W dzisiejszych czasach, gdy nosimy na swych barkach brzemię dwudziestu wieków, trudno jest artystom stworzyć coś oryginalnego i ciekawego. Często, nierzadko nieświadomie, powielają wykorzystane już wzorce, nie wnosząc do literatury nic nowego. Jednak problem ten nie dotyczy książki Alberta Camusa pt. „Dżuma”, która podbiła moje serce nieuchwytnym urokiem, czarem oraz sugestywnością przekazu. Na długa pozostanie ona w mojej pamięci.
Akcja tej niezwykłej powieści toczy się w Oranie, w 194. roku i stanowi relację z dziesięciu miesięcy zmagań miasta z epidemią dżumy. Autor skupia się przede wszystkim na przedstawieniu postaw, jakie ludzie przyjmują w obliczu zaglądającego im w oczy zagrożenia. Dzięki celowej niekonsekwencji i sprzecznościom (np. w jednym miejscu Oran określono jako nudny, szary i pospolity, by kilka stron dalej opiewać jego malowniczość), dzieło można odbierać jako parabolę – chorobę utożsamiać z ogólnym pojęciem zła, a ludzi z nią walczących jako buntujących się wobec porządku świata, niegodzących się na przemoc i krzywdę innych. Jest to pogląd egzystencjalizmu na sens bytu i cel człowieczeństwa, którego Camus był zwolennikiem i przedstawicielem.
Dla pisarza ważni są przede wszystkim ludzie. Znajduje to odzwierciedlenie w przykładaniu szczególnej wagi do bohaterów.
Niewątpliwie postacią najważniejszą (pod koniec dowiadujemy się, że jest także narratorem) możemy nazwać doktora Rieux. Ten wyglądający na 35 lat mężczyzna cechuje się niezłomnością charakteru, mocnym kręgosłupem moralnym, spokojem i opanowaniem. Wie, że zwycięstwo nad chorobą nie jest możliwe, podejmuje jednak rzuconą przez nią rękawicę, stając do nierównego boju. Nie traktuje jednak tego wezwania jako czegoś nadzwyczajnego – swe zaangażowanie tłumaczy obowiązkiem zawodowym.
Aby uwiarygodnić obraz sytuacji, autor zastosował ciekawy zabieg artystyczny. Otóż zamieścił dwie niezależne relacje osób uczestniczących w wydarzeniach. Dzięki temu zdarzenia zostały ukazane obiektywnie i dokładnie. Drugim narratorem w tekście jest Jean Tarrou – mieszkający w hotelu bogacz, uprzejmy i towarzyski. Podobnie jak Rieux, za najwyższą wartość uznaje człowieka.
Ogólnie rzecz biorąc, bohaterowie są przedstawieni w dobrym świetle, w myśl przyświecającej Camusowi myśli, że ludzie są raczej dobrzy niż źli, a więcej ich cech zasługuje na podziw, niż na pogardę. Zdecydowana większość ofiarnie pomaga zarażonym i podejmuje działania na rzecz zapobiegania rozprzestrzenianiu się epidemii. Jedyna postać, która nie wzbudziła mojej sympatii (nie będę chyba w tym względzie oryginalna), to oszust i przestępca Cottard. Jemu dżuma była na rękę, cieszył się z jej trwania, nie mając na uwadze milionów ofiar umierających w mękach.
Jeśli miałabym się utożsamić z jakąś postacią, byłby to niewątpliwie Raymond Rambert. Jestem pewna, że tak jak on z początku walczyłabym o możliwość ucieczki zmiasta (ucieczki od zła), aby później wszystko przemyśleć, uspokoić wewnętrzną rozpacz i rozpocząć walkę. Tak jak on, chcę być także dziennikarzem. No i nie jestem tchórzem (przynajmniej tak mi się wydaje).
Postępowanie postaci książki wpłynęło na moje poglądy. Pogodziłam się z tym, że konieczne jest istnienie zła, aby móc się z nim nie zgadzać i okazać wewnętrzną siłę.
Często zdarza się w największych nawet dziełach (patrz Tolkien), że obecność przydługawych opisów zniechęca całkowicie do czytania. Tutaj tego problemu nie ma, wszystkie elementy formy występują w doskonale wyważonych proporcjach. Styl wymaga skupienia i pewnego erudycyjnego przygotowania od czytelnika. Kiedy jednak podejmiesz wysiłek zmierzenia się z tym nie najprostszym dziełem, dojdziesz do przekonania, że po stokroć było warto…
Reasumując: polecam powieść wszystkim, którzy chociaż raz zastanawiali się nad sensem życia, koniecznością wojny, zła. Jeśli myślenie nie jest ci obce, a głowa nie służy tylko do noszenia na niej czapki, zachęcam cię do przeczytania.