moim ostrzu czarną krew. Ostro parliśmy przeciwnika do przodu, ale po godzinie walki nagle coś się załamało i odrzucono nas znowu tam gdzie byliśmy na początku. W oddali zobaczyłem dwa trolle kroczące w naszą stronę, posłałem po łuczników. Wróciłem do dalszej walki i w tej chwili nastąpił kolejny kontratak ze strony orków. Zobaczyłem, że chłopak, który jechał obok mnie jest mocno z przodu i, że zaraz go otoczą. Podbiegłem i wyciągnąłem go z tego kręgu. Nagle nad naszymi głowami przeleciał grad strzał trafiając w szeregi orków. Postanowiłem sprawdzić jak inne oddziały sobie radzą. Po godzinie byłem spowrotem. Walki już nie było, ponieważ orkowie uciekli na swoją stronę. Rannych i martwych było więcej niż zdolnych do dalszej walki.
Godzinę potem wróg rozpoczął kolejny szturm. Walka toczyła się teraz o każdy metr miasta. Pozostałe posterunki dochodziły do nas, gdyż ich pozycje zostały już zdobyte. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć to, że Jaromir i Wojomir dotrą tutaj z posiłkami z północy za trzy dni. Olgierd, który dowodził teraz drugim obozem powoli tracił inicjatywę i kierował się w stronę granic miasta. Nocą mało było widać, na szczęście orkowie szykowali jakiś plan ataku i nie pojawili się już. Ranem obudził nas huk opadającego gruzu i szum kroków. Znowu się zaczęło. Przeciwnik przebił się przez nasz pierwszy szereg obrony bez problemu masakrując tych, co tam stali. Trolle, które dzień wcześniej widziałem powoli kroczyły przez most. Stałem w pierwszym szeregu pasa obrony. Długie włócznie spływały czarną krwią, lecz nie powstrzymywały wroga na długo. Chlapnęło na mnie krwią wojownika, który stał obok mnie, wyłom w murze spowodował, że orkowie zaczęli nas powoli otaczać. Na szczęście nasi łucznicy spełnili swoje zadanie i mogliśmy się spokojnie wycofać do kolejnego punktu obrony. Goniecprzybiegł z wieściami, że Olgierd wycofał się już na ostatnie budynki dawnej stolicy i nie utrzyma się raczej do końca nocy. Tym razem orkowie postanowili nie zatrzymywać się i szturmować dalej. W tej części miasta na szczęście uliczki były wąskie, co dawało nam lepszą pozycję obronną. Podczas jednego z ataków poczułem silne kłucie w lewym boku, gdy sięgnąłem tam ręką poczułem w palcach ciecz. Gdy odwróciłem się spowrotem w kierunku wroga zobaczyłem jedynie młot lecący w moją stronę i poczułem silne uderzenie w głowę. Potem zauważyłem jedynie, że jeden z żołnierzy ciągnie mnie za sobą.
Gdy otworzyłem oczy był już ranek. Wokół było cicho i tylko w oddali słyszałem odgłosy walki. Wyszedłem z budynku i rozejrzałem się wokół. Doszedłem do wniosku, że nic się nie zmieniło i wojna nadal trwa. Obok stał jakiś żołnierz. Zacząłem rozmowę:
-Widzę, że nowy dowódca dobrze sobie poradził.
-Tak, Jaromir i jego brat odparli orków za rzekę.
-Jaromir i Wojomir tu są?
-Tak, od jednej doby są już w mieście. Przybyli z posiłkami.
-A tak, dobrze…
-Kazano mi bym ci przekazał, żebyś poszedł poszukać Jaromira.
-A po co?
-Nic więcej nie wiem.
Ubrałem zbroje i ruszyłem. Im bliżej rzeki byłem tym wyraźniej słyszałem szczęk stali. Wskazano mi Jaromira, który oglądał ciała martwych i rannych. Gdy tak przechodziłem
zauważyłem ciało z ogromną ilością strzał wbitych w nie. Podszedłem bliżej i rozpoznałem twarz młodego chłopaka, który jeszcze parę dni temu jechał dumny na koniu i nie wiedział, że za cztery dni czeka go śmierć. Jaromir odesłał mnie do Turonu razem z moim oddziałem. Spośród pięćdziesięciu ludzi tylko ośmiu wróciło do domu. Tydzień później spotkałem Olgierda w gospodzie.
-Witaj Olgierdzie.
-Ty ostatnimi czasy za wcześnie wstajesz.
-Takie życie…A teraz zbieraj ludzi.
-Po co?
-Czas do roboty.
-To, chociaż powiedz mi, dokąd.
-Do Turonu mój drogi towarzyszu.-Odpowiedziałem i wyszedłem z gospody.

Rozglądałem się, dookoła, ale nie widziałem nikogo z mojego oddziału. Zauważyłem jedynie ciągle biegających ludzi szykujących się do kolejnej bitwy z tym jakże trudnym przeciwnikiem. Większość mieszkańców w grodach zajmowała się przygotowywaniem broni i wytapianiem z metali mieczy oraz hełmów i tarcz. Z tego, co się dowiedziałem mieszkańcy otrzymali rozkaz od króla, aby wspomóc państwo w przygotowaniach do ostatecznej bitwy. Na ulicach panował chaos. Żołnierze zabierali młodych ludzi do służby wojskowej. Niektórzy od razu sami chcieli walczyć, ale większość opierała się. Ludzie również sprzątali gruzy po zniszczonych doszczętnie budynkach. Praktycznie każdy był zajęty czymś w tych trudnych czasach.Poszedłem dalej i postanowiłem odszukać, Jaromira, ponieważ to on został mianowany przez króla na dowódcę naszego oddziału. Zasłużył na to sobie swoją długoletnią posługą dla nękanej ojczyzny. Postanowiłem iść dalej. W oddali zauważyłem mężną postawę Jaromira, który rozmawiał z Wojomirem. Przyłączyłem się do nich:
-Witajcie drodzy towarzysze! ? Wtrąciłem.
-Witaj! Skąd wracasz?
-Idę z gospody. Widzieliście ten chaos dookoła?
-O tak. Podejrzewam, że to już ostatnia walka.
-Ludzie są strasznie przejęci tym, co nas jeszcze czeka.
-Musimy się dobrze przygotować na te ogromne starcie.
-Obawiam się, że nie będziemy mogli.-Wtrącił nagle, Wojomir.-Właśnie straże dmą w trąby, co oznacza, że musimy się zbierać.

Gdy usłyszałem dźwięk trąb, poczułem mocniejsze bicie serca. Wiedziałem, że musimy szybko działać. Na ulicach nastąpiła kompletna panika. Ten nieustający hałas powodował, że nie miałem pojęcia, co robić. Oznaczał on, iż nie mamy wiele czasu, a wróg jest blisko. Pobiegłem za pędzącym, Jaromirem, który zaczął zbierać cały nasz oddział. Na szczęście dość szybko uporaliśmy się z tym. Oddział był już w komplecie, kiedy usłyszałem huk opadających murów. Zza nich wyskoczyły bestie- orkowie. Jaromir krzyknął, abyśmy biegli w ich stronę. Wszyscy zaczęli szarżę. Naskoczyliśmy na nich z wielkim pędem. Ochraniała mnie mocna tarcza, którą zasłaniałem się od ich potężnych ciosów. Pewnym momencie dostałem silną bombę, od której o mało, co nie upadłem na ziemię. Ocknąłem się i uderzyłem orka z całej siły. Padł od razu nieżywy.

Nasz oddział przejął teraz inicjatywę i powoli orkowie wycofywali się z miasta. Postanowiłem wspomóc oddział Olgierda, który był w trudniejszej sytuacji. Toczyli walkę z większą ilością orków. Od razu wkroczyłem do akcji i miotałem mieczem jak dziki. Nagle zrobiło się więcej miejsca. Orkowie zaczęli uciekać, ale znaczna ich część jeszcze została. Uderzałem z większą siłą. Chlapało na mnie czarną krwią orków, których wciąż ubywało. Zatrzymałem się na chwilę. Wtedy zobaczyłem ogromnego orka nad Olgierdem. Bez zastanowienia pobiegłem w stronę mojego towarzysza. Niestety było już za późno. Bezlitosny ork jednym ciosem miecza powalił biednego Olgierda na ziemię i przebił go mieczem. Trysnęło krwią, a Olgierd już nie żył. To był przeraźliwy widok. Rozzłościłem się bardzo, gdyż to był mój najlepszy przyjaciel, który nigdy mnie nie zawiódł. Bez namysłu wściekle ruszyłem z mieczem do przodu w stronę orka. Z wielką siłą wbiłem miecz w grzbiet potwora, ponieważ nie zdążył się odwrócić. Po chwili olbrzym leżał na ziemi cały w czarnej krwi. Natychmiast uklęknąłem przedmartwym Olgierdem. Jego twarz była lekko fioletowa. Wyciągnąłem długi miecz orka z ciała Olgierda, po czym wziąłem za ręce i zaciągnąłem go do naszego obozu. Kiedy wróciłem na pole bitwy garstka Orków wycofywała się z miasta. Oznaczało to, że wygraliśmy bitwę i Orkowie nie będą nas już nękać. Patrzyłem jak w oddali przestraszeni i pokonani uciekają.
Gdy już wszystko ucichło wykopałem głęboki dół i pochowałem tam ciało zasłużonego Olgierda. Wracając spotykałem radosnych ludzi, którzy cieszyli się ze zwycięstwa. Niektórzy tańczyli przy głośnej muzyce. Zauważyłem stojącego blisko mnie Jaromira, więc przyłączyłem się do niego.
-Witaj towarzyszu!- Powiedziałem.
-Ach, to ty. Dzielnie walczyłeś.-Odpowiedział.
-Dziękuję. To chyba ostatnia bitwa z Orkami? ?Zapytałem.
-Tak. Ślad po nich zaginął. Prawdopodobnie uciekli daleko za Góry Zachodnie.
-Nareszcie nie będą nas niepokoić.-Powiedziałem i odszedłem.

Epilog

Wreszcie po wielu latach udręki ze strony Orków, ludzie uwolnili się od nich. Potem długo świętowali swoje zwycięstwo. Tańce w gospodach i wspólne biesiady zbliżyły ludzi. Wszyscy byli mili i życzliwi da siebie. Prawdopodobnie Orkowie uciekli daleko za Góry Zachodnie i osiedlili się tam.
Sytuacja polityczna w kraju ustabilizowała się. Król Henryk po jeszcze dwóch latach swoich rządów zmarł. Na tron królewski zasiadł Jaromir. Ludziom spodobały się jego skuteczne sposoby walki. Przez wiele lat Jaromir dobrze rządził państwem, które już nie było nękane przez nikogo.